Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

× 35 ×

Po zjedzonym posiłku miała chwilę czasu na odpoczynek. Nie wie ile dokładnie minęło, ale przyszedł po nią w końcu Janson tak jak zapowiedział wcześniej.

- Radzę ci nic nie kombinować - powiedział i pokazał dziewczynie broń, którą schował w wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Po co miałabym coś kombinować skoro jestem tu sama, nie uzbrojona a wszędzie wokół są faceci w czarnym gotowi do mnie strzelić?
- Bo to ty

Pomimo, że wizja kopnięcia mężczyzny tam gdzie światło nie dociera, czy uderzenie go pięścią w jego krzywy nos wydawała się kusząca - Caitlin wiedziała, że musi się hamować. Janson był równie niezrównoważony jak chory psychicznie człowiek z bronią w ręku latający po mieście.

- Wsiadaj

Została wepchnięta przez Jansona do windy, w której znajdowała się Teresa i swoje mężczyzn w kombinezonach. Zdążyła przez te dwa dni się przyzwyczaić, że jest ich tu pełno. Przerażało ją to nieco, jednak pokazywało to też w pewnym sensie, że DRESZCZ się boi i potrzebuje ich. Potrzebuje obrony i ochrony.

  - Oh Tereso, co ty tu robisz? Przecież już skończyłaś pracę trzy godziny temu - powiedział szczurowaty ze swoim uśmiechem na twarzy, którego dziewczyna wręcz nienawidziła.
  - Praca po godzinach - odpowiedziała prosto brunetka i odwróciła wzrok.
  - Rozumiem, nie ma to jak włączyć się w wir pracy, w tak ważnym celu

Clarie powstrzymała komentarz, jednak i tak prychnęła pod nosem. Mężczyźnie nie uszło to uwadze.

  - Co cię tak rozbawiło Clarisso?
  - No ty na pewno wiesz co to wir pracy i również wiesz jak bardzo ważny jest ten cel - nie zmieniła swojego wyrazu twarzy i udawała nawet swojego rodzaju fałszywy podziw, za którym kryła się pogarda i chęć uderzenia mężczyzny w twarz.
  - Lepiej niż ty

Dziewczyna spojrzała na niego a w jej głowie kłębiła się myśl : *ty tak na serio? a może chcesz wylądować w labiryncie na trzy lata i walczyć o życie? *
Jeden z ochroniarzy niespokojnie się za nią poruszył.

  - Gdzie ją wieziesz? - zapytała brunetka spoglądając na Clarie.
  - Robię jej eskortę do laboratorium. Chcieli powtórzyć jakieś badania

W windzie nastała niezręczna chwila ciszy, którą znowu przerwał Janson.

  - W ogóle Tereso, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, więc powinienem ci coś powiedzieć... - zrobił chwilę przerwy w swojej wypowiedzi - Thomas był widziany w mieście. Nie wykluczone, że będzie próbował się z Tobą skontaktować. Powinnaś uważać

Clarie zmarszczyła brwi i otworzyła usta lekko zaniepokojona. Serce jej szybciej zabiło.
*Nie powinien tu być. *

  - Dziękuję za ostrzeżenie... To moje piętro, więc. Miłego wieczoru Janson

Wysiadła a tuż za nią mężczyźni w mundurach DRESZCZu. Jeden z nich odwrócił się na chwilę w jej stronę. Przymrużyła na chwilę oczy a po chwili je szerzej otworzyła.

  - Nie - szepnęła bezgłośnie sama do siebie.
  - No proszę, Twoi przyjaciele przyszli Cię uratować szybciej niż zakładałem - zakpił Janson i wyjął z kieszeni pistolet.
  - Przydasz się w końcu do czegoś

Ścisnął jedną rękę wokół jej ramion a drugą przyłożył broń do jej skroni. Dziewczyna była w zbyt wielkim szoku czy też przerażeniu, żeby zareagować szybciej. Zaczął ją ciągnąć za nimi.

  - Uciekajcie! - krzyknęła i próbowała się szarpać jednak usłyszała jak mężczyzna przeładowuje pistolet.
  - No Thomas, nie przemyślałeś tego. Jak zwykle z resztą

W tej kwestii nie dało się zaprzeczyć. Thomas nie przemyślał wielu rzeczy w swoim życiu, a zwłaszcza większości decyzji które podjął.
Jej przyjaciele zdjęli maski i spojrzeli na nich. W Newta oczach widziała ból i nutę strachu.

  - Nie powinno was tu być - szepnęła i obserwowała ich.
  - To ciebie nie powinno tu być - odpowiedział blondyn zdenerwowany.

Dziewczyna poczuła mocniejszy nacisk broni na jej skórze.

  - Jak słodkie, przyszliście ratować swoich przyjaciół. Poddajcie się to nic jej się nie stanie - na te słowa Thomas chwycił Teresę tak samo jak Janson Clarie.
  - Zrób coś jej, to ja zrobię coś jej
  - Zabawne. No ale w porządku. Proszę. Strzel do niej, śmiało - mężczyzna odsunął trochę pistolet od skroni.

Dziewczyna policzyła do trzech i zrobiła zdecydowany ruch ręką i wyrzuciła broń od siebie i kopnęła mężczyznę w krocze. Jak najszybciej podbiegła do przyjaciół. Janson zwinął się z bólu a za nim pojawili się ludzie w kombinezonach. Mięli zdecydowaną przewagę w tym momencie.
Nagle Teresa ich wepchnęła do jakiegoś korytarza i zamknęła za nimi jakimiś szklanymi drzwiami włączając tym samym alarm.

- Czy to jest część waszego planu? - zapytała i przyglądała się dziewczynie za szybą.
  - A czy to tak wygląda? - zapytał sarkazmem Thomas patrząc również na Teresę.
  - Gdzie chcecie się dostać?
  - Laboratorium
  - Za mną

Zaczęli biec wzdłuż korytarza jak najszybciej mogli. Wokół roznosił się stukot ich stóp i alarmu.
Newt w ostatniej chwili chwycił dziewczynę i pociągnął ją do tyłu kiedy przed jej twarzą przeleciał ładunek oszałamiający.
Schowali się za ścianą.

  - Możesz mi powiedzieć co tobie siedziało w głowie robiąc to?! - zapytał Newt nadal trzymając rękę na jej ciele.
  - Czy naprawdę chcesz o tym rozmawiać w tym momencie?! - odpowiedziała pytaniem na pytanie a Thomas w tym czasie ustrzelił trójkę mężczyzn.
  - Chcę o tym porozmawiać póki oboje jesteśmy jeszcze żywi 
  - Ruszcie się! - brunet ponaglił ich i ruszył przodem.

Biegli a Thomas przed nimi starał się ustrzelić każdego w czarnym kombinezonie DRESZCZu.

  - Skończyła mi się amunicja
  - Ponowie pytanie, czy wy mieliście jakikolwiek przemyślany do końca plan?! - zapytała podniesionym głosem i rozejrzała się wokół.

Podbiegła do nieprzytomnego mężczyzny i zabrała z jego pasa bombę ogłuszającą i pistolet.

  - Kryć się - powiedziała zdecydowanym głosem i rzuciła kulę pod nogi zbliżającego się tuzinu mężczyzn w kombinezonach.

Schowała się wraz z chłopakami za ścianą i usłyszeli jak ładunek wybucha a następnie opadające kilka ciał.

  - Minho musi gdzieś tu być
  - Powinien być na dole wraz z innymi
  - Tam go nie było
  - Nie znajdziemy go jeśli nas złapią, minęliśmy kilka sal. Tam go nie było. Musi być gdzieś dalej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro