d i e z
W życiu każdego człowieka jest pewne jedno: śmierć.
Przychodzi ona znienacka pod różną postacią. Nie ma ludzi, którzy nie poczuli, jak gorzko smakuje i jak cholernie mocno boli.
Każdy z nas stracił kogoś ważnego:
mamę, tatę, babcię, dziadka, brata albo jak w moim przypadku siostrę, a w przypadku tych biednych dzieci przyjaciółkę. My mamy tą przewagę, że jesteśmy dorośli, rozumiemy, a dla wielu piłkarzy z juniorskiej drużyny FC Barcelony to pierwsze spotkanie z tą okrutną zmorą.
W jednym momencie zrozumiałam ich zachowanie, ich respekt do mojej osoby, zamknięcie w sobie i ogromne zaangażowanie w treningi.
Wiedziałam co robić i jak się zachowywać.
Jedna niezobowiązujaca rozmowa z Dylan'em dała mi odpowiedź, której szukałam od pierwszego dnia mojej pracy.
Musiałam czekam na nią tydzień, a to bardzo długi czas, jeśli chodzi o dzieci, bo ich umysły nie są wystarczająco rozwinięte i nie mają umiejętności racjonalnego myślenia o tym, co się wydarzyło.
Nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Wypadek autobusu w drodze powrotnej z wygranego meczu, śmierć jednej osoby, niepełnosprawność drugiej. To dla 10 letnich dzieci było za dużo.
Gdybym to ja była na ich miejscu nie poradziłabym sobie, dlatego postanowiłam, zrobić wszystko aby im pomóc.
Dlatego następnego dnia chociaż miałam wolne przyszłam na ich trening.
Obserwowałam przez 10 minut każdego chłopca, w notesie zapisywałam jego imię, numer koszulki i to, jak się zachowuje.
W głowie już miałam wymyślony plan działania, ale do niego potrzebowałam kilku rąk w postaci 4 bardzo fajnych ludzi.
Leo Messiego, Gerarda Pique, Marca Andre Ter Stegena oraz Sergiego Roberto
To właśnie oni będą musieli mi pomóc, dlatego zaraz po treningu chłopców pojechałam na Camp Nou, żeby się z nimi spotkać.
W między czasie do jednego z nich wysłałam wiadomość o moim przyjeździe, żeby nikt nie był dziwiony moją obecnością, znaczy jedna osoba na pewno będzie, ale ona na szczęście nie wlicza i nie będzie wliczała się ten prestiżowy skład.
Poprawiłam torbę na ramieniu, zamknęłam auto i ruszyłam do środka stadionu. Byłam mocno podekscytowana, ponieważ mój pomysł był świetny i byłam tego bardzo pewna, jedynie co mogło spowodować, że mógłby się nie udać to to, że ktoś z wyżej wymienionej czwórki nie zgodziłyby się.
I chyba wykrakałam.
— Marc, tak jak Cię uwielbiam tak zaraz nie będę Cię lubić. — skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc ostro prosto w oczy Niemca. — Nie możesz mi odmówić. —
— Angie, naprawdę nie mogę. Przepraszam— zdjął rękawice bramkarskie z zamiarem przytulania mnie na przeprosiny, ale się odsunełam.
Lio, Geri i Sergi zgodzili się bez problemu i nawet mnie pochwalili, a ten tym powiedział mi, że nie może, ponieważ ma kolację rodzinną.
No WTF?
Byliśmy na murawie już sami, nie licząc idioty Brazylijczyka, który chyba na coś czekał, bo siedział na ławce bez jakiegokolwiek celu, więc nie musiałam zachowywać się jakoś specjalnie normalnie.
— No proszę, Marc. — zawyłam, upadając przed nim na kolana. Chwyciłam za jego noge i udawałam, że płacze.
— Angeles, proszę. — zaśmiał się, próbując jakoś wydostać swoją kończynę z moich objęć, ale zrobił to dość niefortunnie i upadł. — Wiesz, że te nogi to moje narzędzia pracy? — zapytał, próbując być poważnym. Nie wyszło.
— No ja się nie dziwię. Jak się nie ma mózgu, to trzeba sobie radzić w inny sposób. — odparłam, wstając na równe nogi. — Marc, to ważne. Na serio będę na Ciebie zła, jeśli mi nie pomożesz. — zagroziłam.
Potrzebowałam go.
— Niech Ci Ney pomoże. — wypalił. Zgromiłam go wzrokiem za to, że wpadł na taki głupi pomysł, z którego najwyraźniej on sam był zadowolony.
— Ja chcę Ciebie. — krzyknęłam.
I zdawałam sobie sprawę, że to zdanie wyrwane z kontekstu brzmiało dość dwuznacznie, jednak w naszej obecności nie było nikogo, kto mógłby źle je zinterpretować.
— Marc, błagam. — tupnełam nogą z bezsilności. Ten człowiek był najbardziej opartą osobą, jaką znałam.
— Jesteś aż tak zdesperowana, że musisz go błagać o to, żeby z Tobą był? — podszedł do nas napastnik.
Spowodował tym samym szybsze bicie mojego serca.
Nienawidziłam go.
— Angie chce, żebym przyjechał jutro na trening juniorów, ale nie mogę. Wpadłem na pomysł, żebyś mnie zastąpił... — tłumaczył bramkarz, ale mu przerwałam, dosadnie mówiąc, że nie życzę sobie pomocy od tej marnej karykatury.
Oczywiście Brazylijczyk nie zrozumiał moich słów.
— Jasne, mam czas. — uśmiechnął się do mnie kpiąco.
— Ale niech dojdzie do Twojego głupiej głowy, że ja N I E C H C E Twojej pomocy. — warknęłam zrezygnowana.
— Marc! — spojrzałam na przyjaciela z wielką złością wymalowaną na twarzy.
— Naprawdę gdybym mógł, to bez wahania bym Ci pomógł. — przytulił mnie.
— Ok. — odsunełam się od niego.
Byłam smutna i zła, ale nie zamierzałam się gniewać. — Skoro nie możesz... — wzruszyłam ramionami. — Znajdę kogoś innego. —
Ruszyłam do wyjścia, zostawiając piłkarzy samych. Musiałam znaleźć alternatywę za bramkarze, początkowo pomyślałam o Suarezie, ale potem doszłam do wniosku, że Sergio Busquets będzie lepszą opcją niż Urugwajczyk i już szłam do niego, kiedy nagle poczułam uścisk na moim nadgarstku i szarpnięcie w stronę jakiegoś pomieszczenia.
Nie wiedziałam, co się dzieje, dlatego zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam zobaczyłam przed sobą twarz Neymara.
Zostałam przygwożdżona do ściany przez jego ręce.
— Pomogę Ci. — powiedział ostro nawet na sekundę nie odrywając ode mnie wzroku.
Był tak blisko, że słyszałam jego bicie serca, a na swojej twarzy czułam jego oddech.
— Nie chce. — przełknełam slinę widząc, jak na mnie patrzy. Bałam się.
— Nawet jeśli byłbyś ostatnią osobą na Ziemii nie poprosiłabym o nic, idioto! — chciałam się uwolić, lecz byłam na to za słaba.
— Chce Cię w ten sposób przeprosić, rozumiesz? — zaczął jeszcze intensywniej się na mnie patrzeć, co po woli zaczęło mnie onieśmielać.
Ten debil zaczął mnie onieśmielać. Nie mogłam powiedzieć, że nie był przystojnym mężczyzną, bo był i to cholernie bardzo, dlatego to wykorzystywał.
— Wystarczy zwykłe przepraszam. — odparłam z lekkim wstydem w głosie, co oczywiście nie uszło jego uwadze.
— Co z Tobą, Angeles? — przesunął swoją twarz do mojej. — Czyżbym Cię czymś zawstydził? — zapytał szepcząc.
Myślałam, że wybuchne z niezrozumiałego dla mnie powodu.
Byłam zmieszana.
— Puść mnie. — rzekłam, lekceważąc jego bezsensowne pytania.
— Bo co mi zrobisz? — droczył się ze mną doskonale wiedząc, że tego nienawidzę.
— Puść mnie. — nie ustawałam w próbach wydostania się z jego obleśnego uścisku, który powodował u mnie narastającą z minuty na minutę chęć zwymiotowania, ale wtedy stało się coś, czego nigdy, ale to przenigdy bym się nie spodziewała.
Neymar Junior da Silva Santos Santos mnie pocałował.
Love ❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro