× 8 ×
Od kilku minut trwała narada w domu głównym. Chłopaki znaleźli wyjście z labiryntu. W końcu po tylu latach...
- Czy Was to naprawdę nie dziwi? Świeżyna pojawia się nagle i od tak po kilku dniach pojawia się druga dziewczyna i potem znajduje wyjście?
- Gally przestań - próbował go uspokoić Newt jednak nic to nie dało.
- Przestań?! Naprawdę Newt? Mam przestać? Sam widzisz co się dzieje! Zrób coś skoro jesteś zastępcą
- A według Ciebie powinienem wypędzić stąd Thomasa i dziewczynę do labiryntu żeby zginęli i tym samym tracąc być może jakąkolwiek możliwość na wyjście stąd
- On nie mógł od tak znaleźć wyjścia
- Gally przyznaj się że jesteś zazdrosny a nie lecisz w kulki - powiedziałam w końcu zirytowana.
- Nie jestem zazdrosny
- Oczywiście, że nie. Wcale
Przewróciłam oczami. Gally zachowuje się jak dziecko.
- Ludzie spokój. Musimy zdecydować co mamy zrobić
- To chyba jasne, że idziemy?
W pomieszczeniu znowu zapanował harmider i hałas. Jeden z największych minusów życia z samymi chłopcami to właśnie ten.
Zaraz potem jest bałagan. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich, ale większości. Na początku próbowali zrobić ze mnie sprzątaczkę - głównie Gally - ale można powiedzieć że ustawiłam ich do pionu. A potem prawie każdy próbował do mnie zarywać. Co w sumie dla każdego z nich kończyło się klęską, lub w najgorszym wypadku bójką.
Życie samotnej dziewczyny z dwudziestoma paroma, dojrzewającymi chłopakami nie jest łatwe i nie do końca przyjemne.
Ale przyznaję, że zdarzają się także plusy bycia z samymi chłopakami.
Na przykład dostawanie raz na jakiś czas kwiatów. Bardzo miły i uroczy gest z ich strony.
Niespodziewanie do środka wbiegł nieco przerażony Zahary. Próbował coś powiedzieć, ale oczywiście nikt go nie słuchał.
- Zamknąć twarzostany! - krzyknęłam na cały regulator.
Taki plus, że jak się wydrę to raczą posłuchać tego co mówię i są cicho.
- Co się dzieje Zahary?
- B-brama. Ona... Ona...
- No wyduś to z siebie - warknął zirytowany Gally.
- Nie zamyka się
Otworzyłam szerzej oczy i szybko wybiegłam z szałasu narad.
Słońce już zaszło na horyzontem, ale chmury nadal miały różowe i pomarańczowe barwy.
Brama faktycznie była nadal otwarta.
Wszyscy pobiegli w stronę wrót.
Po chwili rozległ się głośny odgłos jakby ktoś drapał metalem o tablicę.
Zakryłam uszy i spojrzałam w stronę hałasu.
Nie, nie, nie. Nie możliwe. Nie.
Otwierały się kolejne wrota do labiryntu. Potem kolejny - taki sam dźwięk I stało się tak samo.
Otworzyły się razem trzy wejścia do labiryntu, więc jest ich teraz razem cztery. Jest gorzej niż niedobrze.
- Wszyscy chować się! Już! Już! Już! - zaczęłam krzyczeć jednak nie wszyscy postanowili się mnie posłuchać.
Nadal stali wpatrzeni w wejście do labiryntu. Byli sparaliżowani strachem. Wiedziałam to.
Znałam to uczucie - chociaż nie wiem skąd. Przeczucie?
Podbiegłam do Isaaca.
- Chodź. Musimy się schować zanim oni tu przyjdą. Pomożesz mi? - powiedziałam i ścisnęłam go za ręce.
Przytaknął tylko głową.
Pomógł mi przekonywać innych żeby się ruszyli. Nagle usłyszeliśmy zbyt dobrze znany nam odgłos.
- Do budynku! Już!
Zaczęliśmy biec jak najszybciej mogliśmy. Z przeciwnego wejścia widziałam już wynurzające się potwory.
- Szybko! Zaryglować drzwi!
- A inni?
- Poradzą sobie. Chcesz żyć czy nie?
Zostawiliśmy drzwi a potem zbiegliśmy do piwnicy gdzie Gally ważył swój pseudo alkohol i były tu także narzędzia, na przykład grabie.
- Co teraz? - zapytał Isaac.
- Czekamy...
Cóż
Szczęśliwego Nowego Roku kochani 💜💜💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro