Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

× 16 ×

Po zjedzonym śniadaniu pojechaliśmy dwoma autami na autostradę otoczoną przez pagórki i mały kanion. Ale możliwe że była tu kiedyś wyschnięta rzeka. Sama nie wiem. Zero oznak życia. Tylko wyschnięta popękana ziemia, która chyba od wielu dni nie widziała wody. 

- Pójdziesz dzisiaj ze mną i ja Ci objaśnię wszystko jak to wygląda - powiedziała Sonya i podała mi jeden rewolwer i karabin który przełożyłam sobie przez ramię.
- Jesteś pewna, że wiesz jak się z tego korzysta? - zapytała Harriet obserwując moje poczynania.
- Jasne. Odblokować, przeładować i strzelić. Proste - powiedziałam i specjalnie odblokowałam i zablokowałam rewolwer.

Może używanie broni jest proste jednak strzelenie z niej do człowieka czy nawet do poparzeńca... To już może być zupełnie inna bajka.
Rozeszliśmy się po najbliższym terenie i przyczailiśmy w kryjówkach.
Usiadłam na asfalcie i oparłam się o żółty samochód a blondynka poszła w moje ślady. Przez chwilę bawiłam się materiałem koszulki i siedziałyśmy w ciszy. Wiedziałam, że nie potrwa ona długo. Z tego co zauważyłam to Sonya należy bardziej do tych gadatliwych osób, które nie wysiedzą długo w ciszy.

- Musiało być ciężko być jedną dziewczyną w labiryncie - zagadnęła i spojrzała na mnie.
- Jak mam być szczera to nie było tak źle, ale zdarzały się momenty gdzie miałam ochotę niektórym przygrzmocić w twarzostany... Jak wszystko miało swoje plusy i minusy
- Kim byłaś w labiryncie?
- Pierw próbowali mnie dać na kucharkę, ale kiedy o mało ich nie otrułam odpuścili sobie, potem pomagałam jak ktoś miał jakieś skaleczenia a później w końcu pozwolili mi wbiec do labiryntu. Nie chcieli żebym biegała - powiedziałam z uśmiechem na twarzy na te wspomnienia.

Cieszę się, że wydostaliśmy się z labiryntu jednak trochę będę tęsknić za Strefą. Było w niej bezpiecznie, teraz nie wiem czego mogę się spodziewać od nowego dnia. Nie było tak pikielnie ciepło jak tutaj. I co najważniejsze - miałam pewność, czy moi przyjaciele żyją. Pomimo, że labirynt był naszym więzieniem to tam powstały pierwsze wspomnienia. Zarówno te miłe jak i te bolesne. Ale jednak wspomnienia.

- Czemu większość chłopców wysyła dziewczynę od razu na kuchnię? To strasznie nie fair - powiedziała z frustracją w głosie a ja parsknęłam śmiechem na jej słowa.
- No wiesz. Ich ego nie wyrobiło by gdyby kobieta była lepsza od nich w czymś co oni robią dłużej - tym razem ona parsknęła śmiechem.
- W sumie to racja

Gadałyśmy przez jakąś godzinę aż niespodziewanie dostałyśmy sygnał od Harriet, że ktoś się zbliża. Zajęłyśmy nasze pozycje gotowe na wszystko. Odbezpieczyłam pistolet i wzięłam głęboki oddech.
Nie strzelasz jeśli nie musisz.

Robisz to tylko wtedy kiedy kogoś musisz bronić.

Grupa osób zbliżała się do mojego auta. Bacznie obserwowałam nogi idące koło siebie. Było ich ośmioro. Chyba dwie kobiety a reszta to mężczyźni. Przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Ta droga wygląda podejrzanie - odezwała się jedna z nich.
- Jesteśmy nie daleko - odpowiedział jej starszy mężczyzna.

Nagle usłyszałam huk strzału ostrzegawczego. Grupka rozproszyła się i pochowała za samochodami.

- Jasna cholera co to było?! - krzyknął połszeptem jeden z nich. Zbyt dobrze znałam ten głos.
- Chyba nie jesteśmy zbyt mile widziani

Wyszłam z kryjówki i dałam znak że idę ich sprawdzić. W dłoni jednak trzymałam na wszelki wypadek pistolet i celowałam go przed siebie.

- Radzę wyjść z rękoma do góry - powiedziałam robiąc powoli kroki do przodu.
- Jest nas więcej niż was - koło mnie pojawiła się blondynka.

Widziałam Harriet zbliżającą się do nich od tyłu. Po chwili ktoś poturlał pistoletem po drodze tak żebyśmy widziały. Wysunęła się pierwsza osoba i miała ręce podniesione do góry. Znieruchomiałam. Za nim wyszła reszta chociaż ewidentnie się to im nie podobało. Podałam blondynce moją broń i zdjęłam chustę z twarzy.

- Clarie? - zapytał Newt niedowierzając.

Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Poczułam jak po moich policzkach spływają łzy szczęścia i ulgi. Nic im nie jest.

- Jak ty tu...? - zapytał ponownie nie będąc pewny co się dzieje.
- A wy? - zapytałam kiedy się odsunęłam - Bałam się, że was już nigdy nie zobaczę...
- Myśleliśmy, że nie żyjesz. Gally tak powiedział... - odezwał się Minho.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie klumpy - powiedziałam z uśmiechem i go przytuliłam a po chwili Patelniaka i Thomasa - Gdzie-gdzie jest reszta?
- Nikt więcej nie przeżył... Przykro mi... - powiedział blondyn i mnie znowu przytulił.

Mój poziom szczęścia znowu się obniżył o parę procent jednak nadal byłam szczęśliwa, że oni są cali, są tutaj i nic im nie jest.

- Najważniejsze, że wam się udało - odsunęłam głowę od jego klatki piersiowej i uśmiechnęłam się lekko.
- Aris? - zapytała zdziwiona Sonya i podeszła do nieznajomego mi chłopaka.

Odsunęłam się od Newta i dałam znak Troy'owi, że wszystko jest w porządku i może schować na razie broń.

- Trzeba sprowadzić większy pojazd żeby was zabrać tam
- Można przejść na pieszo - powiedział Minho i oparł się o auto.
- Jeśli masz ochotę iść trzydzieści kilometrów na pieszo panie azjato to droga wolna - powiedziała Harriet i wyjęła krótkofalówkę.
- Macie krótkofalówkę? - zapytał zdziwiony Patelniak.
- Mamy. W końcu jakoś trzeba się porozumiewać na odległość

no więc uhm przepraszam
rozdział miał być dwa tygodnie temu a ja publikuję go dopiero teraz... 👉👈
powiem szczerze, że przez tą kwarantannę mam więcej rzeczy do roboty i tak naprawdę się z nimi nie wyrabiam i nie wiem w co ręce włożyć. mam nadzieję, że zrozumiecie
postaram się napisać w miarę szybko następny rozdział
x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro