Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✴1✴

Mam trzy życzenia. To chyba nie tak dużo?

Po pierwsze - chciałbym pójść na zimowy bal przebrany za jakiegoś księcia. W potarganej fryzurze, garniturze i płaszczu w różne ozdoby. Wkroczę na salę, uniosę swoje okrycie i odsłonie glany, idąc dalej.

Po drugie - żeby moi rodzice zaakceptowali mojego chłopaka. Nienawidzą go. Nienawidzą jego tlenionych włosów z wiecznymi ciemnymi odrostami, jego ramion wytatuowanych w pajęczyny i gwiazdy. Twierdzą, że jego uśmiech jest pogardliwy, a brwi unoszą się lekceważąco. I wkurza ich, że wiecznie słucham jego muzyki. Mają po dziurki w nosie kłótni o to, o której wrócę do domu, za każdym razem, kiedy wybieram się na koncert jego zespołu.

A po trzecie? Nigdy więcej nie widzieć bliźniaków Jung. Nigdy.

Ale wolałbym raczej pogadać o moim chłopaku. Tak, wiem, to nic fajnego, że zależy mi na aprobacie rodziców, ale szczerze mówiąc, moje życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby pogodzili się z faktem, że Jaebum to ten jedyny. To byłby wreszcie koniec żenujących ograniczeń, tego, że dzwonią co godzinę na randce, i przede wszystkim - kres coniedzielnych lunchów.

Takich jak ten.

- Jeszcze placków, Jaebum?

Mój ojciec, podsuwa mojemu chłopakowi półmisek złotych placuszków przez stary stół. To nie jest pytanie, to rozkaz, żeby moi rodzice mogli dalej prowadzić przesłuchanie, zanim wyjdziemy. Nagroda za tę mękę? Luźniejsze niedzielne popołudnie z mniejszą ilością rodzicielskich kontroli.

Jaebum nakłada sobie dwa, polewa domowym sosem brzoskwiniowo-malinowym.

- Dzięki. Pyszne jak zawsze. - Polewa je sosem ostrożnie, kropla po kropli. Wbrew pozorom Jaebum jest bardzo ostrożny. I dlatego w sobotnie wieczory nigdy nie pije, nie pali. Nie chce przyjść na niedzielny lunch skacowany, na co oczywiście liczą moi rodzice. Doszukują się śladów rozwiązłości.

- Podziękuj Heechulowi. - Gunhee wskazuje głową mojego drugiego ojca, który pieczeniem zarabia na życie, tu, w naszej kuchni. - To jego dzieło.

- Pyszne. Bardzo panu dziękuję. -Jaebum nawet okiem nie mrugnie. - Youngjae, najadłeś się już?

Przeciągam się, aż uderzają o siebie plastikowe bransoletki na moich nadgarstkach. - Tak, i to już dawno. Chodźmy. - Odwracam się i patrzę błagalnie na Heechula; są większe szanse, że akurat on pozwoli nam odejść od stołu. - Możemy?

Niewinnie trzepoczę rzęsami.

- Może jeszcze kropelkę soku pomarańczowego? Odrobinę frittaty?

- Nie. - Ręce opadają! Rozpaczliwie walczę z tym uczuciem. Nie wygląda się wtedy zbyt atrakcyjnie.

Gunhee nabija placek na widelec.

- Powiedz, Jaebum, co nowego w świecie liczników?

Kiedy akurat nie szaleje na rockowej scenie garażowej, Jaebum pracuje w urzędzie miasta. Gunhee denerwuje, że nie planuje studiów. Nie pojmuje, że tak naprawdę Jaebum i bez studiów jest genialny. Czyta trudne książki o filozofii, których autorów nawet nie potrafię wymówić, i ogląda tony zaangażowanych filmów dokumentalnych. Nie odważyłby się z nim dyskutować.

Jaebum uśmiecha się grzecznie. Jego ciemne brwi unoszą się odrobinę.

- To samo co w zeszłym tygodniu.

- A zespół? - włącza się Heechul. - O ile pamiętam, w piątek miał przyjść ktoś z wytwórni?

Mój chłopak ściąga brwi. Facet z wytwórni się nie zjawił. Jaebum zamiast tego opowiada o mającym się wkrótce ukazać albumie Irona, a Gunhee i ja wymieniamy gniewne spojrzenia. Mój ojciec jest pewnie zły, że po raz kolejny nie udało mu się znaleźć niczego na Jaebumie. Poza różnicą wieku, ma się rozumieć.

I to jest prawdziwy powód, dla którego moi rodzice nie znoszą mojego chłopaka.

Nie podoba im się, że ja mam siedemnaście lat, a on dwadzieścia dwa.

Ja jednak naprawdę uważam, że wiek nie ma znaczenia. Poza tym różnica między nami wynosi tylko pięć lat, o wiele mniej niż między moimi rodzicami. Choć nie ma sensu im tego przypominać, podobnie jak tego, że mój chłopak ma teraz tyle samo lat, ile Heechul, gdy zaczęli spotykać się z Gunhee. To ich tylko rozdrażnia.

- Może i byłem w jego wieku, ale Gunhee miał trzydzieści lat - podkreśla zawsze Heechul. - Nie był nastolatkiem. I obaj przedtem mieliśmy innych chłopaków, byliśmy już doświadczeni. W coś takiego nie można pakować się na łeb, na szyję. Musisz być rozsądny. Ale nie pamiętają już, jak to jest być młodym i zakochanym.

Oczywiście, że można pakować się na łeb, na szyję. W przypadku kogoś takiego jak Jaebum byłbym idiotą, gdybym tego nie zrobił. Moja najlepsza przyjaciółka uważa, że to śmieszne, że moi rodzice są tak surowi. Jakby nie było, czyż właśnie para gejów nie powinna rozumieć, jaką pokusę stanowi seksowny, nieco niebezpieczny chłopak?

Nic bardziej odległego od prawdy.

Nieważne, że jestem synem idealnym.

Nie piję, nie zażywam narkotyków, nigdy nawet nie zapaliłem papierosa. Nigdy nie rozbiłem ich samochodu - nie mam nawet prawa jazdy, więc nie muszą płacić wyższych stawek za ubezpieczenie. Mam niezłą pracę i dobre stopnie. Poza biologią, ale odmówiłem sekcji świńskiego płodu z przyczyn ideologicznych. I mam tylko po jednej dziurce w uchu i żadnych tatuaży. Na razie. Ba, nie wstydzę się nawet publicznie okazywać rodzicom czułość.

Chyba że Gunhee ma na czole opaskę do biegania. No bo już bez przesady.

Zbieram naczynia ze stołu w nadziei, że czas popłynie szybciej. Dzisiaj Jaebum zabiera mnie do jednego z moich ulubionych miejsc, do japońskiej herbaciarni, a potem zawiezie mnie do pracy na wieczorną zmianę. A przy odrobinie szczęścia czekają nas też miłe chwile w jego BMW.

Rozmarzony, opieram się o kuchenny blat.

- Zadziwiające, że nie wystąpił w kimonie - rzuca Gunhee.

Co? Nie znoszę, gdy odpływam i nagle orientuję się, że inni rozmawiają o mnie.

- No jak to, chińska piżama w japońskiej herbaciarni? - Wskazuje moje czerwone jedwabne spodnie. - Co ludzie powiedzą?

Nie uznaję mody. Uznaję przebranie. Życie jest za krótkie, by codziennie być tą samą osobą. Przewracam oczami do Jaebuma, by dać mu do zrozumienia, że zdaję sobie sprawę, że moi rodzice plotą bzdury.

- Nasz kochan drag queen - rzuca Heechul.

- Też mi nowina. - Wyrywam mu talerz i wrzucam resztki jedzenia do miski Betsy. Oczy niemal wyłażą jej z orbit i jednym ruchem jęzora pochłania resztki placuszków.

Pełne imię Betsy brzmi Niebiańska Betsy. Kilka lat temu wzięliśmy ją ze schroniska. To kundel, ale wygląda jak złoty retriever, tylko że czarny. Uparłem się, że chcę czarnego psa, bo Heechul wyciął artykuł z gazety. Heechul wiecznie wycina jakieś artykuły, najczęściej o nastolatkach umierających po przedawkowaniu narkotyków, chorych na raka albo zachodzących w ciążę i rzucających szkołę. No więc Heechul wyciął artykuł o tym, że czarne psy są najrzadziej adoptowane, a co za tym idzie, najczęściej usypiane. Co moim zdaniem jest przejawem psiego rasizmu w najczystszej formie, tak na marginesie. Betsy to chodząca miłość.

- Youngjae. - Heechul ma poważną minę. - Jeszcze nie skończyłem.

- W takim razie weź sobie czysty talerz.

- Youngjae - mówi Gunhee. Podaję Heechulowi czysty talerz. Obawiam się, że zrobią z tego sprawę w obecności Jaebuma, ale wtedy zauważają, że Betsy prosi o placki.

- Nie - rzucam do niej.

- Byłeś z nią na spacerze? - pyta Gunhee.

- Ja nie, Heechul był.

- Ale to było dawno, zanim zabrałem się do gotowania - zauważa Heechul. - Już czas na kolejny spacer.

- Wyprowadź ją, a my tu sobie porozmawiamy z Jaebumem - rzuca Gunhee. To rozkaz, nie propozycja.

Zerkam na Jaebuma. Zamyka oczy, jakby nie mógł uwierzyć, że po raz kolejny odstawiają ten sam stary numer.

- Ale tato...

- Żadnych ale. Chciałeś psa, musisz chodzić z nim na spacery.

To jedno z bardziej wkurzających powiedzonek Gunhee. Niebiańska Betsy rzeczywiście miała być moja, ale bezczelnie zakochała się po uszy w Gunhee, co Hechula i mnie wciąż doprowadza do szału. To my ją karmimy, my wyprowadzamy na spacery. Sięgam po torbę na psie skarby i smycz, tę, na której wyszyłem serduszka i to wystarczy, żeby oszalała z radości.

- Tak, tak. No chodź.

Spoglądam na Jaebuma przepraszająco i wychodzimy.

Z naszego ganku do chodnika prowadzi dwadzieścia jeden schodków. W San Francisco wszędzie są schody i wzgórza. Na dworze jest zadziwiająco ciepło. Oprócz chińskich spodni i bransoletek mam na sobie podkoszulek, ogromne okulary słoneczne w białych oprawkach, perukę z krótkimi ciemnymi włosami z zielonymi końcówkami i czarne nike.

Prawdziwe nike, a nie podróbki, które tylko je udają.

Moje postanowienie noworoczne - nigdy nie pokazać się dwukrotnie w tym samym stroju.

Miło jest poczuć słońce na ramionach. Nie szkodzi, że to sierpień; tu, temperatura jest niemal taka sama przez cały rok. Zawsze jest chłodno. Dzisiaj jestem szczególnie wdzięczny za ciepło, bo nie muszę zabierać swetra na randkę.

Betsy siusia na miniaturowy skrawek trawy przed sąsiednim domem - zawsze tam siusia, co mnie bardzo cieszy - i idziemy dalej. Jestem szczęśliwy mimo wkurzających rodziców. Mam dzisiaj cudowną randkę z chłopakiem, fajny grafik w pracy, a w perspektywie jeszcze tydzień wakacji.

Pokonujemy wzgórze, które dzieli naszą uliczkę od parku, a tam macha do nas Koreańczyk w aksamitnym dresie. Ćwiczy tai chi.

- Cześć, Youngjae! Jak tam urodziny? - Jego córka Byulyi to moja najlepsza przyjaciółka; mieszkają kilka ulic dalej.

- Dzień dobry, panie Moon! Super! - Moje urodziny były w zeszłym tygodniu. Są najwcześniej ze wszystkich w mojej klasie i bardzo mi to odpowiada. Dzięki temu wydaję się dojrzalszy. - Jak tam restauracja?

- Bardzo dobrze, dziękuję. Do zobaczenia, Youngjae! Pozdrów ode mnie rodziców.

Niebiańska Betsy kończy i wracamy do domu. Mam nadzieję, że rodzice byli litościwi dla Jaebuma. Jak na kogoś, kto na scenie zachowuje się tak szorstko/arogancko/bezczelnie, w gruncie rzeczy jest introwertykiem i te cotygodniowe spotkania nie przychodzą mu z łatwością.

- Kiedyś wydawało mi się, że jeden nadopiekuńczy ojciec to już za wiele - rzucił któregoś dnia - ale dwaj? Twoi ojcowie wpędzą mnie do grobu, Yoo.

Obok mnie przejeżdża wóz meblowy i nagle dzieje się coś dziwnego. W ułamku sekundy mój dobry humor znika, a jego miejsce zajmuje niepokój. Przyspieszamy z Betsy kroku. Jaebum pewnie siedzi już jak na szpilkach. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale im bliżej domu jestem, tym bardziej się niepokoję. W mojej głowie układa się koszmarny scenariusz: moi rodzice do tego stopnia dręczą go pytaniami, że dochodzi do wniosku, że już nie jestem tego warty.

Cały czas liczę, że pewnego dnia, gdy będziemy razem dłużej niż przez wakacje, rodzice zrozumieją w końcu, że to ten jeden, ten właściwy, i różnica wieku przestanie być takim problemem. Jednak choć teraz tego jeszcze nie dostrzegają, nie są głupi. Znoszą Jaebuma tylko dlatego, że obawiają się, że gdyby zabronili mi się z nim spotykać, uciekłbym z domu razem z nim, wprowadził się do niego i zarabiał na życie, tańcząc nago albo handlując prochami.

Co za bzdura.

Ale teraz puszczam się biegiem, ciągnę za sobą psa. Coś jest nie tak. Nagle jestem niemal pewny, że w końcu do tego doszło, że Jaebum wyszedł albo rodzice przyparli go do ściany, wypominając mu brak planów na przyszłość. I wtedy skręcam w naszą uliczkę i nagle wszystko staje się jasne.

Wóz meblowy.

To na pewno kolejny sublokator. Na pewno, jak zawsze. Poprzedni lokatorzy, dziwna para pachnąca dziecięcym mydłem, która kolekcjonowała różne dziwactwa, wyprowadzili się w zeszłym tygodniu. W ciągu minionych dwóch lat przez lawendowy dom przewinęło się mnóstwo sublokatorów i ilekroć jedni się wyprowadzają, nerwowo czekam na kolejnych.

Bo co będzie, jeśli tym razem wrócą oni?

Zwalniam, żeby dokładniej przyjrzeć się ciężarówce. Czy ktoś przy niej stoi? Kiedy wcześniej przechodziłem obok, nie widziałam samochodu w garażu, ale nauczyłem się celowo nie patrzeć w tamtą stronę. No i proszę, dwie osoby na chodniku. Wytężam wzrok i z przejęciem i ulgą widzę, że to tylko tragarze. Betsy szarpie się na smyczy. Przyspieszam kroku.

Na pewno nie mam żadnych powodów do obaw. No bo przecież prawdopodobieństwo jest niemal zerowe, prawda?

No właśnie... Nieprawda. Tragarze wynoszą z furgonetki wielką białą kanapę, a moje serce przyspiesza.

Rozpoznaję ją. Czy już kiedyś na niej siedziałem? Nie, jednak nie. Zaglądam do załadowanego po brzegi wozu, szukam czegoś znajomego i widzę surowe, nowoczesne meble, których w życiu nie widziałem.

To nie oni.

To na pewno nie oni.

Uśmiecham się od ucha do ucha - głupio, jak dziecko, na co sobie zazwyczaj nie pozwalam - i macham do tragarzy. Chrząkają pod nosem i w odpowiedzi kiwają głowami. Drzwi do garażu stoją otworem, choć jestem pewny, że jeszcze do niedawna były zamknięte. Zaglądam do środka i kamień spada mi z serca. Widzę mały srebrzysty samochód. Nie znam go.

Ocalony. Po raz kolejny. To naprawdę jest mój szczęśliwy dzień.

Wbiegamy z Betsy do środka.

- Już po lunchu! Idziemy, Jaebum!

Wszyscy wpatrują się w okno naszego salonu. - Zdaje się, że znowu mamy sąsiadów - zauważam.

Heechul jest chyba zaskoczony, słysząc radosne nutki w moim głosie. Choć nigdy o tym nie rozmawialiśmy, wie, że dwa lata temu coś się stało. Wie, że boję się ich powrotu, że każda przeprowadzka budzi we mnie niepokój.

- No, co? - Uśmiecham się szeroko, ale zaraz przypominam sobie o Jaebumie i poważnieję.

- Yoo? Czy ty ich przypadkiem nie widziałeś?

Troska Heechula jest wzruszająca. Spuszczam Betsy ze smyczy i wpadam do kuchni. Chcąc, by ranek minął jak najszybciej, by wreszcie nadszedł czas randki, zbieram naczynia ze stołu i niosę do zlewu.

- Nie. - Śmieję się. - A co? No, co?

Cała trójka przygląda mi się bacznie.

Coś boleśnie ściska mnie w gardle.

- No, o co chodzi?

Jaebum przygląda mi się z nietypową intensywnością.

- Twoi rodzice mówią, że znasz tę rodzinę.

O, nie. Nie.

Ktoś coś mówi, ale do mnie nie docierają słowa. Odruchowo podchodzę do okna, choć rozsądek podpowiada, żebym nie patrzył. Niemożliwe, żeby to byli oni. Przecież to nie ich meble! Nie ich samochód! Ale ludzie kupują nowe rzeczy. Spoglądam na sąsiedni dom, na ganek, na który ktoś wychodzi. Naczynia, które trzymam - właściwie dlaczego nadal mam w rękach talerze po lunchu? - lecą na podłogę.

Bo to naprawdę ona.

Sohee Jung.

✂✂✂

A więc, hej wszystkim. Wracam z nową serią Daejae i mam nadzieję, że ten ficzek również przypadnie wam do gustu ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro