✴27✴
Kręci mi się w głowie. Mam plamy przed oczami. Zataczam się. Na piechotę czy autobusem? Na piechotę czy autobusem? Na piechotę. Tak, przejdę się do domu. Ale wtedy widzę autobus i jakimś cudem wsiadam do niego. Szlocham na głos. Wąsaty hiper przesiada się rząd dalej. Starszy facet w czapce baseballowej łypie na mnie groźnie, kobieta w kolorowej kurtce ma taką minę, jakby chciała coś powiedzieć. Odwracam się i szlocham dalej.
A potem przyciskam guzik i wysiadam. Ciężkim krokiem człapię pod górę. Do domu. Mam wrażenie, że coś szarpie mnie za żołądek, za serce. Jakby ktoś wyrywał mi wnętrzności, wystawiał je na pośmiewisko całego świata.
Jak on mógł? Jak mógł to powiedzieć?
Jakimś cudem moje życie zmieniło się tak nagle, tak całkowicie? W jednej chwili wszysko było w porządku, a w następnej... O Boże. To już koniec. Marzę tylko o tym, by zakopać się w łóżku i zniknąć. Nie chcę nikogo widzieć. Z nikim rozmawiać. Nie chcę myśleć, nie chcę działać.
Jaebum. Przyciskam rękę do serca. Nie mogę oddychać.
Do domu, Youngjae. Już prawie jesteś na miejscu.
Od domu dzielą mnie tylko dwa budynki, gdy ich widzę. Rodzinę Jungów. Stoją pośrodku małego podjazdu, pogrążeni w ożywionej dyskusji. Pan Jung, wysoki i szczupły jak bliźnięta, tyle że jasnowłosy, kręci głową i wskazuje ulicę. Pani Jung - niska, za to z ciemnymi włosami bliźniaków - masuje skronie palcami. Sohee stoi do mnie tyłem z rękami na biodrach. A Daehyun... Daehyun patrzy mnie. Wydaje się wstrząśnięty, zapewne zarówno moim widokiem, jak i tym, jak dzisiaj wyglądam. Odwraca się w moją stronę i widzę coś jeszcze.
Trzyma dziecko na biodrze.
Odwracam twarz w przeciwnym kierunku i wbiegam do domu. Jungowie przestali rozmawiać. Patrzą na mnie, słuchają moich stłumionych szlochów. Jest też Himchan, starszy brat. Nie dostałem go wcześniej, bo stał za Daehyunem, a jest od niego trochę niższy.
Dziecko. No tak, córka Himchana.
Jaebum. Jego imię powraca rykoszetem. Zapominam o Jungach, trzaskami drzwiami, biegnę na górę. Gunhee słyszy moje kroki i rusza za mną.
- Co jest, Youngjae? Co się stało?
Zamykam za sobą drzwi, odsuwam się na posadzkę. Gunhee dobija się do mnie, zadaje mnóstwo pytań, zaraz dołączają do niego Heechul i Mihee. Nawet Betsy energicznie wali ogonem o ścianę.
- Zerwałem z Jaebumem, jasne? Dajcie mi święty spokój! - Urywam nagle, bo coś boleśnie ściska mnie za gardło. Zza drzwi dochodzą nerwowe szepty. Wygląda na to, że Mihee namawia rodziców, żeby odeszli. Słyszę, jak Betsy pobrzękuje obrożą, schodząc za wszystkimi do salonu.
Zapada cisza.
Jestem sam. Naprawdę sam.
Rzucam się na łóżko w ubraniach i butach. Jak Jaebum mógł być tak okrutny? A ja? Jak mogłem odpowiedzieć podobnie? Ma rację. Jestem kłamcą i oszustem i... nie jestem wyjątkowy. Nie ma we mnie nic wyjątkowego. Jestem głupim nastolatkem szlochającym w poduszkę. Dlaczego wszysko zawsze sprowadza się do tego momentu? Po Daehyunie przed dwoma laty. Po Mihee, przed dwoma miesiącami. A teraz po Jaebumie. Już zawsze będę małym chłopcem szlochającym w poduszkę.
Ta myśl sprawia, że płaczę jeszcze bardziej.
- Youngjae? - Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło, odkąd słyszałem ten cichy głos za oknem. - Youngjae? - Głośniej. Próbuje jeszcze raz po chwili, ale nie wstaję. Jasne, zjawia się teraz po dwóch tygodniach milczenia. Po tym, jak nie oddzwonił. Kiedy jestem na dnie rozpaczy.
Jestem złym człowiekiem.
Nie, To Jaebum jest zły. Jest zazdrosny, trudny, pełen pogardy.
Ale ja jestem gorszy. Jestem dzieckiem, które bawi się w przebieranki i samo nie wie, kim jest pod kolorowym przebraniem.
✂✂✂
Umysł podpowiada, że powinienem dać upust emocją. Ale nie mogę już płakać. Jestem pusty. Wyczerpany. I nie mam siły się ruszać.
Nie, żebym specjalnie chciał.
Bo na tym polega problem z depresją. Kiedy jestem w takim stanie, nie chcę poczuć się lepiej. Dobrze mi tak, jak jest. Chcę się zakopać w cierpieniu, kulić pod jego ciężarem, wciągać je w płuca. Chcę się nim nabawić, chcę je hodować, pieścić, czcić. Jest moje. Chcę w nim trwać, zasypiać wtulony w jego ramiona i budzić się jak najdłużej.
W tym tygodniu spędziłem w łóżku mnóstwo czasu.
Kiedy człowiek śpi, nikt go o nic nie pyta. Nikt niczego od niego nie chce. I nie trzeba mierzyć się z trudnościami. No więc chodziłem do szkoły, pracy i spałem.
Jaebuma nie ma. I to nie w sensie, że już nie jesteśmy razem, ale naprawdę go nie ma. Prosiłem Byulyi, żeby poszła do niego po książkę, którą u niego zostawiłem, i jego współlokator powiedział, że wyjechał we wtorek. Nie chciał zdradzić dokąd.
Więc w końcu uciekł. Beze mnie.
To okropne, że każda myśl o nim sprawia mi taki ból. I nie chodzi o to, że chcę z nim być, bo nie, ale przez tak długi czas znaczył dla mnie tak wiele. Był moją przyszłością, a teraz jest niczym. Dałem mu wszystko, a teraz go nie ma. Był moim pierwszym prawdziwym facetem, więc nigdy go nie zapomnę, ale on o mnie - tak. Z czasem będę tylko kolejnym chłopakiem w długim szeregu.
Nie wiedziałem, że można zarazem za kimś tęsknić i go nienawidzić. Myślałem, że będziemy z Jaebumem razem na zawsze. Nikt w to nie wierzył. Mieliśmy udowodnić im, że się mylą, ale to my nie mieliśmy racji. A może tylko ja. Czy Jaebum wierzył, że on i ja to już na zawsze?
Odpowiedź, bez względu na to, jak by nie brzmiała, jest zbyt bolesna, by o niej myśleć.
Rodzice się o mnie martwią, ale dają mi spokój, żebym mógł powoli dojść do siebie. Jakby po złamanym sercu, można było dojść do siebie.
Koło północy - ni to piątek, ni to sobota - jest znowu pełnia. Dawniej ludzie nazywali grudniowe pełnie Księżycem Zimowym albo Księżycem Długich Nocy. I jedno i drugie pasuje. Zostawiłem otwarte okno, żeby napawać się jego zimnem, żeby jego smutek zlewał się z moim, ale to był błąd. Trzęsę się z zimna. Mam za sobą długą zmianę w pracy, jestem wyczerpany, nie mam siły, by wstać i zamknąć okno.
Ale nie mogę spać.
W świetle księżyca jasnoniebieski jedwab sukni mieni się srebrzyście. Jest już niemal gotowa. Do balu jeszcze półtora miesiąca, mnóstwo czasu.
A ja i tak nie pójdę podziwiać mojej koleżanki w tej kreacji. Nie mam ochoty. Mimo że mam już przygotowany garnitur i te wszystkie rzeczy.
Jaebum miał rację. Ten bal to idiotyzm. Nie mam pojęcia, jak długo gapiłem się w materiał, gdy za oknem zapala się żółte światło.
- Youngjae? - Wołanie w ciemności.
Zamykam oczy. Nie mogę rozmawiać.
- Wiem, że tam jesteś. Zaraz przyjdę, dobrze?
Sztywnieję, słysząc znajomy brzęk półki z jego szafy na parapecie. W weekend też mnie wolał, ale udawałem, że go nie słyszę. Wsłuchuję się w cichy zgrzyt półki o parapet i po chwili Daehyun cicho zeskakuje na podłogę.
- Jestem - szepcze. - Możesz ze mną pogadać, możesz nie gadać, ale jestem.
Zaciskam mocniej powieki.
- Wiem od Zelo, co się stało. Z Jaebumem. - Czeka, aż coś powiem, a gdy milczę, mówi dalej: - Ja... przepraszam, że nie oddzwoniłem. Byłem zły. Powiedziałem Sohee, że byłem u ciebie, i wpadła w szał. Powiedziała, że uprzedzała cię, że masz się trzymać ode mnie z daleka, i strasznie się pokłóciliśmy. Byłem na nią wściekły, że działa za moimi plecami, a na ciebie, że mi nie powiedziałeś. Jakbym... Jakbym twoim zdaniem miał tego nie udźwignąć.
Zwijam się w kłębek i krzywię boleśnie. Właściwe dlaczego mu nie powiedziałem? Bo nie chciałem, żeby zrozumiał, że Sohee miała rację? Żeby posłuchał jej, a nie mnie? Jestem okropny. I tak samo boję się Sohee, jak ona mnie.
- Ale... Jezu, to wszystko wyszło nie tak. - Słyszę, jak niespokojnie wierci się na podłodze. - Chciałem powiedzieć, że ostatnio dużo o tym myślałem i tak naprawdę wcale nie mam do ciebie pretensji. Nie do ciebie, tylko do siebie. To ja ciągle do ciebie przychodzę, to ja nie potrafię trzymać się od ciebie z daleka. Wszystko to moja wina.
- Daehyun. To nie twoja wina - odzywam się ochryple.
Milczy. Otwieram oczy. Patrzy na mnie. Odpowiadam tym samym.
- Księżyc jest dzisiaj bardzo jasny - stwierdza w końcu.
- Ale jest zimno. - Wróciły łzy. Płyną mi po policzkach.
Daehyun pochyla się, gładzi mnie po karku, przesuwa dłoń wyżej, na brodę, na policzek. Zamykam oczy i czuję, jak kciukiem ociera mi łzy. Siada ostrożnie. Odwracam głowę. Zamykam ją w dłoniach. Siedzimy tak przez kilkanaście minut.
- Przepraszam, że nie powiedziałem ci o rozmowie z Sohee - szepczę.
Odsuwa się delikatnie i widzę, że na grzbiecie jego dłoni widnieje gwiazda.
- Jestem po prostu zły, że w ogóle z tobą rozmawiała, to nie jej sprawa.
- Martwiła się o ciebie i tyle. - Zaczynam mówić i nagle zdaję sobie sprawę, że naprawdę tak uważam. - Miała do tego prawo. Nie jestem dobry.
- Nieprawda - odpowiada. - Skąd ten pomysł.
- Dla Jaebuma byłem okropnym chłopakiem.
Długa cisza.
- Kochałeś go? - pyta cicho.
Przełykam ślinę.
- Tak.
Daehyun jest poruszony.
- Nadal go kochasz? - pyta. Zanim odpowiem, dodaje szybko: - Nie, nie mów, nie chcę wiedzieć. - I nagle jest w moim łóżku, czuję na sobie jego ciało, jego biodra, jego usta są tuż-tuż.
Moje zmysły eksplodują. Tak długo na niego czekałem.
I muszę poczekać jeszcze trochę.
W ostatniej chwili wsuwam dłoń między nasze wargi. Czuję na dłoni jego duże, miękkie usta. Odsuwam ją bardzo, bardzo powoli.
- Nie, nie kocham już Jaebuma. Ale nie chcę dawać ci tego pustego, złamanego Youngjae. Chcę, żebyś miał mnie całego, gdy będę mógł ci to wszystko odwzajemnić. W tej chwili niewiele mam do zaoferowania.
Leży nieruchomo, ale wyczuwam bicie jego serca.
- Ale kiedyś będziesz mnie chciał? To, co kiedyś do mnie czułeś... też nie do końca zniknęło?
Nasze serca biją tym samym oszalałym rytmem. Grają tę samą melodię.
- Nigdy nie zniknęło, Daehyun- odpowiadam.
✂✂✂
Daehyun zostaje do rana. I choć więcej już nie rozmawiamy, i choć nie robimy niczego, właśnie tego mi chyba było trzeba.
Kojącej obecności kogoś, komu ufam. Zasypiamy w końcu i śpimy mocno.
Tak mocno, że nie zauważamy wschodu słońca.
Nie słyszymy krzątaniny na dole.
Nie słyszymy Gunhee, póki nie stoi tuż za nami.
✂✂✂
Kochanii
Życzę wam wesołych świąt, dużo zdrowia, miłości oraz pijanego sylwestra!!! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro