Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Hehe

~~~



Noc w Nowym Jorku tego dnia minęła spokojnie. Można by rzec, że zbyt spokojnie. Policja nie musiała się fatygować do różnych incydentów, gdyż żaden nie miał miejsca. Wyglądało to tak, jakby dosłownie całe zło poszło spać tej jednej nocy. Można to nazwać ciszą przed burzą, jeśli jest się podejrzliwym, lub jeśli myśli się pozytywnie, najlepszą nocą od dłuższego czasu, która może nawet się przedłuży.

Ellie wstała wcześnie rano, zadziwiająco dobrze wyspana i z uśmiechem na twarzy uszykowała się i poszła do szkoły. Nie spodziewała się zbyt dużo, nigdy się nie spodziewała. Mimo to myślała, że była wystarczająco przygotowana na dzisiejsze zajęcia. Jednak okazało się, że tak naprawdę nie nauczyła się niczego i z trzech przedmiotów dostała ocenę niedostateczną. Była na siebie bardzo zła. Była pewna, że jej nowi opiekunowie będą zawiedzeni.

I tak też, jak dzień zaczęła z uśmiechem, ze szkoły do wieży wróciła z grymasem i kilkoma samotnymi łzami w oczach. Nie interesowała się ocenami tak bardzo, jak może się wydawać. Bardziej się przejmowała, co pomyślą sobie o niej inni. Nie lubiła zawodzić innych i zawsze było jej przykro, jeśli kogoś zawiodła.

— Hej Ellie, coś się stało? — zapytała pierwsza osoba, która zobaczyła młodą blondynkę po powrocie ze szkoły.

— Nic poważnego się raczej nie stało — odparła niepewnie nastolatka. Nie wiedziała, jak przekazać innym, jak bardzo źle poszło jej tego dnia w szkole.

— Jesteś pewna? Wyglądasz jakbyś miała się zaraz rozpłakać — stwierdził jej towarzysz rozmowy.

— Wszystko jest okay Sam, zły dzień w szkole, nic więcej — stwierdziła Puth, ocierając oczy z łez.

— Ktoś ci dokuczał w szkole? — zapytał nowy głos. Ellie spojrzała w stronę nowoprzybyłego i poznała w nim starego przyjaciela Steve'a, Jamesa Burnesa.

— Nie, nie. Nie o to chodzi — odpowiedziała szybko, zanim mężczyźni mogli sobie coś ubzdurać. — Z nikim dzisiaj specjalnie nie rozmawiałam, nikt mi nic nie zrobił.

— Nie czujesz się samotna w szkole? — pytał Wilson.

Ellie przez moment nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie czuła się samotna, ale nie miała też zbyt dużo przyjaciół, a jedyni jej przyjaciele byli tego dnia niedostepni.

Jednak nim zdążyła utworzyć odpowiedź w swojej głowie, wtrącił się Barnes.

— Nie martw się młoda, z tego, co wiem, niedawno zaczęłaś naukę w tej szkole, jeszcze znajdziesz dużo przyjaciół — spróbował pocieszyć dziewczynę brunet, kładąc jej przy tym swoją prawdziwą rękę na ramie.

Blondynka delikatnie wzdrygnęła się na nagły dotyk, którego się niespodziewała, jednak po chwili się opamiętała, wzięła głęboki oddech i spróbowała wyjaśnić.

— Nie jestem samotna w szkole i wiem, że jeszcze znajdę kilku przyjaciół do końca nauki, ale to nie o to chodzi. Po prostu... Nie do końca dobrze mi poszło dzisiaj w szkole — powiedziała z zawahaniem. Po chwili doprecyzowała — Nie nauczyłam się wystarczająco.

Mężczyźni zdawali się już zrozumieć o co chodzi. Wydali z siebie wspólne "Ooh" i pokiwali do siebie głowami. Już rozumieli, o co chodziło dziewczynie.

— Ellie... Moja mała, słodka Ellie... — zaczął Sam, podchodząc powoli do dziewczyny — Nie musisz się tym martwić. Serio. To tylko oceny — powiedział, kładąc swoją dużą dłoń na czubku głowy nastolatki.

— Dokładnie, zdążysz to poprawić i dostać stypendium na koniec roku, uwierz mi. Jesteś zdolna, wierzę w to, a Stark na pewno dopilnuje, żebyś wiedziała więcej niż cię nauczą w szkole — zapewnił również Barnes. Choć nie znał długo Puth, wiedział, że jest dobrą dziewczyną i zdolną na tyle, by móc w przyszłości pomagać Avengersom, kiedy tylko będą tego potrzebować. Nawet jeśli trzeba by było ją podszkolić, on byłby chętny jej pomóc i nauczyć, czego tylko byłby w stanie.

— Nie myśl sobie, że będziemy cie gnębic, bo dostałaś jedną, czy dwie pały, dziewczyno, każdy z nas kiedyś dostał jedynkę w szkole! Uczeń bez jedynki jest jak żołnierz bez karabinu, wiem co mówię — dodał Sam, obejmując blondynkę ramieniem.

— Mogę się założyć, że ten cymbał ledwo zdał szkołę. Skoro on sobie poradził, to ty też na pewno sobie poradzisz — stwierdził James, uśmiechając się ciepło do Ellie, ignorując przy tym, oburzone prychnięcie ciemnoskórego.

Ellie uśmiechnęła się szczerze na ich słowa i kiwnęła głową, dając im znać, że zrozumiała i dziękuje im za ich wsparcie. Ciepło rozeszło się w jej klatce piersiowej, a ona sama poczuła się dużo lepiej. Bez zastanowienia przytuliła Sama, który w dalszym ciągu obejmował ją ramieniem. On uśmiechnął się ciepło i również ją przytulił, ściskając ją mocno w swoich ramionach. Puth odsuneła się od niego i podeszła do Bucky'ego. Rozlożyła ręce w geście zachęcającym do uścisku i Barnes nie czekał długo. Podszedł do niej bliżej i delikatnie, w obawie, by nie zrobić jej krzywdy, przytulił dziewczynę, która oplotła ręce wokół jego talii i ścisnęła go tak mocno, jak tylko potrafiła. Poczuła ciepłą dłoń na tyle swojej głowy, przeczesującą jej włosy z czułością. Mruknęła cicho i odsunęła się od mężczyzny.

— Dziękuję wam, bardzo — podziękowała, uśmiechając się szeroko do obojga mężczyzn. — Zrobić wam coś do jedzenia?

Propozycja nastolatki została chętnie zaakcpetowana i już kilkanaście minut później cała trójka jadła ciepłe naleśniki z dżemem truskawkowym, wesoło rozmawiając i śmiejąc się z niczego.

***

Drzwi windy otworzyły się z cichym pipnięciem, a z niej wyszedł piętnastolatek o niesfornych kasztanowych włosach. Szedł spokojnym krokiem w stronę skrzydła szpitalnego, rozglądał się dookoła, mimo że wiedział, dokąd ma iść. Nerwy zjadały go od środka, bawił się swoimi palcami, w nadziei, że odstresuje się chociaż troche. Po ostatniej rozmowie z Brucem, nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, nie wiedział, co ma myśleć. Chciał się dowiedzieć, kim jest dla niego Mia. Zadawał sobie to pytanie do końca poprzedniego dnia. Nie dawało mu ono spokoju i nawiedzało go nawet w nocy, kiedy spał. Wiedział, że jest dla niego kimś więcej niż przyjaciółką, ale nie wiedział kim dokładnie. Czuł niewyobrażalną potrzebę chronienia jej, ale także nie ciągnęło go do niej, jak kiedyś go ciągnęło do Liz. Nie wiedział, czy w ciągu najbliższej przyszłości, jego uczucia, jakiekolwiek by one nie były, się rozwiną, opadną, albo może staną w miejscu i nic się nie zmieni.

Nastolatek westchnął ciężko, myśląc o tym, jak bardzo chciałby już być dorosłym i wyjść z okresu dojrzewania, żeby hormony nie mieszały mu już w glowie.

— Odwiedzasz Mię? — zapytał damski głos zaraz za nim. Peter podskoczył lekko, nie spodziewając się nikogo, po czym odwrócił się i zestresował się jeszcze bardziej, patrząc prosto w oczy Czarnej Wdowy.

— Em, ja... To znaczy... Yy... Nie, ja... Znaczy tak! Znaczy... — plątał się we własnych słowach. Rudowłosa zaśmiała się cicho i poklepała chłopaka po ramieniu.

— Nie bój się, wiesz, że nie gryzę. Chodź, też przyszłam ją odwiedzić — powiedziała kobieta i poprowadziła szatyna za ramię do sali, w której leżała młoda Stark.

W pomieszczeniu znajdował się już Tony oraz Bruce. Bruce sprawdzał stan lekarstw, bandaży i całego ich medycznego zaopatrzenia, natomiast Tony siedział przy łóżku córki i pilnował, czy nic się nie zmienia na monitorach, pokazujących jej funkcje życiowe. Nawet nie drgnął, kiedy dwójka gości weszła do pomieszczenia. Jego oczy były cały czas wlepione w Mię, a on sam niemo prosił, żeby ta się już obudziła. Mimo tego, że jej stan się polepszył, ona w dalszym ciągu się nie obudziła i to go martwiło. Nie wiedział, czy po prostu śpi, czy dalej jest nieprzytomna.

— Hej Tony, hej Bruce — przywitała się cicho Natasha, podczas kiedy Peter wymamrotał ciche "Dzień dobry".

— O, hej Natasha, cześć Peter! — przywitał się entuzjastycznie Bruce, odchodząc od ich zasobów medycznych. — Przyszliście do Mii, prawda?

— Tak, chcieliśmy zobaczyć, jak się miewa i czy już się obudziła — odparła Natasha. Uśmiechnęła się ciepło, patrząc doktorowi prosto w oczy. Brunet odwzajemnił nieśmiało uśmiech, po czym zaczął mówić.

— Niestety jeszcze się nie obudziła, ale jest w bardzo dobrym stanie. Gorączka już jej nie doskwiera, oddech i rytm serca są w normie, oddycha na szczęście sama. Nie wiemy jednak, czemu dalej śpi, ale może niedługo się obudzi — stwierdził z nadzieją Banner.

Peter podszedł do łóżka Mii i stanął po jego drugiej stronie, na przeciwko Starka. Nie powiedział nic. Stanął przy łóżku dziewczyny w ciszy i obserwował jej spokojny i odprężony wyraz twarzy.

— Dobrze wiedzieć, że nic już jej nie grozi. Miejmy nadzieję, że już niedługo się obudzi. Nudno jest w tej wieży bez tej wariatki — rzekła z utęsknieniem Romanoff.

Bruce bez słowa wrócił do przeglądania i spisywania zasobów, Natasha zaraz za nim, proponując swoją pomoc, którą mężczyzna z chęcią zaakceptował z bladym rumieńcem na policzkach. Cała czwórka się nie odzywała i ciszy panującej w pomieszczeniu towarzyszył dźwięk stukania różnych przedmiotów o blat. Spędzili w takiej ciszy kilkanaście minut, zanim drzwi ponownie się otworzyły, wprowadzając do środka Ellie. Blondynka z niemrawym uśmiechem weszła do środka, niezdziwiona, że zastała w środku kilka osób, przywitała się cicho i również podeszła do łóżka brunetki. Stanęła obok Petera, którego poklepała po plecach w pocieszającym geście i skupila swój wzrok na swojej przyjaciółce.

W myślach prosiła każdego, kto przyszedł jej do głowy, by dziewczyna się już obudziła. Tęskniła za jej pewnością siebie, za jej nie zawsze mądrymi, ale za to za każdym razem zabawnymi pomysłami. Chciała móc znowu z nią porozmawiać, powygłupiać się, może nawet pouczyć. Po prostu chciała, tak samo jak pozostali, by ta się wreszcie obudziła.

Po kilku minutach, coś się zaczęło dziać. Tętno dziewczyny nieznacznie przyspieszyło, jednak dla uważnego oka, zmiana była zauważalna. Oddech się pogłębił, ale nie przyspieszył. Powieki, przez cały ten czas zakrywające brązowe oczy, zaczęły drżeć, co nie umknęło wzrokowi trójki osób, stojących przy łóżku. Całej trójce przyśpieszyło tętno, nabrali gwałtownie powietrza do płuc, z nadzieją wyczekując wybudzenia się dziewczyny. Głośny dźwięk wciągania powietrza zwrócił uwagę Bruce'a i Natashy, którzy do tej pory zajęci sobą, podeszli do pozostałych i po ujrzeniu tego co oni, również z nadzieją czekali, aż dziewczyna się obudzi. Bruce, zerkał co chwilę na monitor, sprawdzając zmiany zachodzące w jej organizmie, czy tętno nie przyśpiesza lub nie zwalnia, czy ciśnienie jest odpowiednie oraz czy oddech pozostaje taki, jaki był.

Z ust brunetki wydobył się cichy pomruk. Jej ciało spięło się, zacisnęła dłonie w pięści i podkurczyła jedną nogę. Zaniepokoiło to obserwatorów, jednak, nim ci zdążyli choćby mrugnąć, wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał, ani nawet o tym nie śnił.

Ciało młodej Stark zostało pokryte czarną mazią. Wydobyła się ona ze skóry dziewczyny, co jeszcze bardziej zaniepokoiło jej gości. Maź pokryła jej ciało, przykleiła się do niej, jak nowa skóra. Uwydatniła jej kobiece kształty, dodała jej wzrostu. Maź pokrywająca jej głowę, miała wykreowany mrożący krew w żyłach uśmiech z ukazanymi ostrymi jak brzytwa zębami. Dwie białe plamy w miejscu oczu, udekorowane były przez moment czerwoną nicią, przypominającą żyły, która po chwili zniknęła.

Wszyscy obecni, kiedy tylko otrząsnęli się z szoku, odskoczyli od łóżka i przyjęli gotowe postawy. Patrzyli jak ciało Mii, pokryte mazią, udekorowane w białe żyły i biały wzór przypominający pająka na klatce piersiowej, podnosi się powoli do siadu, a następnie sprawnym ruchem podskakuje i ląduje na ugiętych kolanach na łóżku, na którym jeszcze przed chwilą leżało. Bogato uzębiona paszcza otworzyła się, a spomiędzy zębów wypełzł długi, mokry język, wijący się niczym wąż. Oblizał zęby, a z jego gardła wydobył się głęboki, głośny pomruk. Stwór wziął wdech i głębokim, chrapliwym głosem wypowiedział trzy słowa:

— Ja... Jestem... Venom...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro