Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Na piętrze mieszkalnym wieży oraz kilku najbliższych piętrach można było usłyszeć głośny krzyk przerażenia. Ludzie pracujący w wieży nie przejęli się tym zbyt mocno. Byli do tego przyzwyczajeni. Dopóki wieża nie zacznie się sypać im na głowy, są pozornie bezpieczni.

W salonie, gdzie znajdowali się prawie wszyscy Avengerzy, Mia odzyskawszy nagle wszystkie siły, usiłowała odsunąć się jak najdalej od lewitującej obok niej czarnej głowy. Nie wiedziała skąd się to wzięło, jednak nie chciała zostać pożarta przez kosmitę nieznanego jej pochodzenia, nie spełniwszy wcześniej wszystkich swoich marzeń i celów.

– Wielki glut! Zabierzcie go! – krzyczała dziewczyna, biegając dookoła, mając nadzieję, że pomoże jej to w odseparowaniu się od obcego, jednak nie wiedząc czemu, głowa dalej za nią podążała. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że była do niej przyczepiona.

– Glut?! – zawołał oburzony Venom. Po raz kolejny w swoim długim życiu, ktoś nazwał go glutem! Przecież miał imię, które ona nawet znała. – Obrażasz mnie młoda! Już wolę jak mnie nazywają kosmitą! Jest to bardziej adekwatne niż glut!

Mia spojrzała się na lewitującą obok niej głowę Venoma ze strachem w oczach. Nie krzyczała już. Była przestraszona, ale jednocześnie ciekawa. Ciekawa, czym był Venom i dlaczego nie chciał dać jej spokoju. Spojrzała w stronę obecnych w tamtej chwili Avengersów z nadzieją, że powiedzą jej, co ma zrobić. Nigdy nie była w takiej sytuacji, nigdy nikt jej nie uczył, jak się zachować, kiedy kosmiczna głowa będzie lewitowała zaraz przy twojej, przyklejona do twojego ciała. Jej ojciec patrzył na nią ze zmartwieniem, troską i wsparciem w oczach. Tony wspierał ją w każdej sytuacji, więc wiedziała, że jest bezpieczna. Avengersi, a zwłaszcza jej własny ojciec, nie pozwolą, by stała jej się krzywda, kiedy są w stanie temu zapobiec. Dlatego też postanowiła wziąć kilka głębokich oddechów, by się uspokoić.

Tony podszedł do niej powoli, by jej nie przestraszyć i ponownie pochwycił ją w ramiona. Trzymał ją ciasno w swoich objęciach, głaszcząc ją kojąco po plecach. Szeptał do jej ucha słowa wsparcia. Chciał jej pokazać, że jest przy niej i nie pozwoli, by stała jej się krzywda. Chciał jej pokazać, że nic jej nie grozi. Że jest z nimi bezpieczna. Oraz, że Venom nie zrobi nic, co by jej zaszkodziło, kiedy wie, że Tony może go sprawnie unieszkodliwić. 

– Nie marz się – odezwał się Venom. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, z tego samego miejsca na plecach, z których wyłaniała się czarna maź łącząca jego głowę z jej plecami, wyłoniła się długa macka. Sunęła powoli w kierunku głowy dziewczyny; w kierunku jej twarzy, by otrzeć łzy, których nikt nie zdążył wcześniej zauważyć, i których sama Mia nie była świadoma. 

Dziewczyna wzdrygnęła się na ten gest czułości. Zimno czarnej mazi pozostało na jej twarzy w miejscu, gdzie została dotknięta. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Zdecydowanie potrzebowała chwili, żeby się uspokoić i zebrać myśli. Jednak bardziej chciała się dowiedzieć, dlaczego do jej ciała jest przyczepiony kosmita.

– Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu chodzi? 

***

Wyjaśnienie wszystkiego nie było proste dla nikogo. Nikt tak na prawdę nie wiedział, skąd się wziął Venom, ani dlaczego wybrał właśnie Mię. Venom powiedział im wszystkim, dlaczego to właśnie Mia została jego nosicielką. Powiedział im również, dlaczego to nie może być ktoś inny. Wyjaśnił im również, poniekąd, swoją historię, jednak nie mógł im też wyjawić zbyt wiele. Żeby opowiedzieć, zajęło by to zbyt dużo czasu, oraz wiele informacji mogło zostać pominięte, a Mii nie mógł pokazać, bo przypływ takiej ilości informacji spaliłby jej mózg. Jednak mimo wszystko, nie chciał szukać nowego nosiciela, którego nie wiadomo kiedy by znalazł. 

— Czyli zranić cię może dźwięk, ogień i drugi kosmita taki jak ty, dobrze rozumiem? – zapytała Ellie, próbując zrozumieć, czego się właśnie dowiedziała. 

— Tak mniej więcej — odparł symbiont, nie chcąc mu się ponownie tłumaczyć. 

— I utknęłam z tobą, bo jak będziesz bez nosiciela - umrzesz, a jeśli opętasz osobę, z którą nie jesteś kompatybilny - ona umrze, a ty zostaniesz bez nosiciela — upewniła się Mia. 

— Dokładnie — powiedział Venom z szerokim uśmiechem na twarzy.

Młoda Stark poczuła dziwną satysfakcję na myśl, że to właśnie ona jest kompatybilna z Venomem. Poczuła się wyjątkowa z myślą, że to nie może być każdy.

— Super! Czyli od teraz jesteśmy przyjaciółmi! — zawołała Mia, otaczając ramieniem głowę Venoma. Nie była w dalszym ciągu zbyt pewna, co do swojego nowego towarzysza, ale fakt, że bez niej może umrzeć, był wystarczająco przekonujący, żeby go zaakceptować. 

— Tak — prawie wymruczał Venom — Od teraz jesteśmy Venom. 

Wtem do głowy nastolatki przyszła pewna myśl.

— To znaczy, że będę mogła wam pomagać na misjach? — zapytała pełnym nadziei głosem. 

— Chyba ci mózg odjęło, nie ma mowy — rzekł od razu Tony. 

— Ale dlaczego? — nie rozumiała tego. Przecież z Venomem była bezpieczna i na pewno mogła się jakoś przydać na misjach! 

— Ty rozumiesz jakie to jest niebezpieczne? Pamiętasz inwazję kosmitów, kiedy Loki chciał przejąć Ziemię? Albo kiedy Ultron chciał ją zniszczyć? Prawie im się to udało, ludzie ginęli przez ten burdel! My też możemy umrzeć, nie pozwolę ci podjąć takiego ryzyka, tylko dlatego, że masz w sobie teraz jakiegoś kosmitę, którego ciężko się pozbyć! — uparł się Stark. Jego córka była dla niego najważniejsza. Za każdym razem, kiedy musiał wyruszyć na jakąś misję, myślał nad tym, co z nią będzie, kiedy tym razem nie zdoła wrócić cały i zdrowy. Martwił się, że zostanie sama i nie będzie w stanie sobie poradzić. 

Mia umilkła na chwilę. Nie chciała tego przyznać, ale doskonale pamiętała te wszystkie wydarzenia. Doskonale pamiętała strach jaki wtedy czuła, nie tylko o swoje życie, ale również o swojego ojca. Nie chciała stracić również jego. 

Ellie patrzyła uważnie na swoją przyjaciółkę. Przyglądała jej się od dłuższej chwili. Widziała, że była smutna, zagubiona. Wyraźnie widziała chęć pomocy w jej oczach. Znała to uczucie. Wiedziała, jak to jest mieć możliwość, żeby pomóc innym, ale nie robić nic. Wiedziała, jak to jest czuć się bezużytecznym. 

— Panie Stark – zaczęła blondynka – a co jeśli będziemy pomagać w mieście?

Wszyscy spojrzeli się na nią, ciekawi, co ma na myśli. 

— Tak jak Peter pomaga mieszkańcom. Jest Spider-Manem i pomaga ludziom, kiedy tego potrzebują, nie angażując się zbyt dużo w sprawy Avengers — stwierdziła dziewczyna, a pozostali już wiedzieli, do czego zmierza. Mia spojrzała na nią z wdzięcznością w oczach i chwyciła ją za dłoń w geście podziękowania.

— Mia może użyć Venoma, by ukryć swoją tożsamość i przy tym nie ryzykować swojego życia. Ja nie czuję potrzeby, żeby się ukrywać, ale jeśli będzie to konieczne, mogę uszyć sobie jakiś strój, w którym będę w stanie ukryć swoją twarz — oznajmiła Puth. 

Peter natychmiastowo przytaknął, szczęśliwy na myśl o towarzystwie w swojej brudnej robocie.

— W ten sposób będą w stanie pomagać ludziom, nie ryzykując przy tym swojego życia, tak jak robicie to wy — rzekł Peter, próbując pomóc swoim przyjaciółkom.

— Wy będziecie zajmowali się poważniejszymi sprawami typu Loki, czy Ultron, a my byśmy pomagali cywilom w potrzebie, jakieś kradzieże, napady i tym podobne — dodała Mia. 

Avengersi nie odezwali się. Siedzieli w ciszy, patrząc uważnie na trójkę nastolatków. Rozważali ich propozycję. Wbrew pozorom, rozumieli, jak się czuli. Wiedzieli, dlaczego czuli potrzebę pomocy. Jednak nie mogli pozwolić im ryzykować ot tak życia. Ale czy naprawdę ryzykowaliby życie pomagając w sprawach przyziemnych? W końcu sami stwierdzili, że walki z kosmitami i bogami zostawiliby im. W oczach trójki nastolatków błyszczała determinacja. Determinacja i pewność siebie. Wiedzieli, na co się piszą. Wiedzieli, jakie obowiązki będą do nich należały; jaka odpowiedzialność na nich spadnie. I byli na to gotowi. 

— Dam radę was jeszcze przekonać, prawda? — zapytał naiwnie Tony. 

Trójka przyjaciół zgodnie zaprzeczyła ruchem głowy. Stark jedynie westchnął.

— W porządku. Jesteście młodzi, niedoświadczeni, ale dobrze — powiedział Steve.

Na twarze trójki nastolatków wpełzły uśmiechy. Już mieli celebrować, kiedy przerwała im Natasha:

— Ale! Pozostajecie przy ziemi. Zajmujecie się drobnymi sprawami, jak do tej pory zajmował się Peter. Nie angażujecie się w nasze sprawy, dopóki was wyraźnie nie poprosimy — rzekła twardo Wdowa. 

Każdy w pomieszczeniu wiedział, że z nią nie można się kłócić, kiedy chodzi o sprawy bezpieczeństwa, dlatego też nikt nie próbował. Peter, Mia i Ellie jednogłośnie się zgodzili na warunki jakie zostały im postawione. Skoro dostali zgodę tak łatwo, nie mieli zamiaru się kłócić. Z czasem może uda im się ich przekonać. 

— Tak jest! — odpowiedzieli jednym głosem młodzi, po czym wstali i już chcieli wyjść z pomieszczenia, kiedy zatrzymał ich kolejny głos.

— Co do stroju, Ellie, nie martw się, zrobię ci taki, żebyś nie musiała go ubierać godzinę, powiedz tylko później Jarvisowi, co byś chciala w nim zawrzeć, on mi to przekaże i sobie poradzimy z tym — powiedział Stark, na co Ellie cicho przytaknęła, wizualizując już sobie w głowie, jak chciałaby, żeby wyglądał jej strój. — I Peter, zejdź proszę w wolnej chwili do mojego labo, pomożesz mi przy kilku rzeczach.

— Oczywiście Panie Stark.

— Możecie iść wielcy bohaterowie — oznajmił Tony, na co trójka nie czekała, tylko wręcz wybiegła z salonu w stronę ich pokoi.

— Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Żeby angażować w to Mię i Ellie? — zapytała Wanda. 

— A skąd! Ale wiem, że dopóki Mia będzie się stosowała do zasad, nic się nie powinno jej stać. Jeżeli ten cały Venom nie kłamał, to nic się jej nie stanie, dopóki nie oberwie ogniem — powiedział Tony, znając swoją córkę. Wiedział, że jest zdolna i potrafi zadbać o własne bezpieczeństwo. Mimo to, nie mógł jednak przestać się martwić, że sobie nie poradzi. — Co do Ellie to nie jestem w stu procentach pewny. Ale jakby nie patrzeć, swoje moce ma prawie od urodzenia, więc nie powinna mieć problemu z posługiwaniem się nimi. Wystarczy, że któreś z was zadba o jej podstawy samoobrony, może nauczycie jej jakiś sztuk walki.

— Nie ma problemu, ale wiesz, że nie będziemy jej do niczego, zmuszać, prawda? Nie wiemy jeszcze wszystkiego o niej. Nie wiemy czy będzie w stanie walczyć tak jak my, czy musimy zaczerpnąć czegoś innego — oznajmił Steve. 

— Odradzałbym uczenia jej waszych sposobów — wtrącił Bruce. — Mimo tego, że od momentu, kiedy pierwszy raz się tu zjawiła, jest w lepszym stanie, dalej jest zbyt delikatna, żeby używać takich brutalnych metod. Polecałbym raczej bardziej dopracowane sztuki walki, nie wymagające użycia zbyt dużej ilości siły w ciosach. Tak samo, lepiej dla niej by było, gdyby to, czego się nauczy nie skutkowało połamanymi kośćmi. 

— Myślę, że lepiej będzie jej zapytać, w czym czułaby się najlepiej. Nie obraź się Bruce, ale idąc takim tokiem myślenia, nie damy rady jej niczego nauczyć — stwierdził Sam. 

— Tylko proszę, niech nie przychodzi zbyt często do skrzydła szpitalnego z połamanymi kośćmi — westchnął Banner, na co uzyskał krótki i cichy śmiech wywołany jego niepocieszeniem.

***

Słowa: 1750

Trochę taki zapchajdziurę rozdział, więcej Mii niż Ellie, ale w końcu docieram do momentu, w którym jestem w stanie coś napisać. Nie oczekujcie zbyt wiele xd ale się postaram. Coś mi mówi, że ta książka długa nie będzie, ale przynajmniej ją skończę :D Nie martwcie się, mam nadzieję, że do 50 rozdziałów dojdziemy <3 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro