Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴34✴

Budzę się rano i widzę nad sobą jakąś niewyraźną postać. Szybko zagarniam ręką okulary i zrywam się z łóżka. Czy... to... Daehyun? Co on tu robi? która godzina?

Instynktownie rzucam się w jego stronę, ale sznurek od mojego szlafroka wdziera się między moje nogi i padam jak długi twarzą na podłogę. Nie myślałem, że można umrzeć ze wstydu, ale zdaje się, że zaraz to nastąpi.

- Wszystko w porządku? Jesteś cały i zdrowy? - Jung osuwa się na kolana. Pomaga mi usiąść. Najchętniej wtuliłbym się w niego, ale odsuwa się zaraz.

- Co... co ty tu...?

- Wróciłem wcześniej z mistrzostw. Wiem, jak ważny jest dla ciebie ten bal, i chciałem zrobić ci niespodziankę. Nie wyobrażałem sobie, że wkraczasz tam sam. Nie, żebym wątpił, że nie dałbyś sobie rady - zastrzega szybko. Bardzo to miłe z jego strony, zwłaszcza biorąc pod uwagę mój obecny stan. - Po prostu chciałem tam być. Z tobą, w takiej chwili.

Przecieram twarz z porannych śpiochów.

Nagle w pokoju pojawiają się Heechul i Gunhee. Daehyun patrzy na nich ze skruchą.

- Przepraszam, wszedłbym drzwiami, ale bałem się, że nikt mnie nie usłyszy, a okno było otwarte.

- Zawsze byłeś... nieprzewidywalny - mówi Heechul.

Daehyun uśmiecha się do niego i zaraz znowu koncentruje się na mnie.

- No, dalej, szykuj się na bal.

Odwracam głowę.

- Nie idę.

- Musisz. - Szturcha mnie łokciem. - Wróciłem po to, żeby cię tam zabrać, zapomniałeś już?

Nie mogę spojrzeć mu w oczy.

- Wyglądam idiotycznie.

- Racja, bo jesteś w piżamie - zaczyna się śmiać. - Cóż... zaraz doprowadzimy cię do porządku - zapewnia.

Chwyta mnie za ramiona i pomaga wstać. Gunhee robi krok w naszą stronę, ale Heechul kładzie mu dłoń na ramieniu. Obaj patrzą, jak Daehyun walczy z sznurkami od mojego szlafroku i pomaga mi dźwignąć się na nogi. Prowadzi mnie do mojej łazienki. Rodzice idą za nami w bezpiecznej odległości. Jung odkręca kran i przegląda buteleczki i słoiczki w łazience, aż znajduje to, czego szukał.

- Jest!

Płyn do głębokiego oczyszczania twarzy.

- Sohee ma taki sam - wyjaśnia i macha ręką w kierunku mojej twarzy.

- O Boże. - Zerkam w lustro. - Wyglądam, jakby użądliło mnie stado pszczół.

Daehyun się uśmiecha.

- Trochę tak. No, dalej, ciepła woda.

Wiercimy się niezdarnie, aż stoję przy umywalce. Pochylam się z trudem. Wsuwa mi palce we włosy i trzyma moją grzywkę, gdy doprowadzam twarz do porządku. Uspokajam się, czują go przy sobie. Wycieram buzię, odnajduję w lustrze jego wzrok. Rumienię się lekko.

Patrzy na mnie z jawnym pożądaniem.

Gunhee chrząka znacząco w drzwiach. Poruszamy się nerwowo.

- Co zrobimy z włosami? - pyta Gunhee.

Pochmurnieję.

- Po prostu postawię je do góry na lakierze - mówię. - Coś prostego.

W tym samym momencie zauważam w końcu, co Daehyun ma na sobie. Elegancki czarny garnitur z połyskiem. Spodnie są za krótkie - oczywiście celowo, odsłaniając, jak zawsze buty z czubkami i jasnoniebieskie skarpetki.

Najchętniej rzuciłbym się na niego.

- Czas - mruczy Gunhee.

Przeciskam się obok Daehyuna i wracam do pokoju. Każe mi usiąść, wiec zbieram się w sobie i siadam na krześle. A potem rozczesuje mi włosy palcami, szybko, delikatnie, pewnymi zwinnymi ruchami. Zamykam oczy. Dookoła panuje cisza. Wreszcie nagłada mi lakier. Wtulam się w niego. Czuję, jak moje ciało rozkwita.

Pochyla się i szepcze mi do ucha.

- Poszli sobie.

Podnoszę głowę i rzeczywiście, drzwi są uchylone, nie zamknięte, ale rodzice wyszli. Uśmiechamy się do siebie i ponownie wtulam się w jego dłonie, zamykam oczy. Po kilku minutach chrząka głośno.

- Muszę ci coś powiedzieć.

Nie otwieram oczu, tylko ciekawie unoszę brwi.

- Co?

- Pewną historię.

Mówi powoli, hipnotycznie, jakby opowiadał to już setki razy.

- Dawno, dawno temu był sobie pewien chłopiec, który rozmawiał z księżycem. Był tajemniczy i doskonały. W sąsiednim domu mieszkał innych chłopiec. Patrzył, jak tamten drugi staje sięcoraz bardziej doskonały, coraz piękniejszy, z każdym rokiem. Patrzył, jak wpatruje się w księżyc. I zaczął się zastanawiać, czy właśnie księżyc nie pomógłby mu rozwikłać tajemnicy tego pięknego młodzieńca. Wiec chłopak z sąsiedztwa spojrzał w niebo. Nie mógł jednak skupić się na księżycu, za bardzo rozpraszały go gwiazdy.

- Mów dalej - proszę.

Słyszę uśmiech w jego głosie.

- Nieważne, ile już napisano o nich wierszy i piosenek, ilekroć myślał o chłopcu, gwiazdy świeciły jaśniej. Jakby lśniły dzięki niemu. Aż kiedyś chłopiec musiał wyjechać. Nie mógł zabrać go ze sobą, zabrał więc gwiazdy. Co wieczór patrzył w niebo ze swojego okna. Zaczynał od jednej. Jednej gwiazdy. I myślał życzenie, a życzeniem było jego imię. A gdy padało imię chłopca od księżyca, zapalała się druga gwiazda. I wtedy znowu myślał jego imię i z dwóch gwiazd zrobiły się cztery, z czterech osiem, z ośmiu szesnaście i tak dalej, w najwspanialszym matematycznym ciągu na świcie. A po godzinie na niebie było tyle gwiazd, że budziły jego sąsiadów. Zastanawiali się, kto włączył światło.

- Ten chłopiec. Myśląc o tym drugim. - Otwieram oczy. Serce podchodzi mi do gardła. - Daehyun... Ja taki nie jestem.

- Jak to?

- Wymyśliłeś sobie nierzeczywisty ideał, nie mnie. Nie jestem ideałem. Daleko mi do tego. Nie jestem wart tej historii.

- Youngjae, ty jesteś tą historią.

- No właśnie, historią. Opowieścią. To nie jest prawda.

- Wiem, że nie jesteś doskonały. Ale czasami właśnie niedoskonałości sprawiają, że ktoś jest w naszych oczach doskonały.

Wodzi ręką po mojej szyi, gdy dostrzegam rysunek na jego dłoni. Gwiazda. Te wszystkie gwiazdy, które rysował, były dla mnie. Zerkam na drzwi, upewniając się, że nadal jesteśmy sami, i chwytam go za rękę.

Patrzy na nią.

Obrysowuję gwiazdę kciukiem.

Patrzy na mnie. Ma tak boleśnie, cudowne brązowe oczy.

Przyciągam go do siebie i całuję w usta. W ogóle się tego nie spodziewał. Całuję go całym sobą, wkładam w ten pocałunek wszystko, co czułem, odkąd wrócił, od tamtego lata, od naszego dzieciństwa. Całuję go tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie całowałem.

A on ani drgnie. Jego usta są nieruchome.

Odskakuję przerażony. Zadziałałem impulsywnie, za szybko...

Osuwa się na kolana i przyciąga mnie do siebie.

To wcale nie jest niewinny pocałunek. Jest w nim namiętność, ale też pośpiech graniczący z paniką. Obejmuje mnie tak mocno, że czuję jego palce na każdym fragmencie swoich pleców.

Odrywam się od niego, zdyszany. Kręci mi się w głowie. Daehyun oddycha ciężko. Kładę mu kojącą dłoń na policzku.

- W porządku? - szepczę. - W porządku?

Odpowiada rozpaczliwie, Szczerze.

- Kocham cię, Youngjae.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro