✴22✴
- Youngjae? - Daehyun jest wyrażenie zaskoczony. - Co ty tu robisz?
- Ja... - Teraz, gdy tu stoję, moje wytłumaczenia wydają się idiotyczne. No wiesz, byłem w okolicy i pomyślałem sobie, że wpadnę pogadać. A, i jeszcze chciałem odebrać ten nieszczęsny segregator, który wziąłeś tylko dlatego, że jesteś na tyle miły, że pomożesz mi przy sukni - Byłem ciekawy, czy coś wymyśliłeś w sprawie rogówki. Trochę... zależy mi na czasie.
Zależy mi na czasie? W życiu nie użyłem tego określenia.
Daehyun nadal jest w szoku.
- To znaczy, oczywiście chciałem się też z tobą zobaczyć.
- No, to mnie widzisz. Część.
- Wszysko w porządku? - Zza jego pleców wyłania się dziewczyna. Jest wysoka i bardzo szczupła. Ma złote włosy spływające naturalnymi falami, i opaleniznę, która wygląda jak rodem z deski surfingowej, a nie z butelki z samoopalaczem.
I jest wyraźnie wściekła na mój widok. Władczym gestem kładzie mu rękę na ramieniu. Ma podwinięte rękawy i dotka jego gołej skóry. Robi mi się niedobrze.
- Przepraszam. Nie powinienem zjawić się bez uprzedzenia. Pogadamy później, dobrze? - I szybkim krokiem oddalam się korytarzem.
- Youngjae!
Zatrzymuję się i odwracam powoli.
Jest zagubiony.
- Dokąd się wybierasz?
- Nie chciałem ci przeszkadzać, byłem w okolicy, na zakupach i ... ale ty oczywiście jesteś zajęty. - Nie świruj. Daehyun może się spotykać, całować, nawet, o Boże, chodzić do łóżka, z kim tylko zechce.
- Pada? - Dziewczyna mierzy surowym wzrokiem mój sztormiak.
- Och, nie, po prostu pasował mi do butów. - Daehyun rusza się nerwowo, jakby dopiero teraz poczuł na sobie jej rękę. Odsuwa się.
- To moja koleżanka Jessica. Uczyliśmy się razem fizyki. Jessica, to Youngjae. Ten, o którym... o którym ci opowiadałem.
Ona nie wydaje się tym zachwycona.
Opowiadał jej o mnie.
- Chciałeś popracować nad sukienką? - pyta.
- To nic takiego. - Pochodzę bliżej.- Możemy to zrobić kiedy indziej.
- Nie! Przecież tu jesteś! A zazwyczaj cię tu nie ma. - Zerka nerwowo na Jessicę. - Jutro skończymy, dobra?
- Dobra. - Łypie na mnie krwiożerczo i odchodzi. Daehyun niczego nie zauważa. Szeroko otwiera drzwi.
- Wchodź. Jak mnie znalazłeś?
- Zelo mi pomógł.
Dwa łóżka. Nad jednym jest plakat z nocnym niebem i konstelacjami, tablica Mendelejewa, obok - biórko uginające się pod stosami papierów, drucików i metalowych części. Nad drugim - jeszcze więcej nagich kobiet ze świata fantasy, ogromny telewizor i kilka konsoli.
- Masz wspólokatora.
- No tak. - Nie wie, do czego zmierzam.
- Bo widzisz, zaskoczył mnie... rysunek na drzwiach.
- Och nie, nie. Ja... preferuję.... mężczyzn, przecież wiesz. - Milknie na chwilę, zakłopotany.
Jestem trochę skrępowany, ale siadam na jego łóżku.
Uśmiecha się, ale poważnie, widząc, jak się wiercę. Jest jakiś nieswój.
- Co jest?
- Jesteś w moim pokoju - mówi cicho. - Jeszcze pięć minut temu cię nie było, a teraz jesteś.
Podnoszę się, nagle świadomy zarówno tego, że jestem na jego łóżku, jak i ledwie wyczuwalnego zapachu mydła i smaru. Patrzę w kierunku jego głowy, ale unikam jego wzroku.
- Nie powinienem był tak wpaść bez uprzedzenia. Przepraszam.
- Nie, fajnie, że tu jesteś.
Zdobywam się na odwagę i patrzę mu w oczy, ale Daehyun już tego nie widzi. Sięga po coś na biurku. Niemal cały blat niknie pod stosem kartek i niedokończonych projektów, ale jedna część jest czysta, leży tam tylko mój segregator.
- W ostatni weekend zacząłem nad tym pracować, kiedy byliśmy w Nowym Jorku...
- O, właśnie. - Sprawdziłem, że zawody odbywały się w tym roku właśnie tam. Zachowuję się jak należy. - Jak poszło Sohee? - pytam uprzejmie.
- Dobrze, dobrze. Pierwsze miejsce.
- Czyli przełamała złą passę drugiego miejsca?
Podnosi głowę.
- Co? Och nie. Na początku sezonu zawsze wygrywa. Nie żeby jej to w czymkolwiek ujmowało - dodaje roztargniony. Skoro pytanie o siostrę nie robi na nim wrażenia, zakładam, że nie wie o naszej rozmowie. I lepiej niech tak zostanie. - No, dobra - mruczy. - Zobacz, nad czym pracowałem.
Siada koło mnie na łóżku. Jest teraz w trybie szalonego naukowca wynalazcy, więc zapomniał o własnej zasadzie zachowania dystansu. Wyjmuje szkice, które wsunął do środka, opowiada o materiałach, obwodach i innych sprawach, o których w ogóle nie myślę, bo widzę tylko, z jaką czułością trzyma na kolanach mój segregator.
Jakby był kruchy. Jakby był bezcenny.
- I co ty na to?
- Super - odpowiadam. - Wielkie dzięki.
- Będzie ogromna. Ale taką właśnie chciałeś zrobić, prawda? Masz dość materiału?
Kurde. Powinienem go był uważniej słuchać. Wczytuję się w jego zapiski. Podaje mi kalkulator. Wbijam cyfry i sam nie mogę uwierzyć, jak to wszystko do siebie pasuje.
- Tak. Na szczęście kupiłem więcej materiału, tak na wszelki wypadek.
- Jutro odbieram wszystko, co mi będzie potrzebne do rogówki, więc w weekend u rodziców mogę zacząć pracę. Ale będą mi potrzebne... - Rumieni się.
Uśmiecham się.
- Wymiary? Wymiary mojej znajomej? Kurde... akurat teraz nie ma jej w mieście, żebym mógł po nią zadzwonić, aby przyszła do mnie. Emm... Chyba, że zrobisz to na mnie? Nie jestem chyba, aż taki grubszy...
- Oczywiście, że nie. Jesteś doskonały.
Powiedział to. A tak bardzo uważał.
- Niepotrzebnie to powiedziałem. - Odkłada mój segregator i siada. Odsuwa się tak daleko ode mnie, jak to możliwe bez wkraczania na teren współlokatora. - Przepraszam. - Pociera tył głowy, patrzy w okno.
- Nie szkodzi. Dziękuję ci.
Milczymy. Na dworze zapada zmrok.
- Wiesz co? - Nerwowo bawię się zapięciem sztormiaka. - W kółko się za coś przepraszamy. Może powinniśmy już przestać. Może powinniśmy bardziej postarać się być przyjaciółmi. Przyjaciele mogą sobie mówić takie rzeczy bez specjalnego stresu.
Daehyun odwraca się do mnie.
- I zjawiać się bez zapowiedzi.
- Co prawda, gdybyś dał mi swój numer, nie musiałbym tego robić.
Uśmiecha się. Wyjmuję telefon z kieszeni i rzucam do niego, a on odrzuca mi swój. Wbijamy sobie wzajemnie nasze numery. Jest w tym coś oficjalnego. Daehyun oddaje mi moją ze słowami:
- Jestem pod Naga Tygrysica.
Śmieję się.
- Poważnie? A ja pod niewinne Tygrysiątko.
- Naprawdę?
Śmieję się jeszcze głośniej.
- Nie. Pod Youngjae.
- Jedyny i niepowtarzalny.
Podchodzę do niego i wkładam mu telefon w otwartą dłoń.
- Z twoich ust to nie lada komplement. Daehyun.
Powoli, pytająco unosi brwi.
A potem w pokoju zapala się światło.
- Oj, sorry. - Chłopak o połowę niższy i bardziej zbudowany od Daehyuna, rzuca na łóżko paczkę chipsów o smaku cebulowym. - Sorry, sorry.
Daehyun zrywa się na równe nogi.
- To mój współlokator, Jongup. Jongup, to Youngjae.
- Hm - mruczy Moon. - To twój chłopak?
- Hm? Mój chłopak? - odpowiada Daehyun.
-No dobra. - Jongup kręci głową i rzuca się na łóżko, obok chipsów. - To już nie muszę się bać, że na mnie lecisz.
Spinam się cały.
- Po pierwsze, skąd pomysł, że miałbym na ciebie lecieć? Przecież ty też nie lecisz na każdą dziewczynę na świecie, prawda? A po drugie nie, to nie jest mój chłopak.
- Ej! - Jongup patrzy na Daehyuna. - To o co tu chodzi?
Daehyun odchrząka.
- Chodźmy już, Youngjae. Nie chcesz przecież spóźnić się na pociąg.
- Nie uczysz się tutaj? - Moon zwraca się do mnie.
- Nie. - Wsuwam segregator do torby.
Mierzy mnie wzrokiem.
- Studencik sztuki, co?
- Nie. Uczeń.
- Słucham?
- Liceum - dopowiadam.
Jongup unosi brwi. Patrzy na Daehyuna.
- Stary, to legalne!? - krzyczy, gdy zatrzaskują się za nami drzwi.
Daehyun zamyka oczy.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, a już na pewno nie za niego. - Wzdrygam się. Wychodzimy na zewnątrz. Nic dziwnego, że Daehyun tak często wraca do domu. - zresztą przywykłem już - dodaję. - Ciągle słyszę takie...
Daehyun staje w miejscu.
- Bzdury. - Hm.
- No tak. Oczywiście. - Z wielkim wysiłkiem odpycha od siebie ducha Jaebuma. Zawsze obecny, zawsze z nami. - A co dzisiaj robi twój chłopak?
- Nie wiem, jeszcze z nim dzisiaj nie rozmawiałem.
- A zazwyczaj rozmawiacie? Codziennie?
- Tak - odpowiadam niespokojnie. Tracę go. Dzisiaj jednak odsuwa się ode mnie fizycznie, a w myślach buduje między nami barierę, żeby się ode mnie odciąć. - Chcesz zjeść czy coś? - rzucam nagle. Nie odpowiada. - Zresztą nieważne, na pewno masz coś do roboty - dorzucam.
- Nie! - I już spokojniej, z opanowaniem. - Tak, chodźmy coś zjeść. Szczególe życzenia?
- Cóż... Heechul dał mi pieniądze na pizzę.
Daehyun oprowadza mnie po kampusie, pokazuje poszczególne budynki - wszystkie bez wyjątku dostojne i dumne - w których ma zajęcia. Opowiada o wykładowcach i innych studentach i po raz kolejny dociera do mnie, że ma inne życie. Życie, którego częścią nie jestem.
Wędrujemy najbardziej ruchliwą ulicą w centrum Berkeley.
- Ej - mówi cicho Daehyun. Uśmiecha się. - Jesteśmy na miejscu.
W knajpie upieram się, że zapłacę kasą od Heechula. Siadamy przy kontuarze, przy oknie wychodzącym na ulicę i zjadamy pizzę - ja dwa kawałki wegetariańskiej, Daehyun trzy z peperoni. Sączy też wiśniową colę.
- Fajnie, że Heechul dał nam pieniądze na obiad - stwierdza. - Ale czemu akurat pizza?
- Och, bo pizza była po drodze - odpowiadam. Patrzy na mnie pustym wzrokiem, więc dodaję. - Po drodze do Byulyi. Myśli, że jestem u Byulyi.
Daehyun odstawia puszkę.
- No nie, powiedz, że to żart.
- Nie. Tak było łatwiej, niż tłumaczyć mu... - Urywam. Sam nie wiem, co miałbym dalej powiedzieć.
- Niż tłumaczyć mu, że chciałeś się ze mną spotkać?
- Nie. To znaczy, tak. Ale nie sądzę, żeby mieli coś przeciwko temu - dodaję szybko.
Traci cierpliwość.
- Więc dlaczego im nie powiedziałeś? Jezu, Youngjae. A gdyby coś ci się stało? Nie wiedzieliby, gdzie jesteś!
- Powiedziałem Byulyi. - Co prawda już po fakcie. Odsuwam solniczkę od siebie. - Wiesz, mówisz ja moi rodzice.
Daehyun spuszcza głowę, przeczesuje palcami swoje włosy. Kiedy znowu podnosi głowę, włosy sterczą bardziej niż zwykle. Wstaje.
- Chodź.
- Co?
- Musisz iść do domu.
- Jem. I ty też.
- Nie możesz tu zostać, Youngjae.
- Nie do wiary. Mówisz poważnie?
- Tak. Nie chcę mieć tego... na koncie.
- Co to ma znaczyć, do cholery?
- To, że kiedy twoi rodzice dowiedzą się, że byłeś tu bez ich wiedzy, będą mieli mi to za złe.
Teraz i ja wstaję. Jest ode mnie trochę wyższy, ale staram się patrzeć na niego z góry.
- A niby czemu tak ci zależy na tym, żeby byli o tobie dobrego zdania? Czy naprawdę muszę ci przypomnieć - po raz kolejny - że mam chłopaka?
To okrutne słowa. Żałuję, że je wypowiedziałem, ale jest już za późno. W oczach Daehyuna maluje się gniew.
- W takim razie dlaczego tu właściwie jesteś?
Wpadam w panikę.
- Bo obiecałeś mi pomóc.
- I ci pomagałem. A ty nagle zjawiasz się... w moim pokoju! Wiedziałeś, że w weekend będę w domu...
- W zeszły nie byłeś!
- A teraz jeszcze mam prosić cię o pozwolenie, zanim wyjadę? Co, taką przyjemność sprawia ci świadomość, że siedzę tam i... wzdycham do ciebie?
Ciskam niedojedzony kawałek pizzy do śmierć, wybiegam z restauracji. Dogania mnie, jak zawsze. Łapie mnie za ramię.
- Poczekaj, Youngjae. Sam nie wiem, co mówię. Wszystko dzieje się za szybko. Zacznijmy jeszcze raz.
Wyrywam mu się, idę w kierunku dworca. Dotrzymuje mi kroku.
- Wracam do domu, Daehyun. Robię to, co mi każesz.
- Nie odchodź, proszę. - Słyszę desperację w jego głosie. - Nie tak.
- Nie możesz mieć wszystkiego, nie rozumiesz? - Zatrzymuję się gwałtownie, chwieję się na nogach. Mówię do siebie, nie do niego.
- Staram się - zapewnia. - Bardzo się staram.
Te słowa łamią mi serce.
- Cóż. Ja też.
Zmieszanie. A po chwili.
- Ty... ty się starasz? Tak jak ja? - Słowa padają szybko, wpadają na siebie.
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym mógł mu powiedzieć, że mnie nie interesuje, że nie ma u mnie żadnych szans. Ale to jak Jung Daehyun na mnie patrzy, jakby to, co teraz powiem, było dla niego najważniejsze na świecie, sprawia, że tylko prawa przechodzi mi przez usta.
- Nie wiem, rozumiesz? Patrzę na ciebie, myślę o tobie i... nie wiem. Jeszcze nigdy nie byłem tak zagubiony.
- I co to znaczy?
- To, że wracamy do punktu wyjścia. A ja na stację. Idę.
- Pojadę z tobą...
- Nie.
Chce protestować, chce mieć pewność, że cały i zdrowy dotrę do domu, ale wie, że jeśli ze mną pojedzie, przekroczyć linię, która ma zostać nietknięta.
Więc żegnamy się.
A kiedy mój pociąg odjeżdża, czuję, że i tak go już straciłem.
✂✂✂
Powiedzmy, że powracam kochani 💞
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro