✴31✴
Niepokój pojawia się dopiero, kiedy docieram do jego mieszkania i widzę znajomy brązowy budynek i różowe krzewy oleandrów. Zerkam w jego okno. Pali się światło, widzę ruch za firanką. Dopadają mnie wątpliwości. Może popełniam błąd, przychodząc tutaj? Czy postępuję samolubnie, chcąc przeprosić? Może Jaebum nie chce tego słyszeć?
Wbiegam po schodach w ciemnej klatce schodowej, podchodząc do drzwi. Kamień spada mi z serca, gdy to on, nie jego współlokator staje w progu, ale to trwa tylko chwilę. Mierzy mnie wrogim bursztynowym spojrzeniem. Otacza go zapach papierosów. Bez mięty.
- Ja... słyszałem, że wróciłeś.
Jaebum cały czas milczy.
Zmuszam się, by odwzajemnić jego nieruchome spojrzenie.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro. Przepraszam, że cię okłamywałem, przepraszam za to, jak wszystko się między nami skończyło. Byłem wobec ciebie nie fair.
Cisza.
- No, dobra. Tyle ci chciałem powiedzieć. Cześć, Jaebum.
Już jestem na schodach, gdy woła za mną:
- Spałeś z nim?
Zatrzymuję się.
- Kiedy byliśmy jeszcze razem - dodaje.
Odwracam się i patrzę mu prosto w oczy.
- Nie. Mówię prawdę. Nawet się z nim nie całowałem.
- A teraz? Sypiasz z nim?
Rumienię się.
- Jezu, Jaebum.
- No to jak?
- Nie. Idę już. - Ale stoję jak wryty. To ostatnia okazja, żeby się dowiedzieć. - Gdzie byłeś przez ten miesiąc? Dzwoniłem. Chciałem porozmawiać.
- U przyjaciół.
- Gdzie?
- W Santa Monica. - Coś w tym jest, jak to mówi. Jakby chciał, żebym zapytał.
- Z... chłopakiem?
- Z mężczyzną. I spałem z nim. - Zatrzaskuje drzwi.
✂️✂️✂️
Jaebum wiedział, co - i kiedy - powiedzieć, żeby bardziej zabolało. I zabolało, ale już po chwili wiedziałem dlaczego. Nie dlatego, że obchodzi mnie, że spał z innym. Dlatego, że już nie wierzę, że kiedykolwiek go kochałem.
Widziałem go przez różowe okulary. Jak mogłem nie dostrzec w nim tej mściwości? Jak mogłem zaangażować się w związek z kimś, kogo instynktowną reakcją są gniew i okrucieństwo?
Przeprosiłem. Zareagował po swojemu. Byłem u niego po rozgrzeszenie i je dostałem.
I dobrze.
Wraz z końcem ferii nadchodzi i koniec mojego szlabanu. Zaczyna się szkoła. Dziwi mnie, gdy kilka osób z klasy, których wcale dobrze nie znam, podchodzi do mnie pierwszego dnia i mówi, że cieszą się, że ubieram się jak ja, jak dawniej.
Dzięki temu czuję się... doceniony.
NawetByulyi prostuje się dumnie. Fajnie jest znaleźć się wśród ludzi. Najgorsze jest czekanie na weekend. Brakuje mi nadziei, że zobaczę Daehyuna lada chwila. Widok z mojego okna jest nudny, gdy nie ma go po drugiej stronie.
✂️✂️✂️
Piątek to najdłuższy dzień w historii. Tępym wzrokiem wpatruję się w zegar, doprowadzając Byulyi do szału.
- Cierpliwości, Youngjae - mruczy.
Mój telefon ożywa wraz z ostatnim dzwonkiem. Esemes od Daehyuna:
"W ten weekend nie przyjadę. Nagły projekt . I to w pierwszym tygodniu! Pech!"
Świat wali mi się na głowę. A potem dostaję drugą wiadomość.
"Tęsknię"
I trzecią:
"Mam nadzieję, że teraz mogę to powiedzieć".
Czuję, jak moje serce fika salto, gdy odpisuję:
"Je też tęsknię. W ten weekend jeszcze bardziej".
Cykanie świerszczy i dźwięk dzwoneczków.
✂️✂️✂️
Wymieniamy esemesy przez całą drogę do domu. Unoszę się na różowym obliczu szczęścia. Kończę, żeby zajął się pracą, protestuje, śle kolejne wiadomości, a ja cieszę się coraz bardziej. Pisze przez całą noc - o koszmarnych kumplach jego współlokatora, o tym, że jest głodny, że nie może odczytać własnych notatek. A ja - o tym, że Mihee się pakuje, że Heechul wymyślił nowe ciast sezonowe z mandarynkami, o tym, że przez roztargnienie zostawiłem w szkole podręcznik do matematyki.
Rano rodzice nie wierzą własnym oczom, gdy budzę się wcześnie i schodzę do kuchni, gdy jedzą śniadanie. Heechul zerka w kalendarz.
- Myślałem, że zaczynasz pracę dopiero o czwartej.
- Chciałbym pojechać do Berkeley. Tylko na chwilę, przed pracą.
Rodzice wymieniają się niespokojnie spojrzenia. Za moimi plecami staje Mihee.
- Na miłość boską, pozwólcie mu. I tak to zrobi.
I pozwalają. Mam się meldować co godzinę. W porządku. Już jestem w drzwiach, gdy pod wpływem impulsu cofam się po coś do komódki. Wsuwam ten drobiazg do kieszeni.
Po drodze wstępuję do sklepu i kupuję jakieś przekąski. Tym razem postanawiam być dzielny i zadzwonić, kiedy będę przy furcie, ale akurat ktoś wychodzi, więc nie muszę. Z łatwością pokonuję dziedziniec i kolejne drzwi.
A potem stoję pod jego drzwiami.
Już unoszę rękę, żeby zapukać, gdy słyszę jakiś śmiech, ale to nie śmiech Daehyuna. Ręka mi drży.
Drzwi się otwierają i widzę... Yongguka.
- Czołem, Yoo Youngjae!
Przez jedną koszmarną chwilę dopada mnie podejrzliwość, ale potem drzwi odchylają się i widzę Zelo. No jasne. Siedzą z Daehyunem na łóżku. A potem Jung Daehyun dostrzega mnie i atmosfera się rozluźnia.
Promienieję.
- Cześć! - Zrywa się na równe nogi. - Cześć! - powtarza.
- Bałem się, że nic dzisiaj nie zjesz. - Podnoszę reklamówkę w jedzeniem i widzę na podłodze puste opakowania po chińszczyźnie. - Och.
Yongguk uśmiecha się szeroko.
- Nie martw się, zje też to, co przyniosłeś.
- Ma wielki żołądek - dodaje Zelo.
- A ty taki malutki - rzuca Bang. Kopie go lekko. Odpowiada tym samym. Są jak beztroskie szczeniaki.
Daehyun wyciąga do mnie ręce.
- Wchodź, rozgość się.
Rozglądam się. W pokoju nie ma ani skrawka wolnej przestrzeni.
- Och, chwileczkę. - Jednym ruchem zgarnia z łóżka stertę notatek. - Proszę, siadaj.
- Na nas już czas - mówi Yongguk. - Wpadliśmy tylko po to, żeby nakarmić Daehyuna i podpytać o olimpiadę. Wiesz, że w tym roku jest we Francji? - Wzdycha. - Oddałbym wszystko, żeby tam być.
- A ja usiłuję go przekonać, że jeśli Sohee dostanie się do reprezentacji, powinniśmy uznać to za znak od losu i tam pojechać.
Uśmiecham się do niego.
- Fajnie macie.
Zelo odwraca się do Daehyuna i grozi my palcem.
- Masz dopilnować, żeby twoja siostra zakwalifikowała się na olimpiadę, jasne?
Serce podchodzi mi do gardła. Przyszły weekend. Kolejne dni bez niego.
- Musi stanąć na podium - mówi Daehyun. - Ale jeśli będzie trzeba, rozwalę kolano jej rywalce.
Bang szturcha Daehyuna w ramię.
- No, chodź. Miałeś mi coś pokazać.
- Co?
Patrzy na niego znacząco. Odwzajemnia spojrzenie. Yongguk gestem wskazuje Daehyuna i mnie.
- Ach, tak. - Zelo wstaje. - To.
Wychodzą szybko. Drzwi zamykają się, Zelo woła:
- Youngjae, Daehyun też chce ci coś pokazać, ha, ha, ha! - Ich śmiech i ich kroki cichną w dali korytarza.
Jung pospiesznie odwraca głowę i wstawia pudełko z jedzeniem do mikrofalówki.
- Dla ciebie mam coś mięsnego.
Zapewniam, bo wstawił danie wegetariańskie.
Wzrusza ramionami z uśmiechem.
- Wiem, widziałem.
Też się uśmiecham i siadam na skraju posłania.
- Więc co, wy we trójkę pojedziecie do Francji, a ja tu zostanę? I to ma być sprawiedliwość? - marudzę pół żartem, pół serio.
- Jedź z nami.
- Jasne, moi rodzice już się zgodzą. - Prycham pod nosem.
Daehyun myśli intensywnie.
- No wiesz, Heechul uwielbia łyżwiarstwo figurowe. Gdybyś miał darmowy bilet, może dały się namówić.
- A skąd wezmę darmowy bilet?
Siada koło mnie.
- To już zostaw mnie.
Poważnieję.
- Nie mógłbym tego przyjąć.
Trąca lekko moje ramię.
- Pomyśl o tym.
Przeszywa mnie dreszcz od tego kontaktu, przez ramię. Odpowiadam tym samym. On też. Mikrofalówka się wyłącza. Daehyum waha się, nie wiem, czy wstać. Wyciągam rękę, łapię goza nadgarstek, za gumki i bransoletki.
- Nie jestem aż taki głupi - mówię.
Patrzy na moją dłoń.
Wsuwam palec pod czerwoną bransoletkę. Muskam skórę po wewnętrznej stronie nadgarstka. Wstrzymuje oddech. Zamyka oczy. Wplatam palce między jego palce. Też zamykam oczy. Opadamy na plecy, złączeni dłońmi, i przez kilkanaście minut leżymy obok siebie.
- Gdzie Jongup? - pytam w końcu.
- Zaraz wróci. Niestety.
Otwieram oczy. Patrzy na mnie. Ciekawe, od jak dawna.
- Nie szkodzi - zapewniam. - Chciałem ci dać zaległy prezent gwiazdkowy.
Pytająco unosi brwi.
Uśmiecham się.
- Nie, nie taki prezent. - Wysuwam rękę z jego uścisku, przewracam się na bok, sięgam do kieszonki i buszuję w niej, aż znajduję drobiazg, który wyjąłem z szuflady w komodzie. - Właściwie to taki zaległy prezent urodzinowy.
- Jak... jak bardzo zaległy?
Odwracam się do niego.
- Daj rękę.
Robi to z uśmiechem.
- Pewnie już tego nie pamiętasz, ale dawno, dawno temu było ci to potrzebne. - Kładę mu w dłoni mikroskopijny klucz francuski. - Szukaliśmy go zByulyi wszędzie, a potem... nie mogłem ci go dać.
Poważnieje.
- Youngjae.
Zamykam jego dłoń na prezencie.
- Wyrzuciłem kapsel od ciebie, bo serce mi pękało, ilekroć na niego patrzyłem. Ale tego nie mogłem. Czekałem dwa i pół roku, żeby ci to dać.
- Nie wiem, co powiedzieć - szepcze.
- Już prawie skończyłem - dodaję. - Dziękuję, że ty też na mnie czekałeś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro