Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

× 32 ×

- Czemu tu przyszłaś? - zapytała kobieta i usiadła w wygodnym fotelu za biurkiem. Skinęła głową na miejsce, na przeciw.
- Potrzebuję lekarstwa - powiedziała wprost, bez ogródek i oparła się o krzesło.
- Jesteś chora?
- Nie
- Któreś ze streferów jest chory?
- Nie twój interes. Chcę pomóc znaleźć ten lek i sama go potrzebuję. Albo przyjmiecie moją ofertę albo DRESZCZ upadnie w ciągu kilku sekund razem z waszą na pozór bezpieczną strefą
- Oferta? Oferta jest zazwyczaj korzystna dla obu stron - powiedziała z lekką kpiną w głosie Ava.
- I tak jest, ja wam pomogę. Znajdziemy lek. Ja was nie wysadzę. Każdy będzie szczęśliwy
- Wysadziłabyś siebie i innych w powietrze tylko po to, żeby zniszczyć organizację bo nie znaleźliśmy leku?
- Dzięki wam nie mam skrupułów i mam gdzieś to czy przeżyje, czy też nie. I zrobiłabym to z przyjemnością bo na to zasłużyliście. I ty dobrze o tym wiesz - powiedziała i nie spuszczała wzroku z kobiety.

Zapadła cisza. Dziewczyna wiedziała i miała przeczucie, że blondynka zdawała sobie z tego sprawę i prawdopodobnie jako jedyna z tych tutaj może jej pomóc. Jednak nie mogła sobie pozwolić na bycie miłym bo wtedy niczego nie osiągnie. Nie w tym momencie. Nie w tej chwili.
Stawiała sama czoła z organizacją, która tak naprawdę doprowadziła do całkowitego zniszczenia ziemii oraz życia setki tysięcy osób. Gdyby nie wirus, gdyby tylko go nie stworzyli.
Clarie mogłaby mieć w tym momencie zwykłe nastoletnie życie. Chodziłaby do szkoły, odrabiała niekoniecznie ciekawe prace domowe, chodziłaby na dyskoteki czy imprezy. Miałaby normalne życie. Jednak pomimo tego co mogłaby mieć poniekąd jest wdzięczna losowi za to co się stało. Gdyby nie to, co się stało lata temu w tym momencie dziewczyna byłaby gdzieś indziej. Nie poznałaby swoich przyjaciół i prawdopodobnie nigdy by ich nie spotkała. Była pewna, że każdy był z innych krajów. Po Minho było widać, że jego pochodzenie jest z Azji. Od Newta słyszała charakterystyczny, bodajże brytyjski akcent. Zakładała, że brytyjski. Newt.
Gdyby go nie spotkała... Nawet by o tym nie wiedziała. Mogliby przejść koło siebie, nie znając się, nigdy nie zamienić słowa. Być dla siebie obcymi ludźmi i jak gdyby nigdy nic po prostu się minąć. Może byliby w jakich związkach z innymi osobami, nie zdając sobie sprawy co by było gdyby. W tym momencie dziewczyna nie była w stanie sobie wyobrazić swojego życia bez nich, bez niego.

- W porządku - wykrztusiła z siebie po dłuższej chwili ciszy starsza kobieta - Masz jednak oddać całą broń i wskazać gdzie są rozstawione inne ładunki
- Ładunki są przy najmniej chronionych częściach muru. Reszta jest przy mnie. To jest zdalny detonator - pomachała przedmiotem, który wyjęła z kieszeni i położyła na biurku - Wystarczy go zdemontować. Nic więcej
- Dam to osobie, która się tym zajmie. Chodź za mną. Pierw musisz przejść badania na wirusa
- Czyli nie wszyscy są odporni
- Myślę, że do tego to już sama dawno doszłaś

Dziewczyna nie odpowiedziała. Domyślała się tego - w końcu Newt był chory. Winston najwidoczniej też nie.
Ciekawa była ile jeszcze osób w labiryncie było nie odpornych a DRESZCZ po prostu ich sobie wrzucił dla rozrywki. Czy jak to nazywali - celu uświęcającego środki.
Szły korytarzem, a później zjechały windą na niższe o parę pięter sale. Praktycznie wszystkie były wykonane ze szkła. Może w kilku miejscach była postawiona murowana, biała ściana.
Zatrzymały się przed białymi drzwiami z srebrną klamką.

- Tutaj masz łazienkę. Odśwież się. W środku znajdziesz czyste ubrania i kosmetyki do higieny. Jak będziesz gotowa przejdź do pierwszych drzwi po lewej stronie. Tam, ci wykonają badania - blondynka otworzyła jej drzwi do pomieszczenia gdzie było wszędzie też oczywiście biało.
Kiedy dziewczyna chciała wykonać krok została zatrzymana przez blondynkę.
- Newt jest chory? - zapytała półszeptem trzymając ją za przedramię.

Dziewczyna milczała przez chwilę a później się wyrwała z jej uścisku. Zamknęła za sobą drzwi. Kiedy brała prysznic miała nadzieję, że spłyną z brudem jej problemy jednak mogła o tym zapomnieć. Stwierdziła, że przydałby się taki prysznic. Prysznic oczyszczający z problemów. To byłoby coś.
Wysuszyła włosy i stanęła na przeciw lustra. W odbiciu widziała siebie, jednak nie widziała siebie. Widziała dziewczynę zmęczoną, która chciała tylko mieć już spokojne życie. Dziewczynę, która chciała nie mieć już problemów, ani nie przejmować się niczym.
Dziewczynę, która walczyła pomimo, że powoli brakowało jej sił i ponownie nadziei.
Dziewczynę, która już od dłuższego czasu nie dbała o siebie, bo pod oczami było widać szare pory, jej włosy miały rozdwojone końcówki i nawet nie były jakoś poukładane tylko rozrzucone po jej plecach.
Wypuściła powietrze z płuc i przeszukała szafki, w których znalazła nożyczki. Chwyciła je w palce i zaczęła ciąć. Po kilku minutach jej włosy, które sięgały prawie do pupy, sięgały teraz do ramion.

- Tak jak to się zaczęło - mruknęła sama do siebie i przebrała się w ubrania, które leżały na ubikacji.

Były to szare dresy, biała koszulka i szara bluza. I oczywiście na wszystkim było napisane dobrze znana jej organizacja. DRESZCZ.
Wyszła z łazienki i rozejrzała się w obie strony.

Pamiętaj czemu to robisz.

Skręciła w lewo i drzwi otworzyły się automatycznie. Pomieszczenie wypełnione było przedmiotami typowymi dla laboratorium. Mikroskop, jakieś próbki, probówki i parę innych przedmiotów, których nazwy pouciekły jej z pamięci, jednak znała je. Kojarzyła ich widok.
Za biurkiem siedziała kobieta odwrócona do niej tyłem.
Dziewczyna podeszła do niej i potrzęsnęła jej ramię. Brunetka odwróciła się, a dziewczynie od razu mina zrzedła jeszcze bardziej.

- No oczywiście - prychnęła i odwróciła się na pięcie.
- Też się ciebie nie spodziewałam - powiedziała Teresa i wstała z krzesła - Miałam zrobić ci badania, więc jeśli możesz to zajmij miejsce. Współpracuj to wszystko pójdzie nam łatwiej i szybciej, a ty nie będziesz musiała dłużej znosić mojego towarzystwa

Dziewczyna niezadowolona posłuchała jej i zajęła miejsce. W tym się z nią zgadzała. Nie chciała na nią patrzeć dłużej niż to koniecznie.
Dziewczyna powoli wykonywała jej wszystkie badania aż na samym końcu zostało pobieranie krwi.
Zdrajczyni postanowiła zadać pytanie, które ją dręczyło od kiedy dowiedziała się, że dziewczyna tu jest.

- Ktoś jest chory skoro tu jesteś? - zapytała podczas wkuwania igły w jej skórę.
- Może po prostu zmieniłam zdanie? Może chcę pomóc znaleźć lek? Albo może jestem jak ty hę? Z resztą. Nie muszę z tobą rozmawiać - odpowiedziała i zabrała rękę kiedy ta wyjęła probówkę z jej krwią.
- Nie ważne co myślisz. Zrobiłam to co uważałam za słuszne. Ty z jakiegoś powodu też tu jesteś, i też to uważasz za słuszne najwidoczniej. Inaczej, by cię tu nie było

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro