Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴22✴

- Youngjae? - Daehyun jest wyrażenie zaskoczony. - Co ty tu robisz?

- Ja... - Teraz, gdy tu stoję, moje wytłumaczenia wydają się idiotyczne. No wiesz, byłem w okolicy i pomyślałem sobie, że wpadnę pogadać. A, i jeszcze chciałem odebrać ten nieszczęsny segregator, który wziąłeś tylko dlatego, że jesteś na tyle miły, że pomożesz mi przy sukni - Byłem ciekawy, czy coś wymyśliłeś w sprawie rogówki. Trochę... zależy mi na czasie.

Zależy mi na czasie? W życiu nie użyłem tego określenia.

Daehyun nadal jest w szoku.

- To znaczy, oczywiście chciałem się też z tobą zobaczyć.

- No, to mnie widzisz. Część.

- Wszysko w porządku? - Zza jego pleców wyłania się dziewczyna. Jest wysoka i bardzo szczupła. Ma złote włosy spływające naturalnymi falami, i opaleniznę, która wygląda jak rodem z deski surfingowej, a nie z butelki z samoopalaczem.

I jest wyraźnie wściekła na mój widok. Władczym gestem kładzie mu rękę na ramieniu. Ma podwinięte rękawy i dotka jego gołej skóry. Robi mi się niedobrze.

- Przepraszam. Nie powinienem zjawić się bez uprzedzenia. Pogadamy później, dobrze? - I szybkim krokiem oddalam się korytarzem.

- Youngjae!

Zatrzymuję się i odwracam powoli.

Jest zagubiony.

- Dokąd się wybierasz?

- Nie chciałem ci przeszkadzać, byłem w okolicy, na zakupach i ... ale ty oczywiście jesteś zajęty. - Nie świruj. Daehyun może się spotykać, całować, nawet, o Boże, chodzić do łóżka, z kim tylko zechce.

- Pada? - Dziewczyna mierzy surowym wzrokiem mój sztormiak.

- Och, nie, po prostu pasował mi do butów. - Daehyun rusza się nerwowo, jakby dopiero teraz poczuł na sobie jej rękę. Odsuwa się.

- To moja koleżanka Jessica. Uczyliśmy się razem fizyki. Jessica, to Youngjae. Ten, o którym... o którym ci opowiadałem.

Ona nie wydaje się tym zachwycona.

Opowiadał jej o mnie.

- Chciałeś popracować nad sukienką? - pyta.

- To nic takiego. - Pochodzę bliżej.- Możemy to zrobić kiedy indziej.

- Nie! Przecież tu jesteś! A zazwyczaj cię tu nie ma. - Zerka nerwowo na Jessicę. - Jutro skończymy, dobra?

- Dobra. - Łypie na mnie krwiożerczo i odchodzi. Daehyun niczego nie zauważa. Szeroko otwiera drzwi.

- Wchodź. Jak mnie znalazłeś?

- Zelo mi pomógł.

Dwa łóżka. Nad jednym jest plakat z nocnym niebem i konstelacjami, tablica Mendelejewa, obok - biórko uginające się pod stosami papierów, drucików i metalowych części. Nad drugim - jeszcze więcej nagich kobiet ze świata fantasy, ogromny telewizor i kilka konsoli.

- Masz wspólokatora.

- No tak. - Nie wie, do czego zmierzam.

- Bo widzisz, zaskoczył mnie... rysunek na drzwiach.

- Och nie, nie. Ja... preferuję.... mężczyzn, przecież wiesz. - Milknie na chwilę, zakłopotany.

Jestem trochę skrępowany, ale siadam na jego łóżku.

Uśmiecha się, ale poważnie, widząc, jak się wiercę. Jest jakiś nieswój.

- Co jest?

- Jesteś w moim pokoju - mówi cicho. - Jeszcze pięć minut temu cię nie było, a teraz jesteś.

Podnoszę się, nagle świadomy zarówno tego, że jestem na jego łóżku, jak i ledwie wyczuwalnego zapachu mydła i smaru. Patrzę w kierunku jego głowy, ale unikam jego wzroku.

- Nie powinienem był tak wpaść bez uprzedzenia. Przepraszam.

- Nie, fajnie, że tu jesteś.

Zdobywam się na odwagę i patrzę mu w oczy, ale Daehyun już tego nie widzi. Sięga po coś na biurku. Niemal cały blat niknie pod stosem kartek i niedokończonych projektów, ale jedna część jest czysta, leży tam tylko mój segregator. 

- W ostatni weekend zacząłem nad tym pracować, kiedy byliśmy w Nowym Jorku...

- O, właśnie. - Sprawdziłem, że zawody odbywały się w tym roku właśnie tam. Zachowuję się jak należy. - Jak poszło Sohee? - pytam uprzejmie.

- Dobrze, dobrze. Pierwsze miejsce.

- Czyli przełamała złą passę drugiego miejsca?

Podnosi głowę.

- Co? Och nie. Na początku sezonu zawsze wygrywa. Nie żeby jej to w czymkolwiek ujmowało - dodaje roztargniony. Skoro pytanie o siostrę nie robi na nim wrażenia, zakładam, że nie wie o naszej rozmowie. I lepiej niech tak zostanie. - No, dobra - mruczy. - Zobacz, nad czym pracowałem.

Siada koło mnie na łóżku. Jest teraz w trybie szalonego naukowca wynalazcy, więc zapomniał o własnej zasadzie zachowania dystansu. Wyjmuje szkice, które wsunął do środka, opowiada o materiałach, obwodach i innych sprawach, o których w ogóle nie myślę, bo widzę tylko, z jaką czułością trzyma na kolanach mój segregator.

Jakby był kruchy. Jakby był bezcenny.

- I co ty na to?

- Super - odpowiadam. - Wielkie dzięki.

- Będzie ogromna. Ale taką właśnie chciałeś zrobić, prawda? Masz dość materiału?

Kurde. Powinienem go był uważniej słuchać. Wczytuję się w jego zapiski. Podaje mi kalkulator. Wbijam cyfry i sam nie mogę uwierzyć, jak to wszystko do siebie pasuje.

- Tak. Na szczęście kupiłem więcej materiału, tak na wszelki wypadek.

- Jutro odbieram wszystko, co mi będzie potrzebne do rogówki, więc w weekend u rodziców mogę zacząć pracę. Ale będą mi potrzebne... - Rumieni się.

Uśmiecham się.

- Wymiary? Wymiary mojej znajomej? Kurde... akurat teraz nie ma jej w mieście, żebym mógł po nią zadzwonić, aby przyszła do mnie. Emm... Chyba, że zrobisz to na mnie? Nie jestem chyba, aż taki grubszy...

- Oczywiście, że nie. Jesteś doskonały.

Powiedział to. A tak bardzo uważał.

- Niepotrzebnie to powiedziałem. - Odkłada mój segregator i siada. Odsuwa się tak daleko ode mnie, jak to możliwe bez wkraczania na teren współlokatora. - Przepraszam. - Pociera tył głowy, patrzy w okno.

- Nie szkodzi. Dziękuję ci.

Milczymy. Na dworze zapada zmrok.

- Wiesz co? - Nerwowo bawię się zapięciem sztormiaka. - W kółko się za coś przepraszamy. Może powinniśmy już przestać. Może powinniśmy bardziej postarać się być przyjaciółmi. Przyjaciele mogą sobie mówić takie rzeczy bez specjalnego stresu.

Daehyun odwraca się do mnie.

- I zjawiać się bez zapowiedzi.

- Co prawda, gdybyś dał mi swój numer, nie musiałbym tego robić.

Uśmiecha się. Wyjmuję telefon z kieszeni i rzucam do niego, a on odrzuca mi swój. Wbijamy sobie wzajemnie nasze numery. Jest w tym coś oficjalnego. Daehyun oddaje mi moją ze słowami: 

- Jestem pod Naga Tygrysica.

Śmieję się.

- Poważnie? A ja pod niewinne Tygrysiątko.

- Naprawdę?

Śmieję się jeszcze głośniej.

- Nie. Pod Youngjae.

- Jedyny i niepowtarzalny.

Podchodzę do niego i wkładam mu telefon w otwartą dłoń.

- Z twoich ust to nie lada komplement. Daehyun.

Powoli, pytająco unosi brwi.

A potem w pokoju zapala się światło.

- Oj, sorry. - Chłopak o połowę niższy i bardziej zbudowany od Daehyuna, rzuca na łóżko paczkę chipsów o smaku cebulowym. - Sorry, sorry.

Daehyun zrywa się na równe nogi.

- To mój współlokator, Jongup. Jongup, to Youngjae.

- Hm - mruczy Moon. - To twój chłopak?

- Hm? Mój chłopak? - odpowiada Daehyun.

-No dobra. - Jongup kręci głową i rzuca się na łóżko, obok chipsów. - To już nie muszę się bać, że na mnie lecisz.

Spinam się cały.

- Po pierwsze, skąd pomysł, że miałbym na ciebie lecieć? Przecież ty też nie lecisz na każdą dziewczynę na świecie, prawda? A po drugie nie, to nie jest mój chłopak.

- Ej! - Jongup patrzy na Daehyuna. - To o co tu chodzi?

Daehyun odchrząka.

- Chodźmy już, Youngjae. Nie chcesz przecież spóźnić się na pociąg.

- Nie uczysz się tutaj? - Moon zwraca się do mnie.

- Nie. - Wsuwam segregator do torby.

Mierzy mnie wzrokiem.

- Studencik sztuki, co?

- Nie. Uczeń.

- Słucham?

- Liceum - dopowiadam.

Jongup unosi brwi. Patrzy na Daehyuna.

- Stary, to legalne!? - krzyczy, gdy zatrzaskują się za nami drzwi.

Daehyun zamyka oczy.

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj, a już na pewno nie za niego. - Wzdrygam się. Wychodzimy na zewnątrz. Nic dziwnego, że Daehyun tak często wraca do domu. - zresztą przywykłem już - dodaję. - Ciągle słyszę takie...

Daehyun staje w miejscu.

- Bzdury. - Hm.

- No tak. Oczywiście. - Z wielkim wysiłkiem odpycha od siebie ducha Jaebuma. Zawsze obecny, zawsze z nami. - A co dzisiaj robi twój chłopak?

- Nie wiem, jeszcze z nim dzisiaj nie rozmawiałem.

- A zazwyczaj rozmawiacie? Codziennie?

- Tak - odpowiadam niespokojnie. Tracę go. Dzisiaj jednak odsuwa się ode mnie fizycznie, a w myślach buduje między nami barierę, żeby się ode mnie odciąć. - Chcesz zjeść czy coś? - rzucam nagle. Nie odpowiada. - Zresztą nieważne, na pewno masz coś do roboty - dorzucam.

- Nie! - I już spokojniej, z opanowaniem. - Tak, chodźmy coś zjeść. Szczególe życzenia?

- Cóż... Heechul dał mi pieniądze na pizzę.

Daehyun oprowadza mnie po kampusie, pokazuje poszczególne budynki - wszystkie bez wyjątku dostojne i dumne - w których ma zajęcia. Opowiada o wykładowcach i innych studentach i po raz kolejny dociera do mnie, że ma inne życie. Życie, którego częścią nie jestem.

Wędrujemy najbardziej ruchliwą ulicą w centrum Berkeley.

- Ej - mówi cicho Daehyun. Uśmiecha się. - Jesteśmy na miejscu.

W knajpie upieram się, że zapłacę kasą od Heechula. Siadamy przy kontuarze, przy oknie wychodzącym na ulicę i zjadamy pizzę - ja dwa kawałki wegetariańskiej, Daehyun trzy z peperoni. Sączy też wiśniową colę.

- Fajnie, że Heechul dał nam pieniądze na obiad - stwierdza. - Ale czemu akurat pizza?

- Och, bo pizza była po drodze - odpowiadam. Patrzy na mnie pustym wzrokiem, więc dodaję. - Po drodze do Byulyi. Myśli, że jestem u Byulyi.

Daehyun odstawia puszkę.

- No nie, powiedz, że to żart.

- Nie. Tak było łatwiej, niż tłumaczyć mu... - Urywam. Sam nie wiem, co miałbym dalej powiedzieć.

- Niż tłumaczyć mu, że chciałeś się ze mną spotkać?

- Nie. To znaczy, tak. Ale nie sądzę, żeby mieli coś przeciwko temu - dodaję szybko.

Traci cierpliwość.

- Więc dlaczego im nie powiedziałeś? Jezu, Youngjae. A gdyby coś ci się stało? Nie wiedzieliby, gdzie jesteś!

- Powiedziałem Byulyi. - Co prawda już po fakcie. Odsuwam solniczkę od siebie. - Wiesz, mówisz ja moi rodzice.

Daehyun spuszcza głowę, przeczesuje palcami swoje włosy. Kiedy znowu podnosi głowę, włosy sterczą bardziej niż zwykle. Wstaje.

- Chodź.

- Co?

- Musisz iść do domu.

- Jem. I ty też.

- Nie możesz tu zostać, Youngjae.

- Nie do wiary. Mówisz poważnie?

- Tak. Nie chcę mieć tego... na koncie.

- Co to ma znaczyć, do cholery?

- To, że kiedy twoi rodzice dowiedzą się, że byłeś tu bez ich wiedzy, będą mieli mi to za złe.

Teraz i ja wstaję. Jest ode mnie trochę wyższy, ale staram się patrzeć na niego z góry.

- A niby czemu tak ci zależy na tym, żeby byli o tobie dobrego zdania? Czy naprawdę muszę ci przypomnieć - po raz kolejny - że mam chłopaka?

To okrutne słowa. Żałuję, że je wypowiedziałem, ale jest już za późno. W oczach Daehyuna maluje się gniew.

- W takim razie dlaczego tu właściwie jesteś?

Wpadam w panikę.

- Bo obiecałeś mi pomóc.

- I ci pomagałem. A ty nagle zjawiasz się... w moim pokoju! Wiedziałeś, że w weekend będę w domu...

- W zeszły nie byłeś!

- A teraz jeszcze mam prosić cię o pozwolenie, zanim wyjadę? Co, taką przyjemność sprawia ci świadomość, że siedzę tam i... wzdycham do ciebie?

Ciskam niedojedzony kawałek pizzy do śmierć, wybiegam z restauracji. Dogania mnie, jak zawsze. Łapie mnie za ramię.

- Poczekaj, Youngjae. Sam nie wiem, co mówię. Wszystko dzieje się za szybko. Zacznijmy jeszcze raz.

Wyrywam mu się, idę w kierunku dworca. Dotrzymuje mi kroku.

- Wracam do domu, Daehyun. Robię to, co mi każesz.

- Nie odchodź, proszę. - Słyszę desperację w jego głosie. - Nie tak.

- Nie możesz mieć wszystkiego, nie rozumiesz? - Zatrzymuję się gwałtownie, chwieję się na nogach. Mówię do siebie, nie do niego.

- Staram się - zapewnia. - Bardzo się staram.

Te słowa łamią mi serce.

- Cóż. Ja też.

Zmieszanie. A po chwili.

- Ty... ty się starasz? Tak jak ja? - Słowa padają szybko, wpadają na siebie.

Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym mógł mu powiedzieć, że mnie nie interesuje, że nie ma u mnie żadnych szans. Ale to jak Jung Daehyun na mnie patrzy, jakby to, co teraz powiem, było dla niego najważniejsze na świecie, sprawia, że tylko prawa przechodzi mi przez usta.

- Nie wiem, rozumiesz? Patrzę na ciebie, myślę o tobie i... nie wiem. Jeszcze nigdy nie byłem tak zagubiony.

- I co to znaczy?

- To, że wracamy do punktu wyjścia. A ja na stację. Idę.

- Pojadę z tobą...

- Nie.

Chce protestować, chce mieć pewność, że cały i zdrowy dotrę do domu, ale wie, że jeśli ze mną pojedzie, przekroczyć linię, która ma zostać nietknięta.

Więc żegnamy się.

A kiedy mój pociąg odjeżdża, czuję, że i tak go już straciłem.

✂✂✂

Powiedzmy, że powracam kochani 💞

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro