Rozdział 31- Dziwna kwiatkowa wizja.
Wróciliśmy z rozmowy z bogami. Ja byłam wprost wniebowzięta, Alex ciągle się szczerzyła i rumieniła, a Cari śmiała się z niej. Silena patrzyła na mój prezent z boleścią w oczach. Wiedziałam, że przez to przypomniał jej się Beckendorf. Will ciągle zapisywał coś w swoim notesie.
Gdy weszliśmy do domu, Alex od razu walnęła się na kanapę i powiedziała:
-Ja się stąd dzisiaj już nie ruszam.
Zaśmialiśmy się na to, a ja zaczęłam ściągać ją stamtąd za nogi. Zaczepiła się rękami o brzegi kanapy, przez co trudno było mi ją stamtąd wyciągnąć. Cari i Silena pomogły mi, ale nadal nic nie zdziałałyśmy. Will widząc to, złapał stojącą ostatnią w rządku Silenę, pociągnął ją i wszyscy upadliśmy ze śmiechem na podłogę. Alex też.
Każde z nas poszło do swojego pokoju, to znaczy dziewczyny we trzy razem, a ja z Willem. Musieliśmy się koniecznie przebrać z tych ubrań.
-Yyy... Will, ty, no...- wyjąkałam, gdy blondyn zaczynał rozpinać koszulę.
Spojrzał na mnie zakłopotanym wzrokiem i chyba zrozumiał, o co mi chodziło, bo zabrał ubrania na przebranie i bez słowa wyszedł z pokoju.
Zostałam sama. Przebrałam się w jasno-różowy crop top, jasne, luźne, porwane dżinsy, a w pasie przewiązałam szarą bluzę. Na nogi założyłam szare skarpetki sięgające mi za kostkę i zupełnie białe superstary. Poszłam do łazienki zmyć makijaż, a włosy związać w kucyk.
Gotowa wyszłam z pokoju, a przed sobą zastałam Cari. Miała na sobie dżinsy z wysokim stanem, czarny top na ramiączkach i sięgający jej do połowy ud szary sweter. Na nogi założyła białe trampki.
-Oli, chcesz pójść z nami zobaczyć Wieczne Miasto?- zapytała.
-Jasne,- zgodziłam się- a gdzie konkretnie chcecie iść?
-Pomyślałyśmy, że może do kawiarni.
-Ok, spytam jeszcze Willa.
I jak powiedziałam, tak zrobiłam. Zeszłam na dół do kuchni, gdzie siedział syn Apolla.
-Um, Will, chcesz z nami iść do Wiecznego Miasta?- zapytałam go.
-Yhym, tak, tylko...- popatrzył na swój notes- Muszę skończyć zapiski.
-A co tam piszesz?- spojrzałam mu przez ramię. Zobaczyłam tam jakieś daty i imiona.
-To spotkania, jakie mamy mieć w ciągu najbliższych kilku dni, tak powiedział mi Apollo.- wyjaśnił chłopak- Muszę jeszcze tylko dopisać rozmowę z Nemezis w następnym tygodniu we wtorek.
To oznaczało, że do spotkania z boginią zemsty zostało nam jeszcze trochę czasu, bo dziś był poniedziałek.
Blondyn dopisał, co musiał, wstał od stołu, spojrzał na mnie i powiedział:
-Ładnie wyglądasz,- uśmiechnął się, a ja się zarumieniłam. Spuściłam głowę, żeby nie widział moich czerwonych policzków i jeszcze specjalnie zakryłam je włosami- ale lepiej jest tak.- chwycił lekko mój podbródek, podniósł moją głowę do góry tak, żebym patrzyła mu w oczy, po czym odgarnął kosmyki włosów z mojej twarzy- O, tak zdecydowanie lepiej, kiedy widzę twoje czerwone policzki, buraczku.- zachichotał.
Uśmiechnęłam się, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam do wyjścia z domu. Na zewnątrz już czekały na nas dziewczyny. Gdy zobaczyły nas trzymających się za ręce, wytrzeszczyły oczy i zaczęły nas wypytywać, czy już jesteśmy parą. Na to od razu puściłam jego rękę, z czego chyba Will nie był zbyt zadowolony.
Zgrabnie zakończyłam temat mówiąc, że jeśli będziemy tu tak stać i gadać, to zaraz zamkną wszystkie kawiarnie w Wiecznym Mieście.
Usiedliśmy w lokalu o nazwie Raj dla dusz. Na początku nie wiedziałam, dlaczego go tak nazwano, ale teraz już rozumiem.
Przed nami od razu pojawiła się cała zastawa. Były tam w każdym komplecie dwa talerze, widelce, noże, łyżka i łyżeczka. Obok stała też szklanka, kieliszek do wina i plastikowy kubek z logo, tak myślę, Boskiego Starbucksa.
Gdzieś w środku mojej głowy rozbrzmiał łagodny, kobiecy głos:
Witajcie w restauracji ,,Raj dla dusz", drodzy herosi. Aby zamówić cokolwiek, należy dotknąć wybranego przedmiotu na stole, na którym ma się pojawić zamówienie i wypowiedzieć nazwę tego, co chce się zamówić. Życzymy smacznego.
Po tych słowach głos umilkł. Od razu każde z nas czegoś dotknęło. Ja i Cari kubków Boskiego Starbucksa, Will talerza, a Alex i Silena kieliszka.
Zaśmialiśmy się, a mi od razu przypomniał się Obóz Herosów. Taki sam system panował w Pawilonie Jadalnym.
Już po chwili każdy z nas wypowiedział nazwę tego, co chciał zamówić:
-Tęczowy shake- powiedziałyśmy razem z Cari, na co się zaśmiałyśmy.
-Coś mocnego- zamyśliła się Alex. Zachichotałam na jej słowa. Jako, że każde z nas było już pełnoletnie, to nie było problemu z alkoholem.
To znaczy, ja i dziewczyny miałyśmy po dwadzieścia lat, tyle, że ja swoje urodziny miałam mieć za dwa tygodnie, a jak dziewczyny...? W sumie, to sama nie wiem.
Will był ode mnie o rok starszy.
-Ja jakieś różowe wino- powiedziała Silena.
-A ja może... hmm... czekoladowy suflet.- powiedział blondyn, a jego oczy od razu nabrały jakiegoś błysku, jak u dziecka.
Will wypowiedział swoje słowa, po czym nas wszystkich oślepił blask. Gdy światło przygasło, przed nami stało jedzenie, które przed chwilą zamówiliśmy. Było tak samo, jak w Obozie, tylko, że z takim efektem ,,wow!".
-To jedzenie...- powiedziałam- Jest nie z tej ziemi! Jest pyszne!- rozentuzjazmowałam się.
Will cały się umazał czekoladą. Zaśmiałyśmy się na ten widok, a on nawet nie wiedział, o co nam chodzi.
-Em... Alex, mam coś na twarzy?- zdziwił się naszym zachowaniem.
-Nic, skądże znowu.- wypowiedź córki Hadesa aż ociekała ironią.
Chłopak spojrzał na nią wilkiem, po czym znów wziął się za jedzenie swojego sufletu.
Po skończonym posiłku znowu odezwał się w myślach głos kobiety pytając, czy podać nam już rachunek. Zapłaciliśmy cztery złote drachmy.
Poszliśmy dalej.
Po pięciu minutach znaleźliśmy się na ogromnym placu wykonanym ze zwykłej kostki brukowej. Były na nim rozstawione donice w kształcie pudeł z przeróżnymi roślinami, jakich jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Jednak rozpoznanie ich ułatwiły mi podpisy na ściankach doniczek.
Podeszłam do pierwszej z nich i przeczytałam napis. Księżyczka- tak głosił. Przyjrzałam się roślinie. Na wątłej, cieniutkiej łodyżce rosły malutkie listeczki, a na samym jej szczycie kwiatek o delikatnych płatkach. Cała roślina była koloru srebrnego, a wokół niej jaśniała subtelna poświata.
Druga roślina, obok której przechodziliśmy, miała grubą, mięsistą, zieloną łodygę, która pięła się jak najwyżej, ku słońcu.
Nie, nie był to typowy słonecznik, jakich pełno w ogrodach na czubkach wieżowców na Manhattanie.
Z łodygi wyrastało kilka ogromnych, intensywnie różowych kwiatów. Były wielkości, mniej więcej, mojej dłoni. Z ich środków wystawały żółte pręciki, na których znajdował się złoty, skrzący się pył. Spojrzałam na ściankę doniczki. Aresthea.
Dotknęłam jej płatków. Nagle przed moimi oczami pojawił się obraz.
Moja mama siedziała związana liną na krześle. Przed nią stał wysoki, gruby mężczyzna. Na jego łysinie leżała wojskowa czapka. Za nimi było czarno. Po prostu czarno. Tak, jakby pustka.
-Nikt cię tu nie znajdzie, głupia śmiertelniczko, a ja będę tylko korzystał!- powiedział ten grubas.
-Nigdy ci się nie uda! Moja córka na to nie pozwoli!- odkrzyknęła moja mama.
-Niby jak? Siedząc na tym Olimpie? Nie sądzę!- zaśmiał się wrogo.
-Jeszcze zobaczysz! Jeszcze popamiętasz!
I nagle znowu ukazał mi się obraz placu na Olimpie. Tak, jak wcześniej stałam na nogach, tak teraz leżałam na kostce, na ziemi. Nade mną klęczał Will, a obok niego były dziewczyny. Z ich min można było wyczytać, że są wyraźnie zmartwieni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro