Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Ephedrine

Hoseok

Siedział na ławce, w parku, z zarzuconym na głowę kapturem, spod którego wystawał kawałek daszka jeansowej czapki. W ręku trzymał zielony kartonik z sokiem, który sączył, wydawałoby się, w ciszy, przez cienką słomkę. Wiedziałem jednak zbyt dobrze, że jak zawsze miał na uszach słuchawki, w których leciała jakaś piosenka- nie żadna konkretna, bo zawsze ustawiał playlistę wszystkich utworów i puszczał je losowo. Zaśmiałem się, kiedy postawił na kolano kartonik, przytrzymując go dłonią, jednak słomka nadal została w jego ustach. Kręcił nią przez chwilę i bawił się, skupiając na niej swoją uwagę na tyle, by nie zauważyć, że stanąłem niecały metr obok niego, przyglądając mu się z uśmiechem. Miał pełno takich dziwnych, niecodziennych i niezrozumiałych dla większości ludzi nawyków, które mnie z kolei niesamowicie urzekały. Jednakże, byłem zbyt bardzo stęskniony, aby czekać kolejne minuty, zanim sam by się odwiesił i rozejrzał się, postanowiłem więc nieco pomóc mu w zauważeniu mnie.

Wokół nie widziałem żywej duszy, co niczym dziwnym nie było, zważywszy na to, że nasze osiedle zamieszkiwane było głównie przez studentów i licealistów, albo po prostu osoby w podobnym nam wieku, więc w o dziesiątej rano w samym środku tygodnia ciężko było tu kogoś uświadczyć. Większość była w szkołach, na uczeniach, pracowała, albo odsypiała poprzedni dzień, jak przystało na normalnych ludzi, którzy szczęśliwym trafem mieli odrobinę wolnego. Patrząc na to wszystko w ten sposób, wychodziło, że my do normalnych nie należeliśmy. Ale czy komuś to przeszkadzało? Środa była jedynym dniem tygodnia, w którym mogliśmy się spotkać wcześniej, niż o dwudziestej, a że były to godziny od rana do piętnastej... Mimo zmęczenia, żaden z nas nie narzekał. Przynajmniej na razie.

- Przepraszam, szukam pewnej zguby. - powiedziałem, kucając przed nim, uprzednio ściągając małe słuchawki z jego uszu, poprzez pociągnięcie za biały kabelek. - Chyba mi się gdzieś zapodziała między snem a jawą. - dodałem jeszcze, uśmiechając się radośnie. Zawsze dbałem o to, aby wyglądać świeżo, promiennie i na w miarę wyspanego, nawet jeżeli umierałem ze zmęczenia. Yoongi nigdy nie zwracał na to uwagi, przez co często po jego twarzy widziałem, jaki jest wyczerpany, chociaż starał się to nadrabiać entuzjazmem, energią i radością, którą zawsze emanował w mojej obecności. Dzisiaj jednak wyglądał bardziej tragicznie, niż kiedykolwiek wcześniej miałem okazję go widzieć. Nadal był piękny, ale spojrzenie na jego twarz kosztowało mnie więcej bólu, niż mogłem sobie to wyobrazić.

Nie widziałem go dwa dni. Dwa dni, które były dla mnie niewyobrażalnym ciężarem, więc kiedy w końcu mogłem się z nim spotkać, pędziłem do parku, jakby lecąc na skrzydłach. Patrząc jednak na niego... byłem przekonany, że przez ten czas nie zmrużył oka i chyba nawet nic nie jadł. Jego twarz była szara, oczy przekrwione, a dłoń, która trzymała kartonik, nieznacznie drżała, czego wcześniej nie zauważyłem. Czułem się, jakby ktoś przebił mi serce, wyrwał je, a później przyszył na miejsce, tyle, że do góry nogami. Moje serce przecież było jego sercem, jak mogłem pozwolić na to, żeby spotkało je coś takiego? Nawet nie zauważyłem, kiedy uśmiech z mojej twarzy zmył się, a zastąpił go coś, czego nie potrafiłem nawet nazwać.

- Yoongi... Kochanie, co się stało? - powiedziałem sztucznie spokojnym głosem, chociaż wewnątrz zaczynałem już panikować. Minęło dopiero kilka sekund, odkąd zadałem pytanie, a wydawały mi się one być wiecznością, wiecznością wypełnioną doprowadzającą mnie do szału ciszą. Jego usta w końcu jednak się otworzyły, przez co trzymana między suchymi wargami słomka spadła na ziemię. W tej chwili pierdoliłem jednak każdą słomkę na świecie, mój wzrok więc nawet nie drgnął, wpatrzony w niego jak w piękny, jednak nieziemsko przerażający obrazek.

- Hoseok, wiesz... Po prostu kilka rzeczy źle mi się ułożyły ostatnimi czasy... Miałem dużo do zrobienia, przepraszam, że musisz mnie widzieć w takim stanie, kwiatuszku. - powiedział, dotykając mojego policzka, jednak jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie, tylko jeszcze bardziej wzmogły moje zmartwienie, zmieszane z ciekawością, a może nawet i lekką dozą złości- złaści na siebie, że nie zdołałem mu pomóc i dopilnować oraz złości na niego, że zataił przede mną wszystkie swoje problemy, których widocznie miał dość sporo. Uklęknąłem przed nim, chwytając w dłonie jego lekko zapadnęte policzki. Przez dwa miesiące, które ze sobą byliśmy, miałem wrażenie, że nikł mi w oczach, chociaż wiedziałem, że muszę brać mocną poprawkę na swoje obserwacje, mając tendencję do dramatyzowania i wyolbrzymiania wszystkiego, jeżeli się o kogoś martwiłem. Uśmiech na jego twarzy nieco podniósł mnie na duchu, jednak nie rozwiał żadnych moich wątpliwości i nie odpowiedział na żadne z pytań, które kłębiły się teraz w mojej głowie niczym chmara much nad kupą cuchnącego gówna, w które właśnie weszliśmy.

- Nic nie mów, hyung. Wszystko jest dobrze, zaraz zabiorę Cię do siebie, odpoczniesz sobie, później porozmawiamy. Dobrze? Może tak być? - zapytałem, na co skinął tylko głową, choć raczej z przymusu, niż z chęci. Już się przekonał, że kiedy się martwiłem, potrafiłem nieść go na rękach, jeżeli nie słuchał się mnie z własnej woli, więc raczej nie miał zamiaru ze mną dyskutować. Zresztą... chyba nawet nie byłby w stanie. Wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić i zasnąć, więc nie słuchając jego sprzeciwów i zapewnień, że da radę iść i nie jest z nim aż tak źle, zadzwoniłem po taksówkę, choć do pokonania mieliśmy może pół kilometra. Nie miałbym siły go nieść taki kawał, gdyby naprawdę upadł, zresztą, nie chciałem go męczyć ani minuty i czekać, aż upadnie. Dziwiłem się tylko, że zdecydował się jednak ze mną spotkać, będą w takim stanie...

Miałem wrażenie, że chciał mi w końcu o wszystkim powiedzieć, po takim czasie ukrywania przede mną swoich problemów, ale jakby brakowało mu odwagi. Może dlatego to zrobił? Abym zobaczył, w jakim jest stanie i to wszystko z niego wyciągnął, bo sam nie dawał rady się otworzyć? Albo po prostu tęsknił i chciał się spotkać... bez znaczenia, jaki był tego powód, musiałem mu pomóc. Co by się nie działo, kochałem go tak samo, chociaż... chociaż nie, z każdym dniem kochałem go coraz bardziej, o ile to było możliwe.

***

- Ale jak to wykreślili cię z listy studentów? Tak po prostu? - zapytałem nieco zdziwiony. Było już dobrze po szesnastej, kiedy Yoongi się obudził, racząc mnie w końcu kilkoma krótkimi wyjaśnieniami na temat nagłej zmiany koloru włosów, swojego kiepskiego stanu fizycznego, ale jak się okazało, też psychicznego, oraz kilku wydarzeń, które ostatnio miały miejsce, a o których nic mi nie mówił, twierdząc, że chciał sobie poradzić z tym wszystkim sam, aby mnie nie martwić. Byliśmy ze sobą krótko, za trzy dni miały minąć dwa miesiące od tamtej pamiętnej randki czternastego września, a ja, mimo to, chociaż starałem się z całych sił, z dnia na dzień uświadamiałem sobie, że wiem o swoim chłopaku coraz mniej, zamast coraz więcej. To było ciężkie, jednak nie zniechęcałem się, bo przez te wszystkie tajemnice moja miłość wcale nie malała i choć wiedziałem, że nie poznam ich wszystkich, chciałem chociaż mu pokazać, jak bardzo mi na tym zależy i ile jestem w stanie dla niego zrobić.

- Hobi, ja po prostu miałem... ciężki okres. Nie chodziłem na wykłady przez dwa tygodnie i...

- Dwa tygodnie? Pieprzone dwa tygodnie nie chcodziłeś na uczelnię i nic mi nie powiedziaeś? - to wyszło machinalnie, nawet nie wyłapałem momentu, w którym na niego naskoczyłem. Nie byłem zły, a zawiedziony, co chyba wyczuł, bo schylił głowę, jakby chciał mi pokazać, że żałuje. Poczułem się oszukany, bo kiedy on przy każdym spotkaniu wyciskał ze mnie każdy fakt niczym sok z cytryny, ja, choć stawałem na rzęsach, aby dowiedzieć się czegoś na temat tego, jak spędził dzień, koniec końców, jak się okazało, dostawałem tak naprawdę... nic. Czułem bijącą od niego skruchę, a może było to zmęczenie pomieszane ze zrezygnowaniem... nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Było mi przykro, a on doskonale o tym wiedział, przez co nie był w stanie spojrzeć mi w oczy. Byłem jednak pewny, że to nie koniec niespodzianek na dzisiaj i jak się okazało- nie myliłem się.

- Hobi, przepraszam, że ci nic nie mówiłem... ufam ci i naprawdę chcę ci mówić o wszystkim, ale po prostu nie umiem. Nigdy nie ma dobrej okazji. - wytłumaczył się. Nasz związek z dnia na dzień czasami wydawał mi się coraz bardziej skomplikowany, jednak nigdy jakoś nie myślałem o tym w ten sposób. Przyjmowałem to, co dawał mi los, nie ważne czy było to radosne, czy też nie. W zwyczaju wszystko, co było związane z Yoongim, sprawiało mi radość i choć czasem się martwiłem i przybywało mi trosk, nigdy nie czułem się dla niego tak obcy, jak w tamtej chwili. Widziałem tylko jeden plus tej sytuacji: może w końcu wszystkiego się dowiem? Taką miałem nadzieję. I chociaż to wszystko dobijało mnie niemiłosiernie i z każdym jego kolejnym słowem załamywałem się coraz bardziej, twardo stałem u jego boku, starając się go podtrzymywać na duchu. Ani na chwilę nie myślałem o zrezygnowaniu, w mojej głowie nawet przez sekundę nie pojawiła się myśl, że nie dam rady... Jak trudno by nie było, poradzę sobie ze wszystkim. Nawet, jeżeli te słowa były tylko durną autosugestią i po prostu wmawaiłem sobie to, aby nie załamać się poreszty, trzymałem się ich kurczowo.

- Yoongi, nie obchodzi mnie żadna okazja. Mówisz, że mi ufasz, a teraz... Co mam o tym myśleć? Nie zmuszam cię do spowiadania mi się ze wszystkiego. Jeżeli chcesz mieć jakieś tajemnice, miej je, jeżeli dzięki temu będziesz się lepiej czuł... ale na litość boską czy ty wiesz, jak ja się o ciebie martwię? Czy ty wiesz, jak się teraz czuję...? - wyrzuciłem z siebie, chcąc, aby w końcu zrozumiał, że znaczy dla mnie trochę więcej, niż chyba sam uważa. Ale tak właściewie... kim on dla mnie był? Sam już nie wiedziałem, co do niego czułem, wykraczało to poza wszelkie granice, które byłem w stanie sobie wyobrazić. Może dlatego, że był to mój pierwszy związek i nie do końca wiedziałem, jak to naprawdę wygląda, albo chociaż powinno wyglądać. Na razie wierzyłem, że jest to pierwsza i ostatnia, wielka miłość. Razem na zawsze, motylki w brzuchu, całe życie spędzone przy nim... Byłem największym naiwniakiem tego świata- ale za to szczęśliwym naiwniakiem. I chuj w dupę wszystkim, któzy będą próbowali mnie oceniać.

Nie wiedzieć czemu, przypomniałem sobie nagle rozmowę z Tae, którą odbyliśmy przed przyjściem Yoongiego na urodzinach Namjoona. Ostrzegał mnie wtedy, że Yoongi jest ciężki i niesamowicie introwertyczny, nie wiedząc o tym, że się znamy, jednak nie potrafiłem w to uwierzyć. To przecież nie był mój Yoongi, mój wiecznie uśmiechnięty Yoongi, który miał w sobie mnóstwo energii do życia, dobrego humoru, uwielbiał ze mną rozmawiać i przebywać. Gdzie teraz był mój Yoongi? Ten, którego poznałem po koncercie Agusta D? Nie ważne jaki by nie był, kochałem go tak samo mocno, chciałem jedynie dowiedzieć się, co się stało, że tak bardzo się zmienił przez ten krótki czas.

- Hoseok, ja... nie mówiłem ci nigdy o tym, naprawdę nie wiedziałem, jak powinienem się za to zabrać... a chciałem. Wierz mi, chciałem ci o wszystkim powiedzieć i cię nie okłamywać. - zaczął po chwili, ku mojej wielkiej uldze. Z jednej strony ucieszyłem się, że w końcu coś w nim pękło i postanowił się otworzyć, ale z drugiej czułem się tak, jakbym siłą go do tego wszystkiego zmusił, zamiast czekać, aż sam się na to zdobędzie. Mimo to, nie potrafiłem tego żałować. Chciałem, aby wszystko było już za nami, aby atmosfera się oczyściła. Chciałem już, do cholery jasnej wiedzieć, co się wydarzyło. Odpowiedź mocno mną wstrząsnęła, ale nie dałem tego po sobie poznać. - Hoseok, ja nic ci nie mówiłem, bo to miała być już przeszłość. To wszystko już minęło, tak myślałem żyłem w takim przekonaniu, że już udało mi się zostawić to za sobą. Ale z tego się nie wyrasta, z tego się nie da wyleczyć, nie wiedziałem o tym, ja ciągle miałem nadzieję. Ja jestem nienormalny, Hoseok, urodziłem się pierdolnięty. Gdzieś tam, w środku, zepsuty po prostu, tak po prostu. Niektórzy rodzą się tak po prostu z dziurą w sercu, a ja tak po prostu boję się ludzi . - powiedział w końcu. Nie przerywałem mu. Miałem milion pytań, milion pytań, którymi chciałem go zasypać, wiedziałem jednak, że w ten sposób niczego się nie dowiem. Czekałem, słuchając go uważnie i trzymając mocno za dłonie, choć na początku próbował mi je wyrwać - Brałem leki... brałem leki bardzo długo. I to pomagało. Kiedy kończyłem rok temu liceum, zacząłem zmneiejszać dawki, aż w końcu zszedłem z tego w ogóle. Wszystko miało minąć... miało być już całkiem ok. Ale na studiach... To było ponad moje możliwości, Hoseok. Bałem się, przestałem chodzić... Nie chcę już brać tych leków, chcę być normalny, ale nie jestem. Nawet jeżeli znów zacząłbym się teraz tym faszerować, efekty byłyby dopiero po kilku miesiącach. Po kilku miesiącach pełnych koszmarów, przyzwyczajania się do tolerancji wszystkich tych substancji, bezsenności i stanów depresyjnych. Nie chcę z powrotem tego zaczynać, Hoseok. Staracę cię wtedy, zresztą... jesteś jedyną osobą, którą potrzebuję, a ciebie nie potrafię się bać. Musiałem rzucić studia, to nie jest dla mnie. Mówiłem ci, że to było moje marzenie, ale przez te dwa tygodnie zrozumiałem, że marzenia nie są dla mnie. Po prostu przez ten czas, kiedy nie potrzebowałem leków i czułem się normalny... zapomniałem o tym.

Po raz pierwszy widziałem, jak płakał. Całą swoją wypowiedź powiedział nieco roztrzęsionym, ale pewnym tonem, jakby wiedząc dokładnie, jakie słowo chciał wypowiedzieć. Dopiero na końcu, kiedy wspomniał o swoich marzeniach, z jego oczu poleciały łzy, na które nie potrafiłem patrzeć, choć wiedziałem, że taki będzie finał. Moja reakcja zadziwiła mnie samego. Zamiast zadawać tysiące pytań i rozwiewać swoje wątpliwości, do czego miałem nie lada okazję, może nawet jedyną jedyną na kolejne miesiące, tylko przybliżyłem się do niego, zamykając go w swoich objęciach, dopóki się nie uspokoił. Wtedy znów zaczął mówić, sam z siebie, o wszystkim i o niczym. Chłonąłem każde jego słowo jak gąbka, zapisując w pamięci każdy najmniejszy szczegół, który dotyczył bezpośrednio jego lub jedynie jego otoczenia.

I tak dowiedziałem się, że pięć lat temu okazało się, że jest chory i zaczął się leczyć. Że rodzice nie akceptowali tego, że jest gejem, ale ostatnio ojciec już drugi raz zaprosił mnie na obiad, a on nadal się boi, że kiedy mnie im przedstawi, sprawią mi przykrość. Że w liceum było już tak dobrze, że zdołał, z lekkim opóźnieniem, ale zdołał dostać się na studia, o których marzył. Że zapomniał o tym, że jest chory i sobie nie radził. Że musiał zmienić kolor włosów, bo blond zaczął mu się kojarzyć w Min Yoongim, który nie poradził sobie na uniwersytecie i jest chory. Że teraz, w czarnych włosach, już nie popełni takiego błędu, jakim są marzenia i znów będzie silny. Że mnie kocha i nie potrafi sobie wyobrazić życia beze mnie. Że pisze o mnie teksty piosenek, których nigdy mi nie pokże, bo jestem jedynym tematem, którego nie potrafi idealie opisać słowami. Że został urodzony jako tygrys i nie zamierza żyć jak pies.

Skądś znałem ten tekst. Skądś znałem... Tylko skąd? Przez długą chwilę, nawet kiedy już skończył opowiadać, zastanawiałem się nad tymi słowami, usiłując przypomnieć sobie, skąd je znam. Dopiero, kiedy powiodłem wzrokiem po pokoju i zauważyłem leżącego na szafce discmana, skojrzałyem fakty, plując sobie w brodę, że wcześniej na to nie wpadłem. Przecież Yoongi był fanem tego całego gościa, na koncercie którego wtedy byłem. Był to najgorszy, a zarazem najlepszy koncert w moim życiu.

- To, co powiedziałeś, bardzo mi przypomina jedną piosenkę... - powiedziałem nagle, przypominając sobie utwór z płyty, który najbardziej lubiłem słuchać, choć aż do teraz nie potrafiłem zrozumieć jego przekazu... Yoongi spojrzał się na mnie lekko zdziwiony, jednak nie potrafiłem podać mu tytułu, poprosił mnie więc o to, abym go zacytował. - Wiem, że to żałosne, nie mieć żadnego marzenia, wiem to. "Zrób tak jak mówiłeś i idź na studia, wszystko się wtedy ułoży." Byłem idiotą, że wierzyłem w ten stek bzdur...*

- Żyję, bo nie mogę umrz...

"... umrzeć"*, dokończyłem w myślach, przypominając sobie dalszą część tego wersu, jednak zanim on zdążył to wypowiedzieć, zasłoniłem mu usta dłonią. Zdziwiony podniósł wzrok, napotykając po drodze mój uśmiech, co było dość dziwne w tej sytuacji, jednak inaczej nie mogłem zareagować. Musiałem być silny. W tej chwili musiałem być silny za nas oboje.

- Żyjesz, bo masz mnie, Yoongi. Wolę tę wersję, niż teksty z jakichś durnych piosenek. - powiedziałem, przenosząc dłoń na jego policzek i głaszcząc go delikatnie. Na moje słowa i na jego ustach pojawił się uśmiech, co mnie niezmiernie ucieszyło, chociaż na jego policzkach nadal widniały ślady łez. Podziwiałem go, naprawdę. Nie byłem pewny czy jeszcze kiedyś na swojej drodze spotkam tak silnego człowieka, jak on... teraz miał chwilę załamania, jednak wiedziałem, że z moją pomocą znów się podniesie i będzie z powrotem takim Yoongim, jakim go poznałem. Po tym, co mi opowiedział, byłem pewny, że w jakiś sposób utożsamia się z piosenką, którą wspomniałem. Może dlatego tak bardzo lubił tego całego Agusta D- bo w jakiś sposób go rozumiał i jego teksty wydawały mu się pisane o nim samym. Teraz zaczynałem to powoli rozumieć, cieszyłem się, że miał coś, co przez ten czas mu pomagało, ale z drugiej strony... czy ta muzyka równocześnie nie sprawiała, że dołował się jeszcze bardziej?

Ten dzień był napawdę długi i męczący dla nas obu. Tego dnia nie poszedłem na studia, tak samo jak następnego, ciesząc się, że koleżanka mojej mamy jest internistką i będę mógł bez problemu poprosić ją o wypisanie zwolnienia. Nie mogłem opuścić Yoongiego, nie teraz, kiedy tak bardzo mnie potrzebował. Moja mama na początku była temu przeciwna, ostatecznie jednak zdołałem jej wytłumaczyć, że szanuję jej słowa, ale jestem już dorosły, a pomoc Yoongiemu w ciężkiej sytuacji życiowej jest dla mnie ważniejsza niż kilka dni wykładów, które bez problemu nadrobię.

Spędziliśmy większość tego czasu w łóżku, starając się dojść do siebie po wszystkich tych nowościach i wysypie informacji. Od czasu do czasu zabierałem go do kuchni, aby przyrządzić nam, a szczególnie jemu, pożywny posiłek, bo chyba pierwszy raz w życiu moje przewrażliwienie okazało się być trafne i nie miałem zwid w tym, że zmizerniał. Na szczęście, po spokojnie przespanej nocy wrócił mu apetyt, a oczy, w które wpuściłem przed i po śnie kilka nawilżających kropel, wyglądały na dużo zdrowsze. Wieczorem następnego dnia, kiedy śmierdzieliśmy już na tyle mocno, żebym musiał wywietrzyć pokój, namówiłem go na kąpiel. Wspólną.

Od dnia, w którym po raz pierwszy widział mnie nago, podobne sytuacje miały miesce jeszcze kilka razy, konkretnie mówiąc, cztery. Od tamtego czasu nie zmieniło się wiele, oprócz tego, że zazwyczaj w takich momentach i on lądował obok mnie bez ubrań i raz, kiedy nie mogłem wytrzymać podniecenia, które czułem, poprosił mnie, abym sobie ulżył. Tak, zwaliłem sobie, leżąc przed nim z szeroko rozsuniętymi nogami, a on czekał, aż dojdę, pożerając mnie wzrokiem. To było... dziwne. Cały czas bał się mnie dotknąć, a ja cały czas miałem wrażenie, że skoro tak jest, pewnie miał rację i było jeszcze zbyt wcześnie. Chociaż nie byliśmy już dziećmi, wiedzieliśmy, co to jest pożądanie, jakie są jego skutki, co możemy dzięki niemu zyskać, ale też znaliśmy jego nieprzyjemne konsekwencje, które jednak występowały stosunkowo rzadko. Nie byłem pewny czy ja też myślałem, że powinnyśmy jeszcze poczekać, czy jednak po prostu trzymałem się kurczowo jego sugestii i dawałem nad sobą panować... Ale nie narzekałem. Podobno długo nierozpakowywany prezent cieszy bardziej. Miałem jednak nadzieję, że do czasu, aż skonsumujemy nasz związek, przełamie się chociaż na tyle, aby mnie dotykać, czego niezmiernie pragnąłem. Nie musiał być to ten erotyczny dotyk, który kończył się spełnieniem, jednak gdyby tak chociaż na chwilę przyparł mnie do ściany i badał moje ciało swoimi dłońmi... Jak chujowy będę, jeżeli go o to po prostu poproszę? Nie chciałem wyjść na napalonego, albo niecierpliwego, rozumiałem, że on mógł potrzebować więcej czasu, aby mi zaufać... jednak sam przecież nie raz już widziałem, że go podniecam i mnie pragnie... dlaczego tyle się wstrzymywał?

Tym razem było identycznie. Nie stało się nic ponad to, co uzgodniliśmy ze sobą bez jakichkolwiek słów już jakiś czas temu. On mył siebie, a ja siebie i choć po mojej głowie wciąż krążyła myśl, aby go poprosić chociaż o chwilę uwagi, zbyt bardzo bałem się tego, że mi odmówi i wyjdę na debila. Wiedziałem, że nie gniewałby się o to i ani przez chwilę nie pomyślał by o mnie w zły sposób, ale jednak... strach był silniejszy, niż pożądanie. Strach był silniejszy niż wszystko, bez znaczenia czym by to było. Przy Yoongim nie potrafiłem być spontaniczny, nie potrafiłem ryzykować ani wrzucić na luz, zbyt bardzo mi na nim zależało.

Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny dotyk na ramieniu, przez który prawie podskoczyłem i musiałem przytrzymać się ściany, aby nie upaść. Yoongi zawsze unikał dotyku, nawet tego najbardziej przypadkowego, więc zdziwiło mnie to, że mnie tak po prostu dotknął. Kompletnie się nie spodziewałem, że to zrobi i myślami dryfowałem gdzieś daleko stąd, co chyba zauważył, bo jego mina wyrażała zmartwienie.

- Wszystko w porządku, kwiatuszku? Może powinienem wyjść? Chcesz pobyć sam? - zapytał, na co szybko złapałem jego dłoń i przysunąłem do swoich ust. Wyjść? On? Teraz? To było nie do pomyślenia, w żadnym wypadku... Musiałem zaciąć się na dłuższą chwilę, skoro po głowie chodziły mu już takie myśli. Powinienem bardziej uważać, w końcu wziąłem go do siebie po to, aby się nim zająć, miałem myśleć tylko o nim i być tylko dla niego- takie było moje zamierzenie, musiałem się tego trzymać.

- Nie, Yoongi, zostań. Przepraszam, zamyśliłem się trochę nad tym wszystkim... Ale jest ok. Po prostu muszę to przetrawić, chcę cię rozumieć i wspierać. - powiedziałem. Z jednej strony było to kłamstwo, bo wcale nie o tym myślałem w tamtej chwili, ale z drugiej, to, co powiedziałem, było przecież najszczerszą prawdą. Chciałem go zrozumieć, na tyle, ile byłem w stanie tego dokonać, aby móc go wspierać i dać mu poczucie bliskości. - Wiesz, tak w sumie, to...

- To?

- To tak sobie tylko pomyślałem czy...

- Czy...?

- Po prostu chciałbym, abyś czasem mnie dotknął.

Przez dłuższą chwilę sam nie wierzyłem w to, co powiedziałem. Wgapiałem się w swoje stopy, starając się zrozumieć, co tak właściwie zrobiłem i myśląc, jakie konsekwencje będę musiał z tego powodu ponieść. Chyba nie rzuci mnie przez coś tak błachego? Nie, o to się nawet nie martwiłem. Yoongi nie był taki, wiedziałem, że się ode mnie nie odsunie, bałem się jednak, że przez tę chwilę głupoty będzie mu jeszcze ciężej mi zaufać. Powinienem bardziej uważać... Jak to teraz odkręcić?

- Hoseok...?

- Nie chodzi mi o seks. Po prostu chciałbym, abyś czasem mnie dotknął, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji. Wydaje mi się, że się tego boisz... ja nie jestem ze szkła, nie rozpadnę się, jeżeli dotkniesz mojej skóry. Ale jeżeli nie chcesz, to zrozumiem. To była tylko mała sugestia, w razie gdybyś kiedyś chciał...

Przyłożył mi palec do ust, dając mi znak, że nadszedł czas, abym zamilknął. Posłusznie przestałem mówić, niepewnie kierując wzrok ze swoich stóp na jego twarz. Nieco mi ulżyło, kiedy się przysunął. Gdyby chciał mi powiedzieć, że nie ma na razie takiej opcji, chyba trzymałby mnie na dystans, prawda? Patrzył na mnie przez chwilę, jednak zaraz jego palec został zastąpiony przez usta. Muskał mnie nimi delikatnie, dłonie trzymając na moich biodrach. Znów byliśmy blisko, tym razem było jednak inaczej. I chociaż moje życzenie właśnie się spełniało, nie byłem do końca pewny czy to dobre wyjście.

Chciałbym, aby to wyszło prosto z niego. Bez moich próśb, bez niepewności z naszej strony, bez dziwnych myśli o wymuszaniu tego na nim. Czułem się jeszcze dziwniej niż wtedy, kiedy obserwował mnie, gdy sobie dogadzałem. Dlaczego bliskość musi być taka popierdolona? W końcu odsunął się nieco, aby spojrzeć mi w twarz. Nie wiedziałem czym było to spowodowane, jednak zawsze, kiedy się uśmiechał, ja czułem radość i tak samo było tym razem. Yoongi był osobą, która nie potrafiła wymuszać uśmiechu. Za każdym więc razem, kiedy kąciki jego ust wędrowały ku górze, byłem pewny, że robił to szczerze.

- Pragnę cię dotykać, kwiatuszku, możesz być tego pewny. I obiecuję, że dziś w nocy będziesz szalał, kiedy to zrobię. - wyszeptał do mnie, całując mnie w nos. Zaczerwieniłem się na te słowa, ale musiałem przyznać, że bardziej ucieszyły mnie one, aniżeli zawstydziły. Bez zbędnego gadania, otworzyłem drzwiczki kabiny, abyśmy mogli wyjść i szybko doprowadziłem się do porządku. Może to było trochę dziecinne, ale nie mogłem się już doczekać spełnienia przez niego tej obietnicy i nie potrafiłem ukryć swojego zadowolenia, które jemu najwidoczniej pasowało, bo nawet na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Może dzięki temu uda mi się nawet sprawić, że zapomni o tych wszystkich problemach? Co prawda już i tak nastąpiła ogromna poprawa, miałem jednak nadzieję, że teraz w jego głowie znów będę tylko ja i przestanie się zamartwiać. Zdrowy czy chory, szczęśliwy czy smutny... Zawsze będę kochać go tak samo mocno. Moim celem było teraz sprawienie, żeby to zrozumiał i zaufał mi na tyle, aby już nic więcej przede mną nie ukrywać. Wiedziałem, że zanim to się stanie minie dużo czasu, czeka nas też pewnie dużo ciężkich chwil i będę musiał uzbroić się w cierpliwość, ale byłem na to gotowy. Tak samo jak na to, co stało się zaraz po tym, gdy drzwi mojego pokoju zamknęły się za nami z cichym trzaskiem.

__________________________________________________________________

* fragment piosenki So far away Agusta D, tłum. polskie by crushonyou2

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro