Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴19✴

- Ta-dam! - Zelo wbiega do pomieszczenia, w którym siedzimy i z egzaltacją cyrkowego magika. Jak zawsze popisuje się przed Yonggukiem. Jest czwartek, ma dzisiaj wolne, ale oczywiście i tak tu jest. Choć dzisiaj jest inaczej niż zwykle.

Przyprowadził kogoś ze sobą.

Z Daehyunem jest tak, że nie sposób go nie zauważyć, kiedy wchodzi do pokoju. Pierwsze, co się zauważa, to jego ciało, ale zaraz potem dostrzega się jego energię. Porusza się płynnie, wdzięcznie, jak jego siostra, ale też z entuzjazmem, nad którym do końca nie panuje - ciągle rusza rękami, nogami, całym ciałem. Podczas ostatnich kilku spotkań był jakiś przygaszony, ale teraz jest w pełni sobą.

- Yongguk - oznajmia Zelo - to jest Daehyun.

Bang się uśmiecha.

- W akademiku ciągle się mijamy. Miło w końcu cię poznać.

- I wzajemnie - zapewnia Daehyun. - Słyszałem o tobie same dobre rzeczy. Tak naprawdę, gdyby nie fakt, że jest tu z nami twój chłopak, kusiłoby mnie, żeby się z tobą umówić.

Yongguk nic nie zdążył powiedzieć, a Zelo już wchodzi za kontur i obejmuje go mocno.

- Jest mójjj - oznajmia. Para akurat kupująca bilety przygląda mu się podejrzliwie.

- Daruj sobie. - Yongguk odpycha go ze śmiechem. - Jeszcze cię wyleją, a wtedy do końca życia będę musiał cię utrzymywać, ty draniu.

Do końca życia.

Dlaczego to budzi mój niepokój? Chyba nie zazdroszę im szczęścia? Zelo siada, jak zawsze, na komputerze i już żartują z czegoś innego. Daehyun czeka po drugiej stronie szyby. Uśmiecha się. Podaję parze resztę.

- Co cię sprowadza do miasta w środku tygodnia? - pytam.

- Godzinę temu spotkałem Zelo i mnie namówił. Obiecał, że obejrzymy film - dodaje głośno.

- No tak - mruczy Zelo. - Film. Chodźmy. - I dalej gada z Yonggukiem.

Uśmiechamy się do siebie z Daehyunem.

- Chodź. - Wskazuję mu drzwi do naszego kantorka.

Do okienka podchodzi facet w koszmarnym swetrze, ale i tak odprowadzam Daehyuna wzrokiem. Długie, pewne kroki. W moim sercu wzbiera rozpacz i radość zarazem. Wchodzi do kantora. Opuszczam wzrok.

- Miłego oglądania - rzucam za kolesiem w swetrze. Daehyun czeka za moimi plecami, gdy drukuję kolejne dwa bilety. Nie sposób się skoncentrować, mając go tak blisko. W końcu foyer pustoszeje. Siada koło mnie. Nogawki spodni unoszą się, odsłaniając skarpetki w niebiesko - fioletowe prążki. I notatka na grzbiecie lewej dłoni: „R12, szampon, pudło".

- Jak się masz? - zaczyna i nie jest to kurtuazyjne pytanie.

- Żyję. - Zdejmuję okulary, masuję nasadę nosa.

- Już niedługo się wyprowadzi. - Majstruje coś przy zegarku. - Prawda?

- Prawda, pod warunkiem że skądś skombinuje pieniądze na kaucję i zaakceptuje ją wynajmujący, bo na razie nic z tego.

- Innymi słowy, jutro się nie wyprowadzi. - Krzywi się.

- Sytuacji bynajmniej nie poprawiają zarzuty włamania do ostatniego mieszkania, które zajmowała. - Splatam ręce na piersi. - Chce, żeby właściciel się z nich wycofał, a Gunhee się na to nie zgadza. Bo przecież naprawdę to zrobiła.

Mars na jego czole pogłębia się i nagle do mnie dociera, że nie wie o niedawnym aresztowaniu Mihee. Opowiadam o tym, bo... i tak wie już o wszystkim innym.

- Przykro mi. - Jest bardzo przejęty. - Mogę ci jakoś pomóc? - Widzę, ile go kosztuje, by nie wyciągnąć do mnie ręki.

- Pudełko? - pytam. Nie mogę dłużej wytrzymać.

Marszczy brwi.

- Słucham?

Wskazuję na jego rękę.

- Przeczytaj rozdział 12, kup szampon, ale: pudełko? Co to ma znaczyć?

Prawą ręką odruchowo nakrywa lewą.

- Och. No, muszę znaleść pudełko.

Czekam, co powie dalej.

Odwraca głowę, odwraca się całym ciałem.

- I znalazłem. W sensie: pudełko. Część rzeczy przenoszę z powrotem do rodziców. W akademiku jest mi za ciasno, a w domu mój pokój jest pusty. Mnóstwo przestrzeni. Na różne rzeczy.

- Rzeczywiście... często wracasz do domu na weekendy.

- Iferieiświęta. - Słowa wysypują się z niego i nagle rumieni się, jakby speszony tym entuzjazmem.

Już chyba żaden temat nie jest bezpieczny. Zelo przerywa nam w tak idealnym momencie, że chyba podsłuchiwał:

- To idziemy?

Przyglądam mu się.

- Tak jest, jeśli koledzy nas już nie potrzebują, udamy się na seans.

Daehyun idzie już do drzwi. O dziwo, serce mi pęka.

Zatrzymuje się nagle, jakby natknął się na niewidzialną przeszkodę.

- Będziesz tu po seansie? - upewnia się.

Mam sucho w gardle.

- Raczej tak.

Zagryza dolną wargę i wchodzi do sali kinowej.

- Ależ mu się podobasz - zauważa Yongguk.

Układam stosiki monet i staram się opanować rozszalałe serce. Co to właściwie było?

- Daehyun jest miły. Zawsze taki był.

- Czyli zawsze mu się podobałeś.

Fakt.

Bang wyjmuje spod lady płyn do czyszczenia szyb i ściera plamę, którą Zelo zostawił na szkle. Poważnieje, pogrążony w swoich myślach.

- Co jest? - pytam. Rozpaczliwe chcę zmienić temat.

- Co? Nic, wszystko w porzdku.

- Wcale nie - odpowiadam. - Teraz twoja kolej. No, mów.

- Chodzi o to, że... przyjeżdża moja rodzina. - Odstawia płyn do czyszczenia szyb, zaciska dłoń na butelce. - Znają już Junhonga z zeszłego roku, i polubili go wtedy, ale moja mama jest przerażona naszym tempem. I dlatego trochę się boję tej wizyty.

Wyjmuję mu butelkę z dłoni.

- A ty? Jesteś przerażony waszym tempem?

Yongguk rozluźnia się i uśmiecha z rozmarzeniem.

- Skądże.

- Więc wszystko będzie dobrze. - Szturcham go w bok. - Zresztą sam wiesz, że wszyscy go kochają. Może twoja mama już zapomniała, jaki jest czarujący.

Śmieje się. Do mojego okienka podchodzi następny klient. Drukuję bilet. Odchodzi i Yongguk znowu się odzywa:

- A u ciebie? Co z Jaebumem?

Nagle coś sobie uświadamiam.

- O nie! Chciałeś go poznać! A my wyszliśmy!

- Miałeś koszmarny dzień. - Wzrusza ramionami. - Nie przejmuj się tym.

- No tak, ale...

- Nie ma sprawy, naprawdę. Każdemu zdarzają się pomyłki. - Yongguk wstaje, sięga po klucze. - Najważniejsze to dwa razy nie powtarzać tego samego błędu.

Wyrzuty sumienia coraz bardziej dają mi się we znaki.

- Przepraszam za zeszły tydzień. Za to spóźnienie i...

- Nie to miałem na myśli.

- A co?

Bang przygląda mi się w zadumie.

- Czasami błędem jest nie: co, tylko: kto.

I odchodzi, sprawdza dziś bilety, a ja zostaję z plątaniną myśli. Chodziło mu o Jaebuma? Czy o Daehyuna?

Godzinę później zjawia się nasz nowy pracownik. Ma koło trzydziestki, jest fatalnie ostrzyżony. W sensie, miejscami wygolony do gołej skóry.

- Część, Youngjae. Widziałeś to?

- Ale co?

- No wiesz...to z naszymi dyżurami i w ogóle.

- Nasz grafik?

- No. Widziałeś?

Rozglądam się dookoła.

- Nie tutaj, nie. - Ale on już przegląda kurtki na blacie. Zrzuca słuchawkę z aparatu. Łapię ją w ostatniej chwili. - Uważaj!

- Masz? - Jisung odwraca się gwałtownie, gdy się podnoszę. Jego łokieć ląduje na mojej twarzy. Moje okulary spadają na podłogę. - Oj, przepraszam. Poczekaj, Youngjae.

Przerażający chrzęst plastiku.

- Jisung! - Mój świat zmienił się w plamy barw i światła.

- O rany, Youngjae, przepraszam. Prawdziwe?

Podbiega do nas Yongguk.

- Co jest? Co tu się dzieje? O rany. - Pochyla się po, jak się domyślam, moje okulary. Jego głos nie brzmi zbyt optymistyczne. - Jezu.

- Co jest? - pytam.

- Nie widzisz? - Podsuwa mi je pod nos. Kawałki. Mnóstwo kawałków. Jęczę głośno.

- Przepraszam - powtarza Jisung.

- idź, proszę, na piętro - odsyła go Yongguk. Ten oddala się. - Masz zapasowe okulary? Szkła kontaktowe? Cokolwiek? - pyta. Jęczę głośniej. - No dobra, nie ma sprawy. Nasza zmiana zaraz się skończy. Ojciec zaraz po ciebie przyjedzie.

- Akurat dzisiaj miałem wrócić sam. - Oczywiście coś takiego zdarza się w ten jeden wieczór, gdy rodzice nie mogą mnie odebrać  i jestem zdany na komunikację miejską.

- Dasz radę wrócić?

- Yongguk, stoisz niecały mert ode mnie, a ja nie wiem nawet, czy się uśmiechasz czy wykrzywiarz.

- No dobrze... - Siada, żeby to przemyśleć, i podrywa się natychmiast. - Odwieziemy cię z Junhongiem. Mieszkasz rzut beretem od mojej szkoły.

- Nie musicie...

- Bez dyskusji - urywa. Szczerze mówiąc, kamień spadł mi z serca. Do końca zmiany jestem do niczego. Zbieramy się do wyjścia, gdy wracają chłopaki. Yongguk podchodzi do plamy z grubsza przypominającej Zelo.

- Musimy odwieźć Youngjae do domu.

- Co? Dlaczego? Co się stało? - dopytuje plama.

Tłumaczę ze wzorkiem wbitym w podłogę.

- Nic nie widzisz? - dopytuje Zelo. - Nie widzisz, co teraz robię?

- Przestań! - prosi Yongguk i parsknął śmiechem. Nie mam pojęcia, co się dzieje. To upokarzające.

- Zabiorę cię do domu - mówi Daehyun.

- Nie musisz... - zaczyna Zelo.

- Mieszkam tuż obok. Dla mnie to żaden problem.

Krępuje mnie moja bezradność.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. - Prawdziwość tego stwierdzenia chwyta mnie za serce. Nie drażni się ze mną, nie usiłuje wzbudzić we mnie poczucia winy. Ale Yongguk ciągle się niepokoi. Podaje mi torbę.

- Na pewno w porządku?

Co ma znaczyć: na pewno w porządku, że wracasz z Daehyunem?

- Tak. - Uśmiecham się z otuchą. - Dzięki. - I wszystko jest w porządku, dopóki nie wychodzimy na zewnątrz.

Od razu potykam się o chodnik.

Daehyun mnie podtrzymuje.

A ja wzdrygam się, zaskoczony jego dotykiem. Trzyma mnie. Choć dzieli nas gruba warstwa materiału, czuję, jak w moim ramieniu szaleje alarm przeciwpożarowy.

- Te chodniki to skandal - oznajmia. - Przez trzęsienia ziemi są jak wydmy. - Cofa rękę. Mrugam niespokojnie. Ostrożnie podaje mi ramię.

Waham się.

A potem łapię go za ramię.

I nagle jesteśmy tak blisko, że czuję jego zapach. Jego zapach.

Jest czysty, jak woń mydła, z nutą smaru technicznego. W milczeniu przechodzimy przez jezdnię na przystanek. Wtulam się w niego. Tylko troszeczkę. Sztywnieje, cofa drugą rękę, zaraz jednak powoli nakrywa nią moją dłoń. Pali mnie. Wiem, co chce mi powiedzieć. Zależy mi na tobie, chcę czuć tę więź. Nie puszczaj mnie.

A potem... Właśnie to robi.

Sadza mnie na przystanku na rozkładanym siedzeniu i puszcza. I nie patrzy na mnie. Czekamy w niespokojnym milczeniu. Oddalamy się od siebie z każdą mijającą chwilą. Jak będzie, czy znowu weźmie mnie za rękę, czy ja będę musiał to zrobić? Zerkam z ukosa, ale oczywiście niczego nie widzę.

Autobus  staje przy krawężniku, otwierają się drzwi.

Daehyun wyciąga do mnie rękę.

Zerkam w niebo, na żółty blask - to na pewno księżyc. Dziękuję.

Wsiadamy. Zanim wygrzebię kartę miejską, płaci za mój bilet. Autobus jest pusty. Rusza, nie czeka, aż usiądziemy, i Daehyun zaciska dłoń. Nie muszę się go trzymać, ale i tak chwytam go dwiema rękami. Siadamy obok siebie. Zaciskam dłonie na jego koszuli, słyszę, jak wali mu serce.

- Cześć - szepczę.

Odrywa moje dłonie od siebie, odwraca w stronę przejścia.

- Bardzo cię proszę, nie komplikuj tego jeszcze bardziej - odpowiada cicho.

I nagle czuję się jak największy drań na świecie.

- No tak. - Odsuwam się najdalej, jak to możliwe. - Przepraszam. Oczywiście.

Między nami rozsiada się duch Jaebuma. Bezczelnie panoszy się na siedzeniu. W autobusie jest zimno, podróż na dworzec trwa krótko. Tym razem to ja biorę go pod rękę. Prowadzi mnie odruchowo. Teraz pociąg kołysze się monotonie, mknie przez ciemne tunele, a moje upokorzenie rośnie, ilekroć niechcący dotknę jego barku. Muszę stąd wyjść. Natychmiast. Drzwi się otwierają. Wybiegam na peron, na zewnątrz. Daehyun jest tuż za mną. Nie potrzebuję jego pomocy.

Nie potrzebuję go, nie, nie, nie...

Ale na chodniku znowu się potykam i nagle czuję jego dłonie w talii, a kiedy chcę się odsunąć, obejmuje mnie mocniej. Siłujemy się bez słów, bo cały czas usiłuję się uwolnić.

- Jak na takiego chudzielca masz mnóstwo siły - warczę.

Daehyun parska śmiechem. Nie trzyma mnie tak mocno i uwalniam się z jego objęć. I zaraz się potykam.

- Litości, Youngjae. - Śmieje się. - Pomogę ci.

- Nigdy więcej nie wyjdę z domu bez zapasowych okularów albo szkieł.

- Taką mam nadzieję.

- A twoją pomoc przyjmuję tylko dlatego, że nie chcę się znowu potknąć i niechcący uszkodzić to poliestrowe cudo.

- Oczywiście.

- I między nami wszystko jest po staremu. - Głos mi drży.

- Oczywiście - powtarza miękko.

Oddycham głęboko.

- No, dobrze.

Nie ruszamy się. Czeka na mój ruch. Z wahaniem wyciągam rękę. Podaje mi ramię. Chwytam się go. Jak przyjaciela. Nic więcej, bo póki jest Jaebum, więcej być nie może. A przecież kocham Jaebuma.

No i tak.

- Opowiedz mi o tej sukni - prosi Daehyun przecznicę dalej.

- Jakiej sukni?

- Tej, do której robisz gorset.  Wydaje się ważna.

Przypomina mi się rozmowa z Jaebumem i zaraz robi mi się głupio. Bale to taka dziecinna rozrywka. Jeśli i Daehyun mnie wyśmieje, nie zniosę tego.

- Na zimowy bal - wyjaśniam. - Dla mojej znajomej.

- Opowiedz mi.

- To po prostu... długa, ogromna suknia.

- Ogromna jak... spadochron? Namiot cyrkowy?

Jak zawsze sprawia, że uśmiecham się wbrew sobie.

- Ogromna jak kreacje Marii Antoniny.

Gwiżdże z podziwem.

- Czyli naprawdę ogromna. Jak to się nazywa? Krynolina?

- Powiedzmy. W tamtych czasach nosiło się rogówki. Krynolina jest okrągła, a to jest takie jakby rusztowanie po bokach.

- Brzmi ciekawie.

- To megawyzwanie.

- Fajnie.

- No nie wiem. Tak naprawdę sam nie wiem, co robię. Rogówka to tak naprawdę mechanizm; to nie szycie, to konstrukcja. Mam wykresy, ale nie umiem się do tego zabrać.

- Pokażesz mi?

- Po co? - Ściągam brwi w zdumieniu.

- Może coś wymyślę. - Wzrusza ramionami.

Już mam powiedzieć, że nie potrzebuję pomocy, gdy nagle do mnie dociera... Przecież właśnie Daehyun jest do tego odpowiednim człowiekiem.

- Tak... No... To bardzo miło z twojej strony, dzięki. - Jesteśmy przy moim ganku. Delikatnie ściskam jego ramię i puszczam go. - Dalej już sobie poradzę.

- Doszliśmy aż dotąd, doprowadzę cię do końca. - Łamie mu się głos. Po raz ostatni wyciąga do mnie rękę.

Szykuję się na kolejny dotyk.

- Daehyun! - Krzyk spomiędzy naszych domów. Gwałtownie opuszcza rękę. Pewnie wynosiła śmieci. Obejmuje go od tyłu. Nie widzę jej, ale sądząc po głosie, ma łzy w oczach. - Trening był koszmarny. Nie do wiary, że tu jesteś, miałeś nie przyjeżdżać. Jak to dobrze, zaraz ugotuję kakao i opowiem ci... Och, Youngjae.

Daehyun zapada w dziwne milczenie.

- Twój brat był na tyle miły, że odprowadził mnie od stacji - tłumaczę. - Zbiły mi się okulary i właściwe nic nie widzę.

Nieruchomieje.

- Gdzie ty właściwe pracujesz? W kinie?

Dziwi mnie, że to wie.

- Tak.

Sohee ponownie zwraca się do brata.

- Poszedłeś do kina? A co z tym projektem na jutro? Takim wielkim i ważnym? O ile pamiętam, to dlatego nie mogłeś przyjechać do domu. Bardzo to dziwne.

- Sohee... - zaczyna.

- Będę w kuchni. - Oddala się.

Czekam, aż wejdzie do domu.

- Masz projekt na jutro?

Długo nie odpowiada.

- Tak.

- Wcale się dzisiaj nie wybierałeś do domu, prawda?

- Nie.

-Przyjechałeś przez mnie?

- Tak.

Znowu cisza. Biorę go pod rękę.

- Więc odprowadź mnie do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro