✴17✴
Niepotrzebnie przyjechałem.
Całe wieki mijają, zanim zespół wszystko poustawia, i przez cały ten czas sterczę sam. Nie wziąłem ze sobą telefonu, więc nie mogę zadzwonić do Byulyi. Klub jest zimny i nieprzyjemny. W łazience starłem krew z ramienia, na szczęście to tylko zadrapanie. Głupio mi. Rodzice będą wściekli, Mihee nadal będzie w domu, a bliźniaki Jung byli świadkami mojego kolejnego wybryku. Nie mam siły wspominać wyrazów ich twarzy: gniew Sohee, urazy Daehyuna, szoku rodziców.
Ależ naważyłem sobie piwa.
Jak zwykle, myślami wracam do Jung Daehyuna. Mam wrażenie, że wycieczka do lasu Muir była w innym życiu. Pamiętam, co wtedy czułem, ale nie pamiętam już jak.
- Youngjae?
Co? Kto tu jest? Kogo nasłali rodzice? Właściwie dziwne, że nie przyszli sami, tylko...
- Tak nam się zdawało, że to ty. - Yongguk.
- Czasami trudno to powiedzieć - I Zelo.
Trzymają się za ręce, uśmiechnięci. Kamień spada mi z serca. Opieram się o ścianę z czerwonej cegły.
- Dzięki Bogu, że to wy.
- Upiłeś się? - dopytuje się
Yongguk.
Prostuję się, dumnie unoszę głowę.
- Nie. Co wy tu właściwie robicie?
- Przyszliśmy na koncert zespołu Jaebuma - odpowiada powoli Zelo.
- Sam nas zaprosiłeś. W zeszły tygodniu. Pamiętasz? - Yongguk potęguje tylko moje zmieszanie.
Nie, nie pamiętam. Do tego stopnia martwiłem się wyjazdem Jaebuma i piknikiem z Daehyunem, że, jeśli o mnie chodzi, mógłbym zaprosić naczelną jakiejś gazety i zapomniałbym o tym na śmierć.
- Oczywiście. Fajnie, że wpadliście - rzucam roztargniony.
Nie dają się nabrać. Koniec końców opowiadam im kolejną intymną cząstkę mojego życia - historię moich biologicznych rodziców.
- Przykro mi. Youngjae, nie miałem pojęcia.
- Mało kto ma.
- Więc Daehyun był z tobą, gdy zastaliście ją na ganku? - dopytuje Zelo.
Te pytania wydają mi się podejrzliwe. Celowo o nim nie wspominałem. Mrużę oczy.
- Skąd to wiesz?
Zelo wzrusza ramionami, ale peszy się wyraźnie. Jakbym powiedział o jedno słowo za dużo.
- Wspomniał, że się gdzieś z tobą wybiera i tyle.
A więc wie.
Zelo wie, że podobam się Daehyunowi. Ciekawe, czy rozmawiali o tym tego wieczoru, czy Zelo już wie o mojej matce.
- Nie wierzę - rzucam.
- Słucham?
- Daehyun ci powiedział. O tym wszystkim, o mojej matce. - Znowu wzbiera we mnie gniew. - Dlaczego tu jesteś? Kazał ci tu przyjść, żebyś miał mnie na oku?
Zelo zaciska usta w cienką linię.
- Nie rozmawiałem z nim od dwóch dni. Zaprosiłeś nas z Yonggukiem, więc przyszliśmy. I nie ma za co.
Mówi prawdę, ale ja już jestem na granicy wybuchu, Yongguk łapie mnie za ramię i ciągnie za sobą.
- Świeże powietrze - mruczy. - Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Odpycham go i zaraz robi mi się głupio, gdy widzę jego minę.
- Przepraszam. - Nie jestem w stanie patrzeć im w oczy. - Masz rację. Sam wyjdę.
- Na pewno? - wydaje się spokojniejszy.
- Tak. Zaraz wrócę - mamroczę pod nosem.
Spędzam żałosny kwadrans na zewnątrz. Gdy wracam, klub pęka w szwach. Nie ma nawet gdzie stać. Yonggukowi udało się zająć drewniany stołek barowy, jedno z nielicznych miejsc siedzących. Zelo stoi koło niego i trzyma go za rękę. Bang wsuwa palce w szlufke jego spodni i przyciąga go do siebie. Bardzo intymny gest. Głupio mi, że patrzę, ale nie mogę oderwać od nich wzroku.
Całują się powoli, głęboko. Mają w tyłku to, że ktoś ich widzi. A może zapomnieli, że nie są sami. Kiedy w końcu odrywają się od siebie, Yongguk mówi coś i Zelo śmieje się tak beztrosko, chłopięco. Nie wiadomo dlaczego, właśnie w tej chwili muszę się odwrócić. Coś w ich miłości sprawia mi ból.
Idę do baru po wodę mineralną, ale Yongguk znowu mnie woła. Wracam do nich, bez sensu zirytowany ich obecnością.
- Lepiej? - pyta Zelo bez cienia złośliwości. Wydaje się naprawdę przejęty.
- Tak. Dzięki. I przepraszam za to wszystko.
- Nie ma sprawy. - I kiedy już mam nadzieję, że temat jest zamknięty, dodaje: - Wiem, co to za uczucie, wstydzić się własnego rodzica. Mój ojciec nie jest dobrym człowiekiem. Też nie lubię o nim rozmawiać. Dzięki, że nam zaufałeś.
Zaskakuje mnie jego poważny ton. Yongguk ściska go za dłoń i zmienia temat.
- Już nie mogę się doczekać. - Wskazuje zespół na scenie. Jaebum, z gitarą przewieszoną przez ramię, majstruje coś przy wzmacniaczy. Zaraz zaczną grać. - Przedstawisz nas później, prawda?
Jaebum nawet nie podszedł, żeby ze mną pogadać. Kiepsko mi z tym. Dzisiaj ze wszystkim mi kiepsko.
- Oczywiście. Obiecuję.
- Nie raczyłeś nas poinformować, że jest od nas sto razy fajniejszy. - W jego głosie pojawia się niepewność.
Zelo, jak to on, ma pewnie na końcu języka kąśliwą odpowiedź; cieszę się, że gdy otwiera usta, zespół zaczyna grać. I nagle słychać już tylko mojego chłopaka.
Intensywność bijąca od Jaebuma jest odzwierciedleniem tego, co sam czuję. Słowa piosenki są na przemian czułe i słodkie, pogardliwe i okrutne. Śpiewa o miłości i zżeraniu, o uczuciach i rozstaniu. To wszystko już było, ale chodzi o to, jak śpiewa. Każde słowo ocieka gorzką prawdą.
Perkusista i basista narzucają agresywny rytm, Jaebum wściekle atakuje gitarę. Piosenki stają się coraz mroczniejsze, jakby nawet widownia była wrogo nastawiona, a kiedy gra bez prądu, zamiast zwykłego lirycznego nastroju pojawia się gniew i cynizm. Odlatuje mój wzrok i przelewa na mnie swój jad. Wiem, że to niewłaściwe, ale to tylko sprawia, że pragnę go jeszcze bardziej. Tłum szaleje. To ich najlepszy występ, jaki widziałem.
Specjalnie dla mnie.
Kiedy skończyli grać, odwracam się, ciekawy reakcji przyjaciół. Yongguk i Zelo są chyba pod wrażeniem.
- On jest dobry, naprawdę dobry - mówi w końcu Yongguk.
- Brał pod uwagę psychoterapię? - pyta Zelo. Yongguk szturcha go łokciem. - Au! - Łypię na niego groźnie. Wzrusza ramionami. - To było niesamowite - przyznaje. - Ale chciałem tylko zwrócić uwagę na jego nieokiełznany gniew.
- Jak możesz...
- Idę do łazienki. - Yongguk wpada mi w słowo. - Błagam, nie zabij mojego chłopaka, kiedy mnie nie będzie. I nie odchodź, póki nie poznam Jaebuma!
Przebija się ku nam przez tłum. Ludzie klepią go po plecach, zagadują, ale Jaebum widzi tylko mnie, przechodząc obok nich obojętnie. Serce bije mi coraz szybciej. Jest spocony, widzę to po ciemnych odrostach i czarnym T-shircie. Przypomina mi się nasze pierwsze spotkanie i nagle budzi się we mnie zwierzęcy ogień.
Jaebum sztywnieje, biorąc mnie w ramiona. Zauważył Zelo. Zaciska zęby, mierząc go wzrokiem, ale Zelo szybko łagodzi sytuację.
- Choi Junhong, ale wszyscy mówią do mnie Zelo. Mój chłopak, Yongguk - wskazuje go, znikającego w tłumie - i ja pracujemy z Youngjae w kinie. Ty pewnie jesteś Jaebum.
Mój chłopak się rozluźnia.
- Tak. - Podaje mu rękę i zaraz ponownie skupia się na mnie. - Chodźmy stąd.
Jaebum. Tak, chcę być z Jaebumem.
- Dzięki, że wpadliście. Pożegnaj ode mnie Yongguka, dobrze?
Zelo wydaje się nie na żarty wkurzony.
- Jasne.
Jaebum ciągnie mnie do furgonetki. Otwiera drzwi i ze zdziwieniem widzę, że w środku jest pusto. Wsiadamy.
- Zespół grający po nas pożyczył od Jacksona perkusję. Poprosiłem chłopaków, żeby chwilę poczekali z pakowaniem naszych gratów.
Zamykam drzwi, rzucamy się na siebie. Chcę o wszystkim zapomnieć. Całuję go mocno. Odpowiada jeszcze mocniej. Wszystko dzieje się bardzo szybko.
Osuwamy się na ziemię.
Zamykam oczy. W uszach nadal mam jego muzykę. Słyszę trzask zapalniczki, ale otacza mnie nie zapach papierosów, jest inny, słodszy, bardziej lepki. Podaję mi skręta, ale nie chcę. Jego bliskość mi wystarczy.
✂✂✂
Jaebum odwozi mnie koło drugiej nad ranem. Czuję się okropnie. Po raz pierwszy dopadają mnie wyrzuty sumienia, gniew i zagubienie.
Wchodzę do domu. Rodzice czekają w środku, jakby do tej pory czyhali przy drzwiach. I tak pewnie było. Nastawiam się na gniew z ich strony.
I tu zaskoczenie.
- Bogu dzięki. - Heechul osuwa się na narożnik.
Obaj mają łży w oczach i ten widok sprawia, że po raz chyba setny tego dnia zaczynam płakać, żałośnie, krępująco szlochać.
- Przepraszam.
Gunhee zamyka mnie w żelaznym uścisku.
- Nigdy więcej tego nie rób.
Dygoczę na całym ciele.
- Dobrze. Tak mi przykro.
- Juto o tym porozmawiamy, Youngjae. - Gunhee prowadzi mnie na górę. Heechul idzie za nami. Zanim zamknę za sobą drzwi, Gunhee dodaje: - Śmierdzisz marihuaną. O tym też porozmawiamy.
✂✂✂
Otwieram okno i patrzę w niebo.
- Musisz mi pomóc.
Księżyc to ledwie widoczny srebrny przecinek na niebie, ale wiem, że mnie słucha.
Jest czwarta rano. Nie mogę spać, więc opowiadam mu ostatnią dobę.
- Nie wiem, co robić - kończę. - Wszystko dzieje się jednocześnie i wszystko wydaje się nie tak. Co ja mam właściwie robić?
Otwiera się okno Daehyuna. Gorączkowo chwytam pierwsze z brzegu okulary, żeby go widzieć. Ma jeszcze bardziej niż zwykle rozczochrane włosy i na wpół zamknięte oczy.
- Nadal rozmawiasz z księżycem? - W jego pytaniu nie ma pogardy, jest tylko ciekawość.
- Głupie, co nie?
- Wcale nie.
- Obudziłem cię? Słyszałeś mnie?
- Słyszałem, że coś mówisz, ale nie wiem co.
Oddycham z ulgą. Na przyszłość muszę być ostrożniejszy. Nie umyka mojej uwagi, że fajnie jest wiedzieć, gdy ktoś mówi prawdę.
- Co tu robisz? - pytam. - Jest niedziela, powinieneś już być w akademiku.
Daehyun milczy. Zastanawia się, co odpowiedzieć. Samochód z głośnym radiem przejeżdża powoli, szukając miejsca do zaparkowania. Kiedy umilkną basy, odpowiada:
- Chciałem się upewnić, że z tobą wszystko w porządku. Czekałem, aż zapali się światło w twoim pokoju. I zasnąłem. - Ma wyrzuty sumienia.
- Och.
- Pojadę rano. - Zerka w głąb swego pokoju i wzdycha. - A dokładnie za dwie godziny.
- No cóż. Wróciłem, cały i zdrowy. Z trudem.
Patrzy na mnie tak intensywnie, że prawie robi mi się nieswojo. Opuszczam wzrok na przesmyk między naszymi domami i bezdomnego kota, który obwąchuje kompostownik Heechula.
- Nie musiałeś - zauważam.
- Pewnie nie. Nie ze mną powinieneś o tym rozmawiać.
- I dlatego dzwoniłeś do Byulyi?
Niespokojnie wzrusza ramionami.
- Dzwoniłeś do niej? Zanim wyjechałeś?
- No, tak. - Kot wskakuje na kontener do recyklingu. Podnosi łeb, błyska w ciemności wielkimi ślepiami.
Wzdrygam się.
- Zimno ci - zauważa Daehyun. - Powinieneś się położyć.
- Nie mogę zasnąć.
- Ale lepiej ci? - wyrzuca z siebie. - Jaebum pomógł?
Wstyd mi.
- Nie wiem - odpowiadam cicho.
Milczymy przez dłuższy czas. Odwracam głowę, patrzę na ulicę, księżyc, znowu ulicę. Czuję, że Daehyun patrzy na mnie, w gwiazdy, znowu na mnie. Lodowaty wiatr. Chciałbym wejść do domu, ale nie chcę go stracić; nasza przyjaźń znowu wisi na włosku. Sam nie wiem, czego chcę, ale na pewno nie chcę go stracić.
- Daehyun?
- Tak?
Odrywam wzrok od nieba, patrzę mu w oczy.
- Przyjedziesz w przyszły weekend?
Opuszcza powieki. Mam dziwne wrażenie, że komuś dziękuje.
- Tak - odpowiada. - Oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro