Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴35✴

Mój pokój zalewa księżycowe światło, obnaża jego kruchość.

- Nie powiedziałem tego po to, żebyś odpowiedział tym samym - zapewnia. - Nie mów, jeśli nie chcesz. Poczekam.

Wstaję, a on zaraz za mną. Kładę sobie jego ręce na biodrach, zbliżam się do niego, obejmuję go za szyję i całuję go powoli. Czule. Odnajduje mój język. Nasze serca biją coraz szybciej, pocałunki są coraz bardziej namiętne, aż odrywamy się od siebie bez tchu.

Uśmiecham się z rozmarzeniem i dotykam opuchniętych warg. Tak nie całuje miły chłopak z sąsiedztwa. Przyciągam go do siebie za krawat i szepcze mu do ucha:

- Jung Daehyun, kocham się w tobie od dziecka.

Nic nie mówi, ale zaciska palce na mojej tali. Wtulam się w niego. Wiercę się i kręcę, zajmuję wygodniejszą pozycję. Opuszcza wzrok, i tym razem to jego palce wsuwają się pod moją gumkę na przegubie.

Przeszywa mnie rozkoszny dreszcz.

- Nigdy jej nie zdejmuję.

Daehyun muska palcami delikatną skórę nadgarstka.

- Przetrze się.

- Wtedy poproszę o nową.

- Okej. - Z uśmiechem dotyka mnie czubkiem nosa.

A potem wzdryga się i odskakuje ode mnie.

Ktoś idzie na górę. Drzwi się uchylają. Do pokoju zagląda Heechul. Spogląda na mnie znacząco.

- Chciałem się upewnić, że wszystko jest w porządku. Późno już. Musicie iść.

- Zaraz zejdziemy - obiecuję.

- Jesteś jeszcze bez butów i skarpetek.

- Daj mi pięć minut.

- Mierzę czas - zastrzega Heechul. - A za drugim razem na górę przyjdzie Gunhee - uprzedza.

Szturcham Daehyuna w pierś, upajam się świadomością, że teraz mogę go swobodnie dotykać, gdy tylko zechcę.

- Pamiętasz, co kiedyś powiedziałeś o tym, że ktoś jest doskonały w czyichś oczach?

- Tak.

Podnoszę na niego wzrok.

- Ty też jesteś doskonały. Dla mnie. I... fantastycznie dzisiaj wyglądasz. Zresztą nie tylko dzisiaj.

Daehyun trzepocze powiekami.

- Czy ja zemdlałem? Bo tysiące razy wyobrażałem sobie, że to mówisz, ale nie sądziłem, że naprawdę usłyszę coś takiego z twoich ust.

- Trzy minuty! - woła Heechul z dołu.

Śmiejemy się nerwowo. Daehyun kręci głową, żeby wrócić na ziemię.

- Buty - mówi. - Skarpetki.

Pokazuję mu, gdzie co jest, i podczas gdy on wszystko szykuje, ja przyglądam się mu. W końcu Daehyun obejmuje mnie w tali i niesie na łóżko. Sadza mnie na skraju, a ja dalej wlepiam w niego wzrok. Nagle podnosi głowę do góry i nasze oczy się spotykają, więc mam ochotę to pocałować, ale w tej samej chwili znowu głos z dołu:

- Minuta!

Daehyun klęka, ujmuje moją lewą stopę i szybko zakłada mi skarpetki. Z prawą robi to samo.

Rozlega się pukanie o framugę, Betsy radośnie kłusuje w naszą stronę, a obaj moi ojcowie stają w progu. Daehyun jeszcze zakłada mi w błyskawicznym tempie buty i pomaga wstać.

Na twarzy Gunhee maluje się zdumienie.

- O rany.

Nie wiem, co o tym sądzić.

- O rany: dobrze?

- O rany: bosko - ocenia Daehyun.

Pod ich spojrzeniami znowu się denerwuję. Odwracam się do lustra i widzę... fantastyczny garnitur, piękną fryzurę, promienną twarz. Ze szklanej tafli uśmiecha się do mnie Youngjae.

✂️✂️✂️

- Jeszcze jedno - decyduje Heechul. - Z profilu, żeby było widać twój lepszy bok - śmieje się.

Przychylam głowę i pozuję do kolejnej fotografii.

- Ale to już ostatnie.

- Dobra jużżż.

- Czas - mruczę.

Ale czuję się cudownie. Rodzice robią jeszcze dwa zdjęcia - nas obojga i samego Daehyuna - i w końcu wychodzimy na nocną mgłę. Idziemy na piechotę, szkoła nie jest daleko.

A także dlatego, że nie chcę jechać z rodzicami autem.

- No! Wreszcie są!

Na sąsiedni ganek wychodzi Himchan ze swoją córeczką na biodrze. Macham do nich. Malutka otwiera szeroko oczy, jak wtedy, gdy w parku zobaczyła dzikie zielone papugi.

- Och - mówi.

- Super razem wyglądacie! - woła Himchan.

Uśmiechamy się z wdzięcznością i się żegnamy.

Pokonujemy pierwszą przecznicę.

- Cały czas patrzą? - pytam.

Daehyun zerka za siebie.

- Cała czwórka.

Mam motyle w brzuchu, ale to radosne motyle oczekiwania. Oboje czekamy na tą samą chwilę. W końcu znikamy za zakrętem i Daehyun zaciąga mnie w fioletowo-czarny cień pierwszego domku. Rzucamy się na siebie. Wplatam mu palce we włosy, przyciągam bliżej. Opiera mnie o ścianę i przywiera do mnie całym ciałem, napiera na mnie biodrami. Całujemy się i śmiejemy jednocześnie. Bliskość jego ciała jest elektryzująca. Upajająca. A potem obejmujemy się, splatamy dłonie, łączymy usta, wtulamy się w siebie.

I jeśli ja jestem gwiazdami, Jung Daehyun to cała galaktyka.

Dokoła nas wiruje ziemia, wietrzna i zimna, ale między nami jest gorąco i słodko. Od jego zapachu kręci mi się w głowie. Całuję go w szyję, zsuwam usta coraz niżej na jego obojczyki i choć wiatr wszystko zagłusza, czuję, jak wzdycha. Wsuwa palce pod ciasno zapiętą koszulę, znajduje skrawek gołego ciała i od razu przeszywa mnie dreszcz.

Znowu się całujemy, z całej siły przywieramy do siebie. Daehyun w pewnym momencie odrywa się ode mnie z obłędem w oczach.

- Musimy przestać, bo jeśli nie...

- Wiem. - Choć tak naprawdę wcale nie chcę przestawać.

Obejmuje mnie i tuli do siebie, jakby się bał, że zaraz porwie mnie wiatr. Stoimy tak i czekamy, aż nasze tętno wróci do normy. Aż znowu będziemy mogli oddychać.

✂️✂️✂️

Otacza nas gęsta mgła, na ulicach jest sporo przechodniów. Uśmiechamy się od ucha do ucha. Idziemy przez rozświetoną dzielnicę i czuję się jak w jakimś teledysku.

Pokonujemy ostatni zakręt w drodze do szkoły i Daehyun ciągnie mnie w kolejny ciasny zaułek między domami. Rozbawiony spoglądam na niego. Ale Daehyun jest nagle bardzo niespokojny. Spięty.

Zaczynam się bać.

- Czy wszystko... w porządku? - pytam.

Sięga do wewnętrznej kieszeni garnituru.

- Chciałem ci to dać na Gwiazdkę, potem na Nowy Rok. Ale ciągle nie mogłem skończyć. A później pomyślałem, że to będzie idealny prezent na dzisiaj, oczywiście zakładając optymistycznie, że zechcesz pójść ze mną na ten bal. Potem nie mogłem dać ci tego u ciebie w pokoju, bo było za jasno, więc musiałem poczekać, aż będziemy na dworze, gdzie jest ciemno i...

- Daehyun! Co to jest?

- Proszę bardzo, mam nadzieję, że ci się podoba. - Z trudem przełyka ślinę.

I w końcu wyjmuje rękę z kieszeni i wciska mi w dłoń mały złoty przedmiot, ciepły od bliskości jego ciała. Okrągły, przypomina wysoką puderniczkę, widzę nawet guziczek otwierający pudełko.

I wieczko z wygrawerowanymi gwiazdami.

Krew dudni mi w żyłach.

- Boję się otworzyć. Jest doskonałe.

Daehyun unosi je na wysokość moich oczu.

- Naciśnij o tu.

Wyciągam drżący palec.

Cichy trzask.

I wtedy... dzieje się coś niesamowitego. Wieczko unosi się i na moich oczach powstaje mikroskopijny rozjaśniony wszechświat. Pośrodku błyszczy malutki księżyc, otaczają to lśniące gwiazdy. Wstrzymuję oddech. Misterne i pełne życia. Daehyun umieszcza to cudeńko w mojej dłoni. Wpatruję się zachwycony. Gwiazdy mrugają do mnie leniwie.

- Trwało to tak długo przez księżyc. Rozmyślałem nad długością cyklu.

Zaskoczony podnoszę głowę.

- Cyklu?

Zerka na prawdziwy księżyc. Jest w czwartej kwadrze, tylko lewa strona niknie w ciemności. Opuszczam głowę i widzę, że lewy skrawek mojego księżyca też jest niewidoczny. Zamurowało mnie z wrażenia.

- Żebyś mnie nie zapomniał, kiedy mnie nie będzie - dodaje.

Przerażony podnoszę głowę.

Daehyun poprawia się szybko.

- Nie: na zawsze. No wiesz, w tygodniu, gdy jestem w Berkeley. Koniec z przeprowadzkami. Jestem tu, gdzie ty.

Oddycham z ulgą.

- Nic nie mówisz. - Nerwowo bawi się gumką. - Podoba ci się?

- Daehyun... To najcudowniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem.

On też oddycha z ulgą. Bierze mnie w ramiona. Najchętniej całowałbym go przez całą noc, przez całe życie. Ten jeden jedyny. Smakuje słono, jak morska mgła. Ale też słodko, jak...

-Wiśnie -mówi.

Tak. Chwileczkę, znowu mówię na głos?

- Smakujesz wiśniami. Pachniesz wiśniami. Zawsze tak pachniałeś. - Wtula nos w moje włosy, wzdycha głęboko. - Nie do wiary, że teraz mogę to robić. Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałem.

Ukrywam twarz w jego piersi i uśmiecham się lekko. Któregoś dnia powiem mu o fusach w filiżance.

Powietrze przesycają śmiechy i dźwięki muzyki, wirują wokół nas, ulotne i zwiewne. Kuszą nas. Zaglądam mu głęboko w oczy.

- Na pewno tego chcesz? Szkolny bal? No wiesz, to trochę... słabe.

- Oczywiście, ale czy nie takie są wszystkie szkolne imprezy? - Uśmiecha się. - Zresztą, nie wiem, nigdy nie byłem na takim balu, i jestem szczęśliwy, bardzo...

Przerywam mu kolejnym namiętnym pocałunkiem.

- Dziękuję.

- Gotowy? - pyta.

- Tak.

- Przerażony?

- Nie.

Ściska mnie za rękę. I idziemy. Z dumnie uniesioną głową czekam na wielkie, triumfalne wejście u boku chłopaka z sąsiedztwa, który dał mi księżyc i gwiazdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro