✴30✴
Jest niedzielny wieczór, jutro znowu zaczyna się szkoła. Rodzice poszli na randkę, a ja siedzę w salonie z Mihee. Oglądamy w telewizji programów wnętrzarskich i oboje wznosimy oczy do nieba, choć z równych powodów. Według Mihee wszystke te nowo urządzone domy są mieszczańskie, a co za tym idzie, nudne. Moim zdaniem też są nudne, ale tylko dlatego, że mam wrażenie, że ci wszyscy projektanci urządzają je według jednej, zużytej już sztancy.
- Fajnie, że znowu wyglądasz jak ty - rzaca w czasie przerwy na reklamy. Mam na sobie jeansowe spodnie, które są lekko przetarte w poszczególnych miejscach i mają naszyte drobne perełki oraz niebieską koszule z falbankami.
Prycham głośno.
- Jasne, bo wszyscy wiemy, jak bardzo podoba ci się mój styl.
Choć nie odrywa wzroku od telewizora, w jej głosie pojawia się znajomy ostry ton.
- Ja bym się tak nie ubrała, ale to nie znaczy, że tego nie doceniam. Że nie podoba mi się, kim jesteś.
Też gapię się w ekran, ale coś ściska mnie w piersi.
- Co z mieszkaniem? - pytam po chwili, gdy w programie powtarzają wydarzenia sprzed reklam. Twoja koleżanka ustaliła już, kiedy możesz się do niej wprowadzić?
- Tak. Do końca tygodnia już mnie tu nie będzie.
- Och. To już... zaraz.
Teraz ona prycha. Zupełnie jak ja.
- Zaraz albo jeszcze szybciej. Przy Gunhee się duszę, od samego początku.
Oto ta niewdzięczna Mihee, którą dobrze znam. Nagle cieszę się, że się wyprowadzi. Ale tylko kiwam głową i oglądamy odcinek do końca w milczeniu. Kolejne reklamy.
- Wiesz, na czym polega sztuka wróżenia? - pyta nagle.
Zapadam się w poduszki kanapy. No, to zaczynamy. Mihee odwraca się w moją stronę.
- Tak naprawdę to nie wróżę z fusów. A inni nie czytają z kart ani z dłoni. Czytamy z ludzi. Dobry wróżbita czyta w kliencie jak w książce. Przyglądam się fusom, a potem mówię ludziom to, co chcą usłyszeć. - Pochyla się bliżej. - Płacą chętniej, jeśli usłyszą to, czego chcą.
Krzywię się. Nie bardzo wiem, co będzie dalej.
- Załóżmy, że zwraca się do mnie klientka - ciągnie. - bez obrączki na palcu, w obcisłych ciuchach, z dekoltem do pępka. Chce poznać przyszłość. Chcę wiedzieć, czy kogoś pozna. I zazwyczaj, jeśli dekolt jest dość głęboki, a pozytywną wróżba doda jej pewności siebie, pewnie pozna. Być może to nie będzie mężczyzna jej życia, ale moja wróżba i tak się spełni.
Mars na moim czole się pogłębia. Wpatruję się w ekran telewizora, ale krzykliwe reklamy utrudniają koncentrację.
- Więc... kiedy ma mnie patrzysz, widzisz kogoś, kto chce kłótni, rozstań i zamieszania? I to miało się spełnić?
- Nie. - Mihee przysuwa się bliżej. - Z tobą było inaczej. Nie mam zbyt wielu okazji, by z tobą porozmawiać i mieć pewność, że mnie wysłuchasz. A wróżenie ci z fusów było idealną okazją. Nie powiedziałam ci tego, co chciałeś usłyszeć, tylko to, co musiałeś słyszeć.
Jestem już całkiem zagubiony.
- Same złe rzeczy?
Nakrywa moją dłoń swoją. Kościstą, ale jakimś cudem ciepłą. Odwracam się od niej i widzę współczucie w jej oczach.
- Twój związek z Jaebumem wypalał się - mówi tym swoim wróżbiarskie głosem. - Widziałam, że po nim czeka cię coś o wiele ważniejszego.
- Wiśnia. Już wtedy wiedziałaś, co czuję do Daehyuna.
Cofa dłoń.
- Youngjae, cała okolica wiedziała, co czujesz do Daehyuna. To fajny chłopak. Głupio, że daliście się przyłapać. Wiesz, że Gunhee i Heechul są akurat pod tym względem cholernie drażliwi, ale Daehyun to dobry chłopak. Oni też się do niego przekonają. I wiem, że ty też jesteś dobry.
Siedzę cicho, uważa, że jestem dobry.
- Wiesz, czego żałuję najbardziej? - mówi - Że wyrosłeś na wspaniałego, mądrego, pięknego chłopaka, a ja w żadnym stopniu się do tego nie przyczyniłam.
Mam gulę w gardle.
Mihee splata ręce na piersi i ucieka wzrokiem.
- Gunhee i Heechul mnie wkurzają, ale są wspaniałymi rodzicami. Mam szczęście, że jesteś ich synem.
- Na tobie też im zależy, wiesz o tym. Mi też.
Siedzi milcząca i sztywna. Zdobywam się na odwagę i po raz pierwszy od dzieciństwa przytulam się do niej. Rozluźnia się w moich objęciach.
- Odwiedzaj nas - proszę. - Jak się wyprowadzisz.
W tle na ekranie migają reklamy.
- Dobrze - mówi.
✂✂✂
Później tego samego wieczoru jestem u siebie, gdy dzwoni telefon. Byulyi.
- Z drugiej strony - zaczyna - może jedna nie powinnam ci mówić.
- Czego? - jej głos od razu sprawia, że zamieram. - Czego nie powinnaś mi mówić?
Głęboko nabiera tchu.
- Jaebum wrócił.
Cała krew odpływa mi z twarzy.
- Jak to? Skąd wiesz?
- Widziałam go. Byłyśmy z mamą na zakupach i był tam, szedł ulicą.
- Widział cię? Rozmawiałaś z nim? Jak wyglądał?
- Nie. Skądże. Jak zawsze.
Jestem w szoku. Kiedy wrócił? Dlaczego nie dzwonił? To milczenie oznacza jedno - mówił prawdę, kiedy oznajmiał, że już nic dla niego nie znaczę.
Ostatnio zdarza mi się przez kilka godzin, raz nawet przez cały dzień, w ogóle o nim nie myśleć. Teraz rozdrapuję stare rany, ale... Ale nie bolą tak, jak się obawiałem. Może powoli godzę się z tym, że nic dla niego nie znaczę.
- Oddychasz? - dopytuje Byulyi. - Żyjesz?
- Oddycham. - I żyję. W mojej głowie szybko pormuje się pomysł. - Słuchaj, kończę. Muszę coś zrobić. - Sięgam po płaszcz, portfel i już jestem w progu, gdy słyszę cichy trzask.
Zatrzymuję się w pół kroku. Serce staje mi w gardle. Otwieram okno i Daehyun odkłada wykałaczki na bok. Ma czerwony szalik na szyi i granatową kurtkę. I wtedy dostrzegam brązową torbę na ramieniu. Co za cios. Ferie się skończył. Wraca do Berkeley.
Zwiesza ramiona.
- Super wyglądasz.
Och. No tak. Od miesiąca widuję mnie tylko w czerni. Uśmiecham się nieśmiało.
- Dzięki.
Patrzy na mój płaszcz.
- Wychodzisz?
- Tak, spieszę się.
- Spotkamy się na zewnątrz? Twoi rodzice będą mieli coś przeciwko temu?
- Nie ma ich.
- Dobrze. Za chwilę?
Kiwam głową i zbiegam na parter.
- Wracam za godzinę - mówię do Mihee. - Muszę coś załatwić. I to dzisiaj.
Ścisza telewizor i pytająco unosi brew.
- Czy tą tajemnicza wyprawa ma coś wspólnego z pewnym młodym mężczyzną?
Nie wiem, którego ma na myśli, ale... w obu przypadkach ma rację.
- Tak.
Przygląda mi się przez kilka nieskończenie długich sekund, a potem ponownie podgłośnia telewizor.
- Tylko wróć przed nimi, wolałabym się nie tłumaczyć.
Daehyun czeka przy schodach na ganek. W świetle księżyca wygląda cudownie. Patrzymy sobie w oczy, gdy pokonuję dwadzieścia jeden stopni dzielących mnie od ulicy.
- Wracam na studia - mówi.
Kiwam głową, widząc jego torbę.
- Domyśliłem się.
- Chciałem się tylko pożegnać, zanim wyjadę.
- Dziękuję. - Ponownie kiwam głową. Wszystko mi się plącze. - To znaczy... Cieszę się. Nie, że wyjeżdżasz, tylko że do mnie przyszedłeś.
Wbija ręce w kieszenie.
- Tak?
- Tak.
Milczymy przez dłuższą chwilę.
- Którędy? - Rozkłada ręce. - Dokąd się wybierasz?
- Tam. - Wskazuję kierunek przeciwny do tego, w którym jest stacja. - Muszę załatwić pewną starą sprawę.
Domyśla się, widząc moje wahanie, o czym mówię. Boję się, że poradzi, żebym tego nie robił, albo, co gorsza, zaproponuje, że pójdzie ze mną, ale tylko milczy. A potem mówi:
- Dobrze.
Zaufanie.
- Niedługo przyjedziesz? - upewniam się.
Uśmiecha się, słysząc to pytanie.
- Nie zapomnisz mnie do tego czasu?
Teraz to ja się uśmiecham.
- Nie.
Odchodząc, uświadamiam sobie, że nie wiem, jak zdołam nie myśleć o nim przez cały ten czas.
✂✂✂
Nie wiem, ale podoba mi się ten rozdział ok
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro