Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Dean

Zakochałam się w tobie, ty pieprzony egoisto! Zakochałam się w tobie, ty pieprzony egoisto!

Te słowa przez cały czas słyszałem w swoich myślach, patrząc, jak dziewczyna odchodzi. Czułem się, jakbym utknął w czasoprzestrzeni i nie mógł się poruszyć. Przez cały czas patrzyłem za nią, dopóki nie zniknęła mi za horyzontem. Wplotłem palce we włosy i mocno za nie pociągałem.

Kurwa, przecież ja ją kochałem!

Dopiero teraz, patrząc na naszą sytuację, doszło to do mnie. Butelka po piwie wyleciała mi z dłoni z szoku, a nie dlatego, że Will oświadczył się Rose. Już nic do niej nie czułem. Jej miejsce zastąpiła Rhiannon.

– Kurwa, kurwa, kurwa! – powtarzałem przez cały czas. – To nie miało być tak!

– Dean? – podeszła do mnie Rose i położyła dłoń na ramieniu. – Może pójdę i z nią porozmawiam?

– Nie, Rose. Sam to piwo naważyłem i sam je wypiję. Wracaj do środka – kiwnąłem głową, nawet nie patrząc w jej kierunku.

Wyciągnąłem z kurtki klucze od samochodu i wsiadłem do niego. Potrzebowałem chwili dla siebie. Nie mogłem teraz pojechać do Rhiannon, bo czułem, że mogłem tylko pogorszyć sytuację. Dam jej parę dni na odetchnięcie i dopiero wtedy z nią porozmawiam. Oboje musimy uspokoić myśli.

Jadąc bez celu przez ulice Londynu, zauważyłem, że przejeżdżam przez most, na którym wtedy wysiadła. Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy i docisnąłem pedał gazu. Wyprzedzałem samochody, które jechały wolniej, co nieraz spotykało się z trąbieniem na mnie. Po drugiej stronie ulicy zauważyłem bar, więc skręciłem i zaparkowałem przed nim. Wszedłem do środka i przeskanowałem obecnych wzrokiem. Było kilka młodych osób, które bawiły się w najlepsze oraz kilka starszych facetów. Usiadłem przed barem i poprosiłem o butelkę whisky. Zauważyłem, że barman podając mi ją, dziwnie się na mnie popatrzył.

– O co chodzi? – zapytałem, odkręcając butelkę.

– Ty jesteś Dean Parker?

– Zależy kto pyta – nalałem sobie bursztynowego płynu do szklanki.

– To chyba nie odpowiednia chwila, żeby poprosić o zdjęcie i autograf?

– Zróbmy to teraz, zanim stracę świadomość.

Machnąłem do chłopaka ręką i stanął obok mnie. Wyciągnął telefon, zrobił nam zdjęcia, a później poprosił o autograf. Podziękował i wrócił do swojej pracy. Pierwszą szklaneczkę wychyliłem naraz, a zaraz następną. Gorzki posmak zostawił piekące uczucie w gardle. Wytarłem usta dłonią i rozglądnąłem się po barze. Na końcu sali zauważyłem dziewczynę, która miała długie czarne włosy. Odchyliłem się na stołku i przyglądałem jej się.

– Rhiannon... – mruknąłem cicho do siebie.

Jednak, kiedy dziewczyna się odwróciła, nie była nią. Pokręciłem głową i wróciłem do nalewania i picia trunku. Najpierw zniknęło pół butelki, a później cała. Odpaliłem papierosa i oparłem głowę na ręce. Wypuszczałem pomału powietrze i zastanawiałem się, jak mogłem dopuścić do tej kurewskiej sytuacji. Dopiero ona dała mi jasno do zrozumienia, że kocham Rhiannon. Nie wiedziałem, w którym momencie to się stało, że tylko ona zaczęła dla mnie istanieć. Mówiłem jej, że była moja, ale nie dałem żadnej obietnicy. Uderzyłem dłonią o blat stołu, a kilka osób spojrzało w moją stronę. Posłałem im groźne spojrzenie i wróciłem do swoich przemyśleń.

Jedna godzina, druga, trzecia, zaczęły mi szybko mijać i nie wiedziałem ile już tam siedziałem. W barze zostałem tylko ja i barman. Wypiłem dwie butelki Jacka, wypaliłem paczkę fajek i wstałem ze stołku, starając się zrobić krok, ale nie udało mi się to. Przytrzymałem się stołu i zacząłem głupio śmiać. Wyczułem na sobie wzrok barmana, więc spojrzałem na niego.

– Nigdy się nie zakochuj – wycelowałem w niego palcem.

– Parker! – usłyszałem, Willa.

– Mój przyjaciel – pokazałem na niego kciukiem. – Nie powinieneś świętować swoich zaręczyn, Scott? – popatrzyłem na niego.

– Powinienem, ale zabrać twoją dupę do domu. Ile jest winny? – zwrócił się do barmana.

– Uregulowany rachunek. Kiedy był jeszcze w miarę trzeźwy zapłacił za wszystko.

– Choć tyle pomyślałeś. Idziemy – pociągnął mnie za ramię w stronę wyjścia z baru.

– Kluczyki – zacząłem macać się po kieszeniach kurtki.

– Mam je. Archie, ty pojedź do siebie, bo zostanę z tym debilem na noc – pokazał na mnie brunet i pchnął w stronę mojego samochodu.

– Jesteś pewien? Ja nie mam nikogo i mogę z nim zostać.

– Spokojnie. Rose o wszystkim wie. Na razie.

– Na razie – Archie się z nim pożegnał i odjechał z parkingu.

– Parker, nie utrudniaj, tylko wsadzaj swoją zapijaczoną dupę do samochodu – otworzył mi drzwi i pomagał mi wsiąść do środka.

Nie wiedziałem, jak to się stało, ale moje nogi zaplątały się i wpadłem do środka. Zacząłem się z tego śmiać, a Will przeklinał wszystko, co tylko można, a w największej części mnie. Kiedy w końcu udało nam się obojgu wsiąść do środka, odjechaliśmy w stronę mojego domu. Rozparłem się wygodnie na siedzeniu i przymknąłem powieki, ale poczułem, jak zaczęło mi się robić niedobrze, więc je podniosłem.

– Czemu tutaj jesteś? – przerwałem ciszę w samochodzie. – Will, ja nie kocham Rose. Już nie kocham – dodałem ciszej.

– Wiem to – westchnął i zmienił bieg. – Zauważyłem, gdy zacząłeś tak patrzeć na Rhiannon, jak patrzyłeś na Rose. Dzwoniłeś do niej?

– Nie. Dam jej trochę czasu. Mam nadzieję, że mnie wysłucha i wszystko sobie wyjaśnimy.

– Tylko jej też dawaj rozmawiać i słuchaj, co będzie do ciebie mówić. Przerobiłem to już z Rose, gdy pojechałem do Polski. Ciągle mam przed oczami wzrok jej ojca, który patrzył się na mnie, jakby chciał mnie zabić – zaśmiał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

– Jestem ciekawy rodziny Rhiannon, czy też taka będzie – mruknąłem ciszej.

– Na pewno się przekonasz, gdy pojedziesz ich poznać. Rhiannon jest z Wenezueli?

– Tak, ale jej rodzina mieszka w Chicago.

– No to się najeździsz po świecie – Will, zatrzymał się pod moim apartamentowcem. – Wychodzimy.

Z małym ociąganiem, wysiadłem i poszedłem za nim, trzymając się ściany. Nie czułem się dobrze, dlatego chciałem znaleźć się już w moim mieszkaniu. Gdy dotarliśmy na moje piętro, podałem klucze od niego przyjacielowi i oparłem się o ścianę zaraz obok moich drzwi. Czułem, jak wszystko zaczyna podchodzić mi do gardła. Odepchnąłem Willa od drzwi i pobiegłem do łazienki. Zwróciłem całą zawartość żołądka i usiadłem obok toalety.

– Kurwa – usłyszałem od strony przyjaciela i kątem oka zobaczyłem jego buty. – Weź jakiś prysznic, a ja ci przygotuje czyste ciuchy.

Dźwięk kroków się oddalił, a ja niechętnie wstałem z ziemi i zacząłem wszystko z siebie ściągać. Odkręciłem wodę i wszedłem pod jej strumień. Położyłem dłonie na płytkach i przeniosłem na nie cały ciężar ciała. Musiałem chwilę pomyśleć i zostać w takiej pozycji. Chciałem, żeby ten wieczór nigdy się nie zdarzył i Rhiannon dowiedziała się wszystkiego ode mnie. Ciągle przed oczami miałem jej zapłakaną twarz. Uderzyłem bezsilny o ścianę przede mną. Będę o nią walczył, nawet jak będzie oznaczało to czołganie się po ziemi. Da niej to zrobię.

***

Przez ostatni tydzień, dzwoniłem więcej razy do Rhiannon, niż przez cały moje życie. Za każdym razem, gdy myślałem, że odbierze, włączała się poczta głosowa. Nagrywałem się na sekretarkę, mając nadzieję, że do mnie oddzwoni i wszystko sobie wyjaśnimy. Dwa razy byłem u niej, ale za każdym razem Charlotte, zbywała mnie, że jej nie ma. Widziałem po niej, że kłamie, ale szanowałem decyzję, czarnulki. Parę razy był u mnie Greg, Will, a nawet Archie, ale szybko ich zbywałem, a oni nie sprzeciwiali się mojej woli. Cieszyłem się, że mam takich przyjaciół. Ze stresu wypaliłem też więcej, niż przez ostatni rok. Chciałem z nią porozmawiać i mieć to już za sobą, ale rozumiałem zachowanie Rhiannon.

Siedząc na kanapie kolejny dzień z rzędu, bawiłem się telefonem w dłoni i zastanawiałem się, czy zadzwonić. Nie chciałem być nachalny, ale inaczej nie potrafiłem znieść tego napięcia. Zadzwoniłem nawet raz do mamy, aby dowiedzieć się, czy jest w agencji, ale jej nie było. Musiałem ją bardzo zranić, jeśli nawet zaniedbała swoją pracę.

Z moich myśli wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Wstałem szybko z kanapy i niemal pędem rzuciłem się, żeby je otworzyć. Jednak moja mina trochę zrzedła, gdy zobaczyłem za nimi Rose.

– Mogę wejść? – spojrzała na mnie niepewnie.

– Jasne – otworzyłem szerzej drzwi. – Czy nie powinnaś być w domu i czekać, aż zacznie się poród?

– Pokłóciłam się z Willem, a poza tym, moja ginekolog powiedziała, że mały urodzi się po terminie, bo mu się nie śpieszy – pogłaskała swój duży brzuch i usiadła na jednym z foteli.

– Chcesz coś do picia?

– Nie, dzięki. Dean... – mruknęła cicho. – Chciałabym z tobą porozmawiać.

– Na jaki temat? – usiadłem na kanapie i położyłem łokcie na kolanach.

– Nas. Rhiannon. Tego, co było.

– Rose...

– Ja będę mówić – przerwała mi. – Wiem, że mnie kochałeś, ale chyba teraz oboje dobrze wiemy, że ty mnie w ogóle nie kochałeś, Dean. Ty chciałeś tylko tego, co ja zaczęłam stwarzać razem z Willem. Nie wiem, co przeżyłeś, ale miało to związek z tym, jak się zachowałeś. Ty ją kochasz. Kochasz ją, jak facet kobietę, a nie jak mnie. To co nas łączyło... Tak na prawdę nic nas nie łączyło. Ale dzięki tobie, zrozumieliśmy z Willem, że nie tędy droga do naszego szczęścia. Patrzysz na Rhiannon wzrokiem pełnym miłości. Jeśli chcesz, to pójdę do niej i wszystko jej wytłumaczę. Powinna znać prawdę nawet od naszej dwójki. Ona też cię kocha, Dean.

– Rose... Wiem. Zrozumiałem to dopiero, gdy ona odeszła ode mnie. Coś we mnie pękło, gdy zobaczyłem ją oddalającą się. Nawet nie wiem, w którym momencie się w niej zakochałem. Na początku porównywałem was do siebie, ale później zniknęłaś, a została tylko ona. Muszę ją odzyskać.

– Odzyskasz, bo żadna tobie się nie oprze – mrugnęła do mnie okiem. – Między nami będzie już wszystko dobrze? Możemy być przyjaciółmi?

– Jesteśmy nimi – przytuliłem dziewczynę do siebie.

– Brakowało mi ciebie.

– Mi ciebie tak samo. W końcu byłaś mi najbliższa.

– Będę się już zbierać, a ty jedź do Rhiannon i proś ją o wybaczenie – wycelowała we mnie palec i podniosła się z fotela.

– Wierz mi, że to zrobię – odprowadziłem ją do wyjścia. Na korytarzu, blondynka nagle się zgięła i zaczęła coś mówić w swoim języku. – Rose?

– Cholera. To tylko skurcz – uspokoiła mnie i zaczęła głęboko oddychać.

– Może dać ci wody? Albo może lepiej usiądź.

– Zaraz mi przejdzie – oparła się o ścianę i głęboko oddychała. – Aaa! – krzyknęła nagle i chwyciła się za brzuch. – Weź telefon i sprawdź, co ile będę mieć skurcze.

– Co? – spojrzałem na nią, jakby mówiła w innym języku.

– Telefon i licz – wróciłem po komórkę i ustawiłem stoper. Myślałem, że to się już skończyło, ale następny skurcz pojawił się nad wyraz szybko.

– Cztery minuty.

– Kurwa, ja rodzę... – do oczu Rose, napłynęły łzy.

– Ale, że jak? Teraz rodzisz? Tutaj? Rose, tutaj nie możesz. Trzeba zadzwonić do Willa – zacząłem mówić wszystko naraz w panice, jaka ogarnęła moje ciało.

– Tak, Dean. Teraz. Musimy... – przerwała, bo znów był następny skurcz. – Musimy jechać.

– To ja może zadzwonię po karetkę?

– Zanim ona przyjedzie, to urodzę na środku salonu. Kurwa, Dean nie denerwuj mnie, tylko bierz kluczyki od samochodu i jedziemy.

– Kluczyki... – zacząłem macać kieszenie dresów, które miałem na sobie i rozglądać gorączkowo. Zauważyłem je na blacie kuchennym, więc wziąłem je i chwyciłem pod rękę Rose.

Zamknąłem mieszkanie i pomogłem jej zejść z piętra. Spotkał nas w tym czasie skurcz. Wbiła mi z całej siły paznokcie w dłoń. Nawet nie wiedziałem, że Rose miała tyle siły. Zacisnąłem zęby i starałem się, jak najszybciej przejść tą odległość do samochodu. Kiedy w końcu dotarliśmy, pomogłem jej usiąść i odjechałem z piskiem opon w stronę najbliższego szpitala.

– Zadzwoń do Willa – powiedziała między głębokimi oddechami.

– Już dzwonię – wybrałem jego numer i czekałem, aż odbierze, ale usłyszałem za to głos sekretarki.

– Nie odbiera? – zapytała, na co pokręciłem głową. – Gdyby odebrał, powiedz, że jeśli, do cholery nie przyjdzie na porodówkę, gdy jego syn będzie się rodził, to niech mi się nie pokazuje na oczy. A tak poza tym w sypialni pod łóżkiem jest moja torba do szpitala, żeby ją zabrał.

– Przekaże – kiwnąłem sztywno głową.

Po kwadransie, dojechaliśmy do szpitala. Pomogłem wysiąść blondynce z samochodu, a później usiąść na wózek inwalidzki. Zaczepiłem pierwszego lekarza, jakiego spotkałem i powiedziałem, że dziewczyna rodzi. Szybko zawołał kogoś następnego i przewieźli Rose na porodówkę. Usiadłem przed salą i wybrałem numer Willa. Moje nogi dalej trzęsły się, jak galaretka. Nigdy nie przeżyłem takiej adrenaliny, jak teraz.

– Parker, na serio nie chce mi się.... – zaczął przyjaciel, ale szybko mu przerwałem.

– Nie obchodzi mnie, co robisz, ale twoja narzeczona właśnie rodzi ci syna. Więc zapierdalaj po jej torbę do domu, a później do szpitala.

– Kurwa, przecież to jeszcze nie jej termin. Który szpital?

Podałem mu adres i się rozłączyłem. Położyłem telefon obok siebie na krześle i zacząłem brać głębokie wdechy. Musiałem się uspokoić. Kurwa, nigdy bym nie pomyślał, że to właśnie ja będę wiózł Rose na porodówkę. Noga podskakiwała mi w nerwowym geście i co chwile patrzyłem na drzwi, czy to przypadkiem nie Will. Było to głupie posunięcie, wiedząc, że dopiero co do niego dzwoniłem, ale stresowałem się, że nie zdąży.

– Dean! – usłyszałem głośny krzyk, a później zobaczyłem Willa biegnącego z torbą w moją stronę. Nawet nie wiedziałem, ile tutaj siedziałem i czekałem na niego. – Gdzie, Rose?

– Rodzi – pokazałem mu szklane drzwi. – Kazała tobie przekazać, że jeśli nie przyjdziesz na porodówkę, gdy będzie rodziła, to możesz jej się nie pokazywać na oczy.

– Ja pierdole – chwycił się końcówki włosów. – Co ona właściwie robiła u ciebie?

– Pogadaliśmy sobie, jak dwójka przyjaciół. Nie martw się już o nic – poklepałem go po ramieniu.

Will, miał mi coś odpowiedzieć, ale wtedy wyszedł lekarz. Oboje patrzyliśmy na niego z napięciem. Jego poważny wyraz twarzy, nie dawał nic po sobie poznać.

– Który z panów jest mężem pani Grochowskiej? – jej nazwisko brzmiało dość dziwnie w jego ustach.

– Ja – pokazał na siebie brunet.

– Gratuluje. Ma pan zdrową i silną córkę. Za chwilę zostanie przewieziona razem z żoną na salę. Wezmę torbę i dam pielęgniarce.

– Oczywiście – podał mu ją, a sam usiadł na krześle. – Mam córkę – powiedział w szoku.

– Masz córkę – zaśmiałem się. – Gratulacje, stary – przytuliłem go do siebie.

– Kurwa, my mamy niebieski pokój. Miałem mieć syna... A mam córkę. Myślisz, że będzie chciała grać w nogę?

– Jasne. Mając takiego ojca, nie będzie miała innego wyjścia. Cieszysz się?

– Wolałem mieć córkę. Mała kopia, Rose.

– Przepraszam, może pan podejść i wypełnić dokumenty? – podeszła do nas pielęgniarka.

– Już idę – wstał i poszedł za nią.

Odetchnąłem z ulgą i zacząłem chodzić po korytarzu. Wziąłem to jako znak, aby wszystko zacząć od nowa. Miałem teraz siłę, żeby iść do Rhiannon i wytłumaczyć jej wszystko, a co najważniejsze powiedzieć jej o swoich uczuciach. Musiałem w końcu to wyrzucić z siebie. Nie wiedziałem, czy mi wybaczy od razu, albo chociaż zrozumie, ale miałem nadzieję, że to zrobi. Kochała mnie, a nie mogła od tak się odkochać.

Po pół godziny, Will przyszedł po mnie i powiedział, żebym wszedł do sali i zobaczył swoją córkę chrzestną. Nie pewnie wszedłem do środka i spojrzałem na Rose. Widać było po niej, że była zmęczona, ale miała na twarzy szeroki uśmiech. Kiwnęła na mnie ręką, abym podszedł bliżej.

– Gratuluję – uścisnąłem jej dłoń.

– Dzięki. A teraz poznaj Julie Emily Scott. Swoją chrześnicę – pokazała na coś, co kształtem przypominało wózek.

Nachyliłem się i uśmiechnąłem na widok tak małej dziewczynki. Była kopią Rose, a jedynie włosy miała ciemne po Willu. Dotknąłem niepewnie jej rączkę. Była taka malutka i kochana. Rose, zaproponowała mi, żebym wziął ją na ręce, ale odmówiłem. Bałem się, że mógłbym jej coś zrobić. Przysunąłem sobie krzesło i usiadłem obok Rose.

– Chyba byłaś zaskoczona.

– Nawet nie wiesz, jak. Dobrze, że ubranka kupowałam uniwersalne – zaśmiała się. – Do kogo jest bardziej podobna?

– Do ciebie – przyznałem, co spotkało się z prychnięciem ze strony Willa. – Sorry, ale po tobie to ma tylko kolor włosów.

– Super przyjaciel z ciebie – mała zaczęła cicho płakać, więc spojrzeliśmy w tamtą stronę.

– Muszę ją nakarmi – odezwała się cicho blondynka i wzięła ją na ręce.

– To ja się będę zbierał – wstałem z krzesła i skierowałem się do wyjścia.

– Dean – zatrzymał mnie jej głos. – Jedź i zrób teraz, co potrzeba.

– Już jadę – uśmiechnąłem się i mrugnąłem okiem. – Na razie, rodzinko Scottów.

Wyszedłem ze szpitala i nabrałem powietrza w płuca. Czułem, że wszystko się ułoży i będzie tak, jak przedtem. Wsiadłem do samochodu i odjechałem w stronę domu Rhiannon. Jadąc przez cały czas myślałem o niej i o tym, co chcę jej powiedzieć, ale żadna z opcji nie była najlepsza. Czułem ucisk w piersi. Cholera, chciałem już mieć to za sobą.

Zanim wszedłem na jej piętro, posiedziałem kilka minut w BMW i rozmyślałem. Patrzyłem się w jej okna i uderzałem palcami o kierownicę. Wypaliłem przy tym dwa papierosy. Czułem się, jak tchórz. Jednak musiałem się spiąć i pójść do niej. Nie chciałem, aby wierzyła w tamto kłamstwo, albo moją reakcję, którą źle odczytała.

Wysiadłem z samochodu i poszedłem na jej piętro, przeskakując, co dwa stopnie. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Chwilę musiałem czekać, ale w końcu usłyszałem jej głos za nimi.

– Charlotte, tamto spakuj! – otworzyła mi drzwi, ale twarz miała zwróconą w innym kierunku. – Dean? – zapytała zdziwiona, gdy na mnie spojrzała. Miała na sobie leginsy, bluzkę opadającą na jedno ramie, a we włosach chustkę. – Co ty tutaj robisz?

– Chciałbym z tobą porozmawiać i wyjaśnić całą tą sytuację. Mógłbym wejść? – zacząłem się rozglądać po klatce.

– Wejdź – westchnęła.

Gdy wszedłem do środka, połowa salonu była zawalona różnego rodzaju kartonami, które były podpisane. Rozejrzałem się po wnętrzu, ale to wyglądało tak, jakby ktoś się stąd wyprowadzał. Rhiannon, wyglądała na spiętą i bacznie mi się przyglądała.

– Laska, to też bierzesz do M.... – Charlotte, jak mnie zobaczyła, tak ucichła, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – To ja może pójdę do siebie – mruknęła cicho i biegiem przeszła przez salon.

– Może usiądziemy? – czarnulka, pokazała na krzesło przy stole.

– Chyba tak będzie najlepiej – czułem, że ta rozmowa będzie ciężka.

– Więc mów – oparła się i zaplotła dłonie na piersi.

– Ja już nie kocham Rose. Kochałem na początku, gdy tu przyleciała prawie rok temu. To było tylko głupie zauroczenie, które trwało. Wydawało mi się wtedy, że nie będę mógł pokochać kogoś innego, niż ona. Aż pojawiłaś się ty – podniosłem na nią wzrok. – Rhiannon, ja... Kurwa, kocham cię. Uświadomiłem sobie to dopiero, gdy odchodziłaś ode mnie tamtej nocy. Porozmawiałem z Rose i wszystko sobie wyjaśniliśmy, tak samo z Willem. Chciałem, żebyś dowiedziała się tego ode mnie, ale wyszło inaczej. Tamtego wieczoru to był szok, dlatego upuściłem butelkę, ale nic nie czułem, patrząc na Rose. Rhiannon, proszę wybacz mi. Ja ciebie kocham, wiem, że ty mnie też. Proszę bądźmy razem, jak normalna para – chwyciłem ją za dłonie. – Proszę. Daj mi drugą szansę.

– Dean... – westchnęła. – Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Wiele to rozjaśniło dla mnie i wiem, że jej nie kochasz, ale ja wyjeżdżam – wyrwała dłonie z mojego uścisku i odwróciła twarz.

– Wyjeżdżasz? – teraz dopiero zrozumiałem, czemu byłe tyle kartonów w salonie.

– Do Mediolanu. Przyjęłam kontrakt.

– Mediolan... – powtórzyłem ciszej. – Na ile?

– Umowa obowiązuje rok. Być może zostanę tam dłużej – wzruszyła ramionami.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– Jutro. O czwartej mam samolot. Przepraszam, ale muszę dalej się pakować – wstała z krzesła, ale chwyciłem ją za nadgarstek i zatrzymałem w miejscu. Stanąłem na przeciw niej i dotknąłem jej twarzy.

– Czy to przeze mnie? Przez to, co się wydarzyło?

– Byłeś po prostu jednym z wielu powodów – spojrzała na mnie, a w jej oczach zauważyłem łzy.

– Rozumiem.

Powiedziałem, choć wcale tego nie rozumiałem. Wiedziałem, że jedynym powodem byłem ja. Znów spierdoliłem wszystko. Pieprzona karma do mnie wróciła za to, że wtedy zniszczyłem związek Willa i Rose. Kurwa, nie chciałem, żeby wyjeżdżała. Nie taki był plan, gdy tutaj przyjeżdżałem.

– Wyjdź – powiedziała cicho, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.

– Rhiannon... – chciałem coś dodać, ale położyła mi palce na ustach.

– Nic nie mów. Po prostu zostaw mnie samą.

Kiwnąłem nieznacznie głową i wyszedłem z domu. Zauważyłem jeszcze współczujące spojrzenie Charlotte, przed zamknięciem drzwi. Bardzo wolnym tempem zszedłem po schodach na dół. Na ostatnim stopniu usiadłem i chwyciłem twarz w dłonie. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała, bo wiedziałem, że gdy wyjedzie to będzie nasz koniec. Spojrzałem na zegarek w telefonie i zobaczyłem, że była dopiero dwudziesta. Nie było sensu, abym siedział tutaj tyle, więc podniosłem się i poszedłem do samochodu.

Zanim wsiadłem, uniosłem głowę i popatrzyłem w jej okna. Za zasłoną zobaczyłem cień, co oznaczało, że też na mnie patrzyła. Położyłem dłoń na dachu i obserwowałem cień, który po chwili zniknął. Opuściłem głowę i wsiadłem do auta. Odjechałem z piskiem opon w stronę swojego mieszkania.

Dosłownie kilka minut zajęło mi, abym znalazł się na parkingu, a później w mieszkaniu. Rzuciłem kluczyki na szafkę obok wejścia i poszedłem do salonu. Usiadłem na kanapie, ale nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Wstałem z niej i poszedłem na balkon. Zimne styczniowe powietrze uderzyło we mnie. Wyciągnąłem papierosy i odpaliłem jednego. Zaciągałem się pomału i patrząc na panoramę Londynu, wypuszczałem powietrze. Choć było już ciemno, to bez problemu odnalazłem wzrokiem jej apartamentowiec.

Nie mogłem uwierzyć, że w ciągu jednego dnia tyle się wydarzyło. Najpierw szczera rozmowa z Rose, później jej poród, a na końcu wiadomość, której w ogóle się nie spodziewałem. Wyjazd Rhiannon, zwalił mnie z nóg. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że mogłaby mnie zostawić i wyjechać stąd. Mediolan od zawsze był jej marzeniem, które teraz na reszcie mogła spełnić. To ja pchnąłem ją do wyjazdu, moim zachowaniem i nie mogłem winić nikogo innego, niż siebie.

Po drugiej nad ranem i pół paczki wypalonych papierosów, wsiadłem do samochodu i pojechałem pod jej mieszkanie. Wcześniej na telefonie zobaczyłem, o której zaczyna się odprawa. Po ostatnim razie wiedziałem, że chciała być wcześniej, a nie na ostatnią chwilę. W bocznym lusterku zauważyłem, jak podjeżdża taksówka. Wysiadłem z samochodu i zapukałem w szybę samochodu.

– Może pan odjechać.

– Ale tutaj mam zlecenie – zmarszczył brwi.

– Przyjechał pan po moją dziewczynę. Proszę – wyciągnąłem pięćdziesiąt funtów i mu dałem.

– Jest pan tego pewien?

– Jestem. Do widzenia – wróciłem do swojego BMW i oparłem się o karoserię.

Po chwili kierowca odjechał, a ja czekałem na Rhiannon. Nie musiałem długo czekać, żeby zeszła na dół. Ciągnęła za sobą dwie walizki, a Charlotte jeszcze jedną mniejszą. Popatrzyła na mnie, ale nie odezwała się, ani słowem. Odwróciła się do przyjaciółki i mocno ją uściskała. Blondynka na coś pokiwała głową i weszła z powrotem do budynku.

– Za chwilę przyjedzie taksówka. Możesz jechać – powiedziała do mnie, choć w ogóle nie zaszczyciła mnie, ani jednym spojrzeniem.

– Ja jestem twoją taksówką – podszedłem do niej i wziąłem mniejszą walizkę.

– Dean, żartujesz? Oddaj mi tą walizkę! – chwyciła mnie za dłoń.

– Nie żartuję. Był już tutaj pan taksówkarz i kazałem mu odjechać. A teraz nie walcz ze mną i daj się odwieźć.

– Robię to tylko, dlatego, bo inaczej spóźniłabym się na lot.

Podała mi walizki, a ja zapakowałem je do bagażnika. Rhiannon, wsiadła do środka i czekała, aż odjedziemy. Chciałem pojechać w całkiem innym kierunku, żeby nie zdążyła na samolot, ale nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem odebrać jej marzeń.

Od czasu do czasu przyłapywałem ją na patrzeniu się na mnie, ale wtedy szybko odwracała wzrok. Zacisnąłem szczękę, aby nic głupiego nie powiedzieć i jechałem dalej przez puste miasto. Dojechaliśmy o wiele szybciej, niż zakładałem. Wyciągnąłem walizki i wszedłem z nią do wnętrza lotniska.

– A, co z pudłami? – zapytałem, aby przerwać tą ciszę.

– Charlotta, mi wyśle – mruknęła i zaczęła iść szybciej.

Pomogłem jej z walizkami dokąd mogłem, a później stanąłem na przeciw niej i nie wiedziałem, co powiedzieć. Oboje chyba nie wiedzieliśmy, bo Rhiannon patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie.

– To... Na razie – mruknęła i zaczęła iść, ale ją zatrzymałem.

– Rhiannon, nie żegnajmy się w ten sposób.

– Przepraszam, ale inaczej nie mogę – na końcu jej głos się załamał.

– Chcę, abyś wiedziała, że cię kocham. Nie zapomnij tego – nachyliłem się i pocałowałem jej usta delikatnie.

– Muszę już iść.

Powiedziała cicho i odeszła. Patrzyłem za nią przez cały czas, dopóki mi nie zniknęła. Ostatnim razem, gdy odprowadzałem ją na lotnisko wiedziałem, kiedy wróci. Teraz nie wiedziałem nic. Patrzyłem, jak dziewczyna, którą kocham odchodzi ode mnie i nie wiedziałem, czy kiedykolwiek znów ją zobaczę. Wsadziłem ręce do kieszeni spodni i westchnąłem ciężko, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kochani,

chciałabym was poinformować, że następny rozdział pojawi się za tydzień, ponieważ jestem w czasie przeprowadzi i w chwili obecnej nie jestem w stanie z niczym się wyrobić.

Także do zobaczenia za tydzień.

Całusy, K :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro