Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wata cukrowa - JulitaKunegunda


Natalka siedziała pod drzewem.

Była małą, słodką dziewczynką. Miała chyba 4 latka i dwie urocze blond kiteczki.

Była burza. Rodzice oglądali telewizję. Nie wiedzieli, co robi Natka. Dziewczynka zaaferowana oglądała anomalie za oknem.

Chmury z waty cukrowej zderzyły się i było światło. Jasność uderzyła niedaleko, zapraszając Natalkę do zabawy. Dziewczynka poprawiła sandałki, złapała koniec sukienki i parasol, ruszając na podbój podwórka. Tuż nad nią zderzyły się chmury z waty cukrowej. Czarny cukier utworzył błysk. Światło spadło z hukiem z nieba na parasol. Natalka nie zdążyła usłyszeć tego huku.

Matka odruchowo spojrzała przez okno. Natalka leżała nieprzytomna, podczas gdy wata cukrowa dalej zderzała się w oddali.

Lucyna wybiegła razem z Markiem do dziewczynki na ziemi.

Ojciec dziewczynki połączył się z pogotowiem, a następnie zapakował dziewczynkę razem z matką do auta. Lucyna sprawdziła nierówny oddech, informując męża, że ich córka żyje. Czarne, poparzone rączki były zimne, jak i policzki. Nóżki miały czarne paluszki.

Wycieraczki samochodu wybijały rytm, krople ograniczały widoczność, a mimo to Marek starał się, aby licznik nie wskazywał mniej niż 70 km/h w terenie zabudowanym. Przed nimi piorun uderzył w lampę, która pękła, a prąd przepłynął strasznie szybko po asfalcie. Gumowe opony zabezpieczyły pasażerów. Wśród ciemnej nocy — w końcu jest już dwudziesta — błysk rozświetlił napis "Szpital". Matka wybiegła z samochodu z Natalką na rękach.

Otoczyli ją lekarze pierwszego kontaktu, anestezjolog podeszła do Lucyna, mówiąc:

— Proszę usiąść, jestem Krystyna, pomożemy pani córce. Gdzie jest mąż?

— To moja wina! — lamentowała kobieta — Pozwoliłam jej jeszcze minutkę posiedzieć na dworze! Dałam parasol! Zabiłam ją!

— Spokojnie, pani córka żyje. Ja też byłam matką, wiem, co to ból. Gdzie jest pani mąż?

— Parkuje. To wszystko przeze mnie!

— Proszę się uspokoić. Płacz nie pomoże. Musi być pani silna.

Lucyna rzuciła się na ramiona anestezjologa, łzami plamiąc jej biały kitel. Tymczasem do poczekalni wszedł Marek. Blady ojciec porażonego piorunem dziecka usiadł obok żony.

Za oknem sali operacyjnej, gdzie leżała dziewczynka, huczały pioruny.

Praktykująca anestezjolog świeżo po studiach kontrolowała monitory. Miała na imię Agata. Rude pukle kręconych włosów spływały do jej ramion, a grzywkę trzymała chustka. Biały kitel sięgał jej do kolan. Nagle jeden z monitorów zaczął buczeć. To był dźwięk jak w filmach. Przerwana akcja serca.

Agata podbiegła do dziecka, rozpoczynając reanimację.

Po pół godzinie biegania lekarzy, po pół godzinie walki o życie dziewczynka porażona piorunem nadal była reanimowana. Zmęczona ciągłą pracą praktykantka nie dawała za wygraną. Pot zrosił jej czoło, czarne ręce dziewczynki były zimne.

— Walcz! Jesteś piękna! Natalka!

— Już jej nie pomożesz — powiedział lekarz z bloku poparzeń.

— Uratuję ją! Zobaczysz, Karol, zobaczysz!

Lekarz bezradnie odciągnął rudowłosą od dziecka.

— To nie ostatni raz. Przyznaję, że za pierwszym razem zachowałem się podobnie, ale to minie. Nie możesz się załamać, bo trzeba pomóc jej rodzicom.

— Ja już nie chcę być anestezjologiem. To okropne. Teraz muszę iść i z uśmiechem powiedzieć matce tej dziewczynki "hej twoja córka nie żyje, LOL, zrób sobie następną, nara"?! Ja nie chcę tego. Ty idź im powiedzieć.

— To po co szłaś na anestezjologię?! Codziennie ktoś umiera i codziennie będziesz przy takim kimś stać. Chyba że rzucisz tę robotę w cholerę!

— Dziękuję za wsparcie, wiesz?!

— Myślisz, że mnie to nie rusza?! Codziennie ktoś ginie, czasem sam jestem bezradny. Żegnam się z tym kimś i idę do następnego pacjenta.

— Jesteś bezduszny.

— Agata! Nie mogę opłakiwać każdego pacjenta. Oprócz kontroli narodzin musisz kontrolować emocje. Ona nie żyje.

Karol z poważną miną patrzył, jak koleżanka załamana opiera się o łóżko przykrytej już dziewczynki.

— Medycyna, zwłaszcza anestezjologia, jest powołaniem. Jesteś tu, bo tak ma być. Powiedz to. Idź i przekaż im informacje o śmierci dziecka. Weź tabletki na uspokojenie. Najpierw sama łyknij, potem daj rodzicom. Jeśli będą chcieli, niech przyjdą.

Agata spojrzała na lekarza. Był młody, ale doświadczony. Miał ciemne włosy i lekki zarost będący efektem zbyt wielu dyżurów. Niebieskimi oczami patrzył, jak ruda wychodzi z sali. Na korytarzu musiała zignorować ciekawskie spojrzenia pacjentów, którzy pożerali jej tyłek wzrokiem.

Anestezjolog przekazała złe wieści rodzicom tuż po połknięciu tabletek na uspokojenie. Z ciężkim sercem słuchała, jak Krystyna pociesza obwiniającą się matkę dziewczynki. Lucyna wciąż powtarzała, że jest głupia, że zamiast zaprowadzić dziecko do domu, pozwoliła dalej bawić się na dworze i do tego wyposażyła w parasolkę, skazując na śmierć.

~

W tym samym momencie Natalia szła po chmurach. Szła do jasnej postaci. Przed nią stała wysoka pani w białej, prostej sukni i wianku ze stokrotek. Jej bose stopy unosiły się lekko nad ziemią. Z łopatek wyrastały opierzone skrzydła.

— Wyglądas* jak mama — powiedziała Natka.

— Naprawdę?

— A cy, a cy chmuly som z waty cuklowej?

— O tak. Chodź, pójdziesz do domu.

— Dobze — odpowiedziała Natka ze spokojem.

Natalia złapała wyciągniętą dłoń anielicy, gdy nagle za nią pojawił się rudy chart.

— Gismo! — Natalka puściła rękę anielicy podbiegając do psa.

— Zostaw ją — powiedział.

Mina kobiety zrzedła. Dziewczynka z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie.

— Jest burza, ja tylko zbieram żniwo.

— Nie takie żniwo! — zwierzę było zdenerwowane.

— To ona biegała z parasolem.

— Ale to nie jej wina! Ona myśli, że dzieci przynosi bocian!!!

— Bo psynosi — wtrąciła Natalka.

— To nic nie znaczy.

— Ona nie umrze.

— A co ty tam wiesz, kundlu?! To, że pomagasz Świętemu Piotrowi, nic nie znaczy.

— Ona nie pójdzie z tobą.

— Nawet jeśli nie z własnej, to z mojej woli! Siłą ją zabiorę i zginie w mych objęciach! — Po niebie poniósł się złowieszczy śmiech samej Śmierci, która ruszyła ku dziewczynce.

— Natalka, uciekaj! — zawołał pies, spychając ją w stronę przeciwną, niż szła wcześniej.

— Dlacego? — zapytała z zaskoczeniem dziewczynka.

— Uciekaj!

Natalia posłusznie zaczęła biec, podczas gdy pies, warcząc, zagradzał drogę anielicy.

— Zostaw ją, Śmierć!

— Nie ma mowy.

Kobieta zamknęła oczy. Jej twarz zaczęła pękać jak porcelana, pióra odpadły, ukazując oślizgłe, czarne skrzydła smoka, a włosy wypadły. Ręce sczerniały, ciskając pioruny w stronę psa, a usta otworzyły się, uwalniając stado pająków.

Pies dogonił dziewczynkę i razem z Natalką uciekał od Śmierci.

W końcu dotarli do drewnianych drzwi. Niebieskie, małe drzwiczki miały złotą gałkę. Gizmo pchnął drzwi. Chart był przyjacielem rodziny. Mama, aby ukryć jego śmierć, powiedziała Natalce, że uciekł. Teraz dziewczynka, płacząc, patrzyła na starego przyjaciela wśród puchu waty cukrowej.

— Choćś ze mną.

— Nie mogę.

— A dlacego?

— Bo tu jest mój dom.

— Ale ta zła pani...

— Nic mi nie zrobi. Idź już.

— No dobze. Będę tęsknićś.

Rudy chart polizał ją po twarzy i otworzył drzwi. Za nimi była ciemność.

Śmierć zatrzymała się.

— W dupę wsadź se te pieruny — powiedział Gizmo, spychając Natalkę za drzwi.

— Nie!!! — krzyknęła Śmierć, patrząc, jak Natalka przechodzi przez niebieskie drzwi.

Kiedy dziewczynka przekroczyła próg, gwałtownie wstała, otwierając oczy i patrząc na nową scenerię. Pisnęła, siadając na łóżku i podnosząc płachtę na trupy.

Obok łóżka na sali operacyjnej płakała jej matka, która teraz z szeroko otwartymi oczami i ulgą przytuliła córkę. Ojciec tak samo. Krystyna zawołała Agatę i Karola. Wszyscy patrzyli jak nieżywa od godziny Natalka siedzi na łóżku.

— Lusia, to cud — powiedział Marek.

Kobieta pokiwała głową, mówiąc "wiem".

Euforia trwałaby dalej, gdyby nie konieczność zbadania dziewczynki rażonej piorunem. Zanim jeszcze Lucyna i Marek opuścili salę, Natalia zapytała:

— A kcie Gismo?

Rodzice spojrzeli po sobie.

— On ulatował mie psed złom panią. O tak o, se wypchnął z niebieskich dzwi — wysepleniła.

— On uciekł — powiedział tata.

— Znowu?! No co za piesek — oburzyła się Natalka.

Lekarze spojrzeli po sobie. Karol z zaskoczeniem stwierdził, że może chwilę potrwać, zanim będzie można powiedzieć Natalce o tym, że przeżyła śmierć kliniczną. Krystyna poszła porozmawiać z rodzicami wybudzonej na korytarzu, podczas gdy Agata usiadła obok Natalki, prosząc o opowiedzenie o tym, co widziała.

Karol tymczasem spisał leki, smarując już mniej czarne dłonie dziecka. To był dobry dzień.

— Uratowałaś ją — powiedział.

— Jednak bardzo chętnie zostanę na tej posadzie.

Agata stanęła blisko niego. Z uśmiechem patrzyła w jego niebieskie oczy.

— I co, będziemy tak stali? — zapytał Karol.

— Nie.

Po tych słowach nastąpił długi pocałunek, który może trwałby dłużej, gdyby nie donośny protest Natalii.

— Fuuuj!!! — zawołała, krzywiąc się.

Lekarze zaśmiali się, wracając do zajęć.

W tym czasie burza ustała, odsłaniając jasny księżyc. Nie było już huków ani błysków, bo wata cukrowa odfrunęła daleko stamtąd.

*Błędy w wypowiedziach Natalki są moją nieudaną próbą imitacji seplenienia czterolatki   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro