✴8✴
Lato mijało, a każdy dzień był cudowniejszy i zarazem bardziej nieznośny od poprzedniego. Daehyun spędzał coraz więcej czasu z Byulyi i moimi rodzicami, nawet z moją matką, jeśli akurat była w pobliżu. Wkraczał do mojego świata. Ale ilekroć ja usiłowałem zajrzeć do jego, Sohee odnosiła się do mnie z wrogością. Chłodem. Czasami zachowywała się, jakby mnie tam nie było, czasami wychodziła, gdy się odezwałem. Po raz pierwszy Daehyun spędzał czas z kimś innym, niż z nią, miała do mnie o to żal. Odbierałem jej najlepszego przyjaciela. Stanowiłem zagrożenie.
Zamiast doprowadzić do konfrontacji, wycofywaliśmy się do mnie.
Tylko że... nadal nie robił żadnego kroku. Byulyi twierdziła, że czeka na odpowiednią chwilę, na jakiś ważny moment. Może na moje urodziny. Nigdy o nich nie zapomniał, bo jego były dokładnie miesiąc później. Tamtego ranka ucieszyłem się, widząc plakat w jego oknie: „Wszystkiego najlepszego, Youngjae! Znowu jesteśmy rówieśnikami!"
Wychyliłem się.
- Przez miesiąc.
Pojawił się w oknie, uśmiechnięty, zacierając ręce.
- Ale to będzie dobry miesiąc.
- Kiedy skończysz szesnaście lat, pewnie o mnie zapomnisz - drażniłem się.
- Niemożliwe. - Głos mu się załamał, a moje serce fiknęło koziołka.
Po południu Heechul poszedł z Betsy na spacer, żebyśmy mieli wolną rękę. Daehyun zjawił się o stałej godzienie. Niósł dwa pudełka po pizzy. Już miałem powiedzieć, że jestem najedzony po lunchu, gdy...
- Czy te pudełka są puste? - zapytałem sprytnie. Przeczuwałem, że tu nie chodzi o pizzę.
Otworzył jedno. Uśmiechnął się.
- Puste.
- Od lat tam nie byłem!
- Ja też nie. Ostatnio byliśmy z Sohee chyba z tobą.
Zbiegliśmy ze wzgórza, do parku na końcu naszej uliczki, mikroskopijnego, wciśniętego między dwa domy, pokonaliśmy kolejne wzgórze, minęliśmy nabazgrany sprejem napis: „Dorosłym wstęp wzbroniony, chyba że pod opieką dzieci”, i znaleźliśmy się przy zjeżdżalniach Seward Street.
- O Boże. - Nagle przeszedł mnie strach. - Zawsze były takie strome?
Daehyun rozerwał pudełko, ułożył je tłustą stroną do dołu na dwóch wąskich betonowych zjeżdżalniach.
- Ja po lewej.
Usiadłem na moim pudełku.
- Na to masz pecha, bo prawa jest szybsza.
- Niemożliwe! Ten z lewej zawsze wygrywa!
- Twierdzi koleś, który nie był tu od stu lat. Uważaj na ręce.
Uśmiechnął się.
- Czego jak czego, ale tych obtarć nie zapomniałem.
Odliczaliśmy do trzech i wystartowaliśmy. Zjeżdżalnie są krótkie i szybkie, więc błyskawnicznie znaleźliśmy się na dole, cały czas starając się zapanować nad krzykiem, żeby nie drażnić Wiedźmy z Seward. Wredna baba, która bluzgała przekleństwami pod adresem wszystkich, którzy bawili się zbyt głośno, i stanowiła kolejny powód, dla którego zjeżdżalnie cieszyły się takim powodzeniem. Daehyun zjechał pierwszy, nagami do przodu. Wylądował na ziemi z głuchym łaskotem, który wywołał u nas paroksyzm śmiechu.
- Jezu, tyłek mi zaraz odpadnie - mruknął.
Nie skomentowałem tego, nie powiedziałem też, że jego tyłek zwraca moją uwagę od czerwca.
Zostaliśmy pół godziny, dzieląc się zjeżdżalniami z dwójką naćpanych dwudziestolatków i grupą matek z przedszkolakami. Staliśmy w kolejce za mamami, szykując się do ostatniego zjazdu, gdy usłyszałem głośny śmiech. Odwróciłem się i zobaczyłem chłopaków ze szkoły. Serce stanęło mi w gardle.
- Fajna kreacja - rzuca Jun. - Dziadziusia?
Miałem na sobie kurtkę retro, o dwa numery za dużą, ale poupinałem ją agrafkami, a pod nią - koszulkę w prążki, z długim rękawem, i dżinsy z zakasanymi nogawkami. W moje urodziny chciałem wyglądać ładnie.
Nagle poczułem się okropnie.
Daehyun odwrócił się zaskoczony. I wtedy... wtedy zrobił coś, co wszystko zmieniło. Celowo stanął tak, że mnie zasłonił.
- Nie słuchaj ich. Mnie się podoba twój strój.
Podobałem mu się taki, jaki jestem.
Spokojnie usiadłem na pudełku po pizzy.
- Nasza kolej, chodź idziemy.
Ale tak naprawdę chciałem powiedzieć: Potrzebuję cię.
Zanim doszliśmy do domu, sprawił, że śmiałem się i żartowałem z ludzi, którzy dokuczali mi od lat. W końcu zrozumiałem, że to idiotyczne, że przejmowałem się tym, co o mnie sądzą koledzy z klasy. Zwłaszcza że wcale nie chciałem wyglądać jak oni.
- Daehyun! - zawołał Heechul na nasz widok. - Oczywiście wejdziesz na urodzinową kolację, prawda?
Spojrzałem na niego z nadzieją. Wsunął ręce w kieszenie.
- Jasne.
Kolacja była prosta. Doskonała. Brali w niej udział tylko Gunhee, Heechul, Byulyi i Daehyun. Jedliśmy pizzę margaritę i fantastyczny tort w kształcie korony. Ja zjadłem pierwszy kawałek, Daehyun - największy. Później wyszliśmy na dwór. Byulyi szturchnęła mnie w bok i zniknęła.
Daehyun przestępował z nogi na nogę.
- Nie umiem kupować prezentów.
Serce stanęło mi w piersi. Ale zamiast mnie pocałować, wyjął z kieszeni garść drobiazgów, w t części od zegarka i papierki od cukierków. Szukał powoli, aż znalazł kapsel od oranżady. Różowy. Podnósł go.
- Pierwszy.
Być może ktoś inny byłbu zawiedziony, ale nie ja. Niedawno widzieliśmy na wystawie pasek zrobiony z kapsli i stwierdziłem, że chciałbym taki zrobić.
- Pamiętałeś!
Uśmiechnął się z ulgą.
- Pomyślałem, że to fajny pomysł. Kolorowy. - Kiedy kładł mi go w otwartej dłoni, ponownie odczytałem słowa na jego nadgarstku, po raz setny tamtego dnia: „Spawać szybko”.
To była ta chwila.
Zacisnąłem dłoń na kapslu, podeszłem o krok bliżej. Daehyun oddychał coraz szybciej. Ja też.
- Obiecałeś!
Odskoczyliśmy od siebie. Sohee stała na sąsiednim ganku. Miała chyba łzy w oczach.
- Potrzebowałam cię, a ciebie nie było.
Charakterystyczny błysk paniki w jego oczach.
- Boże, nie mieści mi się w głowie, że zapomniałem.
Miała na sobie cieniutki sweterek, ale w tym, jak skrzyżowała ręce na piersi, nie było za grosz finezji czy delikatności.
- Ostatnio o wielu rzeczach zapominasz.
- Przepraszam. Umknęło mi. Bardzo przepraszam. - Usiłował wpakować wszystkie części od zegarka z powrotem do kieszeni, ale rozsypały się na mojej werandzie.
- Świetnie, Daehyum. - Spojrzała na mnie, zmarszczyła brwi. - Nie pojmuję, czemu tak marnujesz czas.
Ale ciągle mówiła do niego.
- Dzięki za kolację - mruknął, upychając wszystko po kieszeniach. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - Odszedł, nawet na mnie nie patrząc. Sohee cały czas łyoała gniewnie z ich werandy. Poczułem się, jakbym dostał w twarz. Było mi wstyd. Nie miałem powodu, żeby się wstydzić, ale Sohee tak działa na ludzi. Potrafi wywołać w człowieku każdą emocję, jaką sobie wymyśli.
Później Daehyun tłumaczył, że miał z nią iść na jakieś spotkanie. Nie podał żadnych szczegółów. Po tym wydało się, że zrobiliśmy krok w tył. Zaczęła się szkoła. Nadal przesiadywał ze mną i Byulyi . Sohee zawierała nowe znajomości. Między bliźniakami wyczuwało się milczące napięcie. Daehyun o tym nie wspominał, ale wiedziałem, że to go gryzie.
W któryś piątek, po lekcjach, pomazał mi nagranie z Muzeum Nauki w Chicago - mechaniczne cudeńko, bardzo skomplikowany pinball. Nie byłam u nich w domu od początku wakacji, odkąd Sohee potraktowała mnie lodowato. Liczyłem, że to pretekst, żeby zaprowadzić mnie do jego pokoju, ale laptop stał w saloniku. Daehyun przysiadł na kanapie, zostawiając mi miejsce obok siebie. Czy to zaproszenie? A może tylko uprzejmość, bo zostawiał mi drugą, wygodniejszą kanapę?
Dlaczego to takie trudne?
Zaryzykowałe, usiadł koło niego. Daehyun włączył film. Przysunąłem się bliżej, niby po to, żeby lepiej widzieć. Nie mogłem się skoncentrować, ale i tak śmiałem się radośnie, kiedy srebrna kula mknęła przez tunele, uruchomiała pułapki, mijała bramki. Byłem już tak blisko, że zapadłem się w szczelinę między poduszkami. Poczułem leciutki zapach jego potu. Nie był przykry, zdecydowanie nie. A potem dotknąłem wierzchem dłoni jego ręki i serce stanęło mi w gardle.
Daehyun znieruchomiał.
Odchrząknąłem.
- Masz jakieś plany na jutro? No wiesz, w związku z urodzinami?
- Nie. - Nerwowo cofnął rękę. - Żadnych. Żadnych planów.
- Och... - Wpatrywałem się w jego rękę.
- Sohee ma trening czy zawody, więc czeka nas kolejne popołudnie kiepskiego stadionowego żarcia, piszczących dziewczynek i sprzedawców pamiątek.
Pretekst, żeby się ze mną nie spotkać? Czyżbym cały czas był w błędzie? Wybrałem się do domu i zadzwoniłem do Byulyi .
- Nie ma mowy - stwierdziła. - Podobasz mu się.
- Nie widziałaś go. Był taki dziwny i spięty.
Ale następnego ranka umówiłem się z Byulyi , żeby poszukać dla niego odpowiedniego prezentu. Nie dojrzałem jeszcze do tego, żeby zrezygnować. Nie mogłem jeszcze zrezygnować. Wiedziałem, że do jednej z machin był mu potrzebny klucz francuski nietypowych rozmiarów, i wiedziałem też, że nie udału mu się znaleźć go w Internecie. Przez cały dzień szukaliśmy go w sklepach specjalistycznych i tego wieczoru wracał do domu, pękając z dumy, bo znalazłem odpowiedni klucz. Znowu poczułem przypływ niespokojnej nadziei. I wtedy to zobaczyłem.
Przyjęcie. Zabawa trwa w najlepsze.
Dom Jungów pęka w szwach, w oknach kołysały się sznury barwnych lampek. To nie było przyjęcie niespodzianka. To była zaplanowana impreza. Impreza, na którą mnie nie zaproszono.
Zamarłem w pół kroki, załamany, ściskając w dłoni malutki klucz francuski i obserwując imprezę. Minęła mnie grupka dziewcząt, wbiegły na werandę. Jakim cudem bliźniętom udało się w tak krótkim czasie zdobyć tylu nowych przyjaciół? Dziewczęta zapukały do drzwi. Otworzyła im Sohee, powitała radosnym uśmiechem. Minęły ją, weszły do środka. Wtedy zobaczyła mnie, gapiącego się z chodnika.
Zawahała się, skrzywiła.
- No i co? Za dobry jesteś na nasze przyjęcie?
- Co?
- Wiesz, po tym, ile czasu spędzałeś z moim bratem, mógłbyś wejść przynajmniej na chwilę i złożyć mu życzenia.
Kręciło mi się w głowie.
- Nie zaprosił mnie.
Na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- A Daehyun mówił, że nie możesz.
Eksplozja. Ból.
- Ja... nie, nie zaprosił mnie.
- Hm... - Przygląda mi się niespokojnie. - No cóż. Cześć.
Lawendowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Wpatrywałem się w nie, urażony i upokorzony. Dlaczego mnie tam nie chciał? Wbiegłem do domu, zaciągnąłem zasłony w pokoju i zaniosłem się płaczem. Co się stało? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego już mnie nie lubi?
Światło w jego pokoju zapaliło się o północy. Zawołał mnie po imieniu.
Usiłowałem skupić się na gigantycznym kraterze w moim sercu. Znowu mnie zawołał. Chciałem go zignorować, ale nie mogłem. Otworzyłem okno.
Daehyun wbił wzrok w ziemię.
- To... co dzisiaj robiłeś?
- Nic - odparłem krótko, zwięźle. - Nic dzisiaj nie robiłem.
Wydawał się poruszony, co tylko spotęgowało moją złość. Dlaczego chciał wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia?
- Dobranoc. - Już miałem zamknąć okno.
- Poczekaj! - Nerwowo pociągnął się za włosy. - Ja... właśnie się dowiedziałem, że wyjeżdżamy.
Poczułem się, jakby mnie uderzył. Zamrugałem, zaskoczony przypływem świeżych łez.
- Wyjeżdżacie? Znowu?
- W poniedziałek.
- Za dwa dni? - Dlaczego nie przestaję płakać? Ależ ze mnie idiota!
- Sohee wraca do poprzedniego trenera. - Wydawał się bezradny. - Tutaj nic się nie udaje.
- Nic się nie udaje? - wybucham. - Nie masz mi nic do powiedzenia przed wyjazdem?
Daehyun rozchylił usta, ale nie padło z nich żadne słowo. Mina jak przy trudnym równaniu. Minęła minuta, może dwie.
- Przynajmniej to nas łączy - rzuciłem. - Ja też nie mam ci nic do powiedzenia.
I zatrzasnąłem okno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro