Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

– Ile to już czasu minęło, odkąd tu leżysz? – zadała pytanie ciemnowłosa. – Chyba dwa lub trzy dni. Niby niedużo, ale sam wiesz, kiedy się martwimy o kogoś, czas jakby płynie wolniej i tracimy rachubę czasu. Oboje tak mamy... – mówiła. – Ostatnio rozmyślałam tak sobie i doszłam do wniosku, że jesteś dla mnie bardzo ważny i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Odkąd zaczęłam chodzić do Midtown, zawsze jesteśmy blisko siebie. Wiem, że mój ojciec kazał ci mieć na mnie oko w razie niebezpieczeństwa, ale dzięki temu jesteśmy przyjaciółmi. 

Ciemne oczy skierowały się na śpiącą twarz chłopaka. Przez te kilka dni nic się praktycznie nie zmieniło. Jedynie gorączka zdawała się już ustabilizować i nie rosła, kiedy nie była schładzana.

– Obudź się już, proszę cię. Brakuje nam ciebie, wiesz? Ned był tutaj raz, ale nie na długo. Jego dziadkowie się rozchorowali i musi się nimi opiekować. Powiedzieliśmy cioci May, że nocujesz u nas ze względu na staż u mojego ojca. Happy pojechał po twoje ubrania. Żebyś widział jego minę, hah – zaśmiała się cicho na wspomnienie tego widoku. – Wie o twoim stanie i martwi się, ale nie potrafi tego okazać. Mimo tego, jak się zachowuje to cię lubi. O właśnie, à propos lubienia. Ellie zaczęła więcej rozmawiać z Thorem. Znaleźli kilka wspólnych tematów i teraz często rozmawiają – głośne westchnięcie wydobyło się z ust młodej dziewczyny. – Budź się już śpiochu. Nawet ja tyle nigdy nie spałam...

Ostatnie słowa wypowiedziała szeptem, kładąc głowę na brzuchu chłopaka. Jej brązowe, powoli przechodzące w ciemny rudy, włosy rozlały się wokół. Powieki jej opadły, odcinając jej widok na świat, a ona sama pogrążyła się w spokojnym śnie.

Zupełnie nieświadoma czarnej substancji, wydobywającej się z ciała nastolatka, która wolnym ruchem przesunęła się ku niej i wchłonęła w jej ciało.

***

– Naprawdę to zrobił? – zapytała zszokowana blondynka.

– No mówię ci! Zamienił się w węża i dobrze wiedział, że je lubię. A kiedy go podniosłem na ręce, zmienił się z powrotem w siebie, krzyknął "To ja, twój brat!" i dźgnął mnie w brzuch! – opowiadał dziewczynie bóg. 

Ta natomiast śmiała się szczerym śmiechem, czując się bardzo dobrze w towarzystwie wysokiego blondyna. 

– Mieliście ciekawe dzieciństwo – stwierdziła po chwili nastolatka.

– Taa... Szkoda tylko, że to wszystko się zmieniło przez jedno kłamstwo rodziców... – westchnął smutno, wracając wspomnieniami do tamtych dni.

– Jakie kłamstwo? – zaciekawiła się zielonooka.

– Nie mówiłem ci o tym? – zdziwił się Thor. Ostatnimi czasy rozmawiali naprawdę dużo, więc był pewien, że już jej o tym powiedział. Jednak dziewczyna pokręciła przecząco głową. – Loki jest tak naprawdę lodowym olbrzymem, synem Laufeya, króla Jotunheimu. Ojciec go przygarnął podczas jednej z bitew i nigdy mu nie powiedział o jego pochodzeniu, dopóki on sam się o tym nie dowiedział. Gdyby tylko powiedzieli mu wcześniej, może wszystko potoczyłoby się inaczej? – gdybał gromowładny, podczas gdy młoda Puth, ułożyła swoją drobną dłoń na tej mężczyzny.

– Może i nie znam twojej rodziny, ale jestem pewna, że mieli powód, by mu o tym nie mówić – rzekła łagodnym tonem. 

Odynson spojrzał na młodą dziewczynę i zatopił się w jej głęboko zielonych oczach. Podobnie było w przypadku Ellie. Porażający błękit tęczówek mężczyzny przyciągał ją. Pochłaniał ją całą. Nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Zewnętrzny świat zniknął, byli tylko oni. Nie rozumieli tego. Nie znali się długo. Silne uczucie zawładnęło nimi. Mogli wpatrywać się w siebie całą wieczność.

Pukanie do drzwi przerwało jednak tę chwilę, przywracając ich do rzeczywistości. Odwrócili od siebie wzrok, odsuwając się od siebie jeszcze o kilka centymetrów.

– Proszę! – krzyknęła Ellie, jako właścicielka pokoju, w którym oboje się znajdowali, do osoby czekającej za drzwiami na odpowiedź.

Do pomieszczenia wszedł Clint razem z Wandą, dreptającą posłusznie za nim, niczym pies za właścicielem.

– Zbieraj się młoda, wybywamy – powiedział łucznik, machając do niego gromowładnego na powitanie. 

– Gdzie wybywamy? – spytała dziewczyna, podchodząc do szafy, w celu znalezienia odpowiednich ubrań.

– Na zakupy jakieś i do lekarza. Trzeba cię zaszczepić – oznajmił Hawkeye, opierając się biodrem o framugę drzwi.

Puth zdziwiła się na jego słowa. 

– Zaszczepić? 

– Tak, zaszczepić. Dowiedzieliśmy się, że nie byłaś szczepiona, więc musimy to załatwić – powiedział, wzdychając. Z informacji zdobytych przez Starka dowiedział się, że rodzice blondynki byli antyszczepionkowcami. Jako ojciec trójki dzieci nie wiedział, jak można narażać swoje dzieci na zarażenie się groźnymi chorobami tylko ze względu na jakieś wyobrażenia z palca wyjęte. Wiedział, że istnieje jakieś ryzyko podczas szczepienia, że mogą wystąpić efekty uboczne, te poważniejsze i te lżejsze, jednak jeśli szczepionki zapewnią jego dzieciom większe bezpieczeństwo, nie miał nic przeciwko i nawet popierał.

– Thor, które się lepiej nadaje? – zapytała Ellie, wyjmując z szafy dwa zestawy ubrań. W prawej dłoni trzymała czarne legginsy z białą, długą i przede wszystkim luźną bluzką z szerokim dekoltem, odkrywającym jej jedno ramię oraz ze sznurkami zwisającymi z tyłu, które w każdej chwili mogła ściągnąć i zawiązać, natomiast w lewej ręce trzymała zwiewną sukienkę z rękawami 3/4 w odcieniu jasnej szarości z gumką wszytą pod piersiami, a do tego jasne rajstopy w kolorze beżowym.

– Moim zdaniem lepsza jest sukienka – odezwał się Barton, wskazując palcem na zestaw w jej lewej ręce.

– Nie ciebie się pytała! – fuknęła jasnowłosa, policzki, na co Maximoff zaśmiała się. – To jak Thor? Co ubrać?

Bóg piorunów zamyślił się na krótki moment, wizualizując sobie oczami wyobraźni, w którym stroju dziewczyna wyglądałaby lepiej.

– Sukienkę możesz odłożyć, w legginsach będzie ci lepiej – oznajmił w końcu, kiedy po zobaczeniu w swojej wyobraźni Ellie w tym stroju, jego serce zabiło mocniej.

– Okay, dziękuję! – tak jak blondyn powiedział, sukienkę powiesiła z powrotem na wieszak, natomiast z wybranymi ubraniami ruszyła do łazienki, żeby w spokoju się przebrać.

Wcześniejsze ubrania złożyła niechlujnie w kostkę i położyła na blacie. Postanowiła się nie malować, gdyż nie uważała, że jest jej to konieczne. Nie uważała się za ładną, ale nie twierdziła też, że jest brzydka. Zdecydowanie bardziej stawiała na naturalną urodę.

Wyszła szybko z łazienki i podbiegła do Odynsona. Złożyła na jego policzku delikatny pocałunek. Delikatny niczym muśnięcie skrzydłami motyla. Przesunęła palcami po jego policzku, sunąc w dół ku brodzie i podbiegła do drugiego końca łóżka. Zabrała swoje czarne buty na średnim obcasie i jeszcze na boso wybiegła ze swojego pokoju. Zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła i właśnie dlatego ulotniła się stamtąd tak szybko. Wstyd, jaki w tamtej chwili czuła, był tak ogromny, że chciała zakopać się dwa metry pod ziemią. Róż wstąpił na jej policzki, pokrywając je całe i przyozdabiając małymi płatkami śniegu.

– Fiu! – zagwizdał łucznik, odpychając się biodrem od framugi drzwi, o którą się opierał. – Masz branie Thor! – powiedział i wybiegł za nastolatką. 

– Powodzenia Thor – Wanda puściła mu oczko, co ten zauważył bardzo wyraźnie i również wybiegła z pokoju, biegnąc za dwójką jej towarzyszy.

Blondyn natomiast dalej nie wiedział, co się właśnie stało. Na policzku dalej czuł ten delikatny dotyk miękkich ust dziewczyny, tak samo jak dotyk jej gładkiej dłoni.

***

– Ej, Ellie, co to było z Thorem w twoim pokoju? – zapytał rozbawiony Clint, trzymając obie ręce na kierownicy i patrząc przed siebie na ulicę, po której jechali.

– Sama nie wiem, jakoś tak samo wyszło – stwierdziła dziewczyna, wyraźnie unikając tego tematu.

– Wyglądało na to, że się zawiesił po tym na chwilę! – dodała Wanda, śmiejąc się i spoglądają na zarumienioną w dalszym ciągu blondynkę.

– Oj skończcie już – burknęła nastolatka, wyglądając przez szybę po swojej prawej. Jej towarzysze jedynie się zaśmiali, jednak nie odezwali się. 

W ciszy mijali ze sporą prędkością kolejne budynki. Ludzie na zewnątrz wyglądali na takich beztroskich. Grupki nastolatków śmiejących się radośnie w swoim towarzystwie, pary zakochanych, dla których nie istniało nic poza nimi samymi, rodziny spędzające razem czas oraz ci samotni, którzy mimo tego, że byli sami, byli szczęśliwi. Oni wszyscy wydawali się młodej Puth tacy beztroscy, naiwni. Jej zdaniem albo nie wiedzieli, jak okrutna jest rzeczywistość i świat, w którym żyją, albo po prostu korzystali z chwili, by spędzić jak najwięcej czasu radośnie z uśmiechem na twarzy. 

Przymknęła oczy na chwilę i odetchnęła. Oparła się głową o szybę i odpłynęła w swój własny świat pełen jej własnych przemyśleń oraz wspomnień. 

***

– Panie Stark, Peter Parker właśnie się obudził – odezwał się Jarvis.

Brunet zerwał się z krzesła w swoim warsztacie, usłyszawszy dobrą wiadomość od sztucznej inteligencji. Zrzucił z siebie fartuch, który chronił jego ubranie przed pobrudzeniem, zdjął z głowy okulary ochronne i wycierając pośpiesznie osmolone dłonie w ręcznik, wybiegł ze swojego królestwa, udając się prosto do skrzydła szpitalnego. 

Wbiegł do środka, rażąca w oczy biel otoczyła go, oślepiając go na kilka sekund, przez słońce wpadające do środka i podsycające jasność pokoju. Kiedy ostrość widzenia wróciła mu do normy, dostrzegł leżącego w tej samej pozycji, co od kilku, Petera oraz jego własną córkę, śpiącą z głową ułożoną na brzuchu nastolatka. W pierwszym odruchu, Tony chciał obudzić córkę i zabrać ją stamtąd. Nie chciał widzieć jej jeszcze z chłopakami w takiej bliskości. Według niego, była jeszcze na to zbyt młoda. Z drugiej jednak strony, widok ten uderzył go w jego pozornie chłodne serce, sprawiając, że do jego głowy przedarła się pewna myśl.

Nawet uroczo razem wyglądają...

Potrząsnął jednak głową, chcąc wyrzucić ową myśl ze swojej głowy, tłumacząc się przed sobą, że jego córka jest za młoda na miłość. 

Podszedł do nastolatków i ujrzał, że Parker ma otwarte oczy. Co prawda nie były mocno otwarte, jednak spokojnie można było ujrzeć jego czekoladowe tęczówki. Prawą rękę miał ułożoną na głowie Mii i poruszał nią powoli, gładząc jej włosy. Wzrok jednak wbity miał w sufit. Na policzkach Tony był w stanie dojrzeć blade rumieńce, jednak nie był do końca pewien, czy to wina gorączki, czy jednak jego córki. Na twarzy w dalszym ciągu założoną miał maskę z tlenem, której nie zdjął, kiedy się wybudził.

Iron Man podszedł do chłopaka bliżej i odkleił z jego czoła chłodzący opatrunek. Odczekał kilka sekund, by temperatura choć minimalnie się zredukowała i przyłożył najpierw wierch dłoni do skóry szatyna. Jego serce mocniej zabiło, kiedy nie poczuł wcześniejszego gorąca. Podszedł do blatu pod ścianą, naprzeciw łóżka chłopaka i z jednej z szuflad wyjął termometr. Wrócił do nastolatka i zbliżył termometr do jego czoła. Odczekał chwilę zgodnie z zasadą użycia i po usłyszeniu charakterystycznego piknięcia, odsunął urządzenie od chłopaka i spojrzał na wyświetloną liczbę.

– 38,7 stopni gorączki... Znacznie mniej niż ostatnim razem – wymamrotał do siebie, a w tym czasie do pomieszczenia wszedł Bruce w towarzystwie Cho.

– Co z nim? – zapytała kobieta, podchodząc do niego.

– Gorączka mu znacznie spadła od ostatniego czasu. Wygląda na to, że zdrowieje – odpowiedział czarnowłosej, która zabrała termometr z dłoni miliardera i sama sprawdziła gorączkę chłopaka.

Wszyscy byli zszokowani tak nagłym i tak dużym spadkiem gorączki, która utrzymywała się przez kilka dni w prawie czterdziestu jeden stopniach. Jednak byli zadowoleni, że nastolatek zdrowieje. Zdecydowali się pobrać mu krew jeszcze raz i sprawdzić, czy zaszły w niej jakieś zmiany w związku ze spadkiem temperatury. Pobrali dwie strzykawki, po czym Cho razem z Bannerem udali się na drugi koniec pomieszczenia, by przy mikroskopie sprawdzić stan krwi szatyna. Stark natomiast podszedł do swojej córki i zaczął ją budzić. 

Szturchnął ją mocniej kilka razy i wołał ją. Wiedział, że Mię raczej trudno jest obudzić, dlatego nie nie przejmował się tym, czy nie szturcha jej zbyt mocno lub czy nie jest zbyt głośno. Wychodził z założenia, że im mocniej i głośniej, tym lepiej i skuteczniej.

– Mia, wstawaj, nie śpij tutaj – powiedział do córki, podnosząc jej tułów, by ta usiadła prosto.

– Czego chcesz tato? – zapytała zaspana nastolatka. 

– Po pierwsze, nie śpij w dzień, bo później w nocy spać nie będziesz – stwierdził, mimo że wiedział, że to nie jest prawda i brunetka mogła spać cały dzień i całą noc, a później i tak by nie była wyspana. – a po drugie, Peterowi się już polepszyło, gorączka spadła i się obudził, więc nie musisz tu już siedzieć cały czas.

– Peter się obudził?! – młoda Stark automatycznie się rozbudziła i ignorując ojca, rzuciła się wręcz na leżącego na łóżku chłopaka.

– Spokojnie młoda, jeszcze nie kontaktuje za bardzo. Musi być zmęczony, mimo że tyle spał. Jego orgaznim na pewno się zmęczył walcząc tak długo z taką gorączką – oznajmił, odciągając dziewczynę od szatyna. Ta niechętnie odsunęła się od nastolatka, wiedząc, że jeśli będzie się tak zachowywać, będzie tylko przeszkadzać.

– Czyli już mu nie grozi niebezpieczeństwo? – spytała.

– No.... Wiesz, niebezpieczeństwo zawsze będzie mu grozić, w końcu jest Spider-Manem, ale na chwilę obecną możesz być o niego spokojna – rzekł, przytulając szczęśliwą córkę. Złożył delikatny pocałunek na czubku głowy dziewczyny i odsunął ją od siebie na długość ramion.

– Pozdrów go ode mnie, jak zacznie kontaktować i mnie tu nie będzie, okay? Ja wyjdę do sklepu, może jakiegoś monsterka kupię lub coś innego, zobaczy się – poprosiła i posyłając ojcu całusa, wybiegła ze skrzydła szpitalnego, planując już w głowie, jak przywita Parkera, kiedy ten będzie już w stanie z nią świadomie porozmawiać.


***

Słowa: 2148

Rozdział niesprawdzony

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro