Część 11
#Andy
(włącz piosenkę u góry)
Wiem,zraniłem teraz moją Lilly...ale nie miałem wyboru. Musiałem to zrobić. Musiałem odejść,aby była bezpieczna. Ona i nasze maleństwo.
Bardzo mocno ich kocham.
Są całym moim życiem.
Wyjechałem do Santa Marta, mam tam swoich ludzi z gangu. Tam pobęde z dwa-trzy miesiące i wrócę do mojej kochanej żony i naszego dziecka.
Ash, Emma, Emily, CC, Jake, Jinxx, Nicolas o wszystkim wiedzą. Mają ją chronić i się nią opiekować. Także mają ją dbać o nią.
Pozbęde się tego jebanego gangu Skiter. Bo to oni chcą zabić Lilly.
Kiedy ich się pozbęde to wrócę do moich dwóch skarbów i nie zostawię już ich.
Teraz jestem w gabinecie i rozmyślam co mam zrobić. Nagle zaczoł dzwonić mój telefon. Wziełem go i zobaczyłem na wyśletlaczu imię Ashley'a i jego numer telefonu. Szybko odebrałem.
(ASHLEY, Andy)
ROZMOWA TELEFONICZNA :
-SIEMA STARY!~powiedział Ashley.
-Ta część, o co chodzi ci, że dzwonisz do mnie?~zapytałem się jego.
-CO JEST? ! ZOSTAWIŁEŚ LILCIE, A ONA PRZEZ CAŁY DZIEŃ I CAŁĄ NOC PŁAKAŁA, JEDEN RAZ WCZORAJ JADŁA! ONA BARDZO ZA TOBĄ TĘSKNI ANDY...~najpierw krzyknął, a później westchnął.
-Doskonale to wiem Ash... proszę zrób coś, aby zjadła. I nie płakała.~poprosiłem.
-DOBRZE...~odpowiedział.
Nagle usłyszeliśmy bardzo bardzo bardzo głośne wrzaski i był to głos mojej kochanej księżniczki.
-ASHLEY Do cholery co się tam dzieje?!~wargłem przerażony.
-MUSZE KOŃCZYĆ ANDY, BO SAM NIE WIEM.~powiedział i się rozłączył.
Mocno ścisłem mój telefon i bardzo głośno rykłem na całe gardło.
-KURWA JEBANA MAĆ!!!
Do gabinetu wbiegło dwóch moich ludzi i zaczeli się rozglądać po całym moim gabinecie w poszukiwaniu powodu dlaczego tak bardzo rykłem na całe moje gardło.
-Szefie co się stało?~zapytali.
-CO SIĘ KURWA STAŁO?! COŚ JEST NIE TAK Z MOJĄ CIĘŻARNĄ ŻONĄ!~wrzasłem wściekły.
Oni na mój wybuch wściekłości się bardzo bardzo bardzo mocno przestraszyli. Mam to w dubie. Mnie bierze kurwica na samą myśl o tym, że się dzieje krzywda mojej Lilly.
Zaczołem bardzo szybko chodzić w kółko wokół nich. Złapałem się bardzo mocno za moje włosy i krzykłem z bezradności. Bo tak naprawdę to nie mogę nic zrobić. Yhhhh...
Wziełem mój telefon i wybrałem numer telefonu do Ashley'a.
Jeden sygnał...Drugi sygnał...Trzeci sygnał...Czwarty sygnał... i się włączyła poczta głosowa.
KURWA MAĆ!!!
Co ja mam teraz zrobić? Sam już nie wiem...Nie mam pojęcia co teraz się tam dzieje... Chciałbym mieć w swoich ramionach moją kochaną żonę i matkę mojego dziecka.
#Lilly
Siedziałam w gabinecie i rozmyślam o moim mężu, a także o naszym dziecku. Wziełam zdjęcie,które było na biurku i mu się przyglądałam cały czas. Wstałam z krzesła i podeszłam do okna. Nagle jakieś cegły ktoś żucał w szybe od mojego i Andy'ego gabinetu. Bardzo głośno zaczęłam krzyczeć,bo też ktoś zaczoł strzelać w moją stronę. Do gabinetu wbiegli przerażeni Ashley, Emma, Emily, CC, Jake, Jinxx i Nicolas.
-Lilly uważaj!~krzykła przerażona Emily.
Naj ostrożniej na czworaka podeszłam do drzwi. CC mi pomógł wstać i osłonił mnie przed kolejnym strzałem pochylając się i delikatnie mnie pochylił w dół.
Byłam bardzo przerażona.
Ja z dziewczynami i Nicolas'em pobiegliśmy do mojej sypialni i spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy dla mnie,dziewczyn,chłopaków i dziecka. A także wzięliśmy nasze paszporty.
Z nimi wyszliśmy szybko do garażu i wsiedliśmy do aut. Szybko wyjechaliśmy próbując uciec przed naszymi wrogami. Tamci nas gonili.
Ja jechałam z Emmą, Emily i Jinxx'em,a Ashley, CC, Jake i Nicolas razem.
Jechaliśmy bardzo bardzo bardzo szybko samochodami. A tamci nas gonili i strzelali do nas.
Po długiej chwili byliśmy na lotnisku. Szybko pobiegliśmy do naszego prywatnego samolotu. Tamci na szczęście nie mogli tutaj wejść ruszyliśmy.
Usiedliśmy na fotelach przy oknie. Zaczęłam bardzo mocno płakać, bo teraz nie wiem co mam zrobić. Nie ma przy mnie Andy'ego, nasz wrogi gang Skiter nas teraz próbował, a raczej mnie próbował zabić. Ja już nie mogę wytrzymać... yhhh...
Emma i Emily mnie mocno przytuliły i próbowały uspokoić.
-Cicicici... nie płacz już Lilcia. Będzie dobrze.~powiedziała Emily.
Nie wiem nawet gdzie my lecimy.
-Ash, a gdzie my tak wogule lecimy? ~zapytałam się go.
-Zobaczysz księżniczko. ~powiedział.
Ja już się nic nie odzywałam. Zamkłam oczy i zaczęłam usypiać myśląc o Andy'm i naszym dziecku.
#Andy
Cały czas nic nie wiem...
Ashley i reszta wogule nie odbiera telefonów. Co jest do cholery jasnej?!
Ukatrupie ich za to... oprócz mojej kochanej żony, bo do niej nie dzwoniłem. Ale chyba jednak muszę...
Wybrałem jej numer telefonu i poczekałem chwile.
Jeden sygnał... Drugi sygnał... Trzeci sygnał... i od razu odebrała.
(Andy, LILCIA)
ROZMOWA TELEFONICZNA:
-Witaj skarbie...~przywitałem się z moim aniołkiem.
-ANDY!CZEMU DO CHOLERY JASNEJ ZNIKŁEŚ I CZEMU DO CHOLERY NAS TERAZ ZAATAKOWAŁ GANG SKITER?!~krzykła.
-Nie miałem wyboru i co ostatnie powiedziałaś? Jak to Skiter zaatakowali was? Przecież oni byli po naszej stronie!~powiedziałem zdziwiony.
-NO WIDZISZ, TERAZ JUŻ NIE SĄ! MY TERAZ JESTEŚMY W SAMOLOCIE I DOKĄŚ LECIMY, ALE NIE WIEM GDZIE. ASH NIE CHCE MI POWIEDZIEĆ...~powiedziała.
-Ja już się domyślam, dasz mi kochanie jego?~zapytałem.
-DOBRZE. ~odpowiedziała.
-Ash gdzie wy lecicie? ~zapytałem się jego.
-DO RIO DE JANEIRO.~odpowiedział Ash.
-To dobrze, bo tak właśnie myślałem i tam też mamy naszych ludzi i naszą bazę. Dasz mi moją kochaną żonę Ashley?~powiedziałem.
-TAK, LILCIA ANDY CIEBIE CHCE! ~zawołał.
Usłyszałem jak Lilly bierze swój telefon od Purdy'ego.
-TAK SKARBIE? ~zapytała
-Wiem już dokładnie gdzie lecicie. Bardzo ciebie przepraszam za to,że Cię zostawiłem, ale nie miałem wyboru. Wiedz, że ja Ciebie i nasze maleństwo bardzo bardzo bardzo mocno Kocham. Ponad moje życie.~powiedziałem.
-I MY CIEBIE KOCHAMY BARDZO ANDY.~powiedziała.
-Myszko ja już muszę kończyć, bo mam coś do załatwienia. Obiecuję za jakiś czas się odezwę do ciebie kotku.~powiedziałem.
-DOBRZE, BARDZO MOCNO KOCHAM CIĘ SKARBIE...~powiedziała.
-Ja ciebie też bardzo bardzo bardzo mocno Kocham koteczku.~powiedziałem.
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni moich spodni.
-CO ZA JEBANI SKURWYSYNI! NIE TAKA BYŁA UMOWA! JA MIAŁEM ZNIKNĄĆ, A ONI MOJĄ ŻONĘ ZOSTAWIĄ W SPOKOJU!~rykłem wściekły, bardzo bardzo bardzo mocno wściekły.~ PAUL DO MNIE NATYCHMIAST!~krzykłem.
Po nie całych dwóch minutach pojawił się w moim gabinecie.
-Tak szefie? ~zapytał się mnie.
Wstałem i zaczołem krążyć wokół niego. A reszta moich dwóch ludzi, którzy wcześniej przyszli patrzyli się na mnie z strachem i Paul to samo.
-Masz zebrać wszystkich z naszego gangu, z całego świata i mają się zebrać w Rio De Janeiro w naszej tam bazie. Mają być jak najpóźniej pojutrze! ~wargłem głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-D...dobrze szefie! Już się robi! ~powiedział i wybiegł z mojego gabinetu raz dwa.
-A wy macie zebrać wszystkich z tąd, ale już! ~powiedziałem głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Yhhh...
Chcą się tak bawić? Proszę bardzo, ale pożałują tego bardzo. Nie pozwolę zabić mojej księżniczki i naszego dziecka.
Wyszłem z mojego gabinetu trzaskając drzwiami i poszłem do mojego pokoju.
Usiadłem na łóżku i oparłem się łokciami o moje nogi. Za to twarz zakryłem swoimi dłońmi. Z frustracji przetarłem dłońmi swoją twarz.
Mam wielką ochotę drzeć się na całe moje gardło.
Musze to wygrać i zabić gang Skiter.
I jestem tego pewien na 1000%.
-----------------------------------------------------------
1164 SŁÓW!
I jak wam się to podoba? I ktoś wogule to czyta? Jeśli tak to piszcie w komentarzach i dajcie gwiazdki.
Pozdrawiam Olciaaa 💜💗💜💗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro