v e i n t i c u a t r o
Nie byłam sobą, kiedy musiałam wstawać o wczesnych porach, które nie przekraczały 8 rano.
Nienawidziłam tego robić, ponieważ od dziecka byłam śpiochem, który kładł się po pierwszej nocy, a wstawał po 9 lub 10, dlatego budząc się o 5 byłam tak nieświadoma otaczającego mnie świata, że zamiast pod prysznic od razu ruszyłam do szafy po ubrania. Przybijając sobie po czasie mentalnie piątkę w czoło.
— Co ja robię? — markotałam, przebierając w ciuchach. Chciałam jakoś wyglądać dzisiejszego dnia, ale moje samopoczucie ze mną nie współpracowało.
Co chwila zamykałam i otwierałam oczy by poczuć się lepiej. Może to pomagało, ale nie na dłuższą metę.
Chwyciłam do rąk, to co zamierzałam założyć i udałam się do łazienki, aby się w niej ogarnąć.
Zimne krople spływały po moim ciele, pobudzając każdą komórkę, która jeszcze spała. Potrzebowałam otrzeźwienia, które spowodowało, że wróciłam do żywych.
Taki prysznic mi pomógł.
Niemniej jednak wciąż nie czułam się na tyle pobudzona, żeby tryskać jakimś wielkim optymizmem o 5.30 rano.
Gotowa zeszłam na dół z zamiarem przygotowania sobie posiłku. Miałam na niego 10 minut, ponieważ nie chciał się spóźnić, dlatego do miski nazywałam kukurydziane płatki, wlałam do nich truskawkowy jogurt pitny i zabrałam się do jedzenia.
Zrobiłam sobie kawę by postawiła mnie na nogi, ale już po pierwszym kontakcie jej z moim kubkiem smakowym wylałam ją do zlewu.
Fuj.
Nie pozostało mi nic innego, jak kolejny raz w ciągu jednego tygodnia sięgnąć po puszkę red bulla. Jego smak był już o wiele lepszy. Trzymając go w dłoni wyszłam z domu, kierując się do auta.
Obok niego natrafiłam na pewnego mężczyznę, który już samą swoją obecnością spowodował na mojej twarzy szeroki uśmiech, którego nie potrafiłam ukryć.
On sam nie był lepszy, bo robił całkowicie to samo, jednak jego miną nieco zrzędła, gdy zobaczył co trzymałam w ręku.
Zmarszczył brwi, podchodząc do mnie i zabierając napój, który później wyrzucił do pobliskiego kosza.
— Musimy postawić pewne zasady. — wrócił by dać mi krótkiego buziaka w usta.
Nie byliśmy jeszcze prawowitą parą, żeby całować się tak, jak na nią przystało.
— Nie pijesz więcej tego gówna. — poinformował, łapiąc mnie za rękę i gdzieś prowadząc.
Gdzieś, czyli do swojego auta, do którego otworzył mi drzwi.
Bez słowa do niego wsiadłam, a następnie zapięłam pasy.
Nie wydawało mi się dobrym pomysłem jechanie na Camp Nou w swoim towarzystwie, ponieważ ktoś coś mógłby zauważyć, co zauważył Brazylijczyk.
— Czyżby Angelica Enrique się stresowała? — zaćwierkał z rozbawieniem w głosie, więc nie pozostało mi nic innego niż uderzenie go lekko w ramie w momencie, w którym ruszał do drogi.
— Co jak oni się zorientują? — spojrzałam na niego, krżyżując ręce na piersi. — Ja nie mam siły się tłumaczyć. Jest 5.40 — ziewnęłam na znak, że jestem strasznie zmęczona, a raczej nie wyspana.
Marzyłam o tym, żeby wrócić do domu i wskoczyć pod kordłę, odpływając tym samym do krainy Morfeusza.
— Nie musisz się niczym przejmować. Ja będę się za nas tłumaczył. — zaśmiał się.
Był cały czas skupiony na drodze, jednak zdarzały się momenty, w których kątem oka na mnie patrzy, a na jego twarzy wtedy malował się lekki uśmiech.
Nie wiedziałam, co on oznacza, niemniej jednak, powodował on, że moje motyle w brzuchu przybierały na sile.
Boże, co jeśli się w nim zakochiwałam?
— O czym myślisz? — zagaił, dodając nieco gazu. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ lubiłam szybką jazdę.
— O niczym szczególnym. — wzruszyłam ramionami. — Po prostu być może jestem jeszcze w szoku po wczorajszym dniu. —
— Żałujesz? — zapytał z obawą w głosie, dlatego położyłam swoją dłoń na jego kolanie.
Chciałam tym trochę uspokoić.
— Jeszcze nie. — zażartowałam.
— Jeszcze nie? — podniósł jedną brew, zatrzymując auto gdzieś na poboczu.
Przerzócił na mnie swój wzrok i po chwili uśmiechnął się kpiąco.
Powoli przybliżał swoją twarz do mojej, a kiedy znajdowała się ona wystarczająco blisko wbił się w moje usta i zaczął namiętnie całować, kładąc się lekko na mnie. Wplotłam swoje ręce w jego miekke włosy i przez kilkanaście sekund toczyliśmy małą wojnę na to, kto lepiej całuje.
A przecież nie powinniśmy tak robić.
Oderwaliśmy się od sobie, gdy zabrakło nam tchu.
— Nigdy Ci się nie znudzę, kochanie. — uśmiechnął się, wracając do jazdy.
Musiałam się ogarnąć, ponieważ w lustrze zobaczyłam, jak bardzo roztrzepane mam włosy. Tym samym zlekceważyłam jego słowa.
Co ja miałam niby mu odpowiedzieć?
Neymar mnie totalnie zagiął tym ostatnim słowem.
Spowodował, że przestałam na chwilę racjonalnie myśleć, chociaż i tak tego nie robiłam, dlatego do samego stadionu się nie odezwałam.
Zamurowało mnie.
Wysiedliśmy z samochodu natrafiając na Gerarda i Ter Stegena. Tak, jak z tym pierwszym się należycie przywitałam, tak do tego drugiego powiedziałam zwykle 'cześć', co spowodowało u całej trójki wybuch śmiechu.
— Widzę, że jeszcze Ci nie przeszło, Angie. — rzekł do mnie. — Dlatego muszę, coś z tym zrobić. — złapał mnie i wziął na ręce tak, że zwisałam na jego ramionach głową w dół.
Nie spodobało się to Neymaraowi, który zmierzył Niemca złowrogim wzrokiem, mimo to nic nie powiedział.
I dobrze, to była tylko zabawa.
— Jesteś głupi. — zaśmiałam się, kiedy bramkarz odstawił mnie na podłogę obok drzwi do szatni.
— Czyli mi wybaczasz. — stwierdził rozbawiony, na co pokiwałam twierdząco głową. I tak od samego początku to oszukiwałam.
Zadowolony chłopak wszedł do szatni, a za nim Pique, który dzgnął mnie lekko w brzuch. Chciałam mu oddać, ale tak samo, jak Andres znikną za drzwiami.
Zostaliśmy tylko ja i Neymar, który opierał się o ścianę, oglądając coś w swoim telefonie.
— Chyba się nie gniewasz? — zapytałam podchodząc do niego. Rozejrzałam się dookoła by sprawdzić czy nikt nas nie widział, a następnie cmoknełam pilarza w policzek. — To tylko zabawa. —
— Przędzej wszyscy uwierzą, że jesteś z nim niż ze mną. — burknął, nawet na mnie nie patrząc.
Myślałam, że na razie miało tak być.
— Neymar... — dotknęłam jego dłoni, a tym momencie zza rogu wyłonił się Lio Messi. Szybko chciałam się odsunąć od Brazylijczyka, jednak on mi na to nie pozwolił. Przytrzymał moją rękę do chwili, aż Argentyńczyk do nas podszedł.
Nie rozumiałam jego zachowania.
Przecież przez jakiś czas mieliśmy utrzymać nas 'związek' w tajemnicy.
Nie miałam pojęcia co zrobić.
Sparaliżowało mnie doszczętnie.
— Co się dzieje? — zapytał, zdezorientowany napastnik podnosząc co chwila swój wzrok z naszych splecionych dłoni na nasze twarzy.
Tak bardzo żałowałam, że tam byłam.
— Wy coś razem? —
— My jesteśmy razem. —
Love ❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro