× 17 ×
Transport przyjechał już po jakiś trzydziestu minutach. Ja zabrałam się razem z moimi przyjaciółmi, Sony'ą i Harriet która prowadziła. Siedziałam pomiędzy Newtem a Thomasem.
- Naprawdę, zaczynałam tracić nadzieję, że jeszcze was kiedyś zobaczę... - powiedziałam kiedy przejechaliśmy już cztery minuty w naprawdę niezręcznej ciszy.
- Tak łatwo się nas najwidoczniej nie pozbędziesz - zażartował Newt i uśmiechnął się lekko.
- Schudłaś przez ten czas co się nie widzieliśmy. Znowu muszę nawciskać w Ciebie jedzenie - tym razem odezwał się Patelniak. Każdy zaśmiał się na jego słowa.
- Zrób coś jadliwego to pogadamy
- Czy ty sugerujesz, że ja nie umiem gotować? - zapytał nadal z poważną miną próbując nie zacząć się śmiać.
- Ja? Nie śmiałabym - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Tak się cieszę, że znowu ich widzę żywych. Nigdy bym się nie pogodziła z myślą, że ich straciłam na zawsze. Że nigdy ich nie zobaczę, że nigdy nie będziemy mogli znowu wspólnie usiąść przy ognisku i pośpiewać jakieś zmyślane - bądź po prostu zapomniane - piosenki. Czy chociażby nawet głupie zapasy z nimi. Będę tęsknić nawet za Gally'm pomimo, że ostatnimi czasy był naprawdę idiotą.
Ale przede wszystkim najbardziej tęskniłabym za Newt'em.
Spojrzałam na chłopaka siedzącego koło mnie. Był moim przyjacielem w strefie. Gdyby nie on moje życie w strefie by wyglądało za pewne o wiele gorzej. Był ze mną od samego początku i jest nadal. Znaleźliśmy się pomimo tego, że mógł być gdziekolwiek, nawet na drugim końcu świata. Ale on naprawdę tu był. Siedział koło mnie. Jakby wyczuwając, że myślę o nim chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Wszystko w porządku?
- Teraz tak
Oparłam się o jego ramię, znużona już jazdą. W końcu po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w kryjówce.
Wysiedliśmy z pojazdu a Harriet rozłożyła ręce i odwróciła się do nas przodem.
- Witamy w kryjówce gdzie DRESZCZ już nikogo z nas tu nie dopadnie
- Możecie się tu poczuć w końcu, jak w domu. No przynajmniej chociaż trochę - powiedziała Sonya i uśmiechnęła się w ich stronę.
- Zawsze lepsze to niż labirynt
- O właśnie. Witamy w bezpiecznej strefie, jestem Vince - powiedział rudowłosy mężczyzna z uśmiechem.
- Zastępca szefowej tego miejsca - wyjaśniłam.
- W skrócie
- Kto w takim razie tu rządzi?
- Vince ma za pewne na myśli mnie. Witajcie, mam na imię Mary. Thomas, cieszę się, że w końcu Cię widzę
- Ty... znasz mnie? - zapytał zaskoczony i zrobił krok do tyłu.
- Spokojnie. Nie musisz się bać, wszystko Ci wytłumaczę. Za pewne jesteście głodni i spragnieni, Vince czy możesz... - nim kobieta dokończyła zdanie wszyscy usłyszeli jak na ziemię coś upada.
Odwróciłam się szybko w tamtym kierunku. Było to dziewczyna o krótkich brązowych włosach, latynowskiej urodzie. Podbiegłam do niej. Trzęsła się. Jej twarz wydawała się taka podobna, może ją znałam zanim DRESZCZ wyczyścił mi pamięć?
- Clarie nie dotykaj jej! Może być zarażona - ostrzegła mnie kobieta i podeszła do nas. Podwinęła trochę jej spodnie gdzie znajdywała się rana, z której nadal trochę sączyła się krew.
- Kiedy to się stało?
- Z jeden dzień temu? - odparł niepewny Thomas.
- Vince pomóż mi ją przenieś do namiotu szpitalnego, Thomas chodź za mną a ty Clarie jeśli możesz zajmij się swoimi przyjaciółmi i oprowadź ich po strefie
- Ja pomogę - powiedział starszy latynos, może jej ojciec?
- No dobra, to zapraszam za mną. Clarie robi dzisiaj za kierownika wycieczki - klapnęłam w ręce i trochę sztywnym ruchem ruszyłam przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro