Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

× 11 ×

Purwa, ale mnie głowa boli...
Co się stało?
Rozejrzałam się wokół i rozpoznałam pomieszczenie w budynku w strefie.
Co jest... Gally...
Już nie żyjesz człowieku.

- Gally ty parszywy klumpie chodź tu zanim ja Cię znajdę i oberwę że skóry jak Winston zwierzęta! - krzyknęłam jednak nikt mi nie odpowiedział.

Czekałam dwie minuty jednak nikt nie przyszedł ani nadal nie odpowiedział. Wkurzona podskoczylam na krześle i upadłam na ziemię, przy okazji rozwalając je.
Wstałam i zdjęłam z siebie sznur.
Otworzyłam drzwi i wyszłam z budynku.

- Gally! Travis! - krzyczałam po kolei ich imiona jednak odpowiedziała mi cisza. Nikogo nie było.

Może to sen? Zły sen?
Koszmar o tym, że zostałam sama w strefie i nikt mi nie pomoże?
Chwyciłam w jedną rękę jedną z maczet Winstona a w drugą kij. Na plecy zarzuciłam plecak z rzeczami które mogą mi się przydać.
To nie może się tak skończyć. Nie.
Nie zostanę tu. Nie umrę tu. Nie.
Wydostanę się stąd.
Kiedy byłam gotowa stanęłam przed wejściem do labiryntu. Po chwili bez zastanowienia wbiegłam do środka.
Biegłam ścieżką co chwila skręcając. Labirynt się zmienia. Dzisiaj wyjście jest w sektorze szóstym. Według systemu tak powinno być. 
Nie zatrzymywałam się dopóki nie zauważyłam wyjścia przed sobą.
Błagam żeby to było to. Błagam.
Przebiegłam kolejne metry. Jakieś urządzenie przeskanowało mnie. Znikąd pojawił się panel z cyframi.
Z daleka słyszałam zbliżających się do mnie buldożerców. Było osiem luk do uzupełniania. Mam wpisać jakiś kod. Osiem... tyle samo ile mamy stref. Ale na pewno nie chodzi żeby wpisać je po kolei. Zbyt oczywiste. Chodzi o kolejność w jakiej się zmieniają.
Zaczęłam klikać cyfry. Po chwili przejście się otworzyło. Weszłam do środka. W ostatniej chwili zamknęłam je zanim dozorcy mnie złapali.
Spojrzałam na betonową ścieżkę przede mną. Było na niej trochę wody. Jedyne światło dawało czerwone awaryjne światło. Czemu awaryjne? Skąd ja to wiedziałam? 
Szłam przed siebie. W końcu pojawiły się kolejne drzwi. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam je. Światło było teraz jasne. Dawało niebiesko-białą poświatę. Było tu jasno i biało.
Szłam przez ten korytarz aż nagle natrafiłam na jedno wielkie pomieszczenie otoczone szklanymi szybami za którymi widziałam sprzęt laboratoryjny. Jedyne co mnie nie pokoiło to krew na nich.
Co tu się stało?

- Gally! - podbiegłam do rudego.

Leżał nieprzytomny a w brzuchu miał wbity oszczep. Potrząsnęłam jego ramionami - nie zareagował. Odsunęłam się od niego. Kiedy odwróciłam się od jego martwego ciała zobaczyłam kolejne.

- Chuck... - szepnęłam i podeszłam do dzieciaka.

W brzuchu miał dziurę po postrzale. Cała jego koszulka była zakrwawiona.
Gdybym tu była mogłabym go obronić
Powstrzymywując łzy zamknęłam jego powieki. Taka jest cena wolności?
Śmierć przyjaciół?
Wstałam z podłogi i ruszyłam w stronę otwartego przejścia po drodze chwytając pistolet. Kiedy przeszłam przez drzwi w oczy uderzyło mnie słońce a w skórę gorąco i suche powietrze.
Pustynia? Słońce?
W labiryncie było słońce ale nie było takie ciepłe. Było chłodniejsze i nie dawało tak po oczach.
Weszłam na piasek który też dawał swoje ciepło pomimo butów na stopach. Zdjęłam bluzę i schowałam ją razem z bronią do plecaka. Zaczęłam iść przed siebie. Co innego lepszego mogłam zrobić? Stać bezczynnie i czekać na zbawienie? Czy na tych którzy zabili ludzi w środku?
Po głowie krążyło mi setki myśli i pytań. Gdzie moi przyjaciele? Czy żyli? Czy ich jeszcze kiedykolwiek spotkam? Co mnie czeka dalej? Czy przeżyje? Co teraz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro