✴2✴
- Jest równie piękna jak w telewizji. – Trącam miseczkę ciastek i chrupek, które padają do herbaty. – Równie piękna jak zawsze.
Jaebum wzrusza ramionami.
– Jest w porządku. Niepotrzebnie się tak nakręcasz.
Choć pociesza mnie fakt, że mu nie imponuje, nie mogę się uspokoić. Opieram się ciężko o oparcie w starej herbaciarni. Od strony małego stawu koło nas nadciąga leciutka bryza.
– Nie rozumiesz. To jest Sohee Jung.
– Fakt, nie rozumiem. – Ściąga brwi nad masywnymi oprawkami à la Buddy Holly. Kiepski wzrok to coś, co nas łączy. Tylko, że ja noszę soczewki. Lubię, kiedy wkłada okulary; jest wtedy skrzyżowaniem zbuntowanego rockmana i seksownego kujona. Wkłada je tylko, gdy nie jest na scenie, chyba że grają bez prądu, wtedy dodają mu niezbędnej aury wrażliwości. Jaebum jest bardzo świadomy swojego wyglądu, co niektórzy uznaliby zapewne za próżność, a co ja doskonale rozumiem. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz.
– Od początku – zaczyna. – Kiedy poszliście do liceum…
– Ja poszedłem – poprawiam. – Ona jest rok starsza.
– No dobra, czyli kiedy poszedłeś do liceum… co się wydarzyło? Była dla ciebie niemiła? I do tej pory cię to gryzie? – Ściąga brwi, jakby miał za mało danych, by rozwiązać tę zagadkę. I ma, to fakt, ale ja mu tego nie powiem.
– No.
Prycha.
– Chyba nieźle się wkurzyłeś, żeby natłuc tyle talerzy.
Sprzątanie zajęło cały kwadrans. Kawałki zastawy, resztki omletu w szczelinach drewnianej podłogi i lepki sos brzoskwiniowo-malinowy, który rozprysł się po pokoju jak krew.
– Nie masz pojęcia. – To mój cały komentarz.
Jaebum dolewa sobie herbaty jaśminowej.
– Właściwie dlaczego tak ci imponowała?
– Wtedy mi nie imponowała, wcześniej. Była… piękna i utalentowana i tak się składało, że mieszkała w domu obok. No wiesz, jako małe dzieci bawiliśmy się razem zabawkami i tak dalej. I zabolało, kiedy mnie olała, po prostu. Nie mieści mi się w głowie, że o niej nie słyszałeś – dodaję.
– No niestety, rzadko oglądam łyżwiarstwo figurowe.
– Dwukrotnie brała udział w mistrzostwach świata. Srebrna medalistka? W tym roku jest naszą nadzieją na olimpiadzie.
– Niestety – powtarza.
– Była w reklamie płatków śniadaniowych na opakowaniu!
Pod stołem trąca mnie w kolano.
– A kogo to obchodzi?
Wzdycham głośno.
– Uwielbiam jej kostiumy. Szyfonowe zakładki, koraliki, minispódniczki…
– Minispódniczki? –Jaebum dopija herbatę do końca.
– I do tego wdzięk, gracja i pewność siebie. – Prostuję się. – I idealne, lśniące włosy. Doskonała cera.
– Doskonałość jest przereklamowana. I nudna.
Uśmiecham się.
– Według ciebie nie jestem doskonały?
– Nie. Jesteś cudownie popieprzony i wcale nie chciałbym, żebyś był inny. A teraz pij herbatę.
Pachnące kwiaty w kolorach klejnotów kontrastują z fantazyjnie przycinanymi krzewami w spokojnych odcieniach zieleni i błękitu. Ścieżki wiją się między świątynią Buddy, stawami z koi, czerwoną pagodą i drewnianym mostkiem w kształcie półksiężyca. Ciszę zakłóca jedynie szczebiot ptaków i trzask migawek aparatów fotograficznych. Jest spokojnie. Magicznie.
A najlepsze?
Zakątki, zakamarki, w których można się całować.
Znajdujemy idealną ławkę, z dala od ciekawskich spojrzeń, Jaebum chwyta mnie za głowę i przyciąga do siebie. Właśnie na to czekałem. Jego pocałunki są zarazem czułe i szorstkie, smakują miętą i papierosami.
Spotykamy się od początku wakacji, a nadal się do tego nie przyzwyczaiłem. Jaebum. Mój chłopak, Jaebum. Tamtego
wieczoru, gdy się poznaliśmy, rodzice po raz pierwszy pozwolili mi iść do klubu.
Byulyi poszła do łazienki, więc chwilowo byłem sam i nerwowo opierałem się o betonową ścianę klubu. Podszedł do mnie bez wahania, jakby robił to już setki razy.
– Cześć – zagaił. – Pewnie widziałeś, że podczas koncertu cały czas się na ciebie gapiłem.
To prawda. Przeszywał mnie wzrokiem, choć nie mogłem w to uwierzyć. W małym klubie było ciasno i niewykluczone, że wpatrywał się nie we mnie, ale jedną z rozpalonych dziewczyn tańczących koło mnie.
– Jak się nazywasz?
– Yoo Youngjae. – Poprawiłem włosy, przestąpiłam z nogi na nogę.
– Yoo Youngjae, podoba mi się. – Miał niski głos, ochrypły po koncercie. Miał na sobie zwykłą czarną koszulkę; wkrótce miałem się przekonać, że to jego codzienny strój. Pod opiętym materiałem widziałem szerokie barki, umięśnione ramiona i tatuaż, który od razu przypadł mi do gustu, ten na lewym łokciu. Jego imiennik z Tam, gdzie żyją dzikie stwory. Ten mały chłopiec w białej wilczej skórze.
Był najprzystojniejszym mężczyzną, który się do mnie kiedykolwiek odezwał. Kłębiły mi się w głowie nieskładne zdania, ale nie byłem w stanie zapamiętać żadnego na tyle długo, żeby powiedzieć je na głos.
– Jak ci się podobał koncert? – Musiał podnieść głos, żeby przekrzyczeć muzykę w głośnikach.
– Byliście super! – krzyknąłem. – Nigdy przedtem was nie widziałem.
To drugie zdanie starałam się wykrzyczeć nonszalancko, jakbym nigdy wcześniej nie widział akurat ich zespołu. Nie musiał wiedzieć, że przedtem nie byłem na żadnym koncercie.
– Wiem, zauważyłbym cię. Masz chłopaka, Youngjae?
A z głośników leci:
Hey, little girl. I wanna be your boyfriend.
Chłopcy w szkole nie byli tak bezpośredni. Nie żebym był bardzo doświadczony, ale kilka razy spotykałem się z kimś przez miesiąc czy dwa. Większość chłopców albo się mnie boi, albo uważa, że jestem dziwny.
– A co cię to obchodzi? – Dumnie uniosłem głowę. Moja pewność siebie nagle poszybowała pod niebiosa.
Sweet little girl. I wanna be your boyfriend.
Jaebum zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i jego usta wygięły się w uśmiechu.
– Jak widzę, czas na ciebie. – Skinął głową. Odwróciłem się i zobaczyłem Byulyi z szeroko otwartą buzią. Tylko nastolatka może wyglądać tak niezdarnie z takim niedowierzaniem na twarzy. Czy Jaebum domyślił się, że nadal chodzimy do szkoły? – Więc może dasz mi swój numer telefonu? – dorzucił. – Chciałbym cię jeszcze kiedyś zobaczyć.
Na pewno słyszał, jak wali mi serce, kiedy grzebałem w kieszeniach kurtki: arbuzowa guma do życia, kawałek biletu do kina, paragon za wegańskie burrito. Wyciągłem marker i poniewczasie uświadomiłam sobie, że tylko małolaty i psychofanki noszą ze sobą flamastry. Jemu na szczęście to nie przeszkadzało.
Wyciągnął rękę.
– Tutaj.
Czułem na karku jego ciepły oddech, gdy przyciskałem flamaster do jego nadgarstka. Ręka mi drżała, ale jakimś cudem udało mi się zapisać mój numer szybkimi, wyraźnymi cyframi na jego ręce, poniżej tatuaży. A potem uśmiechnął się, tym swoim charakterystycznym uśmiechem, unosząc jeden kącik ust, i odszedł leniwie, przeciskając się przez spocone ciała w kierunku kiepsko oświetlonego baru. Przez chwilę odprowadzałem go wzrokiem. Choć wziął ode mnie numer telefonu, byłem przekonana, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Ale zadzwonił.
To jasne, że zadzwonił.
Doszło do tego dwa dni później, w drodze do szkoły. Jaebum chciał się ze mną umówić na lunch. I mało mi serce nie pękło, kiedy mu odmawiałem. Zaproponował następny dzień. Wtedy też pracowałem. A kiedy zaproponował kolejny, nie mogłem uwierzyć, że ciągle nie zrezygnował. Tak, powiedziałem. Chętnie.
Zamówiliśmy falafele i okazało się, że oboje jesteśmy wegetarianami. Powiedział mi, że nie ma matki. Przyznałem, że ja właściwie też nie. A potem, kiedy wycierał okruszki z ust, stwierdził:
- Nie wiem, jak zapytać o to delikatnie, więc walę prosto z mostu: ile ty właściwie masz lat?
Musiałem mieć okropną minę, bo Jaebum wydawał się przerażony, gdy gorączkowo szukałem dyplomatycznej odpowiedzi.
- O cholera. Aż tak źle?
Uznałem, że najlepiej będzie grać na zwłokę.
– A ty? Ile masz lat?
– O nie. Ty pierwszy.
Kolejny unik:
– A jak myślisz?
– Myślę, że masz śliczną buzię, która wydaje się nieprawdopodobnie młodziutka. I nie chcę cię urazić, przesadzając w którąkolwiek stronę. Więc musisz mi sam powiedzieć.
To fakt. Mam okrągłą buzię z policzkami, które aż się proszą o podszczypywanie. Radzę sobie z ciuchami. Przydaje się też moja szczupła sylwetka. Ale szczerze mówiąc, naprawdę się wkurzyłem, kiedy zaczął zgadywać:
- Dziewiętnaście?
Przecząco pokręciłem głową.
– Mniej czy więcej?
Wzruszyłem ramionami, ale Jaebum wiedział już, do czego to zmierza.
– Osiemnaście? Błagam, powiedz, że masz osiemnaście lat.
– Oczywiście, że mam. Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie tutaj.
Z niedowierzaniem zmrużył bursztynowe oczy. Poczułem, jak fala paniki we mnie narasta.
– A ty? Ile masz lat? – powtórzyłem.
– Więcej niż ty. Studiujesz?
– Tak. – Kiedyś.
– I nadal mieszkasz z rodzicami?
– Ile masz lat? – zapytałem po raz trzeci.
Skrzywił się.
– Dwadzieścia dwa, Youngjae. I chyba nie powinniśmy w ogóle rozmawiać. Przepraszam, gdybym wiedział…
– Nie jestem nieletni. – I od razu poczułem się jak idiota.
Długa chwila milczenia.
– Na pewno jesteś niebezpieczny – stwierdził Jaebum.
Ale z uśmiechem.
Po kolejnym tygodniu niezobowiązujących spotkań namówiłem go w końcu, żeby mnie pocałował. Widać było, że ma na to ochotę, ale wyczuwałem też, że się denerwuje. Nie wiadomo dlaczego, to tylko dodało mi odwagi. Jaebum był pierwszym chłopakiem, który mi się podobał, i to od lat. Od dwóch lat, mówiąc konkretnie.
To było w bibliotece publicznej. Umówiliśmy się tam, bo Jaebum uznał, że to bezpieczne miejsce. Ale kiedy mnie zobaczył, w obcisłych spodniach i lekko rozpiętej koszuli, szeroko otworzył oczy, co u niego, jak zdążyłem się zorientować, oznaczało zaskakującą demonstrację uczuć.
– Nawet porządnego faceta mógłbyś wpakować w tarapaty – stwierdził.
Wyciągnęłem rękę po jego książkę, ale tak naprawdę chciałem dotknąć chłopca w wilczej skórze. Rozluźnił dłoń.
– Youngjae – mruknął ostrzegawczo.
Spojrzałem na niego niewinnie.
I wtedy wziął mnie za rękę, odciągnął od stolików między regały. Oparł mnie o półkę z biografiami.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? – zapytał z drwiną w głosie i powagą w oczach.
Dłonie mi się pociły.
– Oczywiście.
– Ja nie jestem porządnym facetem. – Podszedł bliżej.
– A ja może też taki przyzwoity nie jestem.
– Och, owszem, jesteś. Jesteś bardzo przyzwoitym chłopcem i właśnie to mi się w tobie podoba. – Jednym palcem odchylił mi głowę do tyłu i pocałował mnie.
Nasz związek rozwijał się szybko. To ja hamowałem. Moi rodzice wypytali o wszystko. Nie dawali się już nabrać, że spędzam tyle czasu z Byulyi. A ja zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem dalej okłamywać Jaebuma, jeśli chcę, by sprawy posunęły się dalej, więc przyznałem mu się, ile naprawdę mam lat.
Był wściekły. Na tydzień przepadł bez śladu i już straciłem nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę, gdy zadzwonił. Powiedział, że się zakochał. Uprzedziłem, że będzie musiał poznać Gunhee i Heechula. Nie najlepiej znosi rodziców; jego ojciec był alkoholikiem, a matka odeszła, gdy miał pięć lat, ale się zgodził. A potem wyznaczono nam surowe granice. A w zeszłym tygodniu, w moje siedemnaste urodziny, straciłem dziewictwo w jego mieszkaniu.
Moi rodzice myślą, że poszliśmy do zoo.
Od tej pory spaliśmy ze sobą jeszcze tylko raz. Nie jestem głupi, jeśli o to chodzi; nie mam romantycznych złudzeń. Czytałem sporo na ten temat i wiem, że trochę trwa, zanim będzie mi dobrze. Mam nadzieję, że wkrótce do tego dojdę.
Całowanie się jest super, więc na pewno do tego dojdę.
Tylko że dzisiaj nie mogę się skupić na jego ustach. Czekałem na to całe popołudnie, ale teraz jestem roztargniony. Gdzieś w oddali rozlega się dźwięk dzwonka – w pagodzie? A ja myślę tylko o jednym – dzwonek, czyli Jung. Jung. Jung.
Wrócili. Rano widziałem ich troje, Sohee i jej rodziców. Po jej rodzeństwie ani śladu. Nie, nie chodzi o niego, tylko o…
– Co?
Mrugam zaskoczony. Jaebum wpatruje się we mnie. Kiedy przestaliśmy się całować?
– Co jest? – powtarza. – O czym myślisz?
Drga mi powieka.
– Przepraszam, myślałem o pracy.
Nie wierzy mi. Takie są skutki okłamywania chłopaka w przeszłości. Wzdycha nerwowo, wstaje, wsuwa rękę do kieszeni. Wiem, że bawi się zapalniczką.
– Przepraszam – powtarzam.
– Daj spokój. – Zerka na zegarek na wyświetlaczu telefonu. – I tak już musimy iść.
Jedziemy w ciszy, nie licząc jakiegoś zespołu w głośnikach. Jaebum jest zły, a ja mam wyrzuty sumienia.
– Zadzwonisz później? – pytam.
Odjeżdżając, kiwa głową, ale wiem, że to jeszcze nie koniec problemów.
Jakbym i bez tego nie miał dość powodów, by nienawidzić Jungów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro