Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37- Will stosuje na mnie dziewięć ziół celtyckich.

Proszę od razu o przeczytanie notki pod rozdziałem, bo jest ona NAPRAWDĘ ważna!!!

Persp. Olivii

Następnego ranka postanowiliśmy wstać nieco wcześniej, niż mieliśmy to w zwyczaju. Normalnie robiliśmy to około godziny 8:30 albo 9:00. Dziś jednak obudziliśmy się wszyscy o 7:22.

Wczoraj postanowiłam, że będę spać razem z Emi na kanapie. Po tej dziwnej akcji z Willem i Afrodytą... Po prostu postanowiłam, że tak będzie lepiej. Że będę mogła sobie wszystko poukładać w głowie.

Ale wiecie, na czym się złapałam?

Myślałam o Xanderze. Czemu tak zareagował, jak ostatnio rozmawialiśmy? W ogóle ostatnimi czasy zrobił się jakiś inny. Kiedy zaczynałam mówić o bogach, tylko przewracał oczami i wolał uniknąć tematu. To było trochę podobne do zachowania Luke'a, nie sądzicie?

Podniosłam się z kanapy i poszłam do kuchni. Chciałam zrobić wszystkim śniadanie, ale uprzedził mnie już Percy. Stał przy kuchence, a na sobie miał biały fartuch. Chociaż... chwila, chwila... Ten fartuch nie był już biały. Miał tyle plam, że zastanowiłam się przez chwilę, czy on nie uczestniczył w obchodach Tomatiny.* Kuchnia też mogłaby wskazywać na to, że odbyło się tutaj to hiszpańskie święto. Otóż wszędzie, dosłownie wszędzie, znajdowały się jakieś plamy: z wody, z sosu pomidorowego, z soku pomarańczowego... Ehh, można by długo wymieniać z czego jeszcze, ale to, tak zwana, durnego robota.

-Percy, czy wszystko... w porządku?- spytałam go cicho.

-O, Olivia, wstałaś już.- spojrzał w moją stronę- I odpowiadając na twoje pytanie, to tak, wszystko w jak najlepszym porządku.- uśmiechnął się sarkastycznie. Widać było, że stresowała go myśl o tym, że już dzisiaj mieliśmy walczyć z armią Kronosa.

-Percy, nie martw się wojną, na pewno będzie...

-Dobrze?- dokończył za mnie- Chciałbym.- odwrócił się znowu w stronę kuchenki, dalej przygotowując śniadanie.

Po części rozumiałam Percy'ego. W końcu będziemy musieli patrzeć na umierających herosów, którzy dołączyli do armii Kronosa. Ale co najgorsze- będziemy musieli też patrzeć na śmierć tych, których kochamy. To mnie najbardziej dobijało...

Wyszłam z kuchni i poszłam w stronę łazienki, żeby się umyć i ubrać, jak do walki.

Po szybkim prysznicu poszłam do sypialni, gdzie zostawiłam swoje ubrania. Byłam w samym ręczniku, więc ten... szczególnie byłam zadowolona z tego, że Will gdzieś poszedł. Pewnie siedzi w ogrodzie. Przesiadywał tam każdego dnia, odkąd tylko przyjechaliśmy na Olimp.

Wyjęłam z walizki ubrania: obozową koszulkę, ciemne dżinsy i białe skarpetki. Wzięłam jeszcze jasne trampki. Poszłam znów do łazienki i ubrałam się w to. Związałam jeszcze włosy w koński ogon i poszłam do jadalni. Na stole czekało już na nas śniadanie- hamburgery z niebieskimi bułkami.

Zaśmiałam się pod nosem, co Percy chyba usłyszał i spytał zdezorientowany:

-No co?

-Nic, tylko po prostu te bułki...- wybuchnęłam śmiechem na dobre.

-Jestem aż tak przewidywalny?- podrapał się po karku i sam też zaczął się śmiać.

Dobry humor przerwało nam wejście Willa do jadalni. Założył, jak każdy z nas, kto choć raz był na Obozie, pomarańczową obozową koszulkę i dżinsy. Na nogach miał zwykłe czarne trampki.

-Hej.- powiedział po chwili.

-Hej.- odpowiedzieliśmy mu tym samym.

Nagle ze schodów zeszły śmiejące się Emily i Alex.

-No nie wierzę! I ty zabiłaś go wpół słowa?- roześmiała się córka Hadesa.

-No przecież mówię, że mnie już denerwował.- moja siostra też zaczęła się śmiać.

Gdy stały już przy nas, ich uśmiechy zeszły im z twarzy.

Po chwili ciszy Alex zapytała:

-To jak, Percy, czym zafarbowałeś te hamburgery?

~*~

Staliśmy już przed Empire State Building i czekaliśmy na resztę z Obozu. Czekaliśmy i czekaliśmy, bo to wszystko ciągle się dłużyło.

Percy gwizdnął, a Pani O'Leary, wielka, zaprzyjaźniona piekielna ogarzyca, od razu do niego podbiegła. Nie wiem dlaczego, ale mój brat nazywa ją ,,ciężarówką". Chociaż to może dlatego, że jest tak ogromna.

Nagle pod budynek podjechały trzy furgonetki i zatrzymały się przy krawężniku. Na białych bokach widniał napis: DOSTAWA TRUSKAWEK ,,DELFY". Gdy tylko je zobaczyłam, wiedziałam, że to Obóz Herosów przyjechał walczyć za Olimp.

Z pierwszego wozu wysiadł nasz wielooki szef ochrony w Obozie- Argus. Z pozostałych dwóch wyszły harpie- demoniczne krzyżówki człowieka i morderczego kurczaka.

Zdziwiła mnie tylko jedna, jedyna osoba, wysiadająca z furgonetki, a była nią Silena Beauregard. Najpierw ucieka, a potem zjawia się... od tak? Dziwne...

Kiedy wszyscy obozowicze stali już przed nami, pod Empire State Building, z wozu ostatni wysiadł Chejron. Jego końska połowa siedziała w magicznym wózku inwalidzkim, więc użył podnośnika dla niepełnosprawnych.

Domek Aresa nie przyjechał, bo Clarisse (nawet moim zdaniem) była zbyt dumna, żeby przyjechać. Jak już coś powie, to choćby miała się przez to udusić, nie zmieni zdania. To ta jej bardziej ,,Aresowata" cześć.

Spojrzałam na wszystkich i ich policzyłam: czterdziestu obozowiczów, a do tego Chejron, Argus, dwie harpie, pani O'Leary i wataha Amison. Podobno miały jeszcze przybyć Łowczynie Artemidy.

No to ja już mogę pisać testament...- pomyślałam.

-Ekhem- odchrząknęła znacząco Emily, kiedy niektórzy zaczęli się z nami (to znaczy tymi, którzy byli na Olimpie) witać.

-Och, ty to pewnie...- zwrócił się do niej Chejron.

-Córka Posejdona. Wilkołak.- odpowiedziała szybko blondynka. Jej dotąd niebieskie oczy zajaśniały na żółto, co najwyraźniej zdziwiło starego centaura. Chyba jednak nie widział wszystkiego na tym świecie. Na pewno nie córkę Posejdona, która dodatkowo jest też wilkołakiem.

-A to ciekawe zjawisko...- zdumiał się Chejron- Jak ci na imię?

-Emily Gring.

-No więc, herosi- zwrócił się do reszty- uklęknijcie przed kolejną córką Posejdona!- uniósł ręce do góry, jakby chciał podziękować bogom za Emi.

Obozowicze posłusznie uklęknęli na jego słowa, a po chwili wstali.

Spojrzałam na Percy'ego, z którym rozmawiała Annabeth. Miała na sobie czarny wojskowy strój, do jednego ramienia przypięty sztylet od Luke'a, a przez drugie ramię przewieszony miała laptop.

Chwilę gadali ze sobą, Ann była widocznie zaniepokojona jego stanem. Był jakiś nieobecny.

Percy odwrócił się w stronę pozostałych.

-Dzięki wszystkim za przybycie.- powiedział z pokrzepiającym uśmiechem na ustach, jakby chciał powiedzieć ,,Będzie dobrze", ale i tak każdy wiedział, że tak nie będzie- Chejronie, idź pierwszy.

-Przyjechałem, żeby życzyć Ci szczęścia, mój chłopcze. Ale mam taką zasadę, że nie odwiedzam Olimpu, jeśli nie zostałem wezwany.- centaur pokręcił głową.

-Przecież jesteś naszym przywódcą.- mój brat wyglądał na zdezorientowanego.

-Jestem waszym nauczycielem, trenerem. To nie to samo, co przywódca. Zbiorę takich sprzymierzenców, jakich zdołam. Może jeszcze nie jest za późno, żeby przekonać moich braci centaurów do pomocy. A tymczasem to ty wezwałeś tu obozowiczów, Percy. To ty jesteś przywódcą.

Mój brat wyglądał tak, jakby zaraz miał zwymiotować. Ogółem mówiąc- bardzo źle.

Wszyscy spoglądali na niego wyczekująco. Ja i Emily także.

Wziął głęboki oddech i zaczął:

-Okej, jak już mówiłem Annabeth przez telefon, dziś wieczór wydarzy się coś niedobrego.- zwrócił wzrok na chwilę na mnie, jakby oczekiwał, że pomogę mu dokończyć wypowiedź. Ja jednak chciałam zobaczyć, jak sobie poradzi sam- Jakaś pułapka. Musimy uzyskać audiencję u Zeusa i przekonać go, aby bronił miasta. Pamiętajcie, że nie przyjmujemy odmownej odpowiedzi.- znowu przerwał na chwilę, po czym zwrócił się jeszcze do Argusa- Czy mógłbyś zaopiekować się Panią O'Leary?

Nasz obozowy szef ochrony nie wyglądał na zadowolonego, zresztą tak samo, jak piekielna psina, a na jego całą usianą oczami twarz wypełzł wyraz niechęci. Jednak nie protestował i wziął ją do jednej z trzech furgonetek.

Po jego słowach Chejron uścisnął mu dłoń i coś powiedział, ale ja już nie usłyszałam co, bo na pożegnanie poszłam przytulić Panią O'Leary. Ta oczywiście obśliniła mi twarz, a kłaki jej czarnej sierści zostały gdzieniegdzie u mnie na ubraniu. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niej.

~*~

Zdyszana wbiegłam do hotelu Plaza. Moje ubranie dymiło, a na całym ciele miałam mnóstwo ran po starciu z jedną z drakain. Mój Mały Trójząb miałam schowany w większą pochwę, specjalnie wykonaną dla mnie przez jedno z dzieci Hefajstosa. Byłam już maksymalnie wyczerpana. Jedyne, po co biegłam tak długo (aż z Piątej alei), to ranna Annabeth. Skąd o tym wiedziałam? Will szybko połączył się ze mną przez iryfon i powiedział, że Ann jest w naprawdę ciężkim stanie, a ja jak najszybciej popędziłam do hotelu, aby spotkać się z przyjaciółką.

Upadłam przed leżakiem, na którym została położona córka Ateny. Była blada jak ściana. Ciężko oddychała. Jej twarz była pokryta potem. Mimo, że była przykryta kocami, dygotała. Silena przecierała jej czoło chłodną szmatką.

-Ann...- w moich oczach pojawiły się łzy. Widok Annabeth bliskiej śmierci był okropny, najgorszy w moim życiu, bo jest moją przyjaciółką.

-Oli...- spojrzała na mnie ze zbolałym uśmiechem na twarzy- Co ty tu robisz?

-Will powiedział mi o... no, twoim stanie i przybiegłam jak najszybciej mogłam...

Chwilę potem za wspomnianym synem Apollina wbiegł mój brat Percy. Gdy tylko zobaczył Ann, głos jakby ugrzęzł mu w gardle.

-Annabeth...- zdołał wyjąkać.

Will odwinął bandaż Annabeth, aby zobaczyć ranę, a Percy wyglądał tak, jakby zaraz z miejsca miał zemdleć. Krwawienie widocznie ustało, jednak rana była naprawdę głęboka. Skóra wokół rozcięcia miała zielonkawy odcień, pewnie od jakiejś trucizny.

-Trucizna na sztylecie...- wymamrotała Ann- Strasznie głupia jestem, nie?

-Nie jest aż tak źle, Annabeth.- Will odetchnął z ulgą- Jeszcze kilka minut i miałabyś poważne kłopoty, ale jad nie wydostał się na razie poza ramię. Leż bez ruchu. Czy ktoś może mi podać trochę nektaru?

Nagle przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Chwyciłam się kurczowo jakiegoś stoliczka i o mało co nie runęłam na podłogę. Kiedy już w pewnym momencie miałam upaść, ktoś niespodziewanie złapał mnie od tyłu. Zmęczonym wzrokiem spojrzałam powoli w górę, na twarz tego kogoś i okazał się to być Jake Mason. Brązowe włosy miał zupełnie roztrzepane, a twarz i ręce pokryte sadzą.

-Woow, wow, Olivia, nie odpływaj, dobra?- nadal trzymając mnie, uklęknął na jedno kolano, na którym oparł moją głowę, po czym zwrócił się do Willa, który w tym czasie zajął się opatrywaniem rany Annabeth- Will, tu też potrzebna pomoc.

-Olivia?- odwrócił się w naszą stronę i podszedł.

Plamki przed oczami stawały się coraz większe, a po chwili nastała zupełna ciemność...

~*~

Powoli otworzyłam oczy, obraz lekko się rozmazywał, jednak zobaczyłam sylwetkę Willa. Krzątał się po całym pokoju, a w ręce trzymał moździerz, w którym coś ucierał. Jego włosy były strasznie roztrzepane. Ponieważ  okna były zasłonięte, nie wiedziałam, jaka jest pora dnia i jak długo byłam nieprzytomna.

-Ten kretyn... Jak on w ogóle śmiał...- wymruczał pod nosem.

-W-Will?- zająknęłam się i zdałam sobie sprawę z tego, że mój głos brzmi gorzej, niż po całej nocy głośnego śpiewania przy ognisku (nie wnikajcie).

Gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Oczy miał podkrążone, jakby długo nie spał.

-Całe szczęście.- odetchnął z ulgą- Długo nie kontaktowałaś ze światem.- lekko się uśmiechnął.

-Długo, to znaczy ile?

-Jakąś...- spojrzał na zegarek, znajdujący się na ścianie hotelowego pokoju- Dobę?

-I ty tu... Ty tu przez cały czas byłeś, czy...- zatkało mnie.

-No... tak. Wiesz, ktoś musiał się zająć twoimi ranami. Nieźle oberwałaś. Obstawiam, że walczyłaś z drakainą.

-T-tak. Skąd wiesz?

-Wokół ran były zielone ślady, zapewne po truciźnie. To da się rozpoznać.

-Wow... Nie sądziłam, że ktoś poza Chejronem i bogami może tak dobrze znać potwory.

-Wystarczy dużo z nimi walczyć i o nich czytać. Poza tym opatrywanie rannych po starciu z niektórymi z nich też robi swoje.- wzruszył ramionami.

Chwilę jeszcze patrzyłam na niego jak na obrazek, po czym spytałam:

-Will, o kim mówiłeś jako o tym... no, kretynie?

-Słyszałaś?- podrapał się po karku, a ja potaknęłam nie pewnie- No więc... to chodziło o Xandera.

-C-co? Jak to?- zmarszczyłam brwi.

-Olivia, nie wiem, czy powinnaś to...

-Po prostu mów.- odparłam twardo.

-Na-na pewno?

-Tak.

-Dobrze, a więc ja... widziałem go dziś, jak szedł obok powozu Kronosa, razem z nim, na czele jego armii...

Zamurowało mnie. Nie dość, że najpierw mi mówił, że mnie kocha, ale całował się z inną dziewczyną, to teraz jeszcze zdradził nie tylko mnie, ale i cały Obóz, jak i bogów. Cała cywilizacja Olimpu została zdradzona. To pewnie on był tym szpiegiem, o którym wspominał mi Percy. Najgorsze jednak było to, że mój sen się potwierdził.

Zacisnęłam mocno oczy, może mając nadzieję, że to wszystko okaże się być głupim koszmarem, albo żeby powstrzymać łzy.

-Oli, czy wszystko... w porządku?- spytał po chwili, widząc, że nie otwieram oczu.

-Tak, jasne.- odparłam bez przekonania.

Spróbowałam się podnieść, jednak zamiast tego z moich ust wydobył się cichy jęk. Moja lewa noga bolała okropnie. Każdemu najmniejszemu poruszeniu towarzyszył ból tak silny, że zaczęłam się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie mam tam wbitego jakiegoś sztyletu. Dlaczego to akurat musiało mi się przydarzyć dzisiaj?

-Radziłbym jeszcze nie wstawać.- Will powiedział do mnie, jednocześnie biorąc do ręki moździerz, ten sam, w którym wcześniej coś ucierał.

Teraz widziałam już, jak to ,,coś" wyglądało. Była to ciemno-zielona papka, lepiła się jak miód.

-Co to?- zapytałam.

-Dziewięć ziół celtyckich.- odparł spokojnie, a kiedy ja spojrzałam na niego pytająco, on tylko westchnął zrezygnowany- Wiem, wiem. Inne mity, bla bla bla, może nie zadziałać, bla bla bla. Ale ja już to sprawdziłem, nie martw się, to zadziała.- wziął ze stolika szpatułkę- Mogę?- wskazał na moją nogę.

Potaknęłam niepewnie, a on tą szpatułką nałożył na moje rany mieszankę z ziół. Na początku nic szczególnego nie poczułam, jednak po chwili z miejsc zranień zaczął ,,wychodzić" zielonkawy dymek, a wraz z nim rany zapiekły o wiele mocniej, jakby na żywca ktoś rozcinał mi skórę i jeszcze go to bawiło, więc ten ,,ktoś" zaczął wiercić sztyletem dziury w mojej nodze. Ogółem mówiąc- ból był nie do zniesienia.

-Aaaaaauuuu!!!- wrzasnęłam, ile sił w płucach.

Od razu do pokoju wparowała jakaś blondynka.

-Will?- spojrzała to na mnie, to na blondyna- Znowu te dziewięć ziół? Przecież obiecałeś, że już więcej ich nie użyjesz!- skarciła go.

-No tak, tak, tyle że noga Olivii...- nie dokończył, bo blondynka mu przerwała.

-Oj już przestań! To i tak jej nie pomoże, więc...- nie skończyła, bo zauważyła, że moje jęki dobiegły końca.

Wszyscy troje spojrzeliśmy na moją nogę. Nie było żadnych śladów walki, żadnych zadrapań, ani siniaków. Zioła pomogły.



*La Tomatina- święto obchodzone w hiszpańskiej miejscowości Buñol, położonej w prowincji Walencja, podczas którego uczestnicy obrzucają się nawzajem pomidorami. Bitwa na pomidory odbywa się w ostatnią środę sierpnia, stanowiąc główny punkt trwającej cały tydzień fiesty, która co roku przyciąga tysiące turystów z całego świata. (Wikipedia)

Hejka, kochani! Bardzo przepraszam, że mnie tu tak długo nie było, ale niestety wena mi nie dopisywała :/

Oczywiście już za chwilę wstawię też obiecane Wielkie Q&A, które (tak nawiasem mówiąc) nie jest aż tak wielkie, jak się spodziewałam, bo prawie NIKT nie chciał zadawać pytań do bohaterów :cc Okazał się to być po prostu totalny niewypał.

Chcę też od razu zapowiedzieć, że po ukończeniu opisywania wydarzeń opartych na ,,Ostatnim Olimpijczyku" rozpocznę drugą część książki, która będzie oparta na wydarzeniach z ,,Olimpijskich Herosów".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro