Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴32✴

W następną sobotę wczesnym rankiem rozlega się dzwonek do drzwi. Budzi mnie, ale zaraz znowu zasypiam i dziwię się, gdy po chwili ktoś szarpie mnie za ramię.

- Musisz zejść na dół - mówi Heechul. - Natychmiast.

Podnoszę się gwałtownie.

- Mihee? Znowu ją wyrzucili? Już?

- Sohee. Nagła sprawa.

Zrywam się z łóżka. Nagła sprawa z Sohee oznacza tylko jedno - Daehyun. Wymienialiśmy esemesy, więc wiedziałem, że miał przyjechać do domu, zanim wyjadą na mistrzostwa kraju. Ale wczoraj w jego pokoju było ciemno i nie wiedziałem, czy jest w domu. A jeśli coś się stało po drodze?

- O Boże, Boże, Boże. - Wkładam kimono i biegnę na dół. Sohee nerwowo przechadza się po naszym salonie. Zazwyczaj starannie uczesana, dzisiaj jest rozczochrana, zapuchnięta, zapłakana.

- Co z nim? Co się stało? Gdzie jest?

Zatrzymuje się. Przekrzywia głowę, zbita z tropu.

- Ale kto?

- Daehyun!

- Nie. - Przytomnieje na moment. - Nie chodzi o niego, tylko o mnie. O... to. - Drżącymi rękami podaje mi brązową papierową torbę.

Tak bardzo się cieszę, że to nie on, i tak bardzo jestem przerażony faktem, że w ogóle o tym pomyślałem, że biorę od niej paczkę nieco za szorstko. Zaglądam do środka. Pełno w niej strzępków czerwonego tiulu.

I nagle rozumiem. Głośno nabieram tchu.

- To twój kostium!

Sohee zalewa się łzami.

- Na program dowolny.

Przeglądam mieniące się strzępy.

- Co się stało?

- Hyunhae. Można by powiedzieć, że to pies, nie dziecko. Mama zeszła na śniadanie i zobaczyła ją, jak się bawi... tym. Wieczorem zostawiłam kostium na dole, do prania. Nie przyszło mi do głowy, że go porwie. - Sohee panikuje coraz bardziej. - Nie maiłam pojęcia, że ma tyle siły. A jutro wyjeżdżamy! A moja krawcowa jest poza miastem! Wiem, że mnie nie znosisz, ale jesteś moją ostatnią nadzieją. Naprawisz to?

Choć pochlebiam mi, że jestem jej ostatnią nadzieją, tu nie ma na co liczyć.

- Przykro mi - mówię. Ale tego nie da się uratować. Nie ma szans.

- Musisz coś z tym zrobić! Dasz radę!

Biorę w dłonie garść strzępów.

- Zobacz, są tak małe, że nawet nosa w nie nie wytrzesz. Nawet gdybym ją zszył - choć to niemożliwe - kostium będzie wyglądał okropnie. Nie wystartujesz w nim.

- A nie możesz wystąpić w jednym ze starych kostiumów? - wtrąca się Gunhee.

Heechul jest oburzony.

- O nie!

- Niby dlaczego? - dziwi się Gunhee. - Nie kostium wygrywa zawody.

- Nie - Sohee mówi ledwie słyszalnym głosem. - Nie mogę. - Odwraca się do mnie całym ciałem. To dziwnie znajomy gest. - Proszę cię.

Jestem bezradny.

- Musiałbym uszyć ci nowy. Nie ma...

- A mógłbyś? - pyta desperacko.

- Nie - odpowiadam. - Mamy za mało czasu.

- Błagam! Błagam cię, Youngjae!

Sam już nie wiem, co robić. Chciałbym, żeby uznała, że jestem dobry, że nie jestem nikim, że zasługuję na jej brata.

- Dobrze... Dobrze... - mruczę. Czuję na sobie wzrok wszystkich, gdy gapię się na strzępy materiału. Szkoda, że są takie małe. Hyunhae porwała je tak dokładnie, że nie sposób złożyć z nich kostiumu.

I nagle wpadam na pomysł.

- Jeśli chodzi o te stare kostiumy...

Sohee jęczy.

- Nie, nie - ciągnę. - Ile ich masz?

Kolejny znajomy gest, rozchylenie ust i mars na czole. Twarz trudnego równania.

- Nie wiem. Dużo. Co najmniej tuzin.

- Przynieś je.

- Nie pasują mi! Nie mogę w nich wystąpić, nie...

- Nie będziesz musiała - zapewniam. - Uszyjemy z nich nowy strój.

Znowu jest na granicy histerii.

- Jezu, chcesz zrobić ze mnie Frankensteina?

Teraz, gdy mam plan, odzyskuję spokój.

- Nie Frankensteina. Królową odzysku.

Wraca pięć minut później z Daehyunem. Niosą naręcza kostiumów mieniących się cekinami o kryształkami. Daehyun ma rozczochrane włosy. Na jego nadgarstkach nie ma bransoletek. Wydają się takie nagie. Patrzymy sobie w oczy. Jego myśli są równie widoczne jak skóra: jest mi wdzięczny za pomoc siostrze. Wyczuwam też pragnienie.

To samo, które i ja czuję.

Idziemy na piętro, do mojego pokoju. Daehyun waha się, nie wie, czy mu wolno. Heechul klepie go po plecach. Oddycham z ulgą.

- Na pewno coś tu znajdziemy - mówię do Sohee.

Cały czas jest spięta.

- Nie mieści mi się w głowie, że moja cholerna bratanica zrobiła mi coś takiego.

Zaciskam usta, ale na jej miejscu powiedziałbym to samo.

- Rozłóż te kostiumy, zobaczymy, co tu mamy.

- Ale gdzie mam je rozłożyć?

Niemal tracę panowanie nad sobą, ale patrzę na podłogę i rozumiem, co ma na myśli.

- Och, no tak! - Upycham moje ciuchy i buty po kątach. Heechul i Daehyum pomagają mi. Gunhee czeka w korytarzu, czujnie obserwując rozwój sytuacji, Daehyuna i mnie. Kiedy na podłodze jest już dość miejsca, rozkładamy kostiumy.

Wszyscy przyglądają się im w napięciu. To denerwujące.

- Do czego jedziesz? - pyta Heechul.

Wszystkie głowy odwracają się w jego stronę.

- No co? - Wzrusza ramionami. - Musimy wiedzieć, jaki ma akompaniament, zanim Youngjae wymyśli odpowiedni kostium. Co to jest?

Gunhee mruga szybko.

Uśmiecham się.

- Fakt. Jaką masz muzykę, Sohee?

- Składankę z Romeo i Julii z 1968 roku.

- Nie mam pojęcia, co to jest. - Zerkam na komputer. - Możesz to ściągnąć?

- Mogę coś lepszego. - Siada na moim krześle i wypisuje swoje nazwisko w wyszukiwarce. Jeden z pierwszych wyników to filmowy zapis jej ostatniego występu. - Zobaczcie.

Stajemy dokoła. Muzyka jest romantyczna, nabrzmiała napięciem, dramatyczna, przechodzi w smutek, kończy się potężnym, oczyszczającym finałem. Od dawna nie widziałem jej na łyżwach i nie miałem pojęcia, jaka jest dobra. Albo o tym zapomniałem.

Albo zmusiłem się, by zapomnieć.

Nagranie dobiega końca. Wszyscy milczą. Nawet Gunhee jest od wrażeniem. A ja całym sobą czuję obecność Sohee, jej urody i siły, w moim pokoju.

I nagle... czuję obecność kogoś jeszcze.

Daehyun jest za mną. Delikatne muśnięcie palcem na moim kimonie. Zamykam oczy. Wiem, co czuje, rozumiem tę potrzebę kontaktu. Moi rodzice gratuluję Sohee, a ja przesuwam dłoń za plecy. Jung jest zaskoczony, gdy biorę go za rękę i przesuwam palcem po wrażliwej skórze wnętrze dłoni. Tylko raz.

Nie wydaje najmniejszego dźwięku. I jest nieruchomy,całkowicie nieruchomy.

Puszczam go i nagle moja dłoń znika w jego. Powtarza mój ruch. Jeden palec powoli sunie wnętrzem mojej dłoni.

Nie wytrzymuję. Głośno nabieram tchu.

W tej samej chwili do mego pokoju wpada pani Jung i na szczęście to ona, a nie ja, przyciąga uwagę wszystkich. Poza Daehyunem. Czuję na sobie jego wzrok.

- Jak sytuacja? - pyta pani Jung.

Sohee wzdycha.

- Dopiero zaczynamy.

Podbiegam do niej, starając się opędzić od najbardziej niestosownych myśli, które mogą mi chodzić po głowie w obecności trójki z czworga rodziców.

- Dzień dobry - mówię. Jak się pani miewa?

Zakłada ciemne włosy za ucho i wdaje się w ożywianą dyskusję z Sohee. Jakbym w ogóle nie istniał. Wstyd mi, że to takie przykre. Chciałbym, żeby mnie polubiła. Daehyun odzywa się po raz pierwszy, odkąd wszedł do domu:

- Mamo, nie uważasz, że to super, że Youngjae nam pomaga? - Odruchowo szuka na nadgarstku gumek, których tam nie ma.

Pani Jung podnosi głowę, zaskoczona jego słowami, i mierzy mnie surowym wzrokiem. Przy mnie czuje się nieswojo. Wie, co czuję do jej syna, a może co on czuje do mnie, a może i jedno, i drugie. Wolałbym być lepiej ubrany. Dopiero co zerwałem się z łóżka i czuję się okropnie.

Nie tak chciałem się jej zaprezentować.

Pani Jung kiwa głową.

- Bardzo. Dziękuję. - I ponownie koncentruje się na Sohee.

Daehyun zerka na mnie zawstydzony, ale uśmiecham się do niego z otuchą. Fakt, musimy popracować nad rodzicami, ale damy radę. Odwracam się w poszukiwaniu szkicownika i wtedy widzę, jak Gunhee i Heechul wymieniają znaczące spojrzenie. Nie do końca wiem, co ma znaczyć, ale być może widzę w ich oczach coś na kształt wyrzutów sumienia.

Czuję przypływ nadziei. I siły.

Biorę się do pracy i nagle wybucha piekło. Każdy ma swoje zdanie, a pani Jung jest jeszcze bardziej uparta niż jej córka. Przez kolejne pół godziny dokoła mnie toczą się kłótnie, ludzie depczą po materiałach, drą cienki tiul.

Chcę zmierzyć Sohee, gdy Heechul trąca mnie i boleśnie uderzam się o kant biurka.

- Wynocha! - krzyczę. - Wszyscy wynocha!

Nieruchomieją.

- Mówię poważnie, wszyscy poza Sohee. W takich warunkach nie mogę pracować.

- Idźcie - mówi Sohee

I wychodzą posłusznie. Tylko Daehyun zostaje. Uśmiecham się do niej zalotnie.

- Ty też.

Odpowiada oszołomionym uśmiechem.

Gunhee chrząka w progu.

- Technicznie rzecz biorąc, nie wolno ci nawet wchodzić do pokoju mojego syna.

- Bardzo przepraszam. - Daehyun wsuwa ręce w kieszenie. - Wołajcie, gdybyście czegoś potrzebowali. - Zerka na Sohee i wraca spojrzeniem do mnie. - Oboje.

Wychodzi, a ja uśmiecham się od ucha do ucha i ponownie zabieram się do mierzenia Sohee.

- Dlaczego nie wolno mu wchodzić do twojego pokoju?

- Och. Bo... nie wolno mi tu przyjmować innych chłopców.

- Litości. Gunhee was na czymś przyłapał? Nie, fuj, nie chcę wiedzieć.

Odrobinę za mocno ściskam ją centymetrem.

- Au!

Nie przepraszam. W milczeniu kończę pracę. Sohee chrząka, gdy zapisuję jej wymiary.

- Przepraszam - mówi. - Bardzo ci dziękuję, że mi pomagasz. Wiem, że na to nie zasłużyłem.

Nieruchomieję w trakcie pisania.

- Miałeś rację. Myślałem, że wie, ale nie.

Zbija mnie z tropu.

- O czym ty mówisz?

- O tym, że jest dla nas ważny. - Splata ręce na piersi. - Kiedy dostał się do Berkeley, zdecydowaliśmy, że wrócę do starego trenera. Chciałam być tutaj, żeby być blisko niego. Rodzice też.

Wygląda na to, że chce powiedzieć coś jeszcze, więc czekam. Opada na krzesło przy biurku.

- Posłuchaj, to żadna tajemnica, że strasznie komplikuję życie mojej rodzinie. Jest mnóstwo rzeczy, których Daehyun nie doświadczył, z których musiał zrezygnować - przeze mnie. Ja też, i bardzo mi się to nie podoba, ale to zawsze był mój wybór, nie jego. Znosił to wszystko z takim... entuzjazmem i uśmiechem. Nie dalibyśmy sobie rady, gdyby Daehyun nie dokonywał najtrudniejszego - dzięki niemu byliśmy szczęśliwi. - Patrzy mi w oczy. - Chciałam, żebyś wiedział, że czuję się okropnie na myśl o tym, co mu zrobiłam.

- Sohee... Daehyun... On tak nie uważa. Wiesz o tym.

- Jesteś tego pewien? - Łamie jej się głos. - Skąd?

- Tak, jestem pewny. Kocha cię. I jest z ciebie dumny.

Milczy przez dłuższą chwilę. Serce się kroi, gdy widzisz, jak ktoś tak silny usiłuje wziąć się w garść.

- Powinniśmy częściej mu mówić, jaki jest wspaniały.

- Bo jest. I owszem, powinniście.

- On też uważa, że jesteś wspaniały. Zawsze tak myślał. - Znowu patrzy mi w oczy. - Przepraszam, że miałam ci to za złe.

Jestem w takim szoku, że nie wiem, co odpowiedzieć.

Kładzie dłoń na kostiumie.

- Powiedz mi tylko jedno. On nigdy o tobie nie zapomniał. A ty o nim?

Z trudem przełykam ślinę.

- Niektórych ludzi nie sposób zapomnieć.

- Dobrze. - Wstaje, uśmiecha się ponuro. - Ale jeśli złamiesz mu serce... własnoręcznie obedrę cię ze skóry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro