Rozdział 28
Biały, zdobiony srebrnymi, błyszczącymi się drobnymi kryształkami, płaszcz powiewał na wietrze. Kaptur, zakończony puchem, zakrywał jej głowę. Przylegający do ciała, biały elastyczny kombinezon z długimi rękawami, zdobiony srebrnym pasem, ciągnącym się wokół jej talii, jak łańcuch na choinkę, okrywał jej ciało jak druga skóra. Buty, sięgające jej prawie kolana, tak samo jak kaptur, zakończone puchem, miały niewielki obcas, a one same nie wyróżniały się niczym szczególnym od reszty stroju. Włosy związane w luźny warkocz wystawały spod kaptura, leżąc swobodnie na jej ramieniu. Dół twarzy okrywała biała maska, łącząca się z kombinezonem, dzięki czemu, jej szyja również była zasłonięta. Dłonie pokryte białymi, bezpalcowymi rękawiczkami, wytwarzały charakterystyczne śnieżynki wokół palców.
Wzięła rozpęd.
Skupiła się.
Skoczyła.
Pod jej stopami utworzyła się mała rampa z lodu, pozwalająca jej przeskoczyć z dachu jednego budynku na drugi. Wylądowała na twardej powierzchni, robiąc szybki przewrót w przód, po czym podnosząc się z powrotem na nogi, ruszyła dalej. W takich chwilach była bardziej niż wdzięczna Starkowi, że do stworzenia jej stroju użył nanotechnologii, a nie zwykłego materiału. Dzięki temu, biel nie była cały czas zabrudzona kurzem, błotem lub innymi zanieczyszczeniami.
Przed nią biegł nastolatek w czerwono-niebieskim stroju, zdobionym czarnymi nitkami, tworzącymi wzór pajęczyny. Skakał on z budynku na budynek, używając swojej pajęczyny, by móc się swobodnie przemieszczać w powietrzu, nie martwiąc się o to, czy spadnie na twardy grunt czy nie. Wybił się wysoko w powietrze, obrócił się o 180 stopni i wystrzelił z obu rąk pajęczynę, która przyczepiła się do dłoni Ellie oraz biegnącej obok niej Mii, ubranej w cały czarny strój z białym ogromnym pająkiem na tułowiu. Peter pociągnął za pajęczynę, wyrzucając obie nastolatki w powietrze. Zrobił salto w powietrzu, po czym lądując miękko na dachu kolejnego budynku, nie oglądając się, biegł dalej przed siebie.
Za nim Ellie wylądowała, tworząc sobie podest z lodu, który i tak się niedługo roztopi dzięki optymalnie wysokiej temperaturze powietrza i na bieżąco wytwarzając sobie pod stopami cienką warstwę lodu, jechała niczym na łyżwach po dachu , w stronę jego drugiego końca.
Zaraz obok niej, z pomocą Venoma, wylądowała Mia, którą do dachu przyciągnęły dwie czarne ręce, które wydobyły się z jej boków. Wykonała przewrót w przód i podskakując radośnie, biegła dalej ze swoimi towarzyszami.
W oddali widać było chmurę czarnego dymu, a z pomiędzy budynków można było dostrzec języki ognia, wijące się jak węże w powietrzu. Trójka nastolatków szła przez miasto, kiedy nagle Peter usłyszał huk, a następnie zauważyli tworzącą się na niebie chmurę dymu. Nie zastanawiając się, pobiegli w najbliższy ciemniejszy zaułek, gdzie wszyscy, używając kilku dotknięć specjalnego mechanizmu na ich poszczególnych częściach ciała, wyposażyli się w swoje stroje i ruszyli w stronę miejsca zdarzenia.
Prędkość z jaką się poruszali, pozwoliła im dotrzeć na miejsce w zaledwie kilka minut, gdzie zastali palący się budynek z wysadzonymi oknami oraz pełno brudnych od sadzy i krwi mieszkańcow, którzy ucierpieli w incydencie. Na miejsce również zaczęła zjeżdżać się policja oraz straż pożarna, więc uważając to za najrozsądniejsze wyjście, Peter zeskoczył na ulicę i pognał w stronę oficera kierującego akcją. Za nim w ślad poszły Ellie i Mia, upewniając się wcześniej, że dookoła nie ma żadnego większego zagrożenia.
— Wiadomo, co się stało? — zadał pytanie Spider-Man. Oficer wydał pośpiesznie polecenia swoim podopiecznym, po czym zwrócił się do bohatera.
— Narazie wiadomo tylko tyle, że jakiś psychopata postanowił wysadzić budynek – powiedział, po czym odwrócił się plecami do bohatera – Rozstawcie bariery i taśmy! Cywili trzymajcie z daleka, nie chcemy kolejnych rannych! — wydał polecenie, po czym sam również zaczął działać.
— Co robimy? — zapytała się Mia, chcąc obmyślić plan działania.
— Trzy sprawy: ratować pozostałych mieszkańców budynku, pomóc rannym tutaj na ulicy i ugasić pożar — stwierdził Peter.
— Mogę pomóc z ugaszeniem pożaru, Venom nie może wejść do budynku ze względu na ogień — odparła Mia, słusznie wypominając słabość Venoma.
— Ja lecę do budynku pomóc mieszkańcom — rzekł Parker, po czym sprintem pobiegł do budynku.
— Leć pomóc straży pożarnej, ja pomoge tylu rannym, ilu dam radę zanim przyjadą karetki — powiedziała Mia, na co otrzymała kiwnięcie głową i obie rozbiegły się w dwóch różnych kierunkach.
Ellie za pomocą lodu, szybko dostała się do zastępów straży pożarnej, którzy już porozstawiani usiłowali ugasić szalejące płomienie. Rozejrzała się po strażakach i zauważyła jednego, który widać było, że wydawał rozkazy pozostałym. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w jego stronę pewnym krokiem.
— Pan dowodzi akcją? — spytała od razu. Mężczyzna spojrzał się na nią i nie chcąc tracić czasu, odpowiedział potwierdzająco. — Mogę pomóc wam ugasić pożar — rzekła pewnym siebie głosem, stając naprzeciw niego i patrząc mu prosto w oczy.
— Słuchaj, to miłe, że chcesz pomóc, ale nie przydasz nam się na nic, nie jesteś w straży pożarnej, a cywile tak czy siak powinni być za barierami i taśmą, proszę cię, abyś udała się w bezpieczne miejsce i pozwoliła nam pracować.
Ellie, widząc, że mężczyzna chce odejść, odwróciła się szybko w stronę budynku i jednym sprawnym ruchem wytworzyła niewielką ścianę lodu, sięgającą do drugiego piętra, która mimo że szybko się roztapiała, zdołała zmniejszyć na niewielką chwilę płomienie. Mężczyzna spojrzał się na nią przez chwilę zdumiony, po czym chwycił ją za nadgarstek i zaprowadził do swojej ekipy.
— Jak jesteś w stanie nam pomóc? — zapytał.
— Jestem w stanie wytworzyć zarówno lód jak i śnieg. Mogę wejść do środka i od wewnątrz zatrzymać płomienie — odparła pewna siebie. Wiedziała, że jest w stanie to zrobić. Potrzebowała tylko, żeby ktoś jej zaufał i w nią uwierzył.
— Jesteś pewna? Pożar jest spory, a konstrukcja niestabilna, przez ten wybuch, wszystko może się w każdej chwili zawalić, nie jest to w żaden sposób bezpieczne, wiesz na co się piszesz? — dopytywał mężczyzna, w głębi mając nadzieję, że nowa bohaterka, będzie w stanie im pomóc i uratować uwięzionych ludzi.
Nastolatka spojrzała na budynek. Konstrukcje była w stanie wzmocnić lodem, który jeśli by się zaczął roztapiać, mógłby również ugasić płomienie.
— Dam z siebie wszystko, wzmocnię konstrukcję na tak długo, jak tylko lód wytrzyma, mam nadzieję, że da nam to wystarczająco dużo czasu... — powiedziała, na co odpowiedziała jej cisza. Zwróciła się ku mężczyźnie. Myślał. Spojrzał się na płonący budynek i swoich kolegów po fachu, próbujących opanować sytuację, używając jedynie ich własnego wyposażenia. Wiedział, że w końcu by ugasili ten pożar, ale kto wie ile by im to zajęło, kto wie ile ludzi może zginąć w tym czasie. Podjął decyzję.
— Idź. Ale uważaj na siebie.
Ellie uśmiechnęła się pod maską, kiwnęła głową i wytwarzając sobie pod stopami lód, śmignęła do środka budynku śladami Petera.
Wskoczyła przez płonącą framugę drzwi do budynku i przyłożyła do najbliższej ściany dłoń, po czym zaczęła wytwarzać warstwę lodu. Lód zaczął pokrywać powierzchnię, roznosząc się od jej dłoni dookoła i jeszcze dalej. Topił się niemalże natychmiastowo, jednak prędkość z jaką Ellie go wytwarzała pozwalała na jego rozprzestrzenianie się dookoła. Dolne piętra postanowiła pozostawić strażakom, z racji, że do nich mieli najlepszy dostęp. Natomiast ona sama ruszyła w głąb, by poszukać głównego źródła ognia.
Gorące języki ognia muskały jej skórę twarzy, zostawiając po sobie najpierw różowe, a następnie coraz bardziej wyraźne, ciemniejsze ślady. Ciało pokryte kostiumem odczuwało jedynie gorąco, buchające od płomieni otaczających ją, jednak w żaden sposób nie było ono ranione, strój sprawdzał się w towarzystwie ognia.
Ellie postanowiła przyspieszyć proces rozprowadzania lodu po budynku. Wbiegła po schodach kilka pieter wyżej, zatrzymując się między środkiem a górną częścią budynku, po czym zaczęła kumulować energię w dłoniach. Wzięła głęboki oddech, skupiając całą swoją energię na przestrzeni między jej złożonymi w tamtej chwili dłoniami. Jasnoniebieskie światło, na początku blade, rozbłysało coraz bardziej, zmieniając swoją barwę na białą. Kiedy między jej dłoniami zaczęła tworzyć się spora kula lodu naszpikowana kolcami, rozłączyła szybko dłonie, dotykając nimi najbliższych ścian. Lód w zastraszającym tempie rozszedł się po całym budynku. Pokrywał on grubą warstwą zarówno ściany, jak i podłogę i sufit. Nie topniał on tez ze względu na ilość energii włożonej w wytworzenie tego materiału. Blondynka zachwiała się. Wytworzyła sobie prowizoryczny stołek z lodu, żeby na niego opaść na kilka sekund. Wzięła parę głębszych oddechów, po czym ruszyła dalej w głąb budynku w poszukiwaniu źródła pożaru. W końcu to nie wybuchł cały budynek, tylko materiał wybuchowy podłożony w konkretnym miejscu. Tam znajdzie najwięcej zniszczeń i prawdopodobnie rozprzestrzeniającego się ognia.
Biegła przed siebie, z każdą chwilą oddychając coraz ciężej. Dym otaczający ją z każdej strony dostawał jej się do płuc, mimo maski okrywającej jej twarz. Zaglądała do każdego pokoju, na jaki natrafiła, co jakiś czas odpychając się od brudnych, palących się w dalszym ciągu ścian. Starała się, przy każdym najmniejszym dotyku, wytworzyć warstwę lodu na powierzchni, której dotykała. Jednak opadała ona z sił, co skutkowało mniejszym powodzeniem w posługiwaniu się magią.
W końcu weszła do pomieszczenia, które nie posiadało podłogi, została ona wysadzona, tak samo sufit i ściany dookoła. Był to pokój w środku budynku, więc wybuch nie dosięgnął ściany zewnętrznej, tym samym nie rozsadzając jej na kawałki, jedynie zbijając okna. Blondynka zakaszlała, zakrywając twarz ręką, po czym kucnęła nisko przy podłodze. Oparła się dłońmi o zniszczone podłoże, zapierając się dodatkowo nogami, po czym zaczęła wytwarzać lód. Zajęło jej to kilka długich sekund, jednak w końcu gruba warstwa lodu zaczęła zakrywać, powstałe w wyniku wybuchu, dziury. Zaczynając od podłogi, przechodząc na ściany i na końcu sufit, całe pomieszczenie zostało pokryte ostatecznie prawie półmetrową warstwą lodu, który zdołał ugasić płomienie w tej części budynku.
Puth upadła ciężko na podłogę, kiedy skończyła wzmacniać konstrukcję. Stworzyła w swojej dłoni malutką chmurkę, z której zaczęły lecieć płatki śniegu. Odchyliła swoją maskę i przybliżyła powstałą chmurkę do swojej twarzy. Chłód śniegu opadającego z kłębów koił jej gorącą od ognia twarz. Wilgoć przy tym powstała w niewielkim stopniu pomogła jej zaczerpnąć głębokiego oddechu, który dzięki jej silnej woli postawił ją na nogi. Teraz miała jeden cel. Udać się na dach.
Z tym postanowieniem ruszyła ponownie ku schodom, po których stąpała ciężko, tworząc pod stopami lód na schodkach, które zostały zniszczone w wyniku pożaru. Zostało jej przejść tylko dwa piętra, by dojść do drzwi prowadzących na zewnątrz, kiedy zabrakło jej sił i oparła się na najbliższej ścianie i po niej zjechała. Gorąco zdecydowanie jej nie służyło. Chciała uznać wejście do płonącego budynku za błąd, jednak świadomość tego, że po raz pierwszy w swoim życiu była w stanie pomóc ludziom, była dla niej wystarczająco satysfakcjonująca. Żałowała jedynie, że tak szybko opadła z sił.
— Ellie! Hej Ellie, nie śpij — blondynka usłyszała głos, który przyszedł do niej z pomiędzy kłębów dymu. Wiedziała, że to Peter, jednak ciężko było jej się skupić na jednej rzeczy.
— Dach... — wymamrotała. Dziękowała w tamtej chwili stwórcom, za ulepszony słuch Pająka. Był w stanie ją usłyszeć.
— Okay, chodź, wezmę cię na dach, tylko nie zasypiaj — powiedział szatyn pod maską, zarzucając sobie jedno ramię dziewczyny przez szyje, a drugim trzymając ją w pobliżu talii. Podniósł ją jednym sprawnym ruchem, po czym zaczął iść z nią po schodach.
Nie było to łatwe, ale w końcu udało im się dotrzeć na miejsce, gdzie Peter położył Ellie, zdejmując jej do końca jej maskę, by udostępnić jej dostęp do powietrza.
— Zawołaj Mię — poprosiła słabym głosem, między napadami kaszlu.
Spider-Man bez słowa ruszył do krawędzi dachu, z którego następnie zeskoczył, by zawołać ich partnerkę.
Ellie usiadła powoli, otaczając się zimnym lodem i śniegiem, żeby poczuć się lepiej, po czym rozejrzała się dookoła. Zamarła, kiedy zobaczyła mężczyznę stojącego po przeciwległej stronie dachu, wpatrującego się w nią.
Mężczyzna ten przerażał ją swoim wyglądem. Wyglądał on na mniej więcej 60 lat, co jednak było spowodowane tylko niezadbanym wyglądem. Nieumiejetnie ścięty zarost zdobił jego twarz w towarzystwie licznych blizn na policzkach, brodzie, szczęce, a nawet w okolicy oczu. Jedno jego oko było głęboko brązowe, natomiast drugie, przecięte blizną w pionie, nie posiadało nawet tęczówki ani źrenicy, znajdowało się tam jedynie przekrwione białko. Usta miał popękane i pokrwawione, a przez uchylone wargi można było zobaczyć brak niektórych zębów i wyraźny żółty kolor pozostałych. Ciemne włosy, zakryte przez kaptur czarnej bluzy, były długie, splątane i pełne kołtunów, jednak mężczyzny to nie interesowało. Bluza zakrywała jego wyraźnie wychudzone ciało. Ellie mogłaby się założyć, że byłaby w stanie policzyć jego żebra, gdyby zdjął górną część odzienia. Spodnie w równie ciemnym kolorze, były na niego wyraźnie za duże, przez co wyglądały na nim jak worek, trzymały się jedynie na odstających kościach biodrowych. Butów nie posiadał, a przerośnięte, zgrzybiałe paznokcie były wyeksponowane na świat.
Wpatrywał się on oniemiały w nastolatkę. Był wyraźnie przerażony jej obecnością w tamtym miejscu i o tamtym czasie. Puth podniosła lekko dłoń, z zamiarem zadania mu pytania, jednak nie zdążyła tego zrobić, gdyż ten w niezwykle szybkim tempie odwrócił się i w biegu wyskoczył poza krawędź dachu. Wyskoczył z zamiarem zabicia sie. Z zamiarem straumatyzowania przechodniów, którzy będą świadkami jego śmierci. Z zamiarem splamienia ich swoją krwią, która na pewno rozbryznie po kontakcie jego ciała z twardym chodnikiem. Nie mógł pozwolić się złapać. Nie mógł zawieść. Musiał umrzeć, żeby nie mogli go złapać.
Gruba warstwa lodu sunęła w zastraszającym tempie po dachu, wykraczając poza budynek, tworząc prawie połączenie między budynkami, a także łapiąc zbiega. Utknął on w niezwykle grubej, twardej, nie do przebicia, warstwie lodu, która przeszyła go na wylot. Krew zabarwiła lód na szkarłatną czerwień w miejscu spotkania się z ciałem delikwenta, jednak nie wypłynęła dalej. Terrorysta nie umrze w ten sposób. Będzie odczuwał ogromny ból, jednak pozostanie przy życiu, dopóki ktoś inny nie zadecyduje o jego losie.
To Be Continued...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro