Świat się nie kończy - Blanccca
Czerwony trampek brutalnie zaszurał po żwirze, rozgarniając go na boki i tworząc głęboką linię. Była w tym ruchu spora doza zniecierpliwienia, jednak nikogo to nie powinno zaskakiwać, ponieważ Amelia nie należała do osób cierpliwych, zaś ten gest zdawał się ją uspokajać. Tylko jak właściwie się uspokoić, kiedy przed twoim domem stoi wielka ciężarówka, a jacyś ludzie metodycznie wynoszą rzeczy z twojego domu. A przynajmniej z budynku, który był twoim domem przez ostatnie... przez wszystkie lata twojego życia. A to wszystko z powodu pieniędzy i nowej oferty pracy.
Mel prychnęła z pogardą. Owszem, pieniądze były ważne, ale z pewnością nie ważniejsze od żwiru, który rozgarniała starymi trampkami, a już na pewno zdecydowanie mniej ważne od jej przyjaciół, ukochanych miejsc i wszystkiego, co mogła tutaj nazwać swoim.
Jeden z kamyczków odprysnął od reszty pod wpływem kolejnego kopnięcia i uderzył w koło ciężarówki, co spowodowało mroczny uśmiech na jej twarzy. Szkoda, że był zbyt drobny i słaby, by zniszczyć oponę. Tylko czy zniszczona opona sprawiłaby, że wszystkie spakowane do pudeł rzeczy nagle znalazłyby się na miejscu, a ona byłaby bezpiecznie zamknięta w swoim pokoju?
Kiedy podniosła głowę napotkała na sobie krytyczne spojrzenie taty, który powolnym krokiem zbliżał się do niej, schodząc po schodkach ganku. Buntowniczo spuściła głowę i wsadziła ręce w kieszenie. Niech wie, że cierpi.
- Amelio, wiesz, że świat się nie kończy?
Szczelniej zacisnęła usta w wąską linię. Jak miałby się nie kończyć, skoro jest tak beznadziejnie? Może i miała zaledwie osiem lat, jednak nie chciała, by z niej kpiono. Zwłaszcza w tym momencie. Spod przymkniętych powiek zauważyła jak tata klęka na żwirze obok, ignorując ostre krawędzie kamyczków. Chrzęst dał jej do zrozumienia, że nabrał trochę szarego żwiru w dłoń i powoli go upuścił.
- Będziesz tęsknić za żwirem, kochanie?
Nie mogąc się powstrzymać, prychnęła cicho.
- To tylko kamienie. Mądrzy ludzie nie tęsknią za kamieniami – odparła butnie.
- A za deskami? Mel, będziesz tęskniła za paroma deskami i suporkiem?
W powadze pokiwała głową. To drewno i suporki były jej domem. Nie były tylko czymś martwym. Dawały jej szczęście, bo były jej własne. Dzieliły z nią masę wspomnień, więc nie mogła ich tak po prostu zostawić, bez żadnej próby walki.
Tata westchnął cicho, odgarniając z czoła rzedniejące włosy.
- Wiesz, nie ma tak naprawdę wielkiej różnicy między tymi kamyczkami a domem. To tylko rzeczy, które bez nas są puste. Gdzieś tam – Powiódł ręką w kierunku rażącego, południowego słońca. – stoi druga kupka z drewna i suporka. I idę o zakład, że na podjeździe ma taki sam żwir, jak ten tutaj.
- Nie będzie taki sam – wyburczała w palce, które splatała i przekładała pod brodą.
- A jeśli go oswoimy?
-Jak?
Amelia zdawała sobie sprawę, że w jej cienkim głosie brzmi ciekawość, jednak zignorowała ten pierwszy sygnał swojej porażki. Czy domy można oswajać? Cóż... ten, z którego właśnie się wyprowadzała z pewnością mogła nazwać oswojonym, więc... chyba tak.
- Weźmiemy garstkę tego żwiru i rozsypiemy na naszym podjeździe. – Uśmiechnął się do niej. – Wtedy będzie w nim część naszego, oswojonego domu.
- To podziała? – zapytała z całą powagą, na jaką stać ośmioletnie dziecko.
Tata chwycił lewą dłonią jej drobną rękę, a prawdą ujął trochę żwiru. Gorące kamyczki, które wylądowały w zagłębieniu jej dłoni, rozgrzały zimną skórę. Nakryła jej palcami, słuchając jak chrzęszczą. Może tata ma rację? W jakiś dziwny sposób.
- Weźmiesz ze sobą kawałek tego domu i zasiejesz go jak nasionko w nowym miejscu. Pomyśl, że każdy kamyczek to dobre wspomnienie, jakie tu przeżyłaś. Nie zostawisz ich tutaj, tylko zabierzesz ze sobą do nowego miejsca. Dasz radę to zrobić, Mel?
Ciężarówka zawarczała ostrzegawczo, gdy jej silnik został włączony. Tata wstał i otrzepał spodnie z kurzu, po czym wyciągnął do niej rękę, którą po chwili wahania przyjęła, również wstając.
- Dam radę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro