Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

○ 8 ○

- Zostaw mnie! - warknęłam, mocniej chowając głowę w poduszce.

Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Chciałam wygonić tego kogoś, niezależnie kim był, ale równocześnie chciałam żeby został. Sama nie wiedziałam co gorsze lub co lepsze. Zamiast mnie zostawić, ten ktoś jeszcze mocniej mnie przytulił. Ten zapach... Już kiedyś go czułam.

- Z - Zen? - wybełkotałam, unosząc głowę, ale tylko tyle, że wystawały mi zaledwie oczy spod miękkiego materiału.

Spojrzałam w bok na białowłosego, który uśmiechnął się smutno. Przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, oplatając rękami jakby chciał mnie przed czymś uchronić, jaby bał się, że mu ucieknę... Nikt nigdy nie przytulał się ze mną w ten sposób. Poczułam się wtedy bezpieczna, jak gdyby wszystko co starałam się wyzbyć wraz z wypitym piwem nie miało żadnego znaczenia. Czując w sercu przyjemne ukłucie, rozpłakałam się jeszcze bardziej. W tym momencie coś we mnie pękło, karząc moim łzom wypływać jedna po drugiej. To ciepło w środku stało się powodem, dla którego cały lód, chroniący mnie przed moją własną wrażliwością, stopił się. To czego się nauczyłam w życiu, stanęło w płomieniach. Więc czym teraz mam się kierować?

Łez powoli ubywało, aż poczułam, że oczy zaczynają mi się kleić. Zdążyłam mrugnąć jeszcze kilka razy, zanim zamknęłam powieki, odpływając do krainy snów...

- Tatusiu! Nie! Zostaw! - krzyczałam, upadając na kolana i szarpiąc mężczyznę za rękę - To moja wina! Zostaw go! Tatusiu!

Brązowe oczy popatrzyły na mnie z obrzydzeniem i zniewagą, a dłoń taty wyszarpała się z moich niewielkich rączek. Kiedy mężczyzna ruszył w stronę drzwi, pobiegłam za nim, łapiąc go za jego garnitur. Błagałam go, dusząc się od nadmiaru łez, żeby zostawił Michaela w spokoju, żeby wziął mnie zamiast jego.

- Życie to nie bajka, królewno - zaśmiał się szyderczo - Ale skoro tak bardzo chcesz, to jedź z nami.

Popchnął mnie tak mocno, że gdyby nie wysoki szatyn z piwnymi oczami, dawno upadłabym na ziemię, wpadając w błoto. Wtuliłam się w Michaela, pochlipując jeszcze cicho. Ten podciągnął mnie ostrożnie do góry, a ja owinęłam swoje małe rączki wokół jego szyi. Jedną rękę podłożył mi pod kolanka, a drugą uspokajająco gładził moje plecy. Usłyszałam tylko mojego ojca, jak drze się, żeby chłopak wsiadał do samochodu, po czym poczułam jak Michael wykonuje polecenie, mocniej mnie do siebie przyciskając.

- Braciszku? - szepnęłam płaczliwym tonem.

- Tak?

Nawet wtedy potrafił zachować swój nieskazitelny ton głosu i szeroki uśmiech na twarzy.

- Obiecaj mi, że zawsze ze mną będziesz! - zażądałam władczo.

Popatrzył na mnie zdziwiony, ale już po chwili wrócił do poprzedniej miny.

- Obiecuję.

Wtuliłam się w jego tors, zadowolona z obietnicy. Jechałam z nim tak całą drogę, aż do czasu, kiedy pojazd się zatrzymał. Zmuszeni, wysiedliśmy z pojazdu, kierując się w stronę ogromnego, starego domu, który już dawno obrósł pleśnią i mchem. Powybijane kawałki szkła leżały na starej, popękanej, marmurowej podłodze, a wiatr gwizdał nieprzyjemnie między szczelinami. Zawsze bałam się tego miejsca, nieważne z kim tu przychodziłam.

- Sky, do mnie! - warknął mój tata - A on wiadomo gdzie.

Poczułam się jak pies, który ma za zadanie pilnować się jedynie swojego pana. Kiedy próbowałam wrócić do szatyna, mój tata zawsze mnie powstrzymywał. Pozwalał mi wrzeszczeć i płakać, ale nie odchodzić od niego. Dwaj potężni mężczyźni przykuli ręce chłopaka do ściany, jednak on zamiast się przejmować tym, co za chwilę nastąpi, zaczął mnie uspokajać. Najgorzej było, gdy się zaczęło. Mężczyźni bili chłopaka, cięli żyletką w różnych miejscach, sypali soli do ran, a nawet obcinali mu palce. Robili to wszystko, dopóki nie umarł. Natomiast ja cały czas krzyczałam, płakałam, próbowałam zasłonić oczy i uszy, żeby nie słyszeć wrzasków przepełnionych bólem oraz krwią, ale moje ręce były silnie trzymane, a kiedy zamykałam oczy, dostawałam silne uderzenia kolanem w tyłek lub plecy. Nawet nie mogłam się pożegnać z Michaelem: od razu po jego śmierci, wróciliśmy do "domu"...

- Michael... - wymamrotałam, otwierając oczy. Poczułam słony posmak w ustach.

To jedno z tych gorszych zdarzeń, przez które nie raz miałam ochotę skakać z mostu. Mimo, że miałam wtedy z około trzy - cztery lata, doskonale wszystko pamiętam. Dzieciństwo było dla mnie najgorszym czasem w całym moim życiu. Czy nie powinno być na odwrót?

- Kto to jest Michael? - usłyszałam głos Yoosunga.

Usiadłam jak oparzona, patrząc po kolei na blondyna, Sevena i Zena. Zszokowana przeskakiwałam z jednej twarzy na drugą. Wszyscy wyglądali na spokojnych.

- Nikt ważny - bąknęłam, zciągając z siebie kołdrę.

Przeklnęłam ostro pod nosem, widząc na ekranie telefonu godzinę. Kompletnie olałam pozostałą trójkę i zaczęłam szybko wybierać ciuchy z szafy. Wyciągnęłam szybko jakąś bieliznę, czarne, podarte na kolanach rurki oraz pudroworóżowy sweter z napisem "unicorn". Podreptałam do łazienki, mijając po drodze Elizabth Trzecią. Zamknąwszy drzwi, odetchnęłam z ulgą. Nie mogę udawać, że nic się nie stało, długo tak nie pożyję. Dlatego też ubrałam się jak najprędzej, po czym złapałam za telefon, wybierając numer do przyjaciela.

- Halo?

W oddali słyszałam niewyraźny hałas rozmawiających ludzi, czyli Aki jest na studiach i pewnie właśnie ma przerwę.

- Aki, przyjdź dzisiaj do mnie, musimy porozmawiać - to nie było pytanie, tylko poważne stwierdzenie.

Rozłączyłam się, nawet nie czekając na odpowiedź. Na pewno przyjdzie, zawsze tak jest. Mówię że ma przyjść - przychodzi, każę mu zrobić zakupy - robi, proszę, żeby skoczył z mostu - skacze... Nie no, żartuję, nie chcę, aby jeszcze umierał. Za dużo mam z tego korzyści... Ale nie mówię tylko o rzeczach materialnych i nie, to nie jest nic zboczonego. Przypominam dla ludzi z alzheimerem: ja nie chcę mieć faceta, a czarnowłosy jest gejem.

Zjadłam nieśpiesznie śniadanie i umyłam zęby, po czym ostatecznie się ogarnęłam. Kiedy wróciłam do pokoju, wyjęłam z szafy białe łyżwy z futerkiem. Schowałam je do plecaka wraz z wcześniej przygotowaną butelką wody.

~~~

- Cześć, Yato! - uśmiechnęłam się do znudzonego, blondwłosego chłopaka siedzącego za ladą. Czytał jakąś mangę.

Jego szarobłękitne oczy spojrzały na mnie spod lektury, jakbym była jakimś magicznym stworzeniem.

- Sky! - odwzajemnił uśmiech - Dawno cię tu nie było!

- No troszkę - przyznałam - Jest ktoś?

- Zależy. Wiesz, że mam dla ciebie specjalne lodowisko ze specjalną szatnią - mrugnął do mnie okiem, wyciągając z kieszeni klucze.

- Dzięki! - krzyknęłam, wyrywając mu je z ręki.

Czułam, jak odprowadza mnie wzrokiem, gdy szłam do tego "szczególnego" lodowiska. Nic nadzwyczajnego, po prostu mu się nudziło, to chociaż se na mój tyłek trochę popatrzył. Może nie jest jakiś najpiękniejszy, ale zawsze lepsze to niż mieć wielkie dupsko.

W szatni zmieniłam obuwie oraz zdjęłam kurtkę. W pierwszej minucie zrobiło mi się troszeczkę zimno, ale już po chwili ostrożnie szłam w łyżwach na lód. Przeszłam przez drzwi, a następnie przez długi korytarz i znowu drzwi. Wszystko zamykałam z powrotem na klucz, żeby nie mieć nieproszonych gości. Do tego lodowiska, oprócz przez szatnię, można przejść przez recepcję, ale nawet jeśli, to blondyn nie będzie mi przeszkadzał.

Schowałam klucze do kieszeni spodni, a następnie wzięłam niewielki pilot. Włączyłam nim muzykę, po czym sama szybko ustawiłam się na środku, czekając na pierwsze dźwięki dobrze znanej mi melodii. Wraz z początkiem muzyki, sunęłam nogą po lodzie. Wsłuchałam się w piosenkę, całkowicie zapominając o świecie. Potrzebowałam tego: ostrych przemyśleń podczas dobrego wysiłku. Samo picie alkoholu nic by mi nie dało, jedynie moje zdrowie wisiałoby na włosku. Już i tak mam czasami amoki, więcej mi nie potrzeba do załamania nerwowego.

Przetańczyłam kilka piosenek, ale wciąż nie miałam dość. Chciałam się wyzbyć bólu w sercu, ale każda kolejna melodia tylko go zwiększała. Mimo tego, dalej oddawałam się muzyce, kreśląc długie rysy na lodzie. Ból stał się w końcu tak silny, że wydał mi się fizyczny. Nie wytrzymując dłużej, przerwałam taniec. Upadłam na kolana z przerażającym krzykiem na ustach. Nie potrafiłam nawet płakać, ale bolało mnie serce, tak bardzo...

Kłamstwa, ból... Teraźniejszość, przeszłość... Wszystko się łączy...

Wszystkie zdarzenia wracały do mojego serca z potrójną mocą. Zabijały mnie już od dłuższego czasu, ale nigdy nie były tak silne. To wszystko przez Kaito... Aki nic nie zrobił. Chyba.

- Błagam, tylko on mi został! Boże, powiedz, że chociaż on ma jeszcze zdrowy rozsądek! - wrzasnęłam, opadając do ziemi - Kurwa! Po prostu, kurwa! Kuźwa, czemu?! Po jaką cholerę?! Czemu ja?!

Krzyczałam wszystkie znane mi przekleństwa. Echo roznosiło się po pomieszczeniu, tnąc jak nóż dotychczas upojone pięknymi melodiami powietrze. Nie wierzę w Boga, ale jeśli on naprawdę istnieje, to proszę, żeby mi pomógł, bo dłużej tego nie zniosę.

~~~

- Gdzie byłaś? - zapytała mnie Yami, witając w przejściu.

- Nigdzie - warknęłam.

Zdjęłam szybko buty oraz kurtkę i podreptałam do salonu. Na kanapie siedział Aki, Jumin, Yoosung, Seven i Zen, a na fotelu obok była Jaehee.

- Cześć - bąknąłam, stając na przeciwko Akiego.

- Hej - spuścił wzrok.

Co, podłoga jest ciekawsza ode mnie?! Patrz idioto na te panele, bo jak mnie wnerwisz to będziesz na nich leżał.

- Jak długo o tym wiesz? - byłam naprawdę wściekła - Miesiąc, rok... A może całe dwa lata, co?

Nie obchodziło mnie, że robię aferę przy wszystkich. Niech posłuchają, może też coś wiedzą.

- Sky, ja...

- Odpowiedz mi! Chcę tylko znać odpowiedzi na moje pytania, nic więcej! - przerwałam mu.

- Dwa lata. Co jeszcze chcesz wiedzieć?!

- Skąd i dlaczego to wiesz?

- Kaito nie mógł sobie z czymś tam poradzić i przyszedł do mnie. Sky, posłuchaj...

- Nie. Ja wiem, że chcesz się wytłumaczyć, ale pozwól mi coś powiedzieć. Jeżeli mój ojciec naprawdę żyje, to osobiście mam wyjebane, czy trafię do więzienia, czy nie. A wiesz czemu? Bo on mnie zabije albo ja jego! Wie gdzie mieszkam, jaką mam pracę, z kim się przyjaźnię... A jemu zależy jedynie na zemście. Mam ci jeszcze raz opowiedzieć jak i za co zabił Micheala? Albo Alice? No mam? Jeszcze Kaito się tam wpieprzył, to już w ogóle, święto lasu!

Widziałam w jego oczach smutek, nie, on nie mógł mi z własnej woli nie powiedzieć. Za bardzo się tym wszystkim przejmował, po za tym jest kiepskim aktorem.

- Co ci powiedział Kaito?

- Żebym ci nie mówił, bo ma na mnie namiary. Ale mówił, że to wszystko dla twojego dobra...

- Wiesz co, to niech lepiej idzie na dziwki, to też dla jego dobra! - wrzasnęłam.

Wyszłam wnerwiona z salonu i poszłam do siebie. Trzasnęłam drzwiami, o mały włos nie przytrzaskując sobie palców. Ale kogo by to teraz obchodziło? Wyżyłam się na Bogu ducha winnej poduszce, która po chwili wylądowała gdzieś na podłodze wraz z pościelą. Zgarnęłam z czoła niesforne kosmyki, próbując uspokoić oddech. Włosy i tak po chwili opadły mi na czoło, gdy spuściłam głowę w dół. Łzy spłynęły po moich policzkach niewielkimi strumieniami, a cichy szloch wydobył się z moich ust.

- Miau!

Spojrzałam na białego kota siedzącego przede mną i przyglądającego mi się z zainteresowaniem i żalem. Dobrze, że nie umie mówić, bo bym go wywaliła przez okno gdyby zaczął mnie pocieszać słowami. Co z tego, iż Jumin by mnie zatłukł?

- Och, Elizabeth - delikatnie ją przytuliłam - Jak dobrze, że możesz tylko słuchać!

Futrzasta kulka chyba wyczuła sens moich słów, bo sama się we mnie wtuliła, mrucząc przy tym cicho. Pierwszy raz w życiu poczułam, że nikt nie jest mi tak potrzebny jak ten kot. Naprawdę byłam szczęśliwa z faktu, iż to zwierzątko jako jedyne jest w stanie mnie wysłuchać.

- Elizabeth, kochanie - zwariowałam do reszty, ale to nic - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi jest ciężko! Zazdroszczę ci, że masz takiego pana, co o ciebie dba, a twoje zmartwienia kończą się na jedzeniu i miejscu do wylegiwania się... Po za tym wszyscy zawsze wychodzą na prostą, a j - ja? - zaszlochałam - Ja tylko mogę leżeć i płakać! Nic więcej w życiu nie udało mi się tak dobrze, jak załamanie... Och, Elizabeth...

Kot cierpliwie słuchał dalszych zażaleń na temat mojego życia. Ja wiem, że to wygląda, jakbym była jakąś beksą, ale każdy kiedyś musi przeżyć taki kryzys.

Mój monolog (uwierzcie mi, nie chcecie tego słuchać, bo jest długi i żmudny jak marsz żałobny na pogrzebie) przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Szbko się ogarnęłam, widząc jakiś nieznany numer, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę.

- Tak, słucham?

- Przepraszam, Scarlett Smith?

- Tak, przy telefonie. W czym mogę pani pomóc?

- Pański przyjaciel wybudził się dziś rano ze śpiączki, a po wielu badaniach stwierdziliśmy, że jest już gotowy na powrót do domu.

O kurwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro