Rozdział 11 - Wycieczka w góry
Światło wpadające przez okno zaświeciło mu centralnie w oczy na co mruknął niezadowolony. Potarł nadal przykryte powiekami oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści przez co zaczął widzieć czarne palmy. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem po czym przerzucił się na drugi bok. Słyszał krzątaninę ludzi na dole jednak postanowił to zignorować oddając się błogiemu snu, który ostatnio zbytnio się go nie trzymał. Poszukał trochę informacji na temat tajemniczego stworzenia w internecie choć doskonale wiedział, że nie może na nim polegać w stu procentach. Tak czy siak podejrzewał, że była to swego rodzaju driada. Większość by się zgadza tylko jednak to swego rodzaju futro nie wpasowywało się w jej ogólnie przyjęty przez społeczeństwo wygląd. Zmarszczył brwi niezadowolony z tego, że jest tak niedoinformowany. Mógł zawsze pójść jeszcze do wujka Forda, on na pewno słyszał o tym stworzeniu chociażby i nawet od Billa. Skrzywił się. Znowu wszystko sprowadzało się do tego już nie trójkąta i jego tajemniczego powrotu. Może powinien bardziej się o to dopytać kiedy miał okazję? A może nawet gdyby zapytał i tak odpowiadaliby nie konkretnie? Może nie powinien poznać według nich więcej szczegółów bo zrobiłby coś głupiego?
Usiadł wiedząc, że już nie zaśnie po czym zsunął się ze swojego posłania od razu natrafiając na chłodną podłogę. Westchnął jakby był męczennikiem po czym podpierając się rękoma o panele wstał na miękkich nogach. Dzisiaj planowano żeby poszli na wycieczkę w góry we trójkę ponieważ wujkowie nie mogli z powodu spotkania z McGucketem przy którym mieli omawiać coś ważnego. Zanim jeszcze im to wypadło to planowali pójść w piątką gdzieś na szlak turystyczny, a potem zboczyć trochę z ścieżki tak by minąć tereny odwiedzane najczęściej przez turystów. Mimo iż ich opiekunowie mieli już około sześćdziesięciu pięciu lat to byli dość żwawi i sprawni (jak byli razem oczywiście). W końcu na dobrą sprawę razem wypłynęli łodzią na bardzo niebezpieczne tereny, z tego co mu mówili to nawet przez pewien czas byli w środku trójkąta bermudzkiego. Czasami zazdrościł starszym ich zażyłej relacji, którą udało im się zbudować. Wiedział jednak, że miała ona swoje wzloty i upadki. Na początku trzymali się zawsze razem tak samo jak on i Mabel, z wiekiem ich drogi się rozdzielały do czego prawie też nie doszło w ich przypadku kiedy zaczęli szkołę ponad podstawową; później urwał się im kontakt, a kiedy na nowo się spotkali pokłócili się przez co jeden wpadł do portalu. Przynajmniej taka wersja wydarzeń została im przedstawiona w wieku dwunastu lat.
Podparł się o szafkę koło mebla na którym przed chwilą się wylegiwał po czym wstał otwierając jednocześnie szufladę. Wyciągnął z niej fioletowy kamień, który znalazł ostatnio. Kobieta zapytała się czy go znał więc znając życie musiała mu go podrzucić. Obracał go przez chwilę w palcach po czym wzruszył ramionami odkładając go na swoje miejsce. Wychodząc na korytarz minął się z blondynem, który wyraźnie biegł na dół z czymś w dłoniach co pewnie było jakimiś papierami. Dipper nie mógł sobie przypomnieć, kiedy przestał czuć strach, a później i dyskomfort ze świadomością tego, że mieszkał pod jednym dachem z demonem, który z dzień na dzień był coraz potężniejszy, ale i również chciał ich wszystkich wymordować. I szczerze mówiąc nie chciał wiedzieć bo pewnie po drodze napotkałby wiele myśli od których chciał się jak najszczelniej odciąć.
***
Wiatr uderzający w jego twarz z jednej strony był kojący, a z drugiej irytujący. Rozwiewał jego brązowe pukle włosów na boki co mogło być odbierane jako przyjemne, a z drugiej wyciskał z jego oczu łzy co nie było zbytnio miłym uczuciem. Mabel szła zaraz koło blondyna skaczącego po kamieniach na ich drodze. Im najwyraźniej palące słońce i na dodatek wiatr nie przeszkadzał wnioskując po tym jak na ich twarzach nie było ani jeden zmarszczki niezadowolenia. Jego nos zmarszczył się nieco w niezadowoleniu, a szatyn zaczął się zastanawiać po co on tu w ogóle jest, jaki był jego cel w zgadzaniu się? Dość szybko znalazł odpowiedzieć, chciał po prostu wraz z Fordem spróbować odkryć coś nowego oraz pilnować tej dwójki. Sam nie myślał o procesie jaki musiał zajść w jego głowie, kiedy zamiast mieć na myśli zajmowania się tylko siostrą miał też po części na myśli heterochromika.
Kopał kamienie pod sobą od czasu do czasu poprawiając ramiączka swojego plecaka. Czasami słyszał jak starsi go zagadują na co on odpowiadał lub wręcz przeciwnie, on coś do nich mówił, nawet nie wiedział dokładnie co, ale był pewny, że wywołał tym uśmiech na ich twarzach. Zeszli z ścieżki wyrzeźbionej przez ludzi którzy przez ostatnie lata chodzili przez ten szlak dość regularnie, a ich buty spotkały się ze świeżą, zieloną trawą. Dipper czuł jak delikatnie ślizga się stając na niej przez wilgoć na niej, która nie zdążyła jeszcze zniknąć. Nie był pewien ile tak szli. Czy to były sekundy, minuty czy godziny. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia kiedy wraz z upływem czasu temperatura powietrza była lepsza do spaceru, a jego nogi rozchodziły się na tyle, że nie miał problemu z mrowieniem w nich tak jak było to na samym początku.
W pewnym momencie zatrzymali się, a blondyn oznajmił, że to właśnie jest jaskinia do której chcieli ich zabrać siwowłosi. Szatyn przekręcił głowę w bok nie za bardzo rozumiejąc co jest w niej niezwykłego jednak szybko po prostu wzruszył ramionami ignorując to dziwne przeczucie i Cyferkę próbującego go zatrzymać bez używania swoich magicznych sztuczek. Ten tylko machnął na to ręką po czym zanurzył się w ciemności. Gdzieś z tyłu słyszał również jak niższy mówi coś do jego bliźniaczki. Rozglądał się dookoła po czym sięgnął do kieszeni by wyciągnąć telefon. Jego kroki obijały się wokoło tworząc dziwne echo przypominające wraz z akompaniamentem chrupania pod jego nogami chrapanie. Włączył latarkę świecąc dookoła, a kiedy na nic ciekawego nie natrafił wzrokiem ruszył głębiej. Zignorował wibrowanie urządzenia w jego ręce nie zwracając nawet uwagi na numer, który wyświetlał mu się na ekranie blokady. Coś ciągnęło go dalej tylko nie miał pojęcia co. W pewnym momencie kiedy machał światłem dookoła dostrzegł coś kątem oka. Zaraz szybko na nowo skierował w tamtą stronę latarkę jednak szybko tego pożałował. Podskoczył w miejscu, a jego usta rozchyliły się w niemym szoku. Przed jego oczami leżał szkielet najpewniej należący kiedyś do młodego mężczyzny, turysty tak jak większość nowych mieszkańców nie znających prawdziwej natury miasteczka.
Cofnął się o kilka kroków jednak wtedy natrafił na coś za sobą. Sięgnął tam ręką bojąc się odwrócić, a kiedy poczuł pod palcami zwierzęce futro powoli uniósł głowę do góry by spojrzeć w twarz jakiejś hybrydzie niedźwiedzia i lamparta. Przełknął ostrożnie ślinę po czym rzucił się do biegu co też zrobiło stworzenie za nim. Miał wrażenie, że coś dodaje mu mocy, a kiedy spojrzał pod swoje nogi zobaczył niebieską poświatę. No tak, przecież nie byłby w stanie uciekać przed takim czymś wyłącznie o własnych siłach. Poczuł szarpnięcie w bok kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, a zaraz potem poczuł opiekuńcze ramiona swojej siostry oplatające go w ciasnym uścisku. Jedyny dysponujący magiczną mocą sam minął go kiedy leciał wbrew własnemu ciału za kamień by tam się ukryć. Słyszał zza niego jakieś powarkiwanie lub czasami normalne słowa jednak nie było takich momentów za często.
Kiedy blondyn wrócił do nich otrzepując spodnie z kurzu nastała między nimi dziwna cisza pełna niezrozumiałego dla niego napięcia. Usiadł koło nich wpatrując się w drzewo naprzeciwko tępym wzrokiem, a dziwne uczucie zaczęło narastać w brzuchach ich trójki. Po chwili z ust bursztynowookiego wydostał się pierwszy chichot wzmagający się z każdą następną sekundą aż w końcu złapał się za brzuch. To samo tyczyło się Mabel, która poszła w jego ślady zaraz po nim, na końcu natomiast do okazywania swojego rozbawiania, które było raczej nie na miejscu biorąc pod uwagę sytuację dołączył Mason. Sam nie wiedział co go tak cieszyło jednak gdzieś w połowie ich trasy do domu pojawiła się w jego świadomości jedna nieśmiała myśl. No bo przecież gdyby Bill chciał ich wszystkich pozabijać to by przecież go nie ratował tylko korzystał z okazji... Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro