Rozdział 13
Przemierzał ulice na swojej pajęczynie w stronę miejsca, z którego przyleciało auto. Miał przeczucie, że to jest coś, z czym on sam sobie tym razem nie poradzi. Przełknął nerwowo ślinę i przyśpieszył. Słyszał krzyki uciekających ludzi. Widział dym unoszący nad budynkami.
– Powiadomić Pana Starka o zaistniałym zdarzeniu? – zapytała Karen.
– Poczekaj z tym chwilę, najpierw postaram się rozeznać w sytuacji, jeśli zrobi się poważnie, od razu zawiadom Avengersów – odparł Peter.
– Zrozumiałam.
Dotarł na miejsce. Wylądował na jednej z lamp ulicznych, która jeszcze jakimś sposobem nie została zniszczona przez wybuchy i latające samochody oraz gruzy. Pośród uciekających w popłochu ludzi można było dojrzeć kilka zamaskowanych osób, uzbrojonych w karabiny oraz pistolety. Na środku ulicy stały trzy czarne vany, każdy z nich miał na dachu zamontowany granatnik, który obsługiwał kolejny zamaskowany osobnik. Przez otwarte drzwi przesuwne pojazdów, wystawały karabiny maszynowe, które obsługiwali kolejni zamaskowani. Peter zwrócił uwagę na dwa szczegóły. Po pierwsze, magazynki i środki luf karabinów świeciły jasnym fioletowym światłem, oraz po drugie, na ramieniu każdego zamaskowanego widniała czerwona ośmiornica.
Parker postanowił ukrócić ich działania i wystrzelił sieć w stronę granatników, zatykając lufy sporą ilością pajęczyny. Przeciwnicy od razu zwrócili na niego uwagę i posłali w jego stronę serię pocisków. Spider-man w porę ich wszystkich uniknął, dzięki swojemu pajęczemu zmysłowi i zwinności, jaką nabył wraz z nabyciem umiejętności pająka. Skoczył ku jednemu z zamachowców. Pajęczyną zatkał lufę karabinu, który trzymał i już miał odbić się od jego głowy, tym samym posyłając go na ziemię, kiedy ten, uchylił się i łapiąc szatyna za kostkę, rzucił go na ziemię.
– Karen, dzwoń do Avengersów! Teraz! – wykrzyczał wręcz nastolatek, unikając szybko ataku ze strony zamaskowanego. Zaczął ponownie unikać strzałów, które były cały czas posyłane w jego stronę.
W pewnym momencie poczuł ból w ramieniu. Wiedział, że kula musnęła jego ramię, jednak na szczęście nie trafiła go dokładnie, jedynie rozerwała materiał stroju i rozcięła skórę. Chłopak sapnął i dzięki pomocy sztucznej inteligencji w jego stroju zmienił zwykłą pajęczynę na elektryczną. Wystrzelił strumień sieci w trójkę osobników, sterującymi karabinami maszynowymi. Zanim jednak zdołał użyć elektryczności, poczuł jak coś dużego i ciężkiego uderza do w plecy i posyła w stronę jednego z budynków dookoła. Przebił się przez ścianę, jedną, potem następną i wylądował mniej więcej pośrodku budynku mieszkalnego. Czuł ogromny ból w plecach i klatce piersiowej, jednak nie mógł teraz się tym zająć. Ci ludzie, kimkolwiek by nie byli, zagrażają cywilom i miastu, musiał ich zatrzymać, przynajmniej do przybycia Avengers.
Podniósł się na nogi i zaczął biec w stronę dziury, którą stworzył, wlatując do budynku. Wyskoczył przez nią i wyrzucił kilka bomb z pajęczyną. Bomby eksplodowały pod nogami zbirów, a on w tym czasie wylądował na ziemi. Już miał ponownie ruszyć na przeciwników, kiedy poczuł za sobą czyjąś obecność. Odwrócił się szybko, wykonując zamach nogą, lecz atak został zablokowany przez kobietę o rudych włosach, ubraną w czarny strój. Peter od razu ją poznał i już wiedział, dlaczego pajęczy zmysł się nie odezwał.
– Spocznij młody, resztą my się zajmiemy – powiedziała Czarna Wdowa, po czym ruszyła na zamaskowanych. W tym momencie Peter zauważył resztę Avengerów. Przy nim stali Tony Stark i Steve Rogers, natomiast pozostali herosi zawzięcie walczyli z grupą złoczyńców.
– Romanoff ma rację dzieciaku. Spadaj do domu, dobrze się spisałeś, ale na ciebie już czas – stwierdził Iron man. Te słowa sprawiły, że Peter poczuł się niedoceniony.
– Ale Panie Stark, ja mogę pomóc! Dostosuję się do poleceń, ale proszę mnie nie odsyłać tak po prostu do domu! – zaprotestował nastolatek. Przecież był Spider-Manem. Jego obowiązkiem było zwalczać zło i ratować cywilów. Wiedział, że nie mógł walczyć na taką skalę, jak Avengersi, ale przecież teraz nie sam. Walka u boku Mścicieli to było coś, o czym marzył od dawna.
– Pete, posłuchaj. To nie są... – zaczął Stark, lecz przerwał mu głos obok.
– Tony, odpuść. Dodatkowa para rąk nam się teraz przyda, a poza tym, Peter nawet sobie poradził, kiedy nas nie było – poparł młodego bohatera Kapitan.
– Rogers, to jeszcze jest dziecko! Jak zginie, to będzie moja wina! Nie jest gotowy na walkę z Hydrą! – wykrzyczał Tony.
– Tony, chłopak sobie poradzi, a w razie jakichkolwiek kłopotów, któreś z nas mu pomoże – oznajmił twardo Steven i ruszył pomóc obezwładniać członków Hydry.
Stark warknął głośno.
– Pomożesz nam, ale masz się nie wychylać i uważać na siebie, nie daj się zabić dzieciaku! – powiedział miliarder i odleciał, by wspomóc swoich przyjaciół, a zaraz za nim podążył ucieszony nastolatek.
Walka ciągnęła się przez dłuższy czas. Raz po raz jedna albo druga strona zdobywała przewagę, by za chwilę ją stracić. W czasie walki, Tony polecił Jarvisowi przeanalizować bronie agentów wrogiej organizacji, gdyż zaintrygowało go światło wydobywające się spomiędzy części wyposażenia zamaskowanych. Po dłuższej chwili sztuczna inteligencja w zbroi miliardera oznajmiła, że światło wytwarza technologia Chitauri, ta sama, z którą zmierzył się Peter.
W głowie mężczyzny pojawiła się jedna myśl. '' Skąd oni mają narzędzia Chitauri? ''.
Chociaż tutaj, lepsze pytaniem mogłoby być: ''Dlaczego mają narzędzia Chitauri? ". Przecież wszystkie zostały skonfiskowane przez Tarczę.
Wszyscy byli już wyczerpani. Walka okazała się być dłuższa i bardziej wyczerpująca, niż Avengersi z początku myśleli.
– Bruce, możesz wkraczać – oznajmił Rogers przez komunikator w uchu i już po chwili w całym Nowym Jorku, można było usłyszeć głośny ryk. Nie minęło dziesięć sekund, a jeden z wozów, którymi dostali się tam agenci Hydry został zmiażdżony przez Hulka. Wydał z siebie ryk i począł walczyć z przeciwnikami.
Hawkeye wykorzystał już swoje wszystkie strzały, przez co był zmuszony walczyć ręcznie i z pomocą broni białej. Powalił swojego przeciwnika i kątem oka dojrzał coś, przez co poczuł, jak serce mu się zatrzymuje na ułamek sekundy.
Jeden z agentów Hydry, niezauważony podszedł do młodego Parkera i za pomocą specjalnej strzykawki, przez dziurę w kostiumie, wstrzyknął mu dziwną czarną substancję. Clint był świadom, że chłopak mógłby się przed tym spokojnie uchronić, ale w tym samym czasie, był zajęty unikaniem ciosów od trzech innych wrogów z trzech różnych stron. Barton szybko ruszył mu na pomoc, widząc, że ten padł na kolana, a Hydrowcy próbują go przechwycić i porwać. Powalił jednego z nich, po czym na pomoc przyszła mu tarcza Kapitana. Pochwycił ją i z jej pomocą, powalił na kilka kolejnych sekund, pozostałych trzech przeciwników. Następnie chwycił Spider-Mana pod pachę i odprowadził na bok. Posadził go przy ścianie jednego z budynków. Odwrócił się, by sprawdzić, czy nikt przypadkiem go nie zaatakuje i wtedy spostrzegł, że przeciwnicy padają na ziemię pod wpływem trucizny, którą zażyli. Piana powstała w ich ustach, wypływała na zewnątrz i przybierała delikatnie zielonkawy kolor. Nie minęło pięć sekund od śmierci wrogich osobników, a pojazdy z całym ich wyposażeniem eksplodowały, niszcząc wszystko, co mogłaby przechwycić Tarcza.
Hawkeye, nie dostrzegając zagrożenia, zwrócił się ponownie w stronę Petera. Ściągnął mu maskę, wiedząc, że wszyscy cywile opuścili to miejsce w panice. Chłopak miał mocno zaciśnięte oczy, a na jego czole widoczne były krople potu. Twarz miał brudną i zakrwawioną po pojedynku z Hydrowcami. Oddychał szybko przez usta, raz po raz zaciskając zęby. Z jego ust wydobywały się ciche, prawie niesłyszalne jęki.
– Spidey, ej, spójrz na mnie! – zawołał łucznik i poklepał szatyna po policzku. Ten tylko pokręcił głową i skulił się delikatnie, zginając nogi w kolanach i kładąc na nich głowę.
– Peter, już po wszystkim, uspokój się! – mówił dalej mężczyzna. Zauważyli ich pozostali i od razu do nich podbiegli. Zmartwieni stanem chłopaka zaczęli wypytywać łucznika, co się stało.
W czasie, kiedy dorośli się kłócili o niedopilnowanie nastolatka, Peter powoli uspokajał oddech i rozluźniał się. Od momentu wstrzyknięcia mu tej dziwnej, nieznanej substancji, odczuwał w całym ciele ból, z początku delikatny, a później coraz mocniejszy. Z każdą chwilą było coraz lepiej i ból nie dokuczał mu już tak jak wcześniej. Podniósł się powoli na nogi, zbierając swoją maskę z brudnej ziemi, gdzie rzucił ją Hawkeye. Stanął na chwiejnych nogach i złapał równowagę. Podszedł do kłócących się Mścicieli.
– Hej, już jest dobrze. Przeszło mi, to było tylko chwilowe – oznajmił, a dorośli od razu przestali się kłócić. Skierowali swój wzrok na chłopaka i zaniemówili. Jeszcze chwilę temu skręcał się wręcz z bólu, a teraz normalnie stał przed nimi jak gdyby nigdy nic.
– Peter, jak się czujesz? Co ci zrobili? – zapytał Stark, wychodząc przy tym ze swojej zbroi. Podszedł do chłopaka, złapał jego twarz w dłonie i przyjrzał się jego oczom.
– Czuję się dobrze, a co do tego co mi zrobili, to zdaje się, że wstrzyknęli mi coś, o tutaj w szyję – powiedział i wskazał miejsce, gdzie najpierw poczuł ukłucie. Tony na pierwszy rzut oka nie zauważył nic podejrzanego, dlatego odszedł na krok od chłopaka. Spojrzał na jego szyję, jednak nie zobaczył tam nic, poza brudem i zaschniętą krwią. Zmarszczył brwi i wszedł z powrotem do zbroi.
– Jarvis, przygotuj laboratorium i salę szpitalną – powiedział do sztucznej inteligencji – A ty mój drogi, lecisz ze mną – wskazał palcem wskazującym na nastolatka i podszedł do niego. Pochwycił go, jedną ręką pod kolanami i drugą pod plecami, nie zważając na jego protesty i zwrócił się do reszty. – Wracamy. Romanoff, uspokój jakoś Bannera – po tych słowach odleciał w stronę swojej wieży, zostawiając w tyle pozostałych.
Słowa: 1520
Jest rozdział! Przed wrześniem! Udało się! Co z tego, że cały rozdział od zera napisałam dzisiaj... -,-... Kto by na to patrzył, ważne, że jest!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro