✴20✴
Zachęcam go. I nie mogę przestać.
Dlaczego nie mogę przestać?
Przyciskam dłoń do drzwi wejściowych, opieram o nie czoło. Słucham jego kroków niknących na zewnątrz. Idzie powoli, bez pośpiechu. To ja komplikuję nam życie. To ja utrudniam naszą przyjaźń. Ale to on ciągle wraca. Jest przecież na to za mądry. Powinien wiedzieć, że już dosyć, i zacząć trzymać się ode mnie z daleka.
Nie chcę, żeby odszedł.
Czego ja właściwe chcę? Odpowiedź jest niejasna, choć wiem na pewno, że nie chcę, żeby znwu skończyło się złamanym sercem, ani jego, ani tym bardziej moim. Daehyun musi trzymać się z daleka.
Wcale tego nie chcę.
- Ten chłopak Jungów wyrósł na fajnego faceta - rzuca Mihee.
Zaskoczyła mnie. Siedzi na turkusowym szezlongu przy wykuszowym oknie wychodzącym na ulicę. Od jak dawna tu jest? Na pewno nas widziała. Ale czy słyszała? Odprowadza go wzrokiem, póki, jak się domyślam, nie zniknie jej z oczu, a potem koncentruje się na mnie.
- Youngjae, wyglądasz na zmęczonego.
- Mów za siebie.
- Jak sobie chcesz.
Ale ma rację. Jestem ledwo żywy. Mierzymy się wzrokiem. Mihee jest jak za mgłą, ale i tak ją widzę. Szara bluza zwisa smętnie. Otuliła się jedną z zabytkowych kołder po babce Heechula. Długie włosy i chude ramiona zwisają bezwładnie. Ona cała zwisa. Jakby własne ciało ją zawiodło.
Ciekawe, co widzi, kiedy na mnie patrzy.
- Wiesz, czego nam trzeba? - mówi.
Nie podoba mi się to: nam.
- Czego?
- Herbatki.
- Nie chcę herbaty, chcę do łóżka. - Wzdycham.
Mihee wstaje. Jęczy, jakby bolały ją wszystkie mięśnie, jakby była stara jak koc na jej kolanach. Bierze mnie za rękę. Wzdrygam się. Miejsce ciepłej, kojącej dłoni Daehyuna zajmuje jej, zimna i chuda. Prowadzi mnie do kuchni. Jestem zbyt wyczerpany, by protestować.
Przysuwa mi krzesło przy kuchennym stole. Osuwam się ciężko.
- Zraz wracam - mówi. Słyszę, jak wchodzi na piętro, słyszę, jak otwiera drzwi do mojego pokoju, ale zanim zdążę się obudzić, zamyka je ponownie. Wraca i podaje mi okulary.
Znowu mnie zaskoczyła.
- Dzięki.
- Co się stało z tymi, w których wyszedłeś?
- Ktoś na nie nadepnął.
- Ktoś nadepnął ci na okulary? - Teraz to Mihee wydaje się wkurzona.
- No przecież nie celowo. - Mrużę oczy. - Oni nadal są na randce?
- Chyba tak. Co mnie to obchodzi? - Nalewa kranówki do miedzianego imbryka i z niepotrzebną siłą stawia na palniku, aż zadrżała cała kuchenka.
- Znowu się pokłóciliście - domyślam się.
Mihee nie odpowiada, ale buszuje w swoim pudełku z herbatami, gniewnie i nerwowo.
W swoim pudełku z herbatami.
- O nie! - Zrywam się na równe nogi. - Nie będziesz mi wróżyć.
- Dlaczego nie? Właśnie tego ci trze...
- Nie masz pojęcia, czego mi trzeba. - Gorzkie słowa padają, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Mihee nieruchomieje. Włosy opadają jej na twarz, zasłaniając jak tarcza. A potem zakłada je za ucho, jakby nic się nie stało, i wyjmuje małą paczuszkę z pudełka.
- Fenghuang dancong oolong. Fenghuang, czyli feniks. Pasuje do ciebie.
- Nie.
Mihee otwiera szafkę, w której trzymamy szklanki, i wyjmuje różową filiżankę. Nie poznaję jej; pewnie to jej. Znowu ogania mnie złość.
- Wstawiłaś swoje naczynia do naszych szafek?
- Tylko dwa. - Wyjmuje drugą w kolorze jadeitu. - Ta jest moja.
- A gdzie kryształowa kula? Koło telewizora? A turban w pralce?
Puste filiżanki uderzają o spodeczki, gdy stawia je na stole.
- Wiesz przecież, że nie znoszę tych wszystkich bzdur. Kostium nie nadaje znaczenia ani głębi. Kostium to oszustwo.
- A ty oczywiście nie oszukujesz?
- Siadaj - mówi spokojnie.
- Nigdy nie chciałem, żebyś mi wróżyła; niby dlaczego teraz miałby być inaczej.
Mihee zastanawia się przez chwilę.
- Nie jesteś nawet odrobinę ciekawy?
- Nie. - Odpowiadam za szybko. Wyczuwa moja wahanie, jakby wiedziała, że w głębi duszy odpowiadam inaczej. Bo kto nie jest choćby trochę ciekawy? Wiem oczywiście, że czytanie z fusów to bzdura, ale w moim życiu wszystko tak się pokomplikowało, że nawet w takim oszustwie szukam odpowiedzi. Może dowiem się czegoś o Daehyunie. Czegoś, czego nie wiem, a może jej wróżba skłoni mnie do myślenia o czymś, z czego do tej pory nie zdawałem sobie sprawy.
Zadowolenie na jej twarzy. Wracam na miejsce, ale uciekam wzrokiem, żeby jej pokazać, jak bardzo nie chcę tu być. Czajnik gwiżdże przeciągle. Mihee wsypuje łyżeczkę herbaty do dzbanka. Dom trzeszczy cicho, napar nabiera mocy. Im dłużej czekamy, tym bardziej się denerwuję. Kilka razy zbieram się do odejścia, ale ciekawość każe mi zostać.
- Pij - mówi w końcu Mihee. - Zostaw w filiżance mniej więcej pół łyżeczki.
Sączę powili, bo herbata jest gorąca. Delikatna w smaku, brzoskwiniowa, z jeszcze jakąś mocniejszą nutą. Jakby dymu? Mihee nie zwraca uwagi na temperaturę. Wypija swoją i dolewa sobie. W końcu dochodzę do dna. Zaglądam do różowej filiżanki, wpatruję się w zielono-brązowe liście, szukam symbolu. Nic nie widzę.
- Co teraz?
- Weź filiżankę w lewą rękę.
- To ręka magii?
To też puszcza mimo uszu.
- Teraz obróć trzy razy, w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara. Szybciej. Tak, teraz dobrze. A następnie wyrzuć zawartość na spodek.
- Przecież listki też wypadną.
- Spokojnie. Połóż dłoń na dnie filiżanki. Zamknij oczy i pomyśl o tym, czego chciałbyś się dowiedzieć.
Głupio się czuję. Przecież właśnie o tym myślę. I... i jeszcze o Jung Daehyunie.
- Odwróć z powrotem, ale ostrożnie - uprzedza. Powoli odwracam filiżankę. Fusy przywarły do cienkich ścianek dzięki ostatnim kroplom naparu. - Daj mi to. - Prze kilkanaście minut siedzi w milczeniu. W kościstych dłoniach przechyla filiżankę na wszystkie strony, może po to, żeby widzieć jej zawartość pod różnym kątem, a może po prostu dlatego, że w kuchni jest słabe, mdłe światło. - No cóż. - Odstawia filiżankę na stolik i daje mi znak, żebym przysunął się bliżej. Robię to. - Widzisz chmurę? Tutaj, koło uszka?
- Tak jakby. Tak.
- To oznacza, że otaczają cię problemy, jesteś zagubiony i przerażony. No, ale skoro ja tu jestem, sprawa jest jasna i bez fusów. A ten trójkąt, o tutaj, symbolizuje wrodzony talent artystyczny. Ale i to wiadomo bez wróżby.
Zaskoczyła mnie - zarówno szczerością, jak i komplementem, rzadkim w jej ustach. Przysuwam się bliżej.
- Widzisz te kropki, otaczające brzeg filiżanki?
Twierdząco kiwam głową.
- Linia kropek oznacza podróż, która potrwa kilka miesięcy. Gdyby koło się zamknęło, ciągnęłaby się przez co najmniej rok - tłumaczy. - Ale kończy się tutaj, w tym kształcie. Co ci to przypomina?
- Eeeee... Księżyc? Z... patyczkiem?
- A może wiśnię?
- O tak! Wiśnię!
- Wiśnia symbolizuje pierwszą miłość. Innymi słowy, droga doprowadzi cię do pierwszej miłości.
Podskakuję nerwowo, uderzam nogami w stolik. Jej spokój sugeruje, że spodziewała się takiej reakcji. Wie, co czuję do Daehyuna? Czy raczej, co czułem do niego w przeszłości? Była wtedy w pobliżu, ale czy coś w ogóle zauważyła?
Bawi się mną.
Milknie na chwilę.
- A co tu widzisz?
Wpatruję się przez długie minuty. Szukam psów, butów, czegoś znajomego, ale widzę tylko mokre listki herbaty. Co chwila wracam wzrokiem do wisienki. Odstawiam filiżankę na stolik.
- Nie wiem. Z jednej strony jest ich więcej. Takie zakręcone.
- Dobrze. Pętla u nasady sugeruje, że podejmowałeś - albo wkrótce podejmiesz - pochopne decyzje.
- To źle czy dobrze?
Wzrusza ramionami.
- Może być i tak, i tak, ale czy impulsywne decyzje kiedyś wyszły komuś na dobre?
- To mądrość z terapii? - warczę.
Mihee pochmurnieje.
- Widzisz tutaj, jak się na siebie nakładają? To sugeruje kłótnie, wiele kłótni. Zazwyczaj prowadzą do rozstania - mówi zwięźle.
- Rozstania. - Wstaję. - Wielkie dzięki. Bardzo pouczające.
Kłótnie, rozstania, spontaniczne decyzje. Zagubienie? A ja myślałem, że wróżby mają sprawić, że człowiek poczuje się lepiej. Myślałem, że właśnie po to ludzie chodzą do wróżek. I jeszcze ta podróż do pierwszej miłości? Tylko dlatego, że Jaebum ją obraził, nie musi pchać mnie na siłę w ramiona innego chłopaka.
Choć to naprawdę wyglądało jak wisienka.
Nie wiem, czemu w ogóle zawracam sobie tym głowę. Mihee uważa, że przebranie to oszustwo? Że nie ma sensu? Ha, niech sama spojrzy w lustro. Ona cała, kimkolwiek jest, nie ma sensu. Wściekły, szoruję zęby i szykuję się do snu. Gaszę światło i wtedy w oknie naprzeciwko robi się jasno.
A więc zostaje na noc.
Czy rozmawiał z Sohee? Ciekawe, czy zdąży skończyć projekt na zajęcia, bez względu na to, co to jest. Pewnie nie. Wiercę się pod kołdrą. Nie mogę zasnąć, czy to z powodu wyrzutów sumienia wobec Daehyuna, czy wskutek kofeiny w herbacie, a może prze tę idiotyczną wisienkę. Może to wcale nie oznacza pierwszej miłości, tylko coś całkiem innego, Pierwszą skonsumowaną miłość. Tak, to już bardziej sensowne, a w każdym razie oznacza, że moja droga doprowadzi mnie do Jaebuma.
A zatem jestem na właściwej drodze?
Słyszę, jak okno się otwiera.
I nic więcej.
Nie wiem dlaczego, ale czekam, aż mnie zawoła. Gdy tego nie robi, sięgam po okulary i wstaję. Wytężam wzrok w ciemności. Daehyun wpatruje się w nocne niebo. Obserwuję go w milczeniu. Nie rusza się. Nie panuję nad sobą. Rozsuwam zasłony i otwieram okno.
- Cześć - rzucam.
Patrzy mi prosto w oczy nieprzytomnym spojrzeniem, jakby myślami nadal był wśród gwiazd.
- Jak twoja siostra?
Powoli kiwa głową.
- Dojdzie do siebie.
- Przykro mi w związku z twoim projektem.
- Nie przejmuj się.
- Dasz radę to nadgonić?
- Może.
- Czy... chcesz te wykresy?
Delikaty uśmiech.
- Jasne.
- Dobrze, poczekaj. - Buszuję w stertach papierów na podłodze, aż znajduję segregator - moje źródło inspiracji. Wpinałem do niego wydruki z Internetu, fotografie i kserokopie projektów, odkąd na początku lata, gdy poznałem Jaebuma, wymyśliłem sobie tę sukienkę dla mojej koleżanki. Wracam do okna. Daehyun siedzi na parapecie, jak za pierwszym razem, gdy zobaczyłem go po jego powrocie. Pod koniec lata. - Rzucić ci? - Zerkam niespokojnie na kompost Heechula na dole.
Chwila namysłu i jego odpowiedź:
- Zaraz wracam.
Znika, zostawia mnie samego. Oglądam jego pokój, na razie jest pusty, ale Daehyun zastawia już na nim swoje ślady: pismo naukowe przy łóżku, kolorowe gumki na toaletce, marynarka na oparciu krzesła. Wraca po chwili. Niesie miotłę i koszyk owoców. Wyjmuje je powoli i układa na komódce.
Naglę boję się, że zaraz wyjmie wisienkę.
Ale nie.
Umieszcza pusty koszyk na drewnianej rączce miotły, podnosi. Koszyk zjeżdża. Daehyun wychyle się z okna, wyciąga ręce i w ten sposób dosięga mnie końcem kija od szczotki.
- Gotowy?
Jestem gotowy.
- Ahoj, kapitanie!
Przechyla miotłę i koszyk zsuwa się po kiju prosto w moje ramiona. Śmieję się radośnie.
- Wiesz, tak naprawdę mogłem ci go po prostu rzucić.
- Lepiej mnie ryzykować. Mógłbym nie złapać.
- Zawsze łapiesz. - Wkładam segregator do koszyka. - Jest ciężki.
- Dam radę. - Daehyun unosi miotłę pod kątem. Wspinam się na palce, wsuwam koszyk na kij i puszczam. Miotła opada pod jego ciężarem, ale Daehyun unosi ją na tylko, że koszyk płynnie sunie w jego kierunku. - Ha! - Uderza klamrą przy pasku o parapet, cofając się w głąb pokoju, i ze zdumieniem stwierdzam, że pamiętam tę klamrę. I pasek, ten sam od lat, z czarnej, popękanej skóry. Poprawia sobie koszulę, która nieco się uniosła. Ma taką budowę ciała, że wszystkiego koszule są na niego odrobinę za krótkie. Kolejny szczegół, o którym zapomniałem.
Kręcę głową, żeby nie myśleć o jego brzuchu, ale się uśmiecham.
- Było to zarazem idiotycznie proste i zdecydowanie zbyt skomplikowane.
Odpowiada uśmiechem.
- To moja specjalność.
✂✂✂
Chcę was przeprosić, że tak długo mnie nie było i nic nie dodawałam, ale teraz mam strasznie dużo nauki i po prostu nie wyrabiam z tym wszystkim.
Będę się strać dodawać rozdziały, ale raz na jakiś czas...
Może co dwa, trzy tygodnie...
Zależy jak czas mi na to pozwoli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro