o n c e
Neymar Junior da Silva Santos mnie pocałował.
Byłam w szoku.
Chłopak odsunął się ode mnie, ostatni raz spojrzał w moje oczy, a następnie bez słowa wyszedł.
Zostawił mnie samą w jakimś kantorku z tysiącami niesposkładanych myśli w głowie.
— Co tu się kurwa odjebało? — dotknęłam swoich ust, na których jeszcze chwilę temu znajdowały się usta Brazylijczyka. Poczułam, jak nieprzyjemny dreszczyk przeszedł po całym moim ciele, dlatego szybko wyszłam z małego pomieszczenia i szybkim krokiem ruszyłam do swojego samochodu.
Wsiadłam w niego i znieruchomiałam.
Byłam w tak wielkim szoku, że nie potrafiłam wykonać więcej żadnego ruchu.
On mnie pocałował.
Boże.
Nienawidziłam go jeszcze bardziej za to co zrobił. Jakim prawem mnie tkną?!
Wyciągnęłam z torebki białe malboro.
Starałam się ograniczać palenie i doskonale mi się to udawało do tamtego okropnego momentu, który spowodował u mnie tak silne i niezrozumiałe emocje, że nie wytrzymałam.
W moim aucie pojawiła się chmura szarego dymu, zaczęłam się nim dusić, więc wyszłam z i oparłam się o maskę mojej czerwonej mazdy.
— Ty palisz? — usłyszałam za sobą męski głos. Podskoczyłam w miejscu, a moje serce zaczęło mocniej bić.
Myślałam, że to ten idiota Neymar, a z nim nie chciałam się widzieć.
— Jezu, Dylan, co Ty tu robisz? — zapytałam, wypuszczając z ust powietrze.
Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłam jego twarz.
— W sumie nic. — wzruszył ramionami. — Nie miałem co ze sobą zrobić, więc tu przyjechałem, a Ty? —
A ja całowałam się ze swoim największym wrogiem.
— Miałam sprawę. — odparłam, na co kiwną ze zrozumieniem głową.
Przez chwilę staliśmy pośród ciszy, która niezmiernie mnie demerwowała.
Chciałam rozmawiać by zapomnieć o tym incydencie, ale zupełnie nie wiedziałam o czym.
Przez tego idiotę miałam taki mętlik w głowie, że to się nikomu nie mieściło.
I wiem, że nie powinno mnie to wcale ruszać. Ten czyn nie zmieni nic w naszej relacji, ale sama świadomość, że Neymar Junior da Silva Santos dotykał swoimi ustami moje była nie do zniesienia.
Byłam załamana.
Chciałam wrócić do domu, umyć zęby, iść do Brazylijczyka i mu wygarnąć.
Chciałam zachować się tak bardzo niedojrzale wymierzając mu siarczyste uderzenie w jeden z policzów i poczuć tę nutkę satysfakcji z mojego czynu.
Chciałam, ale nie miałam na to odwagi, dlatego zaproponowałam Dylanowi krótki spacer, na który się zgodził.
Chodziliśmy po ulicach Barcelony rozmawiając na różne tematy zwinnie omijając ten o pracy.
Było nawet przyjemnie.
Słońce świeciło, ptaki śpiewały, powiewał ciepły wiaterek.
Właśnie tak wyobrażałam sobie mój pobyt w stolicy Katalonii.
Bez dram, spokojnie.
A Dylan dawał mi ten spokój.
Pretendował na mojego przyjaciela.
Bardzo go polubiłam.
— A jak Ty w ogóle się nazywasz? — zapytałam, zatrzymując się na chodniku. Zadarłam do góry lekko głowę i spojrzałam w jego oczy.
Naprawdę byłam tego ciekawa.
— Dylan Carter. — powiedział z dumą, więc zaśmiałam się cicho, chociaż to nawet nie powinno mnie śmieszyć.
On zrobił to samo, więc przez chwilę staliśmy z wielkimi uśmiecham na twarzy.
Było świetnie, ale ten moment przerwał dzwonek mojego telefonu.
Nie chciałam go odbierać, ale gdy zobaczyłam na wyświetlaczu tak dobrze znany mi numer nie mogłam tego zrobić.
— Przepraszam. — rzekłam, oddalając się nieco od Cartera. W mgnieniu oka przesunełam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.
Tak dawno nie słyszałam jego głosu.
— Siemano, siostra. — usłyszałam, więc na moją twarz wkradł się jeszcze większy uśmiech niż przed chwilą.
Nieco psuły go moje słone łzy, które spływały po moich policzkach, tym samym psując mój makijaż, ale nie interesowało mnie to.
Dzwonił Matheo. Czarna owca w rodzinie Enrique. Syn marnotrawny Luisa i mój najukochańszy brat.
Nie przyjmowałam się w takiej chwili tym, że wyglądałam, jak siedem nieszczęść.
— Co się z Tobą działo do cholery?! — zapytałam z ledwoscią powstrzymując się od płaczu. — Postanowiłeś zabawić się w ojca i znikać tak, jak on? — szybko zmienił mi się humor.
Cieszyłam się niewyobrażalnie mocno z jego telefonu, ale byłam też niewyobrażalnie mocno zła za to co zrobił.
Zostawił mnie, a potem dzwonił, jak gdyby nigdy nic.
— Spokojnie, wszystko Ci wyjaśnię. Kiedy wrócisz? — odparł ze śmiechem.
Myślałam, że się, że coś złego się ze mną dzieje. Nie rozumiałam.
— Jak kiedy wrócę? — wytarłam łzy szukając wzrokiem Dylana, którego nie mogłam nigdzie znaleźć.
Następny gdzieś zniknął.
— No czekam pod domem. — usłyszałam.
I już przestała mnie obchodzić Dylan i to gdzie był.
Biegiem ruszyłam w stronę swojego samochodu, nawet się nie rozłączając połączenia z bratem.
Byłam, jak w małym transie.
Matheo wrócił.
Był w Barcelonie.
Był w moim domu.
Po prostu był, dlatego jak najszybciej chciałam go spotkać, przytulić i opieprzyć.
Chorelnie za nim tęskniłam.
Wsiadłam do samochodu i z piskiem opon odjechałam z pod stadionu.
Co chwila, gdy była taka możliwość dodawałam gazu by nie tracić czasu, mając gdzieś to, że byłam tak słabym kierowcą, jak Neymar człowiekiem.
Ważny był powrót Matheo Enrique.
Człowieka, który zniknął 3 lata temu i ktory przez te 3 lata nie dawał znaku życia.
Nie mogłam tego tak po prostu olać, a chyba powinnam.
Zaparkowałam auto i widząc stojącego przy bramie z dłońmi w kieszeni młodego mężczyznę rzuciłam mu się na szyję.
— Ty idioto! — krzyknęłam z płaczem, prztulając się do jego torsu. — Tak bardzo się cieszę. — powiedziałam.
— W sumie nie powinnaś. Nie wróciłem na zawsze. — odsunął mnie od siebie.
Byłam w szoku. Nie spodziewałam się od niego takiej reakcji. Myślałam, że mnie prztuli, pocałuje, powie, że też tęsknił.
Myślałam, że zachowa się tak, jak ja, a on zamiast tego po prostu pusto na mnie patrzył.
Zmienił się.
Nie był już tym samym Matheo, co mocno mnie bolało.
— Więc co chcesz? — załkałam, wycierajac łzy.
— Pożyczyć trochę hajsu. Wiesz, mam wyprawe z przyjaciółmi do Afryki... — tłumaczył, ale przestałam go słuchać po pierwszym zdaniu.
Dlaczego mnie to nie zdziwiło?
Zaśmiałam się gorzko na jego słowa.
Wyjęłam z torebki portfel i wyciągnęłam z niego plik pieniędzy.
Dałam je chłopakowi, a następnie czekałam na jego reakcje.
— Dzięki. —
Musiałam powstrzymać się od wybuchu płaczu do momentu, aż Math nie wsiądzie do swojego auta. Kiedy to zrobił wyrzuciłam z siebie wszelkie siedzące we mnie emocje.
— Kurwa! — krzyknęłam z goryczą w głosie. Usiadłam na murku i zaczęłam płakać.
Nie miałam siły iść do domu.
Byłam słaba.
Chciałam umrzeć, żeby nie czuć już tego chorelnego bólu, który rozrywał moje ciało od środka.
Wtedy ktoś obok mnie ukucnął.
Doskonale wiedziałam kto.
— Angie, coś się stało? — zapytał troskliwie, na co ja jeszcze bardziej się rozpłakałam.
— Wszyscy mnie zostawiają, Neymar. —
Love ❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro