✴24✴
Rozmawiam o Jaebumie z księżycem, ale to zdecydowanie za mało. Jego promienie odbijają się niesamowitym blaskiem w oknie Daehyuna.
- Jaebum nie lubi, gdy ubieram się normalnie, ale jednocześnie zawsze, kiedy się kłócimy, wypomina mi moje przebrania. Nigdy nie jestem taki, jakby tego chciał.
Księżyc znika za chmurami.
- No dobra, fakt, okłamałem go. Ale wiesz przecież, jaki potrafi być zazdrosny. Mam wrażenie, że mnie do tego zmusza. A nie powinienem przecież walczyć o prawo do przyjaźnienia się z innymi chłopakiem.
Czekam. Ciemne niebo milczy.
- Jasne, sytuacja z Sam-Wiesz-Kim jest dziwna, prawda. Może... Może Jaebum i Sohee mają trochę racji. Ale Jaebum nigdy, naprawdę nigdy mi nie ufa, więc niby jak mam odpowiedzieć tym samym? Rozumiesz, o co mi chodzi? Widzisz, jakie to wszystko skomplikowane? - Zamykam oczy. - Proszę, powiedz, co mam robić?
Przez zamknięte powieki przenikania jasne światło. Otwieram oczy. Chmury się przesunęły. Blask księżyca ponownie pada na okno Daehyuna.
- Masz dziwne poczucie humoru - stwierdzam.
Promienie nawet nie drgną. Sam nie wiem, co mną kieruje, ale nagle chwytam z biurka garść spinek i rzucam nimi w jego okno. Puk! Puk! Puk! Jeszcze siedem wsuwek i okno Daehyuna się uchla.
- Cukierek albo psikus - mówię.
- Stało się coś? - Jest zaspany i zdezorientowany. Ma na sobie tylko bokserki i bransoletki na nadgarstku.
O Boże. Ma na sobie tylko bokserki.
- Nie.
- Nie? - Trze zaspane oczy.
Nie patrz na jego ciało. Nie patrz. Nie patrz.
- Byłeś gdzieś dzisiaj? Bo ja siedziałem dziś w domu i rozdawałem cukierki. Gunhee kupił dobre, drogie czekoladki, nie taniochę, jak zazwyczaj, wiesz, różne pyszne czekoladki o najróżniejszych smakach. U was pewnie też było mnóstwo dzieciaków, co?
Patrzy na mnie pustym wzrokiem.
- Obudziłeś mnie, żeby rozmawiać o czekoladkach?
- Ciągle jest bardzo gorąca, prawda? - Wyrzucam z siebie. I mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Bo Daehyun znieruchomiał. Nagle zdał sobie sprawę, że jest praktycznie nagi. A ja wcale, wcale, wcale na niego nie patrzę.
- Chodźmy na spacer!
Moja propozycja wytrąca go z zadumy. Wycofuje się, gra na zwłokę.
- Teraz? - pyta z ciemności. - Jest druga czterdzieści dwa.
- Chciałbym pogadać.
Daehyun wraca. Znalazł spodnie. Włożył je.
Czerwienię się.
Zastanawia się przez chwilę, wkłada koszulkę i kiwa głową. Zbiegam na dół, mijam sypialnię rodziców i gabinet, w którym śpi Mihee, i niezauważony wychodzę na zewnątrz. Daehyun już tam jest. Mam na sobie spodnie od piżamy w kawałki sushi i białą koszulkę. Kiedy widzę go w pełni ubranego, czuję się nagle nagi, a uczucie to narasta, gdy widzę, jak pochłania wzrokiem moją odsłoniętą skórę. Idziemy razem na szczyt naszego wzgórza. Jakimś cudem oboje wiemy, dokąd zmierzamy.
Miasto jest ciche. Głośne duchy Halloween poszły już spać.
Gdy prawie jesteśmy na miejscu, Daehyun zatrzymuje się nagle i odwraca w moim kierunku.
- Powiesz, o co ci chodzi, czy mam zgadywać? Bo nie jestem zbyt dobry w zgadywankach. Powinno się mówić prosto z mostu, a nie owijać w bawełnę.
- Przepraszam.
Uśmiecha się po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Ej, żadnego przepraszania.
Uśmiecham się w odpowiedzi, ale zaraz poważnieję.
On też.
- Chodzi o Jaebuma?
- Tak - odpowiadam cicho.
Powoli idziemy dalej.
- Zdziwił się dzisiaj na mój widok. Nie wie, że się przyjaźnimy, prawda?
Smutek w jego głosie każe mi zwolnić. Oplatam się ramionami.
- Nie. Nie wiedział.
Daehyun ponownie się zatrzymuje.
- Wstydzisz się mnie?
- Niby dlaczego miałbym się ciebie wstydzić?
Wbija ręce w kieszenie.
- Bo nie jestem fajny.
Zbija mnie z tropu. Fakt, Daehyun nie jest fajny tak, jak fajny jest Jaebum, ale to najbardziej interesujący znany mi człowiek. Jest dobry, inteligentny i atrakcyjny. I dobrze ubrany. Naprawdę dobrze ubrany.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Proszę cię. Jaebum to seksowny bóg rocka, a ja to chłopak z sąsiedztwa. Kujon, głupi naukowiec, którego życie ogranicza się do trybun na lodowisku. Z nich kibicuję siostrze.
- Nie jesteś... Nie jesteś kujonem, Daehyun. Zresztą nawet gdyby, co z tym nie tak? I niby dlaczego nauka miałaby być głupia?
Wydaje się bardzo poruszony.
- Konstruuję bezużyteczne rzeczy - odpowiada cicho. - To jest beznadziejne. Powinienem tworzyć coś, co zmieni świat coś, co... będzie fajne.
Ogarnia mnie złość.
- Jak myślisz, co byłoby ze mną, gdybym uwierzył, że moje marzenia nie są nic warte? Wiesz, co by to dla mnie oznaczało? Wiesz, co to już teraz dla mnie oznacza?
Peszy się.
- Przepraszam, nie myślałem...
- No właśnie, nie myślałeś. Masz dar, ale w niego wątpisz. - Kręcę głową, żeby odzyskać jasność myślenia. - Nie możesz pozwolić, by wstyd mówił ci, kim jesteś. Opinie innych to jedno, ty - to drugie. Sam podejmujesz decyzje.
Patrzy na mnie.
Odwzajemniam spojrzenie i czuję, jak moje zmysły budzą się do życia. Narasta między nami takie napięcie, że zaczynam się bać.
Uciekam wzrokiem.
Wchodzimy na szczyt pagórka i przed nami rozpościera się całe miasto. Stłoczone domki, złote wzgórza, wieżowce, zatoka. Fantastyczny widok. Siedzimy na bryle asfaltu, wpatrzeni w dal. To czyjś podjazd, ale nikt nas nie widzi, zasłaniają nas drzewa eukaliptusów, których zapach przesyca nocne powietrze.
Daehyun oddycha powoli, głęboko.
- Brakowało mi tego. Eukaliptusy zawsze kojarzą mi się z domem.
Ogarnia mnie ciepło, bo nawet teraz, mając nowe życie w Berkeley, uważa, że dom jest tutaj.
- Wiesz - mówię - kiedy byłem mały, rodzice martwili się tym, jak się ubieram.
- Czemu?
- Bali się, że ludzie pomyślą, że to oni mnie tak stroją. Że para gejów obsypuje mnie brokatem i świecidełkami.
Parska śmiechem.
- Ale potem zrozumieli, że taki właśnie jestem, i zaakceptowali to, wspierali mnie, pomagali. A potem, tamtego lata, to ty nauczyłeś mnie, jak mam sam siebie zaakceptować. Nie przejmować się tym, co mówią inni. I wtedy... wcale nie było tak źle.
- Ja?
- Tak, ty. Teraz ja ci mówię: w życiu nie zapomnę tego mechanicznego wróbelka, którego skonstruowałeś. Tego, który śpiewał tylko wtedy, gdy otworzyło się klatkę.
- Pamiętasz to? - Nie wierzy własnym uszom.
- I tę układankę z klocków domina, nad którą ślęczałeś przez dwa tygodnie, a która runęła w ciągu minuty? To było niesamowite. To, że jest niepraktyczne, wcale nie oznacza, że nie warto tego tworzyć. Czasami wystarczy piękno i magia rzeczywistości.
Odwracam się do niego. Krzyżuję nogi.
- Tak jak sukienka, którą teraz tworzę. Nie jest zbyt praktyczna, ale wyobrażam sobie to... gdy moja koleżanka wkroczy na bal w fantastycznej, skomplikowanej kreacji, której nikt przedtem nie widział... Będę bardzo szczęśliwy, że ktoś będzie chodził w kreacji zaprojektowanej przez mnie.
Daehyun wpatruje się w światła miasta nad zatoką.
- I twoje marzenie się spełni.
- Z twoją pomocą. - Najchętniej przyjacielsko szturchnąłbym go w bok, ale ograniczam się do słownego kuksańca: - No to jak, jutro bierzesz się za rogówkę?
- Już się wziąłem. - Znowu patrzy mi w oczy. - Dzisiaj też nad nią pracowałem. Byłem w domu, tylko nie rozdawałem cukierków.
Jestem wzruszony.
- Jung Daehyun, najmilszy znany mi facet.
- No właśnie - prycha. - Miły facet.
- Co?
- Dokładnie to powiedział mój pierwszy i, jak dotąd, jedyny chłopak, gdy ze mną zrywał.
- Och. - Zaskoczył mnie. Chłopak. W końcu. - To bardzo... głupi powód.
Daehyun przysuwa się bliżej i prawie trąca mnie kolanem. Prawie.
- To nie takie rzadkie, jak ci się zdaje. Mili faceci mają pecha w miłości i w ogóle.
Aluzja do Jaebuma, ukryta w kpinie z samego sobie. Puszczam to mimo uszu.
- Kim był?
- Znajomym Sohee. W zeszłym roku.
- Łyżwiarz?
- Do tego ogranicza się krąg moich znajomych.
Nie cieszy mnie ta wiadomość. Łyżwiarze są po prostu boscy. I utalentowani. I tacy... wysportowani. Wstaję, krew dudni mi w uszach.
- Muszę do domu.
Zerka na nadgarstek, ale nie ma na nim zegarka.
- Tak, już bardzo późno. Albo bardzo wcześnie. - Pokonujemy kilkanaście metrów do naszej ulicy, gdy nagle Daehyun staje. - Och, nie. Chciałeś pogadać o Jaebumie. Czy...
- Chciałem pogadać. - Nie daję mu dokończyć. Zerkam na księżyc. Jest wielki, prawie w pełni. - Myślałem, że o Jaebumie, ale nie. Dzisiaj musieliśmy pogadać o tobie.
Spoglądam na niego.
- Widzisz? Ten śliczny księżyc?
- Owszem i ilekroć go widzę, myślę o tobie - wyrzuca z siebie. - Yoo Youngjae. Jesteś tu wszędzie, na każdym kroku.
Zamykam oczy. Nie powinien mówić takich rzeczy, ale jednocześnie nie chcę, żeby przestał. Nie mogę dłużej zaprzeczać, że jest dla mnie ważny. Nie potrafię tego nazywać, jeszcze nie. Ale to już jest. Otwieram oczy i... Daehyuna nie ma.
Żwawym krokiem wbiega na swój ganek.
Kolejny znikający halloweenowy duch.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro