1.1 Heroine I
Hoseok
Wchodząc do sali przeładowanej rozkrzyczanymi ludźmi, jak nigdy czułem się naprawdę nieswojo, choć było do mnie co najmniej niepodobne. Na koncertach zawsze bawiłem się doskonale, uwielbiałem znajdować się w tłumie ludzi, tym razem jednak po prostu nie chciałem tutaj być. Najlepsze jest jednak to, że wiedziałem o tym nie tylko ja, bo Taehyung i Namjoon, którzy mnie tutaj przyprowadzili, a nawet postawili bilet, a których właśnie straciłem z i tak dość ograniczonego pola widzenia, też zdawali sobie z tego sprawę.
Mieszkałem tu, w Daegu, dopiero dwa miesiące, z chłopakami utrzymałem jednak internetowy kontakt. Znaliśmy się już całkiem długo, będzie z dziesięć lat, jednak mieszkałem kawałek drogi od tego miasta i przyjeżdżałem tu tylko na wakacje, do rodziny. Mimo to, nasza znajomość trwała i nie zapowiadało się, aby się skończyła, szczególnie teraz, kiedy moja rodzina postanowiła przeprowadzić się tutaj razem ze mną.
Moja mama była nieco przewrażliwiona. Odkąd powiedziałem jej, że chcę iść na tutejszy uniwersytet, bardzo się stresowała końcem mojego liceum, nie sądziłem jednak, że będzie w stanie przeprowadzić się dla mnie do innego miasta. Była kochaną kobietą, ale jednak... nie zaprzeczę, że marzyłem o wyrwaniu się z rodzinnego gniazda.
Wracając do tematu, kiedy tylko ogarnęliśmy się z przeprowadzką, moi narwani przyjaciele postanowili podjąć się misji pokazania mi wszystkich uroków tego miasta, zapoznania mnie z jego atrakcjami i ciekawymi ludźmi. Uwielbiałem ich, naprawdę.
Do czasu, aż nie przytargali mnie tutaj.
- Hoseok, nie gub się! - usłyszałem krzyk gdzieś obok siebie, po chwili też mój nadgarstek został złapany w stalowy uścisk i gdzieś przed sobą ujrzałem znajomą czuprynę Tae. Zaraz potem na całej sali zapadła cisza, przerywana czasem jedynie kilkoma podnieconymi szeptami, podczas gdy na scenie zapaliły się światła. Nieźle wytresował sobie ludzi, pomyślałem, widząc wchodzącą w słaby blask pojedynczego reflektora zakapturzoną postać. Czy to była jakaś pieprzona czarna msza?
Od początku nie chciałem tu przychodzić, teraz więc nie potrafiłem zbyt obiektywnie patrzeć na rozwój koncertu ani stojącego na scenie faceta, a może raczej- chłopaka. Nie widziałem dokładnie jego twarzy, nie byłem w stanie się jej przyjrzeć, ze względu na dzielącą nas odległość, nie wiem też czy po prostu nie chciało mi się na tym skupiać, co było bardzo możliwe. Od samego początku i dość bolesnej wędrówki kierowanej przez kumpla, jego silnego uścisku na nadgarstku, między tymi wszystkimi, rozpychającymi się jak bydło ludźmi, ba, od momentu, kiedy zostałem postawiony przed faktem dokonanym, brzmiącym: idziesz z nami i chuj, od tamtej chwili nie chciałem tu być i wiedziałem, że mi się nie spodoba.
Po prostu.
Lekko zachrypnięty, jednak jeszcze nie do końca dojrzały głos, rozchodzący się od wzmacniacza do wzmacniacza, wcale nie wywoływał u mnie przypływu sympatii ani żadnych pozytywnych emocji. Szczere, wulgarne, przepełnione goryczą i agresją teksty wcale mi się nie podobały, chociaż w jakiś sposób czułem, że pisane są od serca i chyba wzbudzały u mnie coś na wzór litości czy żalu. Chłopak musiał mieć trudne dzieciństwo i raczej nie było mu lekko w życiu, jednak nie znałem go, zresztą raczej i tak byśmy się nie polubili, więc moje odczucia w stosunku do niego były mocno ograniczone. Wydawał mi się bardzo arogancki, niemiły, przepełniony negatywnymi wzorcami, zapewne też chlał, ćpał i jarał trawkę...
Tak, byłem bardzo stereotypowym człowiekiem. Na dodatek wychowanym w dobrym domu, gdzie nie doskwierała mi bieda i miałem wszystko, czego potrzebowałem, a może nawet i więcej niż to. Moi rodzice nie pili i nie palili, uczciwie pracowali, byłem więc przesiąknięty podobnymi cechami jak oni.
Taki koncert po prostu do mnie nie pasował. Fakt, uwielbiałem imprezy, rzadko, ale piłem alkohol czy sięgałem po fajki w towarzystwie, lubiłem się wygłupiać i robić mało przemyślane, spontaniczne rzeczy. Nie pasowałem do świata kreowanego w tym miejscu, w tym ciemnym klubie, gdzie połowa osób miała na głowie kaptury, gdzie nikt nie tańczył, nie śpiewał, nie darł się radośnie i nie odwzajemniał moich uśmiechów, o które przez pierwsze pół godziny mimo trudności jeszcze się starałem. To nie było miejsce dla mnie.
Kiedy wszystkie światła się zapaliły i scena zrobiła się pusta, odetchnąłem z ulgą. Przez ten cały czas starałem się dopasować do reszty ludzi, przez co złapałem lekkiego doła i chciałem jak najszybciej stąd wyjść i poprawić sobie humor jakimś czekoladowym batonikiem. Chłopaki chcieli jeszcze z kimś pogadać, więc umówiliśmy się za dwadzieścia minut pod pobliskim sklepem, bo osobiście nie miałem zamiaru zostać tu ani minuty dłużej. Nie przewidziałem jednak, że zjedzenie Snicrersa zajmie mi tak mało czasu, bo dziesięć minut później po cudownej czekoladzie został mi już tylko smak w ustach. Usiadłem pod ścianą budynku i czekałem aż moi znajomi wyjdą, jednakże albo czas mi się tak bardzo dłużył, albo się spóźniali- nie wiedziałem nawet o której się umawialiśmy na powrót, więc moje oczekiwania mogły zająć kilka chwil, ale równie dobrze mogło się okazać, że czekam już pół godziny. Zrezygnowany wlepiłem wzrok w ścianę przed sobą, po drugiej stronie ulicy, wyłączając się całkowicie, aby nie myśleć o oczekiwaniu, nudzie, swojej niecierpliwości i nieudanym, piątkowym wieczorze, który właśnie uciekał mi przez palce.
- Czekasz na coś?
Podniosłem wzrok w górę, jednak osoba, która mnie zaczepiła, zaraz przykucnęła obok, więc nasze spojrzenia dzieliła dużo mniejsza odległość i patrzenie na siebie nawzajem było trochę bardziej komfortowe. Włosy w kolorze jasnego blondu okalały twarz nieznajomego niczym aureola, a anielski uśmiech dodawał mu mnóstwo uroku. Co taki ktoś jak on robił tutaj, w tym miejscu, o tej godzinie? Byłem pewny, że przyszedł koncert, bo na wierzchu jego dłoni gościła taka sama pieczątka, co na mojej, jak i wszystkich innych uczestników. Nie wyobrażałem sobie, aby ktoś tak uroczy lubił muzykę podobną do tej, którą przed chwilą miałem okazję usłyszeć. Mało razy przekonałem się już, że pozory mylą? Widocznie tak.
- Yhym, na znajomych. Zostali w środku z kimś pogadać - odpowiedziałem, posyłając mu swój standardowy uśmiech, ten miły, uważany przez większość za śliczny, jednak tak naprawdę rozdawany wszystkim na ulicy; ten zarezerwowany dla innych. Szczerzyłem się zazwyczaj do wszystkich i wszystkiego, bez wyjątku, a teraz, kiedy czekolada po tym smętno-agresywnym koncercie znów podniosła poziom endorfin w moim ciele, miałem jeszcze więcej sił na rozdawanie uśmiechów na prawo i lewo, więc nie miałem zamiaru nikomu ich oszczędzać. Chłopak usiadł obok mnie, na chodniku, uprzednio rozglądając się na lewo i prawo.
- Jak ci się podobał koncert? - zapytał nagle, zginając jedną nogę w kolanie i opierając o nie obie ręce. Był wyluzowany, więc i ja nie czułem się niczym skrępowany, zresztą rozmowy z ludźmi nigdy nie sprawiały mi większych problemów. Mojemu rozmówcy widocznie też.
- Jeżeli mam być szczery, było dość przeciętnie, a nawet słabo - odpowiedziałem szczerze, jak zawsze. - Nie trafiło to w mój gust muzyczny, a głos tego całego Agusta nie należał do najprzyjemniejszych. Ogólnie nie sprawiał wrażenia zbyt interesującej osoby, przynajmniej jak dla mnie. Ludzie też byli dość... dziwni - wzruszyłem ramionami. Czy nie byłem zbyt ostry? Głupie pytanie. Oczywiście, że byłem, szczególnie, że prawdopodobnie pojechałem właśnie po jego idolu. Nie czułem z tego powodu wyrzutów sumienia, dla mnie było to jedynie wyrażenie czysto subiektywnej opinii, której nikt przecież nie musiał respektować. Nie powiedziałem też tego w jakiś agresywny sposób, nie tyle z przyzwyczajenia i wrodzonego spokoju. Powód mojego opanowania był dość prosty: miniony koncert nie wzbudził we mnie jakichś głębszych emocji, nie poczułem tego przywiązania do artysty, kontaktu z nim, co zawsze na koncertach jest przecież tak dobrze odczuwalne. Nie miałem więc też powodu, aby rozemocjonowywać się na jego temat. Ani mnie to grzało, ani nie chłodziło. - Pierwszy raz byłem na takim koncercie i nie słucham muzyki w tym klimacie, więc to pewnie dlatego - dodałem jednak po krótkim zastanowieniu, aby wytłumaczyć swoją krytyczną opinię, nie chcąc, aby dyskusja przerodziła się w niemiłą wymianę zdań i ataków. Chłopak mimo to nie wyglądał na osobę, która chciała się kłócić i ze spokojem wysłuchał, co miałem do powiedzenia. Nie zadałem mu tego samego pytania, przeczuwając, że musiał być fanem wyżej wymienionego, więc było to dla mnie nieco bez sensu. Większość osób, które chodziły na koncerty, robiła to dla przyjemności.
Większość. Ja do nich w tym wypadku nie należałem, ale uznajmy to za drobny szczegół.
- Rozumiem... Co więc robiłeś na takim koncercie? Znajomi cię wyciągnęli? - zadał mi kolejne pytania. Miał naprawdę miły, przyjemny dla ucha głos, co tylko dopełniło wyobrażenia anioła w mojej głowie. Nie był to jednak jakiś bobaskowaty herubinek ze strzałą zakończoną serduszkiem, zamiast zwyczajnego grotu, widziałem go w całkiem ludzkiej postaci, będąc przekonanym, że gdyby anioły chodziły po ziemi, wyglądałyby dokładnie w ten sposób. Powstrzymałem śmiech, który cisnął mi się na usta, bo mogłoby to wypaść niegrzecznie albo prześmiewczo, a nie chciałem, aby mój zadziwiająco kulturalny rozmówca poczuł się przeze mnie wyśmiany.
- Taaak - odpowiedziałem, kiwając głową, co spowodowało, że moja przydługa, ciemno-brązowa grzywka opadła mi na oczy. Zgarnąłem ją automatycznie na boki, przy okazji drapiąc się po nosie. - Niedawno się przeprowadziłem i chcieli mi zapełnić jakoś czas - dodałem jeszcze. Chłopak pokiwał głową, otworzył butelkę trzymaną w dłoni i dopił znajdującą się w niej resztkę wody, po czym rzucił plastik do śmietnika stojącego niedaleko. Trafił perfekcyjnie, jakby praktykował podobne rzeczy codziennie.
- Rozumiem doskonale. Szkoda tylko, ze nie trafili z wyborem - powiedział, uśmiechając się, w ten delikatny, a jednak dobrze dostrzegalny sposób. - Może innym razem ci się spodoba? Jestem na każdym tego typu koncercie w mieście i fakt, bywają lepsze, ale gusta trzeba rozwijać, nie? Może kolejny będzie dla ciebie bardziej przystępny... Zamierzasz przyjść?
Zdziwiła mnie trochę jego otwartość, jak i umiejętność rozmowy. Nie był nachalny, dawał mi pełne pole wyboru, równocześnie próbując jednak przekonać mnie do swojego zdania i dając konkretne argumenty. Musiał być albo bardzo towarzyski, albo inteligenty, albo po prostu i jedno, i drugie. Lubiłem takich ludzi, konkretnych, otwartych i posiadających coś w głowie. Na pewno byłby wartościowym znajomym. Chociaż nasze gusta muzyczne wyraźnie się różniły, nie czułem z jego strony żadnego nacisku czy chęci konfliktu. Rzadko, naprawdę rzadko spotyka się takie osoby.
- Niestety, raczej nie, próbowałem już kiedyś przekonać się do tej muzyki - odpowiedziałem, na co pokiwał w zrozumieniu głową. Myślałem, że będzie mnie przekonywał, on jednak uszanował w pełni moje zdanie, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej, oczywiście w ten pozytywny sposób.
- Szkoda, miło byłoby cię jeszcze raz zobaczyć i porozmawiać.
Nie spodziewałem się tych słów. Naprawdę się nie spodziewałem. I nie spodziewałem się też tak pięknego uśmiechu, przemieszanego z jakiegoś rodzaju smutkiem, kiedy wstawał, otrzepując spodnie na tyłku. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co powinienem zrobić, mechanicznie tylko podniosłem się z chodnika, tak jak on. Fakt, ludzie mnie lubili i nie miałem z nimi problemów, ta sytuacja wydawała mi się jednak dziwna, aż nazbyt niecodzienna. Mój mózg dopiero po dobrej chwili zaczął sprawnie pracować i myśleć nad odpowiedzią, która była widocznie wyczekiwana.
- Więc może spotkamy się w tygodniu? Pokazałbyś mi jakąś fajną kafejkę, nie znam tu żadnej - zaproponowałem, mimo nierozgarnięcia nie zapominając jednak odwzajemnić jego uśmiechu. To już było wpisane w moją krew. Uśmiechanie się brzmiało dla mnie równie podobnie co oddychanie. - Mógłbym ci dać swój numer i...
Jego twarz z miłej, przybrała wyraz bardzo zdziwionej i myślałem przez chwilę, że mnie wyśmieje, jednak on znów się uśmiechnął, tym razem jeszcze szerzej niż poprzednio. Chyba odetchnąłem z ulgą, bo zaśmiał się, ale nie trzymał mnie w niepewności ani jednej, okropnej chwili dłużej, za co byłem mu wdzięczny. Mimo wszystko, podobne sytuacje są nieco stresujące, nawet gdy ma się do czynienia z nieznajomym, którego na własne życzenie można już nigdy więcej nie spotkać. Tylko że ja nie chciałem go już nigdy więcej nie spotkać.
- Z chęcią. Ale nie mam przy sobie telefonu, więc mogę ci podać swój.
Przez kilka sekund stałem wmurowany w ziemię, a kiedy tylko dotarł do mnie sens jego słów, szybko wyciągnąłem swojego smartphone'a i wpisałem na klawiaturę kilka cyfr, które mi podyktował. Kliknąłem zapisz, chwilę wpatrując się w okienko, które mi wyskoczyło.
Imię: ...
- Nie wiem, jak cię zapisać. Znaczy, nie wiem, jak masz na imię - powiedziałem, na co znów się zaśmiał. Miał naprawdę anielski śmiech. Wszystko w nim było anielskie i dziwnie poprawiało mi humor.
- Yoongi - odpowiedział, wsadzając ręce do kieszeni spodni. - Zapisz mnie jako Yoongi, to moje imię.
Pokiwałem głową i po kilku sekundach miałem go już w kontaktach, na dodatek oznaczonego gwiazdką, aby wyświetlał mi się na początku listy. Nie sądziłem, że poda mi swój numer. Gdybym to ja dał mu swój, zawsze mógłby mnie po prostu olać i nie napisać, gdyby moja propozycja okazała się zbyt natrętna. On jednak dziwnym trafem mi zaufał i podał mi te kilka cyfr, dzięki którym mogłem się z nim skontaktować. Tylko kiedy powinienem to zrobić? Za kilka dni? Za tydzień? Za miesiąc? Kolejne wątpliwości zalały moją głowę; nie lubiłem tego uczucia, jak chyba każdy.
- Napisz jutro rano, dobrze? Jestem trochę zmęczony, więc dzisiaj raczej już nie będę włączał telefonu.
Jutro rano. Czyli problem z głowy, tak?
Jutro.
Rano.
Nie za kilka dni, tylko od razu jutro.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, pokiwałem głową na zgodę, po czym wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni kurtki.
- Przepraszam, ale będę się już zbierał - oznajmił po krótkiej chwili ciszy z mojej strony, stwierdzający chyba, że nie dostanie żadnej werbalnej odpowiedzi na swoją propozycję. - Jest dość późno, a mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. - Znów jak maszyna pokiwałem głową, a on ponownie się zaśmiał. Czułem, że ten dźwięk będzie prześladował mnie długo, może nawet i w snach. Szczerze mówiąc, nie miałbym nic przeciwko, bacząc na to, że prawie co noc miałem koszmary. - Do jutra...
- Hoseok - odpowiedziałem, wyczuwając pytającą pauzę w jego głosie.
- Do jutra, Hoseok. Będę czekał na SMS.
- Do jutra - odpowiedziałem, w końcu wychodząc ze swojej mało inteligentnej, zaszokowanej miny i pokazując mu zęby w szerokim uśmiechu, pomachałem dłonią na pożegnanie. Szybko zniknął za najbliższym rogiem, a ja poczułem niewyobrażalną pustkę. Stałem tak, myśląc o tym, co przed chwilą miało miejsce. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym dłużej, niedługo potem dostrzegając idących w moją stronę kumpli.
- Wybacz, Hobiś, troszkę żeśmy się zasiedzieli, ale... mamy to! - powiedział ucieszony Namjoon, kiedy podeszli wystarczająco blisko, po czym pomachał mi przed oczami trzema płytami. Okładki były szare, dość pochmurne, a jedynymi rzucającymi się w oczy elementami, które się na nich znajdowały, były wielkie, czarne litery, układające się w napis Agust D i oko, zapewne należące do autora.
- Chyba was pojebało - odparłem, kiedy jeden z CD-ków został wciśnięty mi w ręce. Nie miałem pojęcia, co zrobić z "prezentem", który ani nie był pożądany, ani zwyczajnie chciany. - Po pierwsze, nie będę tego słuchał, a po drugie, kosztowało to pewnie majątek - powiedziałem, kręcąc głową w dezaprobacie. Rozumiem, że chcieli mnie rozerwać, ale nie prosiłem ich o kupowanie płyt. Już i tak wydali sporo na sam bilet, a teraz...
- Wyluzuj! Dostaliśmy gratis. - zaśmiał się Nam, klepiąc mnie po ramieniu. Z westchnieniem włożyłem w końcu płytę do wewnętrznej kieszeni mojej zielono-czarnej ramoneski, po czym ruszyliśmy. - Z nami będziesz miał dobrze, mamy sporo znajomości - dodał jeszcze, znacząco się na mnie patrząc z tym swoim przerażającym uśmiechem. Znacząco oczywiście tylko w jego mniemaniu, bo ja nie miałem ani za cholerę pojęcia, o co może mu chodzić, ani większego zamiaru poświęcać jego słowom większej uwagi.
Mimo wszystko, ten koncert chyba wyszedł mi na dobre, więc nie miałem zamiaru narzekać, przez całą drogę jedynie uśmiechając się i przysłuchując ich dyskusji. Mieszkałem niedaleko, więc po kilku minutach byliśmy już pod moim domem blokiem.
- A tobie, Hobi? Jak się podobało? - zapytał Tae, kiedy staliśmy już pod furtką. Nagle łaskawie sobie o mnie przypomnieli? Wspaniale. Pomijając ten niezbyt chlubny fakt i skupiając się na odpowiedzi... Wcześniej bez wahania powiedziałbym, że było beznadziejnie, ale teraz... Skłamałbym, gdybym rzucił taki komentarz, więc musiałem się chwilę zastanowić nad tym, co chciałem przekazać.
- Było całkiem ciekawie - odparłem w końcu. - Muzyka niezbyt mi przypadła do gustu, ale na pewno w dość interesujący sposób doświadczyłem tego miasta.
Spojrzeli na mnie dziwnie, w sumie to i ja sam spojrzałbym tak na siebie w tamtym momencie, bo z moich ust chyba nigdy jeszcze nie wyszły tak mądre słowa... nie wiedziałem, jak inaczej to ująć. Nie czułem potrzeby chwalenia się przed nimi tym, co stało się pod ich nieobecność. Niech to na razie pozostanie moją tajemnicą.
Pożegnaliśmy się i poszedłem do domu, od razu kierując się do pokoju po piżamę, a następnie pod prysznic. Była już dwudziesta trzecia, a ja nie należałem do nocnych marków, więc doskwierało mi trochę zmęczenie, którego nie zmyła nawet ciepła woda.
Wróciwszy do pokoju, podniosłem z podłogi kurtkę, którą ściągnąłem od razu po powrocie. Zapomniałem o płycie, która w niej była, a która właśnie wypadła, lądując cicho na wykładzinie. Podniosłem ją, przypatrując się oku na okładce.
Cóż... może warto byłoby dać mu jednak jeszcze jedną szansę? Rozerwałem plastikową folię, w którą była zapakowana, włożyłem do odtwarzacza i kładąc się na łóżko, nacisnąłem play, uprzednio wsuwając słuchawki w uszy. Teraz nie wydawało się to już takie złe. Może dlatego, że przyniosło mi dzisiaj szczęście? Albo po prostu byłem zbyt zmęczony na krytykę.
Heh, znów nie byłem obiektywny... Ale przynajmniej spokojnie zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro