× 38 ×
Kiedy dziewczyna zatrzymała się przed budynkiem jej złamane serce biło co raz ciężej. Zarówno ze zmęczenia przez bieg, który teraz miała jak i przez to co się stało jeszcze parę minut temu. Nie była w stanie pogodzić się z jego śmiercią.
Gdyby nie to wszystko, oni mogliby mieć spokojne normalne życie. Co najważniejsze - Newt by żył. Nie tylko on. Winston, Zart, Chuck czy George... Właśnie za nich teraz Clarie przyszła się odegrać. Za te wszystkie lata. Za te wszystkie krzywdy i ból, który ich przez to spotkał.
Odbezpieczyła broń i odważnym, ale uważnym krokiem weszła do budynku. Od razu spostrzegła Thomasa, a kilka metrów przed nim stała Ava Paige. Kobieta odpowiedzialna za to wszystko. Chłopak jednak pomimo mierzenia w nią dłoni nadal nie strzelił. Stał jedynie złamany w środku i ze łzami cieknącymi po jego policzkach.
- Thomas - powiedziała Clarie i stanęła kilka metrów za nim z wymierzaną bronią.
- Clarie - odwrócił się w jej stronę i opuścił nieco broń. Oddech mu nieco przyspieszył.
- Clarie, spokojnie - wtrąciła się Ava i zrobiła trzy kroki w ich stronę.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła zdenerwowana z nienawiścią w głosie i wycelowała broń w kobietę - To wszystko to twoja wina! Te wszystkie lata...
- Clarie - brunet próbował ją uspokoić jednak na nic to się zdało.
- Byśmy nie znaleźli się w labiryncie a oni, te wszystkie dzieci żyły by! Zdajesz sobie sprawę ile masz krwi na rękach? Krwi niewinnych osób
- Przykro mi z powodu Newta - przerwała jej kobieta i próbowała wykonać jakikolwiek ruch w jej stronę jednak widziała jak dziewczyna była w tym momencie niestabilna i gotowa strzelić w jej stronę.
- Nie wymawiaj jego imienia, nie zasługujesz na to żeby je wymawiać. Przez ciebie on nie żyje! - krzyknęła i
przeładowała broń - Wiedziałaś, że on nie jest odporny. Mogłaś do tego nie dopuścić! Nadal by żył. Jednak dla ciebie badania były ważniejsze niż życie dzieci
- Wiem, jednak za późno to zrozumiałam. Ale postaw się w moim miejscu Clarie. Jaki miałam wybór?
- Mogłaś zrobić wiele rzeczy jednak ich nie zrobiłaś i skończyłaś z krwią na rękach. Możesz być z siebie dumna
- To nie tak miało się skończyć
- A jak?! Wybacz, że my też jeszcze żyjemy i nie daliśmy ci pełnej satysfakcji - zaśmiała się i wyrzuciła ręce na bok.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę, że to właśnie wy żyjecie. Musicie...
Nagle padły dwa strzały.
Nieskazitelnie białe ubrania blondynki, zaczęły w miejscu serca robić się krwisto czerwone plamy.
Kobieta próbowała wydusić z siebie jeszcze jakieś słowo jednak nie była w stanie. Upadła na podłogę a wokół niej zaczęła pojawiać się plama krwi.
Thomas chciał do niej podejść jednak dziewczyna go zatrzymała jedną ręką a drugą nadal miała wymierzoną przed siebie. Jej wyraz twarzy momentalnie zmienił się na poważny.
- Pomimo, że chciałbym jeszcze z chęcią posłuchać jak się kłócicie, mam swoje zadanie do wykonania. Chociaż uważam, że w tym momencie miałaś pełną rację Clarisso - powiedział szczurowaty z udawanym podziwem na twarzy.
- Nie zbliżaj się Janson - warknęła kiedy zauważyła, że mężczyzna zbliżył się w ich stronę.
- Chcieliśmy tego samego, teraz ona zapłaciła za swoje grzechy
- Nie zrobiłbyś tego, gdybyś nie miał w tym swojego interesu. Od zawsze byłeś w jej cieniu. Myślisz, że teraz coś się zmieni? Spłoniesz. Spłoniesz razem z resztą DRESZCZu - powiedziała z zaciśniętymi zębami i wymierzyła w jego stronę.
Padło kolejne kilka strzałów.
Clarie krzyknęła i zasłoniła Thomasa. Poczuła ból w brzuchu. Dotknęła delikatnie bolącego miejsca. Kiedy na nie spojrzała miała krew na dłoni. Podniosła wzrok na mężczyznę. Ten również nie wyszedł bez szwanku co dało jej małą satysfakcję. Zacisnęła powieki i gdyby nie Thomas, upadłaby na ziemię.
Chłopak chwycił ją i powoli opuścił na ziemię. Uklęknął nad nią.
- Clarie, ja, ja przepraszam. Przepraszam za Newta, przepraszam za wszystko - szepnął ponownie płacząc.
- Jest okej Thomas, nie przepraszaj - powiedziała i ścisnęła jego rękę - uciekaj stąd
- Nie zostawię cię tu
- Uciekaj! - krzyknęła jednak było za późno.
Janson podszedł pomimo bólu po postrzale w ramię do chłopaka a w szyję wstrzyknął mu środek nasenny nim chłopak zdążył zrobić jakikolwiek ruch. Brunet upadł po chwili na ziemię koło niej. Clarie próbowała sięgnąć po pistolet, który przy upadku wypadł z jej dłoni jednak szczurowaty widząc jej zamiary kopnął broń.
- Ty nie będziesz już potrzebna - powiedział i chwycił chłopaka i zaczął iść w kierunku windy.
Oczywiście na zewnątrz rzucają bombami a ten idzie na windę. Wyborny pomysł - pomyślała i przewróciła oczami.
Zacisnęła zęby i powoli wstała z ziemi. Zdjęła z siebie bluzę po czym obwiązała ją sobie wokół rany na brzuchu. Miała nadzieję, że to spowolni wykrwawianie się lub być może je nawet zatrzyma. Musiała się skupić, żeby pomóc Thomasowi.
Nie mogła go tak po prostu tu zostawić w rękach Jansona.
Podeszła po broń i podniosła ją z podłogi. Spojrzała na windę - wyświetlacz pokazywał osiemdziesiąte szóste piętro. Westchnęła i spojrzała na martwe ciało Avy.
Nie mogła wjechać windą. Szczurowaty będzie mógł to spostrzec i od razu ją zabić kiedy tylko będzie próbowała wyjść z windy.
Podeszła do blondynki i zabrała jej kartę dostępu którą miała przypiętą do marynarki. Klęczała nad nią przez parę sekund po czym zamknęła jej powieki.
Przy wstawaniu przed jej oczami zaczęły pojawiać się białe mroczki. Dziewczyna chwyciła się ściany i wzięła głęboki wdech.
Jeszcze trochę.
Podniosła wzrok i ponownie spojrzała na windę. Zacisnęła rękę na broni.
Pieprzyć to.
Podeszła do niej i nacisnęła guzik. Po chwili winda zjechała na dół a Clarie weszła do środka. Ponownie przed jej oczami pojawiły się mroczki. Zacisnęła ponownie oczy i jedną dłoń na ścianie. Kiedy otworzyła oczy, drzwi windy się otworzyły. Podniosła pistolet i celowała przed siebie. Zaczęła powoli iść mając nadzieję, że uda jej się znaleźć Thomasa. Sam budynek w środku był jak labirynt.
DRESZCZ chyba był jakiś zafascynowany i uzależniony od labiryntów. Przeszła kilka pomieszczeń jednak nic w nich nie było. Weszła do kolejnego pomieszczenia. Było w nim pełno ekranów, monitorów, komputerów i jeden mikrofon.
Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do blatu przy którym znajdował się mikrofon. Przyjrzała się ekranom. Niektóre miały tylko napisane "Połączenie zerwane" co za pewne musiało oznaczać, że kamery zostały zniszczone. Na jednym z nich zauważyła grupę swoich przyjaciół zgromadzonych przy górolocie na obrzeżu miasta.
- Vince - szepnęła z ulgą i radością w głosie. Nie zostawił ich.
Chwyciła za mikrofon i nacisnęła guzik, który jak miała nadzieję będzie słyszalny w całym mieście za pomocą głośników, które wcześniej zauważyła, jednak nie zwracała na nie aż tak uwagi.
- Sztamaki słyszycie mnie? - zapytała niepewnie i obserwowała ich reakcję na ekranie. Ucieszyła się kiedy zauważyła, że zaczynają się kręcić wokół próbując zrozumieć jak - Jestem z Thomasem w głównym budynku DRESZCZu, przylećcie po nas co?
Jej przyjaciele przez parę sekund stali jeszcze w osłupieniu po czym wskoczyli na pokład górolotu. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Cieszę się, że mam taką rodzinę jak wy - powiedziała ostatnie słowa po czym odłożyła mikrofon na bok.
Usłyszała hałas na korytarzu po czym trzaskanie drzwiami. Wymierzyła broń przed siebie po czym wyszła z pomieszczenia. Nagle dziewczyna poczuła lekkie trzęsienie, po czym zapaliły się światła awaryjne.
Sytuacja co raz mniej jej się podobała.
Szła ostrożnym krokiem na głosami.
Słyszała tylko Jansona jednak jak przez szybę. Doszła do jakiegoś laboratorium, po którym krążył, mierząc we wszystko wokół. Dalej w oddzielnych komorach za szkłem zauważyła zarażonych.
Schyliła się żeby mężczyzna jej nie zauważył. W głowie na szybko próbowała ułożyć jakiś sensowny plan. Niestety nie miała zbyt dużego pola wyboru. Przed jej oczami ponownie pojawiły się mroczki. Musiała zrobić ten plan zanim odleci. Otworzyła drzwi na oścież po czym weszła do środka z bronią wymierzoną w mężczyznę.
- No proszę, Clarissa. Jeszcze żyjesz. Jesteś doprawdy jak ten cholerny wesz na głowie wiesz? - dziewczyna strzeliła, mężczyzna również - I ponownie nie trafiłaś
- Zawsze trafiam - zauważyła wskazując głową na ranę na jego ramieniu - I spójrz lepiej za siebie
Szkło za nim zaczęło pękać, a dwójka poparzeńców rzuciła się na niego. Teresa wstała ze swojej kryjówki i pomogła chłopakowi wstać z ziemii. Wybiegli z pomieszczenia zostawiając szczurowatego na pożarcie.
Budynek ponownie się zatrzęsł.
- Schody - krzyknęła Clarie i otworzyła drzwi awaryjne.
- Krwawisz - wskazała Teresa na jej udo. Dziewczyna schyliła się. Nawet tego już nie poczuła.
- Idźcie!
Zaczęli schodzić na dół jednak niespodziewanie ogień dotarł prawie na ich piętro. W głowie brunetki co raz bardziej szumiało.
- Jakim cholernym cudem tak szybko - mruknęła sama do siebie - Do góry! Już!
Szli po schodach tak szybko na ile pozwalał im stan Thomasa i Clarie. Dziewczyna dopiero w trakcie wchodzenia zauważyła, że ten jest postrzelony w klatkę piersiową.
Wybiegli na dach.
Wszystkie budynki wokół stały już całe w ogniu. Tak samo jak ten na którym się znajdowali. Nie sądziła, że ogień aż tak szybko się rozprzestrzeni.
Spojrzała na niebo. Zamiast przyjaciół zauważyła jedynie przejrzyste niebo z tysiącami gwiazd i księżycem co według niej wyglądało pięknie.
Przed oczami pojawiły się kolejne mroczki po czym brunetka zachwiała się. Teresa podeszła do niej z podpartym Thomasem na jej ramieniu.
- Straciłaś dużo krwi - powiedziała przyglądając się jej zakrwawionej bluzie i spodniom.
- Naprawdę? Nic nie czuję - odpowiedziała sarkastycznie i zaczęła wzrokiem znowu szukać górolotu.
Przez drzwi, przez które przed chwilą przeszli zaczął przedostawać się ogień. Wokół zaczęło robić się gorąco oraz duszno przez co, co raz trudniej się oddychało.
Clarie spojrzała na Thomasa, który wygląda jakby miał zaraz zasnąć. Podeszła do niego, zdjęła bluzę i przydusiła do rany na co syknął.
- Przepraszam, przepraszam Was - z oczu Teresy zaczęły lecieć łzy bezradności. Dziewczyna przyjrzała się jej. Widziała, że mówi szczerze.
- Zrobiłaś to co uważałaś za słuszne - mruknęła brunetka nie patrząc nawet na nią.
- Nie chciałam, żeby to się tak skończyło
Thomas pocałował ją na co Clarie nieco odsunęła się. Poczuła się zarazem niezręcznie jak i przykro bo zdała sobie ponownie sprawę, że nie zobaczy już Newta. Chyba, że w niebie jeśli ono faktycznie istnieje.
Niespodziewanie usłyszeli hałas śmigła. Wszyscy spojrzeli się w jego stronę.
- Wzywałaś Clarie, więc jesteśmy - usłyszeli z głośników na co dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą.
Szybko wstała z ziemii a przed jej oczami pojawiły się jeszcze większe mroczki. Zacisnęła pięść.
Jeszcze chwila. Wytrzymasz.
Pomogły chłopakowi wstać i podeszły prawie do krawędzi budynku zza którego buchał ogień.
- Musicie podlecieć niżej!
Zniżyli się, jednak to i tak niewiele pomagało. Nadal byli wysoko.
- Musimy go wyrzucić w górę - zwróciła się całkiem poważnie do dziewczyny po drugiej stronie chłopaka.
- Ogej
- Gotowa?
- Na trzy
- Raz
- Dwa
- Trzy! - krzyknęły obie po czym z całych sił wyrzuciły go do góry.
Odetchnęły z ulgą kiedy chłopakom udało się go złapać. Niespodziewanie usłyszały dziwny hałas dobiegający z drugiego budynku. Clarie spojrzała na nią zdecydowanie.
- Wskakuj pierwsza
- Co? Nie! Zaraz budynek się zawali na nas. Ty pierwsza. Muszą ci pomóc ty
- Umarłam z chwilą w której umarł Newt. Wskakuj na ten cholerny pokład póki jestem miła
Teresa stała zdębiała przez kilka sekund po czym z rozbiegu i pomocy chłopaków wskoczyła na górolot.
W tej samej chwili budynek najbliższy temu na którym się znajdowali załamał się w pół i leciał na niego.
- Clarie dasz radę! - krzyczęli Minho, Patelniak, Thomas resztkami sił razem z Brendą.
- Kocham was - powiedziała i uśmiechnęła się ze łzami w oczach.
Cały budynek zaczął się trząść. Nie była w stanie już utrzymywać stabilnie równowagi. Po dwóch sekundach ziemia pod nią załamała się a dziewczyna zaczęła spadać w dół. Nie czuła już nawet bólu kiedy zderzała się z przedmiotami ani kiedy opadła już gdzieś niżej. Na jej twarzy pozostał uśmiech po najmilszych jej sercu wspomnieniach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro