× 20 ×
Biegłam jak najszybciej mogłam za Troy'em. Zatrzymaliśmy się w namiocie z bronią. Podał mi dwie strzelby.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? - zapytał dla upewnienia sam wkładając do kieszeni jak najwięcej broni.
- Tak na osiemdziesiąt trzy procent - odpowiedziałam i przewiesiłam sobie jedną ze strzelb przez ramię.
Niespodziewanie usłyszeliśmy kilka świstów i strzałów. Jeden z pocisków, z ich laserowych broni trafiła w namiot gdzie byliśmy my. Upadłam na ziemię nieco ogłuszona. Po chwili nade mną pojawiła się twarz latynosa. Jego głos słyszałam jak przez wodę, jednak skupiłam się ze by zrozumieć jego słowa.
- Trzeba się stąd wynosić, zaraz to wszystko wybuchnie
Miał rację. W końcu namiot i tak był w ogniu a nie minie minuta nim ogień dostanie się do materiałów łatwopalnych, z których są zrobione naboje. Wstałam z jego pomocą i wyszliśmy. Minęło kilka sekund a wszystko za nami faktycznie wyleciało w powietrze. Siła odrzutu sprawiła, że tym razem oboje wylądowaliśmy na ziemii. Podniosłam trochę głowę. W uszach poza piszczeniem i lekkimi dźwiękami, które słyszałam jak przez wodę, nie słyszałam nic.
Kilkanaście metrów dalej widziałam chodzących już żołnierzy DRESZCZu i strzelających we wszystkie strony.
Ślepo zapatrzone marionetki, które myślą, że kiedy znajdzie się lek, to oni to dostaną jako pierwsi. Tak dużo ludzi, jest samolubnych, że nawet nie wiedzą jak dużą cenę za to przyjdzie im zapłacić. Albo jako poparzeńcy, albo przekąska dla nich. Jedno z dwóch. My mamy szansę przeżyć bo nie myślimy tylko o sobie samych, tylko o nas jako grupie. To że byliśmy więźniami labiryntów, łączy nas w tym momencie i sprawia, że jesteśmy pod tym względem silniejsi niż DRESZCZ. Skoro udało nam się z nich uciec, to jesteśmy także w stanie uciec stąd, być bezpieczni, a może nawet i zniszczyć sam DRESZCZ.
Nigdy nie powinno się lekceważyć wroga. Siła tkwi w środku a nie na zewnątrz.
Wstałam z piachu i zaczęłam strzelać w stronę ludzi ubranych na biało, z małymi znaczkami DRESZCZU i literami WCKD. Kiedy strzelali do mnie chowałam się i uciekałam w zupełnie inne miejsce. Na moje szczęście nie znali terenu po którym się poruszali co mi nieco ułatwiało sprawę.
- Osłaniajcie mnie! - krzyknął Vince.
- Robi się! - odkrzyknęłam i schowałam się za drugim autem.
- Widział ktoś w ogóle Thomasa i Teresę?!
- Możesz skończyć z Teresą?! - zapytałam zirytowana i oderwałam wzrok od pola walki.
- Tylko się zapytałem gdzie oni są
Niespodziewanie między nami pojawiła się niewielka, biała kula.
- Uwaga! - krzyknął rudowłosy i nim ktokolwiek zrobił cokolwiek, wszyscy zostali sparaliżowany przez prąd, który oplótł nas wszystkich.
Zadziałało na nas jak paralizator, tylko o zasięgu jakiś pięciu metrów. Urządzenie się wyłączyło samo jednak my nadal byliśmy sparaliżowani. Zaczęli do nas podchodzić i ciągnąć w stronę miejsca gdzie wcześniej był większy plac zebrań. Poukładali nas w rządkach, założyłam że było tak, jak byliśmy w labiryntach. Byłam jako ostatnia w naszym rzędzie. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna o nieco szczurowatych ryzach twarzy z jednym tym ubranym całym na czarno. Nie wiem czemu, ale jak na nich patrzę to na usta wchodzi mi słowo szturmowiec, cokolwiek ono znaczyło.
- Obiekt A13W jest - powiedział kiedy zeskanował mi coś na karku.
Zmarszczyłam brwi na jego słowa i słuchałam jak idzie dalej, i mówi o innych "obiektach". Mówią o nas jak o przedmiotach. Prychnęłam pod nosem. Kiedy człowiekowi na czymś bardzo zależy jest gotowy oddać wszystko, nawet życie drugiego człowieka. To jest priorytet DRESZCZu. Powinni sobie dać jakiś slang z tym związany, serio.
- A gdzie jest Thomas? - zapytał szczurowaty i od razu dostał odpowiedź.
- Tu jestem
Pikolony idiota - pomyślałam i zacisnęłam oczy. Mógł przecież uciec.
Mężczyzna uderzył go w brzuch a następnie wepchnął go przed Minho.
- Czemu nie zwiałeś? - zapytał go azjata.
- Jestem zmęczony uciekaniem - odpowiedział Thomas na co zmarszczyłam ponownie brwi. On zmęczony? On coś kombinuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro