Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Wrzesień 1979, Londyn

Ciemne chmury przesuwały się od wczesnego rana po niebie, co nie dziwiło żadnego mieszkańca Londynu. Wszakże lato, choć było ładne pierwszy raz od wielu lat, szybko się skończyło. Co mogło jednak zdziwić wielu, to fakt, że wspomniane chmury nie były zwykłymi deszczowymi kłębowiskami. W połowie września miał spaść obfity śnieg, przynosząc wielodniowe mrozy, zamieniając chłodny już brytyjski klimat w istną Antarktydę.

Miranda Hollow, siedemnastoletnia córka urzędnika służb międzynarodowych i francuskiej aktorki teatralnej, stała w parku w centrum miasta, wiatr smagał jej odkrytą twarz i szarpał połami z pozoru za dużego płaszcza. Powinna być w szkole, jednak od wielu dni znaleźć ją można było we wspomnianym parku. Ludzie dookoła szybko czmychali w obawie przed silną śnieżycą, o której od samego rana meteorolodzy przestrzegali w radiu i innych komunikatach prasowych. Dziewczyna zadrżała z chłodu, otulając się szczelniej luźnym płaszczem. Czekała od wielu dni na wiadomość, która miała być kluczowa dla jej przyszłości. Nie chciała iść śladem ojca ani matki, jednak jej marzenie było niemożliwe do zrealizowania. Szkoła medyczna była zbyt wielkim wydatkiem dla jej rodziców. Poza tym jakiekolwiek marzenia o edukacji wyższej musiały obecnie odejść na boczny tor.

Miranda spojrzała w dół, czując poruszenie poniżej żołądka. Z roztargnieniem potarła nabrzmiały brzuch ciążowy, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Według położnej rozwiązanie mogło nastąpić w każdej chwili, więc przebywanie na zewnątrz, zwłaszcza w niesprzyjającej pogodzie nie było najmądrzejszym posunięciem. Dziewczyna była jednak zdesperowana. Nic nie pokrzyżuje jej planu, jakim jest studiowanie na Oxfordzie. Zwłaszcza nieplanowane dziecko, którego ojciec zadeklarował się nim zająć, wychować je oraz zapewnić mu opiekę. Mówiąc o wspomnianym ojcu, była z nim umówiona na spotkanie dwa tygodnie temu, jednak ten zapadł się pod ziemię. Dziewczyna czuła się, jakby kwas podchodził jej do gardła. Nie spodziewała się wyjątkowego traktowania ani żadnego ślubu, zwłaszcza z mężczyzną z wyższej klasy społecznej, jednakże niedotrzymanie przez niego obietnicy zapewnienia ich dziecku życia, z dala od jej marzeń (w których nie było miejsca na wychowywanie przez nią dziecka), było dla niego niczym trudnym do zrealizowania – miał pieniądze, koneksje, rodzinę za granicą, która z chęcią przyjęłaby i wychowała kolejne dziecko. Podobno jego ciotka zawsze pragnęła córki, której nigdy nie doczekała...

Pierwsze płatki śniegu zawirowały w powietrzu, opadając na ziemię. Miranda spojrzała na zegarek, który dostała od matki na swoje piętnaste urodziny. Dochodziła czwarta po południu. Była to jedyna rzecz, która jej po niej została. Resztę jej rzeczy ojciec natychmiast spakował i wysłał krewnym we Francji, chociaż dziewczyna nie wiedziała, jakim cudem zrobił to zaledwie w ciągu trzech godzin. W zasadzie, jej ojciec zawsze był enigmatyczny i niewiele mówił, a temat pracy był największym tematem tabu w ich domu. Po odejściu matki rzucił się w wir delegacji i jeszcze rzadziej bywał w domu, więc ukrycie przed nim nieplanowanej ciąży nie było wyzwaniem – Miranda była bardzo drobną dziewczyną, odziedziczyła budowę ciała po matce. W szkole mówili, że w końcu nabrała ciała i dojrzewa. Jakże się mylili...

Śnieg padał coraz obficiej, dziecko ruszało się w niej coraz intensywniej, a ona marzła z każdą kolejną minutą jeszcze bardziej. Minęła kolejna godzina, a potem następna. Pokonana mrozem i coraz mocniejszymi powiewami wiatru i opadami, dziewczyna odwróciła się, gotowa do powrotu do pustego domu. Dzisiaj był dziewiętnasty września, minął czas jej czekania na marne. Skoro ojciec przysłowiowo wyszedł po mleko i nie zamierzał wracać, czas wcielić w życie plan B...

***

Kilka godzin później, w szpitalu miejskim w Londynie, na świat przyszła córka Mirandy. Po dość szybkim, aczkolwiek bolesnym porodzie, mała Lyra Astra leżała w łóżeczku na sali dla noworodków. Jednak jej matka uciekła ze szpitala, wcześniej przemycając ukradzione środki przeciwbólowe oraz poporodowe. Wsiadła w pierwszy pociąg do Brighton po pospiesznym zabraniu z domu spakowanej wcześniej torby, oddalając się od Londynu, odcinając od niewygodnego noworodka oraz wielu pytań, a także odpowiedzialności za dziecko, którego nigdy nie chciała, a urodziła ze względu na ojca dziewczynki. Jej ostatnią wiadomością dla niego było nazwanie jej tak, jak poprosił – po gwiazdach, tak jak on sam był nazwany po jednej z nich. Teraz mogła zacząć nowy rozdział, nie martwiąc się niepotrzebnymi komplikacjami. Amelia Stanley zaczynała swoje życie, nie wracając do parodii poprzedniego. Może Oxford nie był jej pisany, jednak skończy szkołę medyczną i uratuje wielu innych ludzi. Straciła ukochaną matkę, bo nikt nie potrafił jej pomóc.

Dziewczyna zostawiła w kocyku córeczki naszyjnik, który dostała od jej ojca, chcąc całkowicie odciąć się od życia Mirandy Hollow. Na owalnej zawieszce wytłoczone były litery, układające się w hasło w języku francuskim „Toujours Pur", czyli zawsze czysty.

***

21 września 1979, Londyn

Marius Hollow nie spodziewał się, w jaki sposób potoczy się jego życie.

Co prawda jego dzieciństwo nigdy nie obfitowało w dużą ilość okazywanej miłości czy sympatii, jednak jego rodzina trzymała się zawsze razem. Było tak, aż do dnia ukończenia przez Mariusa jedenastu lat.

Odpędzając smutne myśli, mężczyzna żwawym krokiem przyspieszył, aby jak najszybciej dotrzeć do domu. Czuł się źle z tym, że od śmierci żony jeszcze bardziej zaniedbywał córkę, jednak żałoba po utracie bratniej duszy złamała go doszczętnie. Jego słodka, kochana Louise...

Mężczyzna ponownie potrząsnął głową, wracając myślami do rzeczywistości. Droga z najbliższej stacji metra zajmowała średnio dwadzieścia minut, jednak dzisiejszy ziąb i mróz skutecznie motywowały Mariusa do szybszego marszu. Już po chwili skręcał w aż nazbyt znajomą ulicę, przy której znajdował się dom, w którym mieszkał z rodziną. Był to prezent od siostry, która jako jedna z nielicznych krewnych utrzymywała z nim kontakt po niefortunnych wydarzeniach ponad czterdzieści lat wcześniej. 

Od razu jego uwagę przykuł niemały tłum ludzi wokół jego domu, w tym służby policyjne. Niepokój wypełnił mężczyznę do tego stopnia, że poczuł dreszcze na całym ciele. Zdecydowanym krokiem udał się w stronę domu, przepychając między plotkującymi sąsiadami i innymi gapiami. Po krótkim potwierdzeniu swojej tożsamości policjantowi, podeszła do niego pani April, która była pielęgniarką w jednym z londyńskich szpitali.

- Panie Hollow, jak dobrze, że już pan wrócił! – Kobieta zawołała, próbując przekrzyczeć panujący wokół harmider i zgiełk rozmów. – Miranda uciekła! Zostawiła dziecko w szpitalu i zniknęła po kilku godzinach, nie ma jej już drugi dzień! Przecież ona musi odpoczywać, nie ma jej ubrań i butów. Och, panie Hollow...

Przestał słyszeć narzekania starszej kobiety. JAKIE DZIECKO?! MIRANDA UCIEKŁA?! Jaki szpital? Czy to jakiś zły sen? Myślał gorączkowo Marius. Patrzył na kobietę z widocznym zdziwieniem i zdezorientowaniem, nie rozumiejąc nic, co do niego mówiła. To musi być jakaś pomyłka, Miranda niedługo powinna wrócić ze szkoły. W końcu w piątki zawsze wracała później, sam wiedział po sobie, przebijając się zatłoczonym metrem w przeddzień weekendu...

Gdy wrócił myślami do rzeczywistości, siedział w swoim ulubionym fotelu w salonie, a w ręce wciskano mu szklankę wody i jakieś proszki. Spojrzał ostro na panią April, która próbowała mu matkować, ustawiając wszystkich po kątach, jakby była u siebie. Niezbyt dobrze dogadywał się z mieszkającą naprzeciwko kobietą, jednak służyła radą i pomocą Louise, gdy urodziła się Miranda. Próbował się uspokoić. Na pewno to wszystko to jedna wielka pomyłka.

- Przepraszam, że przeszkadzam wszystkim w moim własnym domu. – Marius przemówił donośnym głosem, nie kryjąc kpiny i sarkazmu w swojej wypowiedzi. – Ale co to wszystko ma znaczyć? Naruszacie mój mir domowy, bez nakazu, bez oczyszczenia obuwia przed wejściem. Z was wszystkich znam tylko panią April, więc chyba należą mi się jakieś sensowne i logiczne wyjaśnienia zaakcentował mocniej koniec swojej wypowiedzi.

Wszyscy, którzy krzątali się w salonie, przystanęli i zamilkli, onieśmieleni. Nie spodziewali się, że ten pobladły pięćdziesięciolatek, jeszcze przed chwilą siedzący w fotelu z pustym spojrzeniem, może emanować taką władczością.

Głos zabrała wysoka kobieta w szarym płaszczu, spod którego wystawała jakaś błyszcząca odznaka. Komisarz policji sama w sobie, stojąca tuż przed nim.

- Pan Marcus Hollow? Ojciec Mirandy Hollow?

- We własnej osobie. Czy teraz wyjaśni mi pani... - Spojrzał znacząco na jej odznakę. - ...Blakes, zaszczyt wizyty samej komisarz w moim skromnym przybytku?

Kobieta zacisnęła wargi w sposób podobny do jego drogiej matuli, świećcie przodkowie nad jej zgniłą duszą i śmierdzącym czosnkiem oddechem.

- Ten niewątpliwy zaszczyt przypada panu, ponieważ prowadzimy śledztwo w sprawie porzucenia przez pana małoletnią córkę jej dziecka, niejakiej Lyry Astry Hollow. Pana córka Miranda dwa dni temu urodziła w szpitalu w Stanmore, po czym zniknęła nad ranem, zostawiając niemowlę. - Powiedziała pani Blakes. - Pana sąsiedzi zeznali, że rzadko bywał pan w domu, a z naszych ustaleń wynika, że Miranda nie skończyła jeszcze osiemnastu lat. Szukamy jej, to oczywiste, jednak do czasu jej odnalezienia, wnuczka może albo trafić do systemu pieczy zastępczej, bądź do pana. Hester Collins, przedstawiciel oddziału opieki zastępczej, skontaktuje się z panem w ciągu najbliższych godzin. Do tego czasu, proszę nie opuszczać miasta. – Komisarz spojrzała ostro na podwładnego obok. – Camden! Spiszesz zeznania pana Hollow, standardowe procedury. Będziemy w kontakcie. – Kobieta niemalże na jednym oddechu wyrzuciła to z siebie, zostawiła na stoliku swoją wizytówkę wraz, po czym szybkim krokiem opuściła dom, a w ślad za nią większość obecnych w salonie osób.

Został wspomniany policjant, Camden, który zadawał dużo nieistotnych pytań, na które Marcus odpowiadał bez zastanowienia. W jego głowie panował istny chaos. Za dużo niewiadomych, za mało odpowiedzi. Jedno było pewne, nawet jeśli okaże się to prawdą, natura jego pracy nie pozwoli mu zająć się dzieckiem. Nie miał żadnej wprawy, na litość Merlina, w opiece nad dziećmi. To Louise wychowywała dziewczynki, a on pracował, aby nic im nie zabrakło. A zabrakło najważniejszego – poświęconego im czasu i wsparcia, zamiast zasłaniania się zmęczeniem po pracy.

W jego głowie pojawiła się myśl. Należałoby pociągnąć za kilka sznurków, odnowić kilka kontaktów, aby zatuszować tę sprawę w Londynie. Maurice i Bianca będą zainteresowani, zwłaszcza po ostatnim przykrym... incydencie związanym z jej zdrowiem.

***

Wrzesień 1990

Bianca i Maurice Granger z troską i niepokojem wpatrywali się w nowoprzybyłą kobietę, Minerwę McGonagall. Mieli nadzieję, że list z tej przeklętej szkoły nigdy nie przyjdzie, wszak przodkowie ich córki byli pozbawionymi magii ludźmi. Ich mądra, ciekawa świata, nieco wstydliwa córka, którą kochali nad życie, dar zesłany z niebios po wielu bezowocnych próbach sprowadzenia własnego dziecka na ten świat. Nie zamierzali jednak narzekać na nadchodzące zmiany. Musieli skontaktować się z odpowiednimi ludźmi, aby ochronić Hermionę przed niewątpliwymi konsekwencjami dołączenia do świata czarodziejów. Wszakże jak powiedział im Marius, zachowanie prawdziwego dziedzictwa Hermiony – Lyry – jest sprawą pierwszorzędną, a zdobytą wiedzę o kulturze czystej krwi odblokują w jej umyśle w odpowiednim czasie. Przyszłość pokaże, jaki los czeka jedenastoletnią Hermionę, przed którą Hogwart stanie otworem, w przeciwieństwie do jej rodziców i dziadka...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro