× 12 ×
Życie na pustyni nie jest przyjemne ani trochę. Minęło parę dni. Cztery może pięć. Szłam w dzień a w nocy spałam. Słońce dawało ciepło którego nigdy nie czułam. Czy to normalne, że jest tak ciepło? Nie powinno tak być.
Mam przeczucie, że nie powinno tak być. Czemu tak jest?
Może odpowiedź kryje się gdzieś w mojej pamięci razem z innymi wspomnieniami. Nie jestem sama do końca pewna czy chce je znaleźć. Nie wiem do końca co się w nich kryje. Może nie są to wcale dobre wspomnienia? Nie wiem.
Może z czasem się dowiem?
Na horyzoncie pojawiły się niewysokie góry, który mogły tworzyć kanion. Postanowiłam właśnie tam pójść. Może znajdę tam chociaż trochę chłodniejsze miejsce i przy małym szczęściu, może nawet wodę. Było koło południa więc słońce dawało o sobie znać. Czułam się w porównaniu z nim jak mrówką uciekająca przed butem, który ją zgniecie. Po paru godzinach w końcu byłam w chłodniejsze jaskini ukrytej jednej ze szczelin. Usiadłam i oparłam się o jakieś kamienie.
Ciekawa jestem co było z chłopakami i Teresą. Mam nadzieję, że wydostali się z labiryntu i wszyscy inni żyją.
Przymknęłam na chwilę oczy.
- Obiekty nie są jeszcze gotowe do misji w środku - usłyszałam swój głos a przede mną jakaś kobietę.
- To nie ma znaczenia. Pora ich wysłać. Musimy znaleźć lek - powiedziała jednak nawet na mnie nie spojrzała.
Czułam złość i stres. Ścisnęłam ręce w pięści i wyszłam z pomieszczenia.
Ze snu obudził mnie niepokojący odgłos niedaleko mnie. Szybko wstałam na równe nogi i ścisnęłam pistolet, który miałam w dłoni.
Były to ciężkie, ciągnące się kroki i jęki. Miałam poczucie, że kiedyś je już słyszałam. Czułam, że powinnam już stąd uciekać, jednak ja chciałam wiedzieć co to było. Wyjęłam z bocznej kieszeni plecaka latarkę. Kiedy ją zapaliłam zobaczyłam martwych ludzi w starych, brudnych i poplamionych krwią ubraniach. Wyglądali jak zombie - cokolwiek to słowo znaczy.
Z powolnego kroku zaczęli na mnie biec tak szybko jak im na to pozwalało ciało. Zaczęłam uciekać tak szybko jak tylko mogłam. Może to przed tym przgotowywał nas labirynt?
Przez te wszystkie lata spędzone tam nigdy nie biegłam tak szybko jak teraz. Kiedy jeden z nich złapał mnie za ramię odwróciłam jedynie w jego stronę broń i strzeliłam w jego głowę.
Ten mnie puścił i opadł bezwładnie na ziemię. Biegłam dalej przez kanion pomimo wysokiej temperatury. Wolałam nie stać się przekąska dla chodzących trupów. Zwolniłam trochę kiedy miałam pewność, że one już za mną nie biegną.
Nie miałam już nic do picia. W gardle czułam suszę, która nie miała zamiaru zniknąć tak szybko. Po głowie chodziła mi tylko jedna myśl - woda. Potrzebowałam wody. Potrzebowałam się czegoś napić.
Obraz przede mną wydawało się jakby falował. Czy to normalne?
Było mi słabo a kolana pode mną uginały się.
W końcu doszłam do końca drogi. Przede mną była mała dolina otoczona przez niewielkie góry. Widziałam porozkładane namioty różnej wielkości i ludzi chodzących pomiędzy nimi, czy siedzących koło jakiegoś większego stolika.
Fatamorgana?
Spojrzałam na słońce znikające za horyzontem. Niebo wokół niego było różwo-pomarańczowe, tak jak pojedyncze chmury na nim.
To jest prawdziwe niebo - pomyślałam i zamknęłam oczy, które później nie miały już siły się otworzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro