✴35✴
Mój pokój zalewa księżycowe światło, obnaża jego kruchość.
- Nie powiedziałem tego po to, żebyś odpowiedział tym samym - zapewnia. - Nie mów, jeśli nie chcesz. Poczekam.
Wstaję, a on zaraz za mną. Kładę sobie jego ręce na biodrach, zbliżam się do niego, obejmuję go za szyję i całuję go powoli. Czule. Odnajduje mój język. Nasze serca biją coraz szybciej, pocałunki są coraz bardziej namiętne, aż odrywamy się od siebie bez tchu.
Uśmiecham się z rozmarzeniem i dotykam opuchniętych warg. Tak nie całuje miły chłopak z sąsiedztwa. Przyciągam go do siebie za krawat i szepcze mu do ucha:
- Jung Daehyun, kocham się w tobie od dziecka.
Nic nie mówi, ale zaciska palce na mojej tali. Wtulam się w niego. Wiercę się i kręcę, zajmuję wygodniejszą pozycję. Opuszcza wzrok, i tym razem to jego palce wsuwają się pod moją gumkę na przegubie.
Przeszywa mnie rozkoszny dreszcz.
- Nigdy jej nie zdejmuję.
Daehyun muska palcami delikatną skórę nadgarstka.
- Przetrze się.
- Wtedy poproszę o nową.
- Okej. - Z uśmiechem dotyka mnie czubkiem nosa.
A potem wzdryga się i odskakuje ode mnie.
Ktoś idzie na górę. Drzwi się uchylają. Do pokoju zagląda Heechul. Spogląda na mnie znacząco.
- Chciałem się upewnić, że wszystko jest w porządku. Późno już. Musicie iść.
- Zaraz zejdziemy - obiecuję.
- Jesteś jeszcze bez butów i skarpetek.
- Daj mi pięć minut.
- Mierzę czas - zastrzega Heechul. - A za drugim razem na górę przyjdzie Gunhee - uprzedza.
Szturcham Daehyuna w pierś, upajam się świadomością, że teraz mogę go swobodnie dotykać, gdy tylko zechcę.
- Pamiętasz, co kiedyś powiedziałeś o tym, że ktoś jest doskonały w czyichś oczach?
- Tak.
Podnoszę na niego wzrok.
- Ty też jesteś doskonały. Dla mnie. I... fantastycznie dzisiaj wyglądasz. Zresztą nie tylko dzisiaj.
Daehyun trzepocze powiekami.
- Czy ja zemdlałem? Bo tysiące razy wyobrażałem sobie, że to mówisz, ale nie sądziłem, że naprawdę usłyszę coś takiego z twoich ust.
- Trzy minuty! - woła Heechul z dołu.
Śmiejemy się nerwowo. Daehyun kręci głową, żeby wrócić na ziemię.
- Buty - mówi. - Skarpetki.
Pokazuję mu, gdzie co jest, i podczas gdy on wszystko szykuje, ja przyglądam się mu. W końcu Daehyun obejmuje mnie w tali i niesie na łóżko. Sadza mnie na skraju, a ja dalej wlepiam w niego wzrok. Nagle podnosi głowę do góry i nasze oczy się spotykają, więc mam ochotę to pocałować, ale w tej samej chwili znowu głos z dołu:
- Minuta!
Daehyun klęka, ujmuje moją lewą stopę i szybko zakłada mi skarpetki. Z prawą robi to samo.
Rozlega się pukanie o framugę, Betsy radośnie kłusuje w naszą stronę, a obaj moi ojcowie stają w progu. Daehyun jeszcze zakłada mi w błyskawicznym tempie buty i pomaga wstać.
Na twarzy Gunhee maluje się zdumienie.
- O rany.
Nie wiem, co o tym sądzić.
- O rany: dobrze?
- O rany: bosko - ocenia Daehyun.
Pod ich spojrzeniami znowu się denerwuję. Odwracam się do lustra i widzę... fantastyczny garnitur, piękną fryzurę, promienną twarz. Ze szklanej tafli uśmiecha się do mnie Youngjae.
✂️✂️✂️
- Jeszcze jedno - decyduje Heechul. - Z profilu, żeby było widać twój lepszy bok - śmieje się.
Przychylam głowę i pozuję do kolejnej fotografii.
- Ale to już ostatnie.
- Dobra jużżż.
- Czas - mruczę.
Ale czuję się cudownie. Rodzice robią jeszcze dwa zdjęcia - nas obojga i samego Daehyuna - i w końcu wychodzimy na nocną mgłę. Idziemy na piechotę, szkoła nie jest daleko.
A także dlatego, że nie chcę jechać z rodzicami autem.
- No! Wreszcie są!
Na sąsiedni ganek wychodzi Himchan ze swoją córeczką na biodrze. Macham do nich. Malutka otwiera szeroko oczy, jak wtedy, gdy w parku zobaczyła dzikie zielone papugi.
- Och - mówi.
- Super razem wyglądacie! - woła Himchan.
Uśmiechamy się z wdzięcznością i się żegnamy.
Pokonujemy pierwszą przecznicę.
- Cały czas patrzą? - pytam.
Daehyun zerka za siebie.
- Cała czwórka.
Mam motyle w brzuchu, ale to radosne motyle oczekiwania. Oboje czekamy na tą samą chwilę. W końcu znikamy za zakrętem i Daehyun zaciąga mnie w fioletowo-czarny cień pierwszego domku. Rzucamy się na siebie. Wplatam mu palce we włosy, przyciągam bliżej. Opiera mnie o ścianę i przywiera do mnie całym ciałem, napiera na mnie biodrami. Całujemy się i śmiejemy jednocześnie. Bliskość jego ciała jest elektryzująca. Upajająca. A potem obejmujemy się, splatamy dłonie, łączymy usta, wtulamy się w siebie.
I jeśli ja jestem gwiazdami, Jung Daehyun to cała galaktyka.
Dokoła nas wiruje ziemia, wietrzna i zimna, ale między nami jest gorąco i słodko. Od jego zapachu kręci mi się w głowie. Całuję go w szyję, zsuwam usta coraz niżej na jego obojczyki i choć wiatr wszystko zagłusza, czuję, jak wzdycha. Wsuwa palce pod ciasno zapiętą koszulę, znajduje skrawek gołego ciała i od razu przeszywa mnie dreszcz.
Znowu się całujemy, z całej siły przywieramy do siebie. Daehyun w pewnym momencie odrywa się ode mnie z obłędem w oczach.
- Musimy przestać, bo jeśli nie...
- Wiem. - Choć tak naprawdę wcale nie chcę przestawać.
Obejmuje mnie i tuli do siebie, jakby się bał, że zaraz porwie mnie wiatr. Stoimy tak i czekamy, aż nasze tętno wróci do normy. Aż znowu będziemy mogli oddychać.
✂️✂️✂️
Otacza nas gęsta mgła, na ulicach jest sporo przechodniów. Uśmiechamy się od ucha do ucha. Idziemy przez rozświetoną dzielnicę i czuję się jak w jakimś teledysku.
Pokonujemy ostatni zakręt w drodze do szkoły i Daehyun ciągnie mnie w kolejny ciasny zaułek między domami. Rozbawiony spoglądam na niego. Ale Daehyun jest nagle bardzo niespokojny. Spięty.
Zaczynam się bać.
- Czy wszystko... w porządku? - pytam.
Sięga do wewnętrznej kieszeni garnituru.
- Chciałem ci to dać na Gwiazdkę, potem na Nowy Rok. Ale ciągle nie mogłem skończyć. A później pomyślałem, że to będzie idealny prezent na dzisiaj, oczywiście zakładając optymistycznie, że zechcesz pójść ze mną na ten bal. Potem nie mogłem dać ci tego u ciebie w pokoju, bo było za jasno, więc musiałem poczekać, aż będziemy na dworze, gdzie jest ciemno i...
- Daehyun! Co to jest?
- Proszę bardzo, mam nadzieję, że ci się podoba. - Z trudem przełyka ślinę.
I w końcu wyjmuje rękę z kieszeni i wciska mi w dłoń mały złoty przedmiot, ciepły od bliskości jego ciała. Okrągły, przypomina wysoką puderniczkę, widzę nawet guziczek otwierający pudełko.
I wieczko z wygrawerowanymi gwiazdami.
Krew dudni mi w żyłach.
- Boję się otworzyć. Jest doskonałe.
Daehyun unosi je na wysokość moich oczu.
- Naciśnij o tu.
Wyciągam drżący palec.
Cichy trzask.
I wtedy... dzieje się coś niesamowitego. Wieczko unosi się i na moich oczach powstaje mikroskopijny rozjaśniony wszechświat. Pośrodku błyszczy malutki księżyc, otaczają to lśniące gwiazdy. Wstrzymuję oddech. Misterne i pełne życia. Daehyun umieszcza to cudeńko w mojej dłoni. Wpatruję się zachwycony. Gwiazdy mrugają do mnie leniwie.
- Trwało to tak długo przez księżyc. Rozmyślałem nad długością cyklu.
Zaskoczony podnoszę głowę.
- Cyklu?
Zerka na prawdziwy księżyc. Jest w czwartej kwadrze, tylko lewa strona niknie w ciemności. Opuszczam głowę i widzę, że lewy skrawek mojego księżyca też jest niewidoczny. Zamurowało mnie z wrażenia.
- Żebyś mnie nie zapomniał, kiedy mnie nie będzie - dodaje.
Przerażony podnoszę głowę.
Daehyun poprawia się szybko.
- Nie: na zawsze. No wiesz, w tygodniu, gdy jestem w Berkeley. Koniec z przeprowadzkami. Jestem tu, gdzie ty.
Oddycham z ulgą.
- Nic nie mówisz. - Nerwowo bawi się gumką. - Podoba ci się?
- Daehyun... To najcudowniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem.
On też oddycha z ulgą. Bierze mnie w ramiona. Najchętniej całowałbym go przez całą noc, przez całe życie. Ten jeden jedyny. Smakuje słono, jak morska mgła. Ale też słodko, jak...
-Wiśnie -mówi.
Tak. Chwileczkę, znowu mówię na głos?
- Smakujesz wiśniami. Pachniesz wiśniami. Zawsze tak pachniałeś. - Wtula nos w moje włosy, wzdycha głęboko. - Nie do wiary, że teraz mogę to robić. Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałem.
Ukrywam twarz w jego piersi i uśmiecham się lekko. Któregoś dnia powiem mu o fusach w filiżance.
Powietrze przesycają śmiechy i dźwięki muzyki, wirują wokół nas, ulotne i zwiewne. Kuszą nas. Zaglądam mu głęboko w oczy.
- Na pewno tego chcesz? Szkolny bal? No wiesz, to trochę... słabe.
- Oczywiście, ale czy nie takie są wszystkie szkolne imprezy? - Uśmiecha się. - Zresztą, nie wiem, nigdy nie byłem na takim balu, i jestem szczęśliwy, bardzo...
Przerywam mu kolejnym namiętnym pocałunkiem.
- Dziękuję.
- Gotowy? - pyta.
- Tak.
- Przerażony?
- Nie.
Ściska mnie za rękę. I idziemy. Z dumnie uniesioną głową czekam na wielkie, triumfalne wejście u boku chłopaka z sąsiedztwa, który dał mi księżyc i gwiazdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro