Rozdział 16
Dean
– Biegnij, Parker do chuja! – przez cały czas słyszałem tylko to podczas naszego treningu.
– Przecież do chuja biegnę! – krzyknąłem do niego, biegnąc za piłką.
Za tydzień mieliśmy mieć mecz towarzyski, a trener oszalał. Od kilku dni ciągle tylko biegaliśmy i ćwiczyliśmy nowe zagrywki. Nigdy przed żadnym meczem tak nie świrował, jak przed tym. Krystian, który złamał nogę na ostatnim treningu i tak musiał być i przyglądać się nam. Jakby nagle miał wejść o kulach na boisko i zapierdalać za piłką. Nie rozumieliśmy jego zachowania. Will, jako kapitan próbował przekonać trenera, że trzygodzinne treningi są za długie, a dodatkowo podał powód, że Rose jest w ciąży i może w każdej chwili urodzić, ale to było na nic. Wręcz można powiedzieć, że trenera to wkurwiło.
Kiedy pokonywałem, któryś raz z kolei tą samą trasę za piłką, dostałem już pierdolca. To wcale nie było fajne, biorąc pod uwagę, że od dwudziestu minut powinienem szykować się na pieprzony bankiet, którego byłem twarzą razem z Rhiannon. Jedyne pocieszenie było takie, że później czekał mnie zajebisty seks z nią. Ostatni raz widziałem ją wtedy, gdy odkryła, gdzie mieszkam. Wyglądała cholernie seksownie, gdy się na mnie wkurzała. Czarnulka, za bardzo zajęła moje myśli, więc nawet nie zauważyłem, w którym momencie Ivan, który wszedł za Krystiana, zagrodził mi drogę i wypierdoliłem się na murawę.
– Kurwa! – krzyknąłem i chwyciłem się za kostkę. Na szczęście nic się złego nie stało, bo mogłem nią ruszać.
– Wszystko dobrze? – podszedł do mnie Archie i wystawił w moją stronę dłoń.
– Dzięki. Wszystko okej – podniosłem się z jego pomocą i wbiegłem na środek boiska.
– Myślałem, że dzisiejszy trening skończy się szybciej i umówiłem się na oglądanie mieszkania – mruknął biegnąc obok mnie.
– Ja powinienem już się szykować na wyjście na kolejny event mojej matki – westchnąłem. – Jakbyś miał problem z mieszkaniem przez to, to możesz zamieszkać u mnie, póki coś nie znajdziesz – wzruszyłem ramionami.
– Jestem tobie za to wdzięczny, ale będę starał się sam sobie coś znaleźć, żeby nie zwalać tobie się na głowę.
– Nigdy się nie zwalasz, bo jesteśmy przyjaciółmi.
– Jeśli przyjaciółki sobie porozmawiały, to możemy dalej kontynuować trening?! – krzyknął z daleka trener.
– Oczywiście, że tak, trenerze! – odpowiedziałem mu.
Gwizdnął i zaczęła się kolejna część treningu, którego końca nie było widać. Już nawet nie starałem się za bardzo, aby być najlepszy dzisiaj. Czym ciemniej było na dworze, tym bardziej się denerwowałem. Przecież Rhiannon, mnie zabije, jak się tam spóźnię, a czekał mnie jeszcze powrót do mieszkania i przebranie się. Samuel, widział, że ze mnie nic nie będzie o tej porze, dlatego mi nawet nie podawał. Co chwilę tylko zerkałem na trenera, czy przypadkiem w końcu nie zakończył tej katorgi, ale nic takiego nie robił.
Kiedy pół godziny później, nareszcie zakończył trening, pierwszy zbiegłem z murawy i pobiegłem prosto w stronę szatni. Zmieniłem szybko klubowe barwy na moje ciuchy i wybiegłem z powrotem z pomieszczenia.
– Kurwa, z drogi! – krzyknąłem do kilku chłopaków, którzy szli, jakby byli na romantycznym spacerze z dziewczyną.
– Spokojnie, stary! – odpowiedział mi, ale już nawet na nich nie spojrzałem.
Pobiegłem w stronę samochodu. Szybko wsiadłem do niego i odjechałem z piskiem opon. Popatrzyłem na zegarek, ale to był zły ruch. Byłem spóźniony jebane dwadzieścia minut, a zanim tam dojadę, zrobi się godzina. Kiedy mieszkałem z przyjaciółmi, do domu miałem dużo bliżej z boiska, niż teraz. Dawniej droga zajmowała mi piętnaście minut, a teraz o dziesięć dłużej. To była dla mnie katorga uczestniczenie w takich eventach, ale nie chciałem sprawić mamie przykrości.
Godzinę później, nareszcie dotarłem do hotelu, w którym odbywał się bankiet. Szybko wbiegłem do środka i skierowałem się do sali. Gdy do niej wszedłem, od razu zacząłem rozglądać się za Rhiannon, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć, ale za to zobaczyłem innej osoby, której nie chciałem dzisiaj spotkać. Moją mamę. Nie musiałem nawet za bardzo myśleć, kiedy mnie zauważyła, bo z prędkością światła znalazła się obok mnie. Nie wzruszony jej morderczym spojrzeniem, wziąłem z tacki kieliszek szampana i sączyłem go pomału. Mama, przybrała na twarzy ten wyraz, gdy byłem młodszy i musiała mnie za coś zbesztać.
– Deanie Parker, możesz mi powiedzieć, czemu spóźniłeś się, aż tyle? Wiesz, że to bardzo ważne dla wizerunku firmy, abyś tu był.
– Mamo, trening mi się przedłużył. Nie mogłem nic powiedzieć trenerowi, bo i tak nie słuchał.
– A tyle razy mówiłam skończ z tą piłką i bądź moim modelem, to ty nie. Wolisz biegać tam i z powrotem.
– I tak mnie kochasz – nachyliłem się i pocałowałem ją w policzek. – Gdzie jest Rhiannon? – zapytałem się od niechcenia.
– Ty mi się pytasz? Ona jest przecież twoją dziewczyną, a nie moją – pociągnęła dość długi łyk trunku i machnęła do kogoś ręką, że za chwilę wróci.
– Mamo, nie zaczynaj... – westchnęła.
– Jest chora. Tak przynajmniej mówiła jej koleżanka.
– Czyli zostawiła mnie tutaj na pastwę losu samego – mruknąłem ciszej.
– Zdarza się, synku. Jesteś dużym chłopcem, więc sobie poradzisz – dotknęła mojego policzka. – A teraz przepraszam, ale mnie wołają.
Po mamie został tylko zapach perfum po mamie. Wychyliłem naraz kieliszek i poprosiłem o następny. Nie wiedziałem, czy sobie Rhiannon w chuja ze mną leci z tą chorobą, czy to była prawda. Jednak wiem, że to nie była zbytnio przekonująca zagrywka, abym dał jej spokój. Może to była nauczka, którą chciała mi dać po ostatnim spotkaniu, ale tez nie wiedziałem, dlaczego. To było mieszkanie, jak każde inne, a ona zrobiła z tego sensację.
Rozglądnąłem się po sali, ale nikogo tutaj nie znałem. To Rhiannon i moja mam tutaj czuły się, jak ryby w wodzie. Wszędzie byli tylko jacyś projektanci mody, których nawet nie znałem, albo inne modelki. Poszedłem do stolika, przy którym miałem siedzieć i odłożyłem na jego blat kieliszek szampana. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Rhiannon, ale nie odbierała. Nie chciałem się denerwować, ale ta sytuacja coraz bardziej mi nie pasowała. Usiadłem na krześle i zacząłem tylko odliczać minuty, aż będę mógł w końcu stąd wyjść. Co chwilę patrzyłem na zegarek na nadgarstku oraz w telefonie. Te minuty w ogóle nie szły do przodu i czułem, że spędzę tutaj całą wieczność.
– Cześć, przystojniaku – dosiadła się do mojego stolika blond dziewczyna.
– Cześć – mruknąłem i wróciłem do przeglądania telefonu.
– Jesteś tutaj sam? – mruknęła uwodzicielsko i położyła dłoń na moim kolanie.
– Jak widać.
– Może zajmiemy się czymś bardziej pożytecznym, niż to – pokazała palcem na otoczenie.
– Nie, dzięki – wziąłem jej rękę z mojego uda. – Mam dziewczynę. Chyba nawet powinnaś ją znać. Rhiannon Roderick. Taka piękna i seksowna – popatrzyłem na nią. Dziewczyna wyglądała, jakbym dał jej liścia.
– Oczywiście, że kojarzę. Kto nie kojarzy pięknej i seksownej hiszpanki – przekręciła oczami.
– Wenezuelki.
– Co? – mrugnęła parę razy.
– Wenezuelki. Rhiannon, pochodzi z Wenezueli.
– Przepraszam, mój błąd – popatrzyła, gdzieś za mnie. – Muszę już iść.
– Najwyższa pora – poklepałem jej dłoń, którą miała na stoliku i znów zająłem się telefonem i godziną na nim.
Przez cały czas, który musiałem tam być, to było moje zajęcie. W odpowiedniej chwili wstawałem i kiwałem głową oraz się przedstawiłem. Od czasu do czasu posyłałem też spojrzenia mamie, aby dała mi w końcu znać, kiedy mogę opuścić to miejsce, ale jak na razie nawet nie patrzyła w moją stronę. Siedząc tak i bawiąc się papierosem w dłoni, dopiero dotarło do mnie z jaką lekkością powiedziałem o Rhiannon; moja dziewczyna. W mojej piersi pojawił się ucisk w okolicy serca. Do tej pory z taką lekkością myślałem tylko i wyłącznie o Rose, ale to były tylko myśli. Tutaj, jednak były słowa. Cholernie bałem się tego uczucia. Nie byłem przyzwyczajony do okazywania uczuć, ani do mówienia takich słów.
Popatrzyłem na mamę, która w tym samym momencie odwróciła do mnie wzrok i kiwnęła głową. Przeprosiłem pana Teodora, który siedział ze mną i pożegnałem się z nim. Mama wstała od stolika i pokazała, że będzie czekać na dworze. Skierowałem się najpierw do szatni, a później wyszedłem przed budynek. Mój samochód już na mnie czekał, a przy nim stała mama. Wyciągnąłem paczkę papierosów i podszedłem do niej. Zapaliłem jednego i zaciągnąłem się mocno.
– Wiesz, że nienawidzę jak palisz – powiedziała oburzona.
– Ale mnie kochasz, bo jestem twoim synem – pocałowałem ją w policzek. – O co chodzi, że wyszłaś razem ze mną? – zapytałem, zaciągając się kolejny raz.
– Chciałam ciebie tylko pożegnać – uśmiechnęła się, ale wiedziałem, że nie o to chodziło.
– Mamo – powiedziałem dobitniej.
– No, dobrze. Przekaż Rhiannon, żeby zastanowiła się nad tą propozycją i dała znać najszybciej, jak to jest możliwe.
– Nad jaką propozycją? – zmarszczyłem brwi i wyrzuciłem na chodnik niedopałek papierosa.
– Rhiannon, będzie wiedziała, o co mi chodziło – przybliżyła się do mnie pocałowała w policzek i wróciła z powrotem do budynku.
Odwróciłem się za nią i zacząłem się zastanawiać, o co mogło jej chodzić. Mama, nigdy nie była taka tajemnicza. To nie było w stylu, Sophii Campbell. Przygryzłem wnętrze policzka i poszedłem w stronę samochodu. Będę musiał spytać Rhiannon o tę propozycję. Odpaliłem samochód i pojechałem do jej mieszkania. Chciałem się przekonać, czy naprawdę była chora, czy tylko mnie unikała. Tutaj nie chodziło o to, że jej nie wierzyłem, ale sam chciałem się przekonać, jak było naprawdę.
Zaparkowałem pod jej apartamentowcem i wysiadłem z samochodu. Przywitałem się z portierem kiwnięciem głowy i przeskakując, co dwa stopnie udałem się na jej piętro. Stanąłem przed jej drzwiami i chciałem zapukać, ale się zatrzymałem.
Czy nie robiłem z siebie idioty?
Przecież pomiędzy mną, a Rhiannon nic nie ma. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, o ile naszą relację nawet tym można było określić. Kurwa, nawet dobrze jej nie znałem. Spędziłem z nią trochę czasu, ale nie wiedziałem, czy wystarczająco, aby nazwać się jej przyjacielem. I tak nie chciałem robić jej szans na cokolwiek więcej, gdyż nasza relacja za chwilę miała się skończyć. Potarłem dłoń o dłoń i zapukałem. Chwilę nikt nie przychodził, więc spróbowałem jeszcze raz. Zacząłem przysłuchiwać się, czy słychać jakieś kroki po drugiej stronie.
– Charlotte, zapomniałaś czegoś?! – usłyszałem głos Rhiannon i zbliżające się kroki. Prychnąłem pod nosem i czekałem, aż otworzy drzwi. – Dean? – zapytała zdziwiona, gdy je otworzyła.
– Dean, Dean, a spodziewałaś się kogoś innego? – zapytałem i wszedłem do środka.
Rhiannon, miała na sobie piżamę, a w ręce trzymała chusteczkę do nosa. Powróciłem wzrokiem na jej twarz i zacząłem jej się przyglądać. Miała podkrążone oczy i wyglądała, jak nie ona. Chociaż nawet i w tym wydaniu była bardzo piękna. Kurwa, musiałem się uspokoić, bo moje myśli dzisiaj nie były na dobrych torach. Mama, miała rację z tym, że była chora. Przeszedłem w głąb salonu i zdjąłem marynarkę, a później podwinąłem rękawy koszuli.
– Możesz mi powiedzieć, co robisz? Powinieneś być o tej porze jeszcze na evencie.
– Powinienem, ale jestem tutaj. Mama, powiedziała, że jesteś chora, więc przyjechałem zobaczyć, jak się czujesz – odwróciłem się do niej przodem.
– Czy po prostu chciałeś zobaczyć, czy ciebie nie unikam? – zaplotła ramiona na piersi, a później zaczęła strasznie kaszleć.
– Może to też. Idź się połóż, a ja zrobię tobie rosół – chwyciłem ją za ramiona i zacząłem z nią iść w kierunku jej pokoju.
– Dean, nawet nie wiesz, gdzie, co leży – westchnęła. – Pójdę z tobą i będę tobie pokazywała, żebyś mi nie rozpieprzył całej kuchni.
– Nie wierzysz w moje umiejętności kulinarne? – nachyliłem się, aby widzieć jej twarz.
– Nie wierzę, ale w twoje umiejętności znalezienia się u mnie w kuchni – odwróciła twarz w moją stronę. Miała tak stanowczy wzrok, że wiedziałem, iż nie odpuści.
– Dobra, ale masz siedzieć na krześle i się tylko przypatrywać – pogroziłem jej palcem, jak małemu dziecku.
– Oczywiście, góro lodowa – posłała mi buziaka w powietrzu, zanim złapał ją kaszel.
Poszliśmy do kuchni i Rhiannon od razu zajęła jedno z krzeseł. Znalazłem koc, który leżał na kanapie, więc wziąłem go i przykryłem dziewczynę. Popatrzyła się na mnie takim wzrokiem, że wiedziałem, iż było za późno na cokolwiek. Zaczynałem ją pragnąć i to nie tylko w sferze seksu, ale też i tej, w której znajdowała się tylko Rose. Odchrząknąłem i odszedłem od niej. Musiałem mieć choć małą przestrzeń od niej.
Podczas gotowania, albo przygotowywania wszystkich potrzebnych składników, Rhiannon pomału i tonem, jak do małego dziecka, tłumaczyła mi, co gdzie leży i skąd mam coś wziąć. Nigdy dla nikogo nie gotowałem, ale musiałem przyznać, że było to bardzo fajne zajęcie. Od czasu do czasu przyłapywałem ją na gapieniu się na mnie. Gdy już jej nalewałem rosół, przygryzłem wnętrze policzka i zastanowiłem się, czy to odpowiednia chwila poruszyć temat, który poruszyła moja mama. Usiadłem naprzeciwko niej i zacząłem bawić się serwetką.
– Bardzo dobre tobie wyszło. Chyba wiem, kto będzie mi gotował, gdy wrócę od rodziców – uśmiechnęła się i sięgnęła po następną porcję.
– Wyjeżdżasz do rodziców na święta?
– Mówiłam ci – zmarszczyła brwi. – Jutro mam samolot – spojrzała na zegarek w telefonie. – Choć można powiedzieć, że nawet za kilka godzin. Lecę do Chicago i wracam w nocy dwudziestego piątego. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o naszym ostatnim bankiecie – uniosła na mnie swój poważny, prawie czarny wzrok.
– Nie zapomniałem – przekręciłem oczami. – Mama, kazała tobie przypomnieć o podjęciu jakieś decyzji. Złożyła tobie jakąś propozycję i chciała, żebyś szybciej odpowiedziała.
– Ach, to... – jej ręka z łyżką, zawisła w powietrzu na kilka sekund. Odchrząknęła i włożyła ją z powrotem do naczynia. – Chodzi o mój wyjazd do Mediolanu. Joanna Witt, zwróciła na mnie uwagę. Dostałam czas, w którym muszę się zastanowić i dać odpowiedź.
– Twoje marzenie – mruknąłem cicho i kiwnąłem głową na potwierdzenie jej słów.
– Zgadza się. Choć nie wiem, jaką mam dać odpowiedź.
– Coś ciebie tutaj trzyma? Od zawsze mówiłaś, że właśnie wtedy będziesz spełniona zawodowo.
– Dobrze mi tutaj.
Czułem, że nie dokończyła tego zdania, albo miało ono drugie dno. Chwilę się na mnie patrzyła nic nie mówiąc, aż w końcu uśmiechnęła się i odłożyła naczynie do zmywarki. Chciałem wiedzieć, o co mogło jej chodzić, ale nie chciałem znów być natarczywy. Zrobiłem jej jeszcze gorącej herbaty z miodem i cytryną i wysłałem do łóżka. Życzyłem dobrej nocy i chciałem odejść, ale moja dłoń zacisnęła się na klamce drzwi od jej pokoju. Odwróciłem się do niej i zobaczyłem, że przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami.
– O której masz lot?
– O ósmej, czyli za siedem godzin, a za cztery muszę wstać.
– Dobranoc – wyszedłem z pokoju, nie czekając na jej odpowiedź.
Usiadłem na sofie w salonie i oparłem dłonie na kolanach. Zastanawiałem się, co właśnie, do cholery zaszło między nami. Nie tak zachowywali się partnerzy tylko i wyłącznie do seksu. Nie chciałem, żeby to w cokolwiek innego się zmieniło, niż w głupią zabawę, którą wymyśliłem na początku, żeby podenerwować Rhiannon. Wszystko zaczynało iść innym tokiem, niż zakładałem. Miałem nadzieję, że zrozumie, że kocham inną... Tylko teraz nie wiedziałem, czy to dalej było aktualne.
– Kurwa – przekląłem pod nosem i oparłem się o sofę.
Zamknąłem oczy i starałem się wszystko dokładnie przemyśleć, ale jak na razie nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Musiałem, jak najszybciej pozbyć się myśli o Rhiannon. Ona miała swoje marzenia i na pewno nie byłem w nich ujęty. Ona chciała Mediolanu, który stał teraz dla niej otworem, ale nie wiedziałem czemu, myślenie o tym sprawiało mi ból w klatce piersiowej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro