25.
Nadszedł ten dzień, w którym mogę zacząć przyjmować chemię. Moja ciąża rozwija się prawidłowo, dlatego nie będę miała cesarskiego cięcia teraz, tylko za miesiąc. Tak naprawdę cieszę się. Chcę ją mieć pod sercem jak najdłużej. Oboje z Shawnem bardzo przeżywamy moje leczenie. Od pewnego czasu przyjmuję królowi, które przygotowują mój organizm na chemię, którą zacznę już od dzisiaj. Stresuję się bardziej niż to możliwe. Jeżeli chodzi o szpik, to lekarz zdecydował, że w tym czasie nie będzie on potrzebny. Jeśli będą jakieś komplikacje związane z chemią, wtedy zaczniemy przyjmować to pod uwagę. Najbardziej teraz martwię się o Shawna. Coś ukrywa, nie wiem co. Mam nadzieję, że tylko mi się wydaje.
***
- Jak się czujesz? - dopytuje Shawn kilka minut po tym jak dostałam pierwsza chemię.
- Na razie dobrze. Ale czuję się zmęczona. Idź do domu. Jak to się skończy to zadzwonię. - mówię do niego spokojnym głosem.
- No dobrze. -wzdycha. - pojadę na zakupy, zawiozę je do domu i tu wrócę. - mówi podnosząc się z krzesła. Podchodzi do mnie i całuje w czoło. Dłoń kładzie na brzuchu i delikatnie go masuje. Po chwili czujemy mocne kopniaki ze strony naszej córki. Zaczynamy oboje chichotać. - Kocham was. - mówi uśmiechając się. Po chwili znika za drzwiami.
Shawn.
Nie mogę tego znieść. Za każdym razem jak nie utrzymujemy ze sobą kontaktu wzrokowego rozpadam się. Nie tylko wewnętrznie, ale i zewnętrznie. Zaczynam płakać i słabnąć. Strasznie się o nie martwię. To jest okropne uczucie, wiedząc, że w każdej chwili możesz stracić cały swój świat. Czy to musi być takie bolesne? Dlaczego spotkało to ją, a nie na przykład mnie. Gdybym ja umarł Mad na pewno by sobie poradziła, natomiast ja nie wiem co ja zrobię. Owszem wierzę, że wszystko będzie dobrze, ale życie jest raczej pesymistą.
Boję się. Najchętniej bym uciekł, ale nie mogę. Muszę walczyć razem z nią. Musi żyć. Ma dla kogo. Nie dla mnie. Dla naszej córki. Ona musi mieć matkę.
- Słucham. - nagle z transu wyrywa mnie dźwięk telefonu.
- Shawn, jestem już na lotnisku. Przyjedz po mnie. - mówi Ali. Robi Madison niespodziankę. Postanowiła, że przyleci na kilka dni i pomoże jej w przygotowaniach.
- Już jadę.- mówię, nie zwracając nawet uwagi na to, że mój głos jest przygnębiony i bez życia.
- Coś się stało? Coś z Maddie? - a ona oczywiście od razu to wyczuła.
- Źle. Bylem u lekarza na rozmowie. Jej wyniki są słabe. Nie wiadomo czy chemia się powiedzie, a lekarz jest przekonany, że szpik się nie przyjmie. - mówię, będąc na skraju. Nie mogę myśleć o tym, a co dopiero mówić.
-Przyjeżdżaj. Porozmawiamy normalnie. To nie rozmowa na telefon. -mówi złamań tą wiadomością. Po chwili rozłącza się, a ja kieruję do samochodu. Specjalnie jadę pobocznymi drogami, żeby uniknąć korków. Dzięki temu już po dziesięciu minutach jestem z Ali.
- Boję się. - mówię kiedy ją wiedzę. Ona od razu podchodzi do mnie i przytula. Z moich ust zaczyna wydobywać się cichy szloch.
- Ja też. Co u niej? Czy ona wie? - pyta spoglądając na mnie.
-Że tak naprawdę to jej ostatnie dni? - pytam ironicznie? - nie. Wole, żeby odeszła bez świadomości. - z każdym wymówionym słowem coraz więcej łez wypływa spod moich powiek.
- Ona nie odejdzie. - mówi potrząsając moimi ramionami. - Będzie żyła. Razem z tobą i waszą córką. - dodaje, a z jej oczu wypływają łzy.
- Sama w to nie wierzysz. -mówię bez siły w głosie.
- Też nie chce jej stracić. Już za nią tęsknię. - mówi, po czym totalnie się rozpada.
- Jedźmy do niej.- mówię obejmując przyjaciółkę przez ramię.
---
Madison.
Leżę na łóżku w sali szpitalnej. Chemia, którą mi podano, bardzo mnie wyczerpuje. Straciłam wszelkie siły. Nie mam nawet siły otworzyć powiek. Wiem, że zaraz będzie tu Shawn, dlatego muszę się ogarnąć. Nie wiem tylko jak.
- Puk, puk. - słyszę nagle głos mojego męża. Próbuję otworzyć oczy, jednak jest to zbyt trudne.
- Można? - nagle do głosu Shawna dochodzi kolejny. Ten jest kobiecy i piskliwy. Bardzo dobrze go znam.
- Ali? - wykrztuszam z siebie jedno słowo.
- Ciii. Nic nie mów. - podchodzi do mnie iłapię za rękę. Druga wędruje na moje czoło. Muska moją twarz i głaszcze po głowie. Po chwiki jej ręką wedruje na brzuch. Z tamtej strony nie ma żadnego odzewu. Mała pewnie śpi.
- Jak ty się tu znalazłaś? - pytam ledwo otwierając oczy. W końcu udaje mi się to i widzę moja przyjaciółkę. Nie tak rozpromienioną jak zawsze. Jest przygnębiony i smutna. Widzę, że płakała. Shawn zresztą też jest przybity. Nie dziwię im się. Muszą patrzyć jak odchodzę. Bo odchodzę. Wiem to. Nie jestem głupia i słyszę donośny głos lekarza wypowadajacego słowa to jej ostatnie dni, musi się pan przygotować na najgorsze. Widzę też jego zakrwawione od płaczu oczy. Ja tez cierpię. Wieść, że nie zobaczę swojej córki przerasta mnie. Nie mogę sobie tego przyswoić. Ciekawe czy po drugiej stronie będę czuła do nih wszystkich tęsknotę? Mam ndzieje, że nie. Nie wytrzymała bym tego. To byłoby o wiele trudniejsze niż jakakolwiek choroba.
- Przyleciałam. Chcę z tobą trochę pobyć. - mówi siadając na krzesełku, które podłożył jej Shawn.
- Przyleciałaś się pożegnać. - oznajmiam, a w moich oczach pojawiają się łzy. - Przecież wiem, że umieram. Wiem, że nic nie jest w stanie mi pomóc. Ta chemia mnie tylko osłabia. Mogę nie przeżyć porodu. Ja chcę tylko zobaczyć i przytulić moją córkę. - mówię, cicho łkając.
- Przytulisz, ucałujesz i wychowasz. - wtrąca Shawn.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Bo wierzę. Wierzę skarbie, że będziesz z nami do końca. I chociaż nie raz jest mi z tym bardzo ciężko, to wiem, że nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Nie chce żyć bez ciebie. Rozumiesz. - podchodzi do mnie i mogę ujrzeć łzy, które spływają mu po policzkach. Ocieram je kciukiem.
- Ja też nie chce umierać. Chcę tu zostać. Z tobą, z Mią. - odpowiadam. Nagle w sali pojawią się lekarz.
- Dzień dobry. Chemia juz się skończyła. Można zabrać panią do domu. Musi odpoczytać i dużo pić. - mówi. Pielęgniarka dołącza mnie od wszystkich rurek, a ja odrzucam kołdrę na bok. W chwili kiedy patrzę na prześcieradło zamieram.
- Krew! -krzyczę. - Krew. Tu jest pełno krwi. - zaczynam płakać. Nie mogę jej stracić. - Nie, nie, nie, nie. Proszę nie. - zaczynam krzyczeć i płakać. Nie wiem o mam robić.
- Proszę się uspokoić. Na blok z nią. Robimy cięcie. - Mówi lekarz, a ja tracę świadomość.
---
Shawn.
To co działo się po tym, kiedy Mad wstała, było straszne. Nie wiedziałem co mam robić. Ona zaczęła krzyczeć i płakać, Ali próbowała ją podtrzymać, a ja? Ja stałem i patrzyłem na wszystko niedowierzanie. Teraz siedzę na krześle przed blokiem operacyjnym i żałuję. Żałuję tego, że nic nie zrobiłem. Nawet się nie pożegnałem. Myśl, że mogę stracić je obie, przerasta mnie.
- Pan Shawn Mendes? - staję przede mną pielęgniarka. - Proszę za mną. - Mówi. Wstaję i idę za nią. Po chwili wchodzimy do pomieszczenia, w którym dają mi niebieski fartuch. Ubieram go i dalej kieruję się za kobietą. Chwilę później znajdujemy się na sali operacyjnej. Na stole leży Madison. Jest przytomny, ale bardzo wyczerpana. Podchodzę do niej szybko i ściągam z twarzy włosy. Całuje każdy jej centymetr, zatrzymując się na dłużej przy ustach.
- Ona żyje. - mówi szeptem. Na tą wiadomość od razu na mojej twarzy pojawią się uśmiech, a pod powiekami łzy, które szybko znajdują ujście. Głos Madison jest wypełniony wzruszeniem. - Widziałam ją. Jest piękna. Skarbie pilnuj jej jak oka w głowie. - Czy ona...? Nie, proszę nie. - Będę patrzyć na was z góry i nie myśl sobie, że jak zrobisz coś źle to ci od tak odpuszczę. - mówi chichocząc. Sekundę później, zaczyna płakać. Ja razem z nią.
- Maddie. Proszę nie. - mówię, a mój głos się załamuje. - Nie odchodź. - dodaję. Jednak nie słyszę już odpowiedzi. Madison patrzy na mnie. Jej oczy są zapłakane i zmęczone, jednak nadal piękne.
- Póki śmierć nas nie rozłączy. - wyszeptuje. - Kocham cię Shawn. - mówi. To jej ostatnie słowa. Zaraz po nich, jej ręką, która trzymała przez cały czas moją, słabnie. W tym momencie czuję w sobie pustkę. Zaczynam płakać.
- Madison. Wróć. Kocham cię. - mówię potrząsając jej ciałem. Jednak nic. Ona odeszła. To naprawdę się dzieje. Co ja takiego zrobiłem, że tak mnie ukarano. Przed sekundą straciłem cały mój świat.
- Proszę odejść. -z transu wyrywa mnie nagle lekarz. Przykłada dwa palce do jej szyi, aby sprawdzić puls. - Czas zgonu - siedemnasta dwadzieścia pięć. Zabierzcie pana. Dajcie mu coś na uspokojenie.
- Nie. Nie chcę. Dlaczego nie przywrócicie jej do życia? - wstaje i zaczynam krzyczeć do mężczyzny. - Reanimujcie ją. No dalej. Przywróćcie ją. - w tej chwili o padam na podłogę i wybucham głośnym płaczem.
- Przykro mi. Pacjentka powiedziała, że nie chciała, aby w sytuacji życia przystąpiono do jego przywrócenia. Przykro mi. - mówi lekarz, po czym opuszcza sale. Zostawia mnie z pytaniem dlaczego. Co ona zrobiła? Dlaczego nie chciała, żeby jej reanimowano?
---
- Jak pan chce nazwać córkę? - pyta położna, kiedy ja trzymam na rękach malutkie zawiniątko. Jest taka podobna do mamy.
- Madison. Po mamie. - mówię, a na myśl o mojej żonie pojawia mi się łza w oku. Zaraz jednak mój wzrok wędruje na tą istotkę, a na twarzy pojawią się uśmiech.
- Świetnie. W takim razie zaraz przyniosę kartę. Wypełni ją pan, dobrze?
- Oczywiście. - odpowiadam. Zaraz po tym kobietą znika za drzwiami.
----
Szesnaście lat później.
- Tato? - do mojego ganinety wchodzi nagle Madison. - Możemy porozmawiać? - pyta. Kinie ciem głowy zapraszam ją do środka. - Dzisiaj są moje urodziny, ale również rocznica śmierci mamy. - mówi. - Mi elo juz tyle lat, a ty nadal jesteś sam. Nie mogę patrzyć jak chodzisz smutny. - dodaje.
- Córeczko posłuchaj. W moim sercu od zawsze było miejsce tylko dla twojej mamy. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło. W moim sercu pojawiło się jednak miejsce dla kogoś jeszcze. Dla ciebie. Na tym koniec. Jak na tą chwilę nie ma w nim miejsca dla kogoś innego. Nadal kocham twoją mamę. - mówię, a ona podchodzi do mnie. Siada na kolanach, jak zwykła robić jako mała dziewczynka i przytula się do mnie.
- Kocham cię bardzo. - mówi.
- Też cię kocham promyczku. -odpowiadam po czym zostawił całusa na jej czole.
----
Dum, Dum, Dum. Koniec. Dziękuję wam kochani, że byliście ze ma przez cały ten czas. Zwrot akcji mógł was trochę zdzwić, ale nie miałam wyjścia. Jeśli kogoś zawiodłam, przepraszam.
Jeszcze raz dziękuję z całego serca. Kocham was i zapraszam na inne opowiadania.
Ps. Płaczę cały czas z powodu śmierci Maddie....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro