Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴10✴

Guma do żucia byłaby lepsza.

- Doskonały na wyjazdy w trasę - mówi Jaebum, bardziej ożywiony niż zwykle. - Pamiętasz, jak strasznie niewygodne było pakowanie wszystkiego do trzech różnych samochodów. Po pierwsze, parkowanie. W tym mieście to istny koszmar.

- Super! Właśnie! Tak!

Furgonetka. Jaebum kupił furgonetkę. Wielką, białą furgonetkę. Co oznacza, że mój chłopak nie jeździ już BMW. Nie, zamienił go na furgonetkę.

Obchodzi ją dokoła, podziwia jej... co właściwie? Biały ogrom?

- Wiesz przecież, że chcieliśmy pojechać w trasę wzdłuż wybrzeża. Jackson zna kilku gości w Portland, Bambam w Los Angeles. Tylko tego było nam trzeba. Teraz możemy jechać.

- W trasę! Wow! Super!

Trasa. Długie dni bez Jaebuma. Zmysłowe, napalone kobiety w innych miastach, flirtujące z moim chłopakiem, uświadamiające mu, jak bardzo jestem niedoświadczony. Nie wiem czy wspominałem, ale Jaebum za nim mnie poznał był w związkach tylko z laskami. Więc tak jakby jestem jego pierwszym i boję się, że pewnego dnia mu się znudzę i wróci do tych pustych laseczek.

Jaebum zatrzymuje się w pół kroku.

- Youngjae.

- Tak?

- Zachowujesz się jak typowa dziewczyna, mówisz, że ci się podoba, choć wcale tak nie jest. - Splata ręce na piersi. Pajęczyny wytatuowane na jego łokciach patrzą na mnie oskarżycielsko.

- Nieprawda, nie zachowuję się jak typowa baba! Bardzo mi się podoba.

- Jesteś wkurzony, bo obawiasz się, że kiedy wyjadę, znajdę sobie jakąś dziewczynę lub kogokolwiek innego. Starszego od ciebie.

- Nie jestem wkurzony. - Jestem przerażony. I wściekły, bo już nieraz odbywaliśmy tę rozmowę, więc Jaebum wie doskonale, co czuję  - Jestem... zaskoczony. Podobał mi się twój stary wóz i tyle. Ale ten też jest w porzdku.

Unosi brew.

- Podobał ci się mój stary samochód?

- Bardzo.

- No wiesz... - Jaebum opiera się o karoserię. Czuję na plecach chłodny metal. - Furgonetki mają inne zalety.

- Inne?

- Inne.

No dobra, może ta sprawa z furgonetką nie jest taka do końca bez sensu. Wplatam palce w jego włosy i całujemy się namiętnie, gdy rozlega się głośne, bezczelnie pytanie:

- Hej, ty, masz drobne?

Odrywamy się od siebie. Facet w brudnej kwiecistej koszuli mierzy nas gniewnie wzrokem.

- Nie, przykro mi - odpowiadam.

- Nie musi ci być przykro. - Łypie na mnie spod dredów. Jest biały. - Ja tu zdycham z głodu, ale co to kogo obchodzi.

- Dupek! - woła za nim Jaebum, gdy odchodzi, powłócząc nogami.

W San Francisco aż się roi od bezdomnych. W drodze z domu do szkoły codziennie spotykam co najmniej tuzin. Denerwują mnie, bo wiecznie przypominają mi, skąd się wziąłem, ale zazwyczaj ich ingnoruję. Omijam wzrokiem. Inne podejście byłoby zbyt męczące.

Ale tu bezdomni to roszczeniowi dranie.

Nie lubię tu przyjeżdżać, ale Jaebum ma kumpli, którzy pracują w drogich butikach z ciuchami, w sklepach z artykułami do palenia, księgarniach i knajpkach. Mimo psychodelicznych graffiti i hippisowskich wystaw, epicentrum wolnej miłości w latach sześćdziesiątych, to niebezpieczna, groźna dzielnica.

- Ej, zapomnij o nim - radzi Jaebum.

Widzi, ze jestem w kiepskim humorze, więc zabiera mnie do tej knajpki, w której byliśmy na pierwszej randce. A potem wchodzimy do sklepu z perukami. Śmieje się, gdy przymierzam idiotyczne fioletowe paskudztwo. Uwielbiam jego śmiech. Słyszę go rzadko, więc ilekroć się rozlega, wiem, że na niego zasłużyłem. Pozwala mi nawet włożyć sobie perukę, blond cudo à la Marilyn.

- Poczekaj, aż zobaczą cię Bambam i Jackson - mówię, mając na myśli kolegów z zespołu.

- Powiem, że postanowiłem zapuścić włosy.

Uśmiecham się.

- Dobra, czas na nas. Powiedziałem Bambamowi, że wpadniemy o wpół do czwartej.

- No tak, bo i tak rzadko się z nim widujesz.

- Za to ty tak - odpowiada.

Bambam - perkusista w zespole i współlokator Jaebuma - pracuje w D.Black, jedynym miejscu, które mi się podoba w tej okolicy. To ogromne betonowe sanktuarium rzadkich płyt gramofonowych, starych plakatów i niezliczonych płyt CD na półkach oznaczonych kolorystycznie, w zależności od gatunku. Nie ma to jak muzyka, którą mozna wziąć w dłonie.

- Żartowałem - zapeniam. - Zresztą ty też nie kumplujesz się z Byulyi.

- Litości, Yoo. Jest wścibska i dziecinna. Między nami nie gra.

Mówił prawdę, ale... au. Czasami lepiej jest skłamać. Ściągam brwi.
- To moja najlepsza przyjaciółka.

- Wolałbym spędzać więcej czasu z tobą. - Jaebum bierze mnie za rękę. - Tylko z tobą.

W milczeniu wchodzimy do środka. Bambam, jest tam, gdzie zawsze, na recepcji, na podeście, za którym wygląda, jakby posiadł całą wiedzę o dobrej muzyce. Bambam i Jaebum kiwają sobie głowami na przywitanie. Bambam jest zajęty, rozmawia z klientem. Macham do niego i znikam między regałami.

Choć słucham głównie rocka, przeglądam wszystko, bo nigdy nie wiadomo, kiedy trafisz na coś, co może ci się spodobać. Hip-hop, muzyka klasyczna, reggae, punk, opera, muzyka elektroniczna. Dzisiaj nic nie zwraca mojej uwagi, więc podchodzę do regałów z rockiem. Jestem przy literach P i Q, gdy nagle czuję, jak małe, niewidoczne włoski na karku stają mi dęba. Podnoszę głowę.

I oczywiście tam jest.

Jung Daehyun stoi pośrodku i czegoś szuka. Kogoś. A potem dostrzega mnie i jego twarz się rozjaśnia. Uśmiecha się, śmieją się nawet jego oczy, tak słodko, niewinnie, z nadzieją.

I nagle wiem, co się wydarzy.

Pocą mi się ręce. Nie mów tego. Błagam cię, nie mów tego, błagam. Ale inny zdradziecki głosik powtarza: Powiedz to, powiedz, powiedz.

Daehyun zwinnie mija innych klientów, jakby w sklepie nie było nikogo poza nami. Muzyka w głośnikach zmienia się, popowa piosenka ustępuje rockowej symfonii. Serce bije mi coraz szybciej. Kiedyś tak bardzo czejałem na tę chwilę. Teraz nie chcę jej za żadne skarby świata.
Zatrzymuje się przy mnie, nerwowo bawi się bransoletką.

- Ja... miałem nadzieję, że cię tu znajdę.

Nie. Nie czuję tego naprawdę, to tylko wspomnienia, które powracają, by mnie dręczyć. Nienawidzę go. Nienawidzę.

Nie, tylko mi się wydaje, że go nienawidzę, bo przecież wcale tak nie jest. Odwracam wzrok, wbijam spojrzenie w randomowy album, który biorę do ręki.

- Mówiłem ci, że się tu wybieram.

- Wiem. I nie mogłem już dłużej czekać, musiałem ci powiedzieć...

Panika narasta. Zaciskam dłonie na płycie francuskiego zespołu.

- Daehyun, proszę...

Ale jego słowa płyną nieprzerwanie. Szczerze. Desperacko.

- Umów się ze mną. Dzisiaj, jutro, kiedy tylko... - Urywa w połowie zdania, widząc coś za mną.

Papierosy i miętowa guma. Chcę zapaść się pod ziemię.

- To jest Jaebum. Mój chłopak. Jaebum, to jest Jung Daehyun.

Jaebum lekko kiwa głową. Słyszał wszystko, na pewno.

- Daehyun to mój sąsiad. - Zwracam się do Jaebuma. - To znaczy, był nim i też znowu jest. Czasami.

Mój chłopak ledwie zauważalnie mruży oczy, przyswajając sobie nowe informacje. Jest całkowitym przeciwieństwem Daehyuna, który za żadne skarby świata nie potrafi ukrywać swoich uczuć. Skrzywił się boleśnie i od razu się wycofuje. Wydaje mi się, że sam nawet nie zdajr sobie z tego sprawy.

Wyraz twarzy Jaebuma znowu się zmienia, odrobinę. Domyślił się, kim jest Daehyun. Wie, że Jung Daehyun musi być krewnym Jung Sohee. I że celowo o nim nie wspominałem w naszych rozmowach.

Jaebum obejmuje mnie ramieniem. W oczach Daehyuna to zapewne nonszalancki gest, ale ja czuję napięte mięśnie. Jaebum jest zazdrosny. Powinno mnie to cieszyć, ale widzę jedynie upokorzenie Daehyuna. Jestem na siebie wściekły, że obchodzi mnie, co sobie myśli.

Czy to znaczy, że jesteśmy kwita? Czy tak smakuje rewanż?

Atmosfera jest gęsta jak mgła nad zatoką. Muszę działać szybko. Uśmiecham się ciepło do Daehyuna.

- Fajnie, że się spotkaliśmy. Później pogadamy, dobrze? - I odciągam Jaebuma. Czuję, że mój chłopak chce coś powiedzieć, ale jak zwykle trzyma język za zębami, póki nie ubierze myśli w dokładnie takie słowa, jakich szuka. Odchodzimy sztywno, trzymając się za ręce. Mijamy jego kumpla na recepcji.

Nie chcę się odwracać, a jednak nie mogę się powstrzymać.

Patrzy na mnie. Patrzy przeze mnie. Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, Jung Daehyun wydaje się mały. Niknie mi w oczach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro