Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴4✴

Siedzi w oknie. Dosłownie - siedzi w oknie. Pośladki na parapecie, nogi zwisają luźno. A ręce skrzyżowane na piersi, jakby podglądanie niczego niepodejrzewającego chłopaka było najnormalniejszą sprawą pod słońcem.

Gapię się, zaskoczony, otępiały, że Daehyun parska śmiechem. Śmieje się całym ciałem, odrzuca głowę do tyłu i klaszcze w dłonie.

Jung Daehyun śmieje się ze mnie. I klaszcze.

- Wołałem cię. - Usiłuje spoważnieć, ale tylko uśmiecha się szerzej. Mógłbym policzyć mu zęby. - Wołałem kilka razy, ale muzyka była za głośno, więc po prostu czekałem. Dobrze tańczysz.

Przerażenie uniemożliwia mi prowadzenie normalnej rozmowy.

- Przepraszam. - Ciągle się uśmiecha, ale widać, że robi mu się nieswojo. - Chciałem się tylko przywitać.

Jednym płynnym ruchem przerzuca nogi przez parapet. W jego gestach jest pełna lekkość, charakterystyczny wdzięk, który od razu rozpoznaję. Powraca znajomy bolesny wstyd. A potem Daehyun przeciąga się, a mnie znowu odbiera mowę.

- Daehyun ty... jesteś wysoki.

Jest to prawdopodobnie najgłupsze, co mogłem powiedzieć.

Jung Daehyun zawsze mnie przewyższał, ale w ciągu minionych dwóch lat stał się jeszcze wyższy.  Jego szczupła sylwetka - dawniej chuda i niezdarna mimo płynnych ruchów, także się zmieniła. Nabrał ciała, choć bez przesady. Po prostu nie jest taki chudy. Ale informowanie kogoś, że jest wysoki, to jak komentowanie pogody, gdy leje. Oczywiste i denerwujące.

- Wszystko przez te włosy - odpowiada z kamienną miną. - Grawitacja zawsze komplikowała mi życie.

Fakt, jego ciemne włosy też są... Wysokie. Niesforne, ale... niesforne inaczej. Nie pojmuję, jak to możliwe bez sporych ilości żelu albo pianki, ale nawet w dzieciństwie włosy Daehyuna sterczały w górę. Przez nie wygląda jak szalony naukowiec, co zresztą nie jest zbyt dalekie prawdy. Ta fryzura to jedna z rzeczy, które zawsze w nim lubiłem.

Oczywiście póki nie znienawidziłem go całego, ma się rozumieć.

Czeka na moją reakcję, a kiedy milczę, chrząka głośno.

- Ale ty też jesteś wyższy. Oczywiście. To znaczy, minęło sporo czasu, więc to jasne, że jesteś. Wyższy.

Przyglądamy się sobie. Kręci mi się w głowie, gdy usiłuję połączyć dzisiejszego Daehyuna z tym sprzed lat. Dorósł, wyrósł, ale to nadal on. Ten sam chłopak, w którym zakochałem się w gimnazjum. To uczucie narastało od lat, ale tamtego roku, gdy kończył szesnaście lat, wszystko się zmieniło.

Obwiniam o to jego spodnie.

Jung Daehyun zawsze był... miły. I słodki, i inteligentny, a w miarę jak dorastaliśmy było oczywiste, że się w nim zakocham. Ale tamtego dnia, gdy wszystko wreszcie zaskoczyło, jednocześnie odkryłem, że zaczął zwracać uwagę na swój wygląd. Bez przesady, po prostu doszedł do wniosku, że może jednak szorty do kolan i gigantyczne adidasy to nie jest najlepszy strój akurat dla niego.

I wtedy zaczął nosić te spodnie.

Fajne spodnie. Nie hipsterskie, nie szpanerskie, ale takie, które dowodziły, że mu zależy. Wybierał takie pasujące do jego sylwetki. Niektóre gładkie, inne w prążki, żeby podkreślić swój wzrost. Wkładał do nich koszule w stylu retro i nietypowe marynarki i całość sprawiała wrażenie niewymuszonej lekkości.

To chyba jasne, że się w nim zakochałem.

To chyba jasne, że skończyło się fatalnie.

I proszę, oto on. Nadal ubiera się tak samo. Jeśli już, tylko ulepszył swój styl. Nadal nosi obcisłe spodnie i koszule, ale teraz dodaje jeszcze biżuterię. Szeroka bransoletka z czarnej skóry na jednym nadgarstku, cienkie, kolorowe rzemyki gumki na drugim. Jung Daehyun wygląda dobrze. Lepiej.

Zaskakujący wniosek, ale kolejny zadziwia mnie jeszcze bardziej.

Już nie jestem w nim zakochany.

A kiedy na niego patrzę, czuję tylko... pustkę.

- Co u ciebie? - Uśmiecham się zarazem ciepło i zimno. Mam nadzieję, że ten uśmiech mówi: Już nie jestem tamtym chłopakiem. Wcale mnie nie skrzywdziłeś i wcale o tobie nie myślę.

- W porządku. Naprawdę w porządku. Zacząłem studiować na Berkeley, dlatego wszystkie moje rzeczy są tam. W Berkeley, rozumiesz? Wpadłem tu tylko po to, żeby pomóc rodzicom przy rozpakowywaniu. - Wskazuje za siebie, jakby w pokoju były jakieś pudła. Zawsze dużo gestykulował.

- Berkeley. - Jestem pod wrażeniem. - Naprawdę?

Opuszcza wzrok na dróżkę między naszymi domami.

- Tak, skończyłem wcześniej szkołę. No wiesz, tak to jest, jak człowiek uczy się w domu. Sohee też, ale na razie nie wybiera się na studia, tylko poświęca karierze.

- Więc mieszkasz w Berkley? - dopytuję z niedowierzaniem. - W akademiku?

- Tak.

Tak. O mój Boże, tak!

- To znaczy nie cały czas - tłumaczy. - Przywiozę tu trochę rzeczy, na weekendy i ferie. I w ogóle.

Coś boleśnie ściska mnie w piersi.

- Weekendy?

- Pewnie tak. - Wydaje się zmieszany. - To wszystko jest dla mnie bardzo nowe. Zawsze cały świat kręcił się wokół Sohee, rozumiesz.

O tak, rozumiem. Życie rodziny Jung zawsze koncentrowało się wokół kariery Sohee. Chyba po raz pierwszy Daehyun nie musi podporządkowywać swoich planów treningom siostry.

- Widziałem ją w zeszłym roku w telewizji - mówię, starając się nie okazywać paniki na myśl, że będę go widywał regularnie. - Mistrzostwa świata, srebrny medal. Fantastyczne.

- Och. - Daehyun opiera się o framugę, drapie po nosie i tym samym odsłania notatkę na nadgarstku: "Obwód zamknięty".

- Ale lepiej jej tego nie mów.

- Dlaczego? - Wpatruję się w jego rękę. Zawsze zapisywał na niej tajemnicze notatki, zawsze czarnym flamastrem. Chcąc być taki jak on, też zacząłem to robić. Mój żołądek ściska się boleśnie. Ciekawe, czy to zauważył? Czy Sohee dokuczała mu z tego powodu, gdy mnie nie było w pobliżu?

- Znasz Sohee. Jeśli to nie pierwsze miejsce, nie liczy się. - Prostuje się, rusza, wyciąga do mnie ręce. - Ale co u ciebie? Przepraszam, całkiem zdominowałem naszą rozmowę.

- Super, u mnie super!

Super? Po dwóch latach obsesyjnego knucia zemsty mówię coś takiego? Oczywiście, kiedy knułem zemstę, nie wyobrażałem sobie, że będę z nim rozmawiał w piżamie. I to do kompletu.

Jezu. Mam na sobie piżamę do kompletu.
I włosy! Moje włosy! Są koszmarne po peruce, płaskie i spocone!

Nic nie jest tak, jak powinno. Wyobrażałem sobie, że w tej chwili będę miał na sobie coś fantastycznego i wyjątkowego. Że będziemy w zatłoczonym pomieszczeniu, a jemu zaprze dech w piersiach na mój widok. Miałem się śmiać, a on - iść do mnie, przyciągany moim magnetyzmem. Miałem być zaskoczony, ale obojętny. A potem pojawiłby się Jaebum. Objąłby mnie i wyszedłbym z nim, z odzyskaną godnością, a Daehyun miał umierać z rozpaczy, gryząc się, że nie zrobił żadnego kroku w czasach, gdy mógł mnie mieć.

Daehyun przypatruje mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Zmarszczył czoło, rozchylił usta, spoważniał. Mina trudnego równania. Ale dlaczego?

- A twoi bliscy? - pyta. - Co u nich?

Ta twarz. Nie daje mi spokoju.

- W porządku. - Jestem pewny siebie i szczęśliwy. I już dawno o tobie zapomniałem. Tak, już o tobie zapomniałem, jasne? - Heechul pracuje na własny rachunek. Piecze na zamówienie fantastyczne ciasta, w wszelkich możliwych smakach. Interes idzie coraz lepiej. A Gunhee jest taki jak zawsze. No wiesz. W porządku. - Odwracam wzrok, wpatruję się w ciemną uliczkę. Wolałbym, żeby przestał się na mnie patrzeć.

- A twoja matka? - pyta z wahaniem.

Kolejna niezręczna cisza. Niewiele osób wie o Mihee, ale pewnych rzeczy się przed sąsiadami nie ukryje. Na przykład mojej biologicznej matki.

- Jak to ona. Teraz poszła w New Age, wróży z fusów herbacianych. - Robi mi się gorąco. Jak długo jeszcze będziemy tak stali, siląc się na uprzejmość? - Ma mieszkanie.

- To super. Youngjae, bardzo się cieszę. - A ponieważ to Daehyun, wydaje się naprawdę zadowolony. Bardzo to wszystko dziwne. - Często się z nią widujesz?

- Raczej nie. A Seungho ani razu w tym tym roku - dodaję, sam nie wiem dlaczego.

- Czy on nadal...

Kiwam głową.
Matka i ojciec poznali się, gdy byli nastolatkami. Byli także alkoholikami, narkomanami i parą bezdomnych żuli. Kiedy zaszła w ciążę, Mihee pobiegła po pomoc do starszego brata, Gunhee. Nie chciała mnie, ale nie chciala też aborcji. A Gunhee i Heechul, którzy byli razem od siedmiu lat, chcieli mieć dziecko. Więc adoptowali mnie.

Ale owszem, z biologicznego punktu widzenia Gunhee jest moim wujkiem.

Moi rodzice usiłowali pomóc Mihee. Już od lat nie mieszka na ulicy - najpierw to były ośrodki pomocy, teraz w końcu samodzielne mieszkanie - ale i tak nie jest to osoba godna zaufania, delikatnie mówiąc. Jedyne, co mogę o niej powiedzieć, to że przynajmniej jest trzeźwa. A Seungho widuję od czasu do czasu, gdy akurat znowu zawita do San Francisco. Dzwoni wtedy do rodziców, zapraszamy go na obiad, a potem znowu przez kilka miesięcy nie daje znaku życia. Bezdomni są bardziej mobilni, niż się ludziom wydaje.

Nie lubię rozmawiać o moich biologicznych rodzicach.

- Podoba mi się, jak urządziłeś swój pokój - oznajmia nagle Daehyun. - Bardzo fajne światełka. - Wskazuje sznury białoróżowych lampek pod sufitem. - I te głowy manekinów.

Wzdłuż ścian, pod sufitem, ciągną się półki zastawione turkusowymi głowami manekinów. Przechowuję na nich peruki i okulary słoneczne. Na ścianach wiszą też plakaty z filmów kostiumowych i czarno-białe fotografie dawnych gwiazd. Mam różowe biurko mieniące się brokatem, którym posypałem jeszcze mokrą farbę. Na blacie stoją niezliczone słoiczki z brokatem, buteleczki lakieru do paznokci, opakowania plastikowych spinek i kredek. Na regale stoją niezliczone puszki farby w spreju, a stolik do szycia niknie pod stertą fotografii przedstawiających japońską modę uliczną. Wszędzie piętrzą się bele materiału. W szafkach mam kolejne słoiczki - z guzikami, paciorkami, suwakami, igłami. Nad łóżkiem wisi baldachim, zrobiony z indyjskich chust i papierowych parasolek z chińskiej dzielnicy.

Panuje w nim chaos, ale bardzo go lubię. Mój pokój to moje schronienie.

Zerkam do sypialni Daehyuna. Nagie ściany, pusta podłoga. Nic. Podąża wzrokiem za moim spojrzeniem.

- Nie to co dawniej, co? - rzuca.

Zanim się wyprowadzili, jego pokój był równie zagracony jak mój. Kubki po kawie pełne śrubek, nitów, nakrętek i gwoździ. Rysunki techniczne poprzyklejane obok wykresów, tablica Mendelejewa na ścianie. Żarówki, zwoje drutu miedzianego, części od zegarów.
I tak właśnie wyglądał pokój Daehyuna.

Uśmiecham się czujnie.

- Rzeczywiście, trochę u ciebie inaczej.

Drapie się w czoło.

- Wszystko się zmienia, ludzie również. - Otwiera szeroko oczy, jakby żartował, ale wyczuwam w nim coś innego, jakiś niepokój.

Gwałtownie cofa się w mrok pokoju.

- Spieszę się na pociąg. Jutro mam zajęcia.

Zaskakuje mnie tym.

- Och.

A potem znowu jest w oknie. Jego twarz jak trudne równanie.

- Zobaczymy się wkrótce?

A co mam powiedzieć? Wskazuję swoje okno.

- Jestem tutaj.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro