Utracona nadzieja - blanccca
Rafaella skuliła się, kiedy po wiszących nad nią chmurach przetoczył się kolejny groźny pomruk. Niedługo potem niebo rozcięła kolejna błyskawica, po której deszcz zaczął padać jeszcze mocniej. Strugi zimnej wody wnikały między jej włosy i spływały po szyi, mocząc cienką białą szatę. Objęła ramiona drobnymi dłońmi, drżąc z zimna.
A więc to tak się czuli.
Mimo wszechobecnej ulewy poczuła spływającą po policzku łzę współczucia. Ignorując ból własnego przemarzniętego ciała, rozpaczała nad cierpieniem tych, którzy przeszli tę samą drogę przed nią.
Czy to ból obudził w nich prawdziwe zło? Sprzeciw wobec tego, na co, jak uważali, nie zasłużyli?
Nie wiedziała tego. Pojęcie zła wciąż wydawało się jej zbyt abstrakcyjne, by mogła je zrozumieć. Mrużąc oczy, dostrzegła znajdujące się niedaleko drzewo. Ufnie podążyła w jego kierunku, chcąc schronić się przed deszczem, którego doświadczała po raz pierwszy. Kolejne kroki nie były łatwe. Mokra szata przyklejała się do jej nóg, spowalniając tempo marszu na tyle, że do wyznaczonego celu dotarła zmęczona. Opadła na błotnistą ziemię i oparła się o gruby pień lipy, jednak natychmiast zrezygnowała z tej pozycji. Palący ból uniemożliwiał jej nawet najmniejszy ruch. Pokonana jego siłą zwinęła się w kulkę na ziemi. Czuła bezsilność. Ciało wydawało jej się takie słabe i kruche. Nawet te drobne dłonie były niezdolne do żadnej pracy.
Panie, jak mam udowodnić Ci moją miłość?
Szalejąca wokół burza nie ustała w swej zaciętości. Poza głuchymi grzmotami i uderzeniami kropel o ziemię panowała cisza. Rafaella zachłysnęła się tym odkryciem i wybuchła gorzkim płaczem. Skąd mogła wiedzieć, że zaledwie jedna decyzja przekreśli całe jej życie i uczyni wygnańcem? Nie tego pragnęła. Odmawiając, nie chciała przecież niczyjego zła. Kierowała się jedynie poczuciem miłości oraz współczuciem. Dlaczego została za to ukarana? Czyż nie chciała czynić dobra? Przecież do tego była przeznaczona.
Płacz powoli przeszedł w ciche łkanie. Zmęczone trudami walki z pogodą ciało zapadło w sen opanowany przez przerażające, gorejące płomienie i pełen szyderstwa śmiech. Krzyczała w nim i uciekała, jednak nie mogła przestać go słyszeć. Wzywała Jego pomocy, ale została zignorowana.
Przebudziła się bladym świtem, czując, że nie jest sama. Na gałęzi tuż nad nią siedział smukły mężczyzna. Machał niedbale nogami i cicho pogwizdywał, co chwila wgryzając się w czerwone, soczyste jabłko. Zeskoczył natychmiast, gdy zauważył, że wstała. Jego przystojną, uśmiechniętą twarz szpeciła blizna przecinająca prawą brew. Rafaella dobrze znała jej kształt, w końcu sama zadała cios, który ją wykonał. Pod wpływem jego spojrzenia zmusiła się, by podnieść brodę odrobinę wyżej, jednak ciągle nie była w stanie wstać.
— Ma poczucie humoru, prawda? — zapytał kpiąco mężczyzna, niedbale odgryzając kolejny kęs jabłka. Nie odpowiedziała na jego pytanie. — Zawsze kiedy kogoś strąca, zbierają się tutaj burzowe chmury i zaczyna się prawdziwa nawałnica. Liczy na to, że zbłąkany piorun dokończy Jego dzieło?
— Odejdź — powiedziała twardo, zamykając oczy.
Czuła, jak zbliża się do niej i przyklęka tuż obok. Do jej nozdrzy dobiegł zapach gorącej, opalonej skóry i piachu. Nic dziwnego, znajdowała się gdzieś pośrodku pustyni.
— Ella, nie mów, że za mną nie tęskniłaś. Przyznaj mi rację.
— Odejdź — powtórzyła zdecydowanym głosem. — Nie przekonasz mnie. Zaczekam tu, aż ktoś mnie zabierze.
— Głupia! To ja mam cię stąd zabrać!
Rafaella odwróciła głowę w drugą stronę i uchyliła powieki. Skierowała spojrzenie ku niebu. Nie może się poddać namowom, musi być silna, nawet jeśli okaże się to trudne. Zacisnęła drobne dłonie, które zaledwie parę dni temu potrafiły władać światłem, w pięści. Jeśli będzie wystarczająco wytrwała, wróci do domu.
— Nie pójdę z tobą — odparła smutno i w końcu odważyła się spojrzeć na mężczyznę. — Nie chcę trafić tam, gdzie ty trafiłeś.
Prychnął głośno.
— Raczej tam, gdzie ty mnie posłałaś, siostro. Los bywa przekorny, prawda? — W czarnych jak węgiel oczach pojawiło się rozbawienie. Poklepał ją po ramieniu. — Zbieraj się, nie będę czekał wiecznie.
— Więc odejdź. — Cieszył ją spokój brzmiący w jej głosie. Im dłużej rozmawiali, tym spokojniej przyjmowała własny los i powoli nagrzewające się powietrze.
— Umrzesz tutaj.
— Nie umrę. W swej dobroci pozostawił mi drzewo, zapewniające mi cień. Jeśli zgłodnieję lub poczuję pragnienie, nasycę się jego sokiem i liśćmi.
Spojrzał na nią tak, jak patrzy się na osobę szaloną i wybuchł śmiechem. Rafaella spokojnie obserwowała, jak mięśnie na jego brzuchu trzęsą się wraz z każdym wydanym dźwiękiem. Kiedyś nie były tak ostre i groźne, a jedynie piękne. Posmutniała, widząc jak wielka zmiana w nim zaszła, odkąd został wygnany. Czy ją też to czeka?
Nie. Muszę być silna.
Przepraszam, że cię zawiodłam Panie. Proszę, daj mi naprawić mój błąd. Obiecuję już nigdy nie zawieść Twego zaufania.
Znowu cisza. Skuliła się w sobie jeszcze bardziej.
— Nie odpowiada ci, prawda? — spytał z kpiną, splatając ręce na piersi. — Nikomu z nas nie odpowiada. Porzucił nas i zapomniał. To drzewo też jest tylko ułudą, Elle. Zostawił je na środku pustyni, by dawało nam próżną nadzieję. Im szybciej ją porzucisz, tym szybciej poczujesz ulgę. Daję ci ostatnią szansę, potem z radością będę patrzył, jak twoje kruche ciało umiera, a w ciągu kolejnych dni rozpada się w proch.
— Prochem jesteś i w proch się obrócisz — odrzekła z prostotą. — Niech Jego wola zawsze się spełnia.
— On cię zostawił! — ryknął wściekle. — Skazał cię na śmierć, tylko dlatego, że uratowałaś życie tej marnej kobiety! Elle! Obudź się!
— Jeśli postanowiona mi śmierć, umrę.
— Majaczysz! — Wyciągnął ku niej rękę. — Pójdź ze mną. Dam ci siłę i moc. To ostatnia szansa, siostro.
Rafaella z wysiłkiem wstała. Cienka szata bezpowrotnie straciła swoją biel i przykleiła się do ran na plecach, powodując dodatkowy ból. Twarz mężczyzny wykrzywił uśmiech, jednak nie wiedział, że kobieta wcale nie zamierza przerwać swojej agonii, poddając się jego woli.
— Nie — powiedziała twardo, patrząc mu prosto w oczy, po czym dodała znacznie łagodniej. — Jeśli zostały w tobie choć resztki cieplejszych uczuć ku mnie, odejdź i nie kuś mnie więcej. Wolę umrzeć, niż Go ponownie zawieść.
— Głupia... — Jego głos zadrżał od stłumionych łez. — Wiedziałaś, że pytałem po raz ostatni. Twoja szansa przepadła.
Jego ciało zniknęło w obłoku ciemnego, gryzącego pyłu. Rafaella, kaszląc, odgoniła dłonią jego resztki. Ponownie opadła na ziemię, która wraz z mijającym czasem stawała się coraz bardziej sucha i popękana. Wiatr przetaczał nad czerwoną ziemią ziarenka piasku, które uderzały w jej ciało, raniąc je. Mimo to nie skarżyła się. Nadzieja wciąż płonęła w niej jasnym ogniem.
Chłód nocy również nie zdołał jej ugasić, podobnie jak głód, który pojawił się z rana. Sięgnęła ku gałęzi, chcąc zerwać zielony liść, jednak gałąź umknęła jej dłoniom, pozostawiając ją głodną. Teraz Rafaella zrozumiała słowa brata o próżnej nadziei. Mimo czającego się w zakamarkach duszy strachu, wciąż trwała.
W południe poczuła pierwsze zawroty głowy. Usta stały się spierzchnięte i piekły przy każdym wdechu. Mimo to ciągle wierzyła, że On zainterweniuje i wybawi ją z cierpienia.
Kolejny dzień obudził ją, gdy była zbyt słaba, żeby by wstać i podążyć za cieniem. Kruche, drobne ciało miało w sobie tak mało siły, a dodatkowo tak szybko ją traciło... W myśli powoli zaczął wkradać się chaos i zwątpienie. Chwilami wydawało jej się, że na falującym horyzoncie dostrzega sylwetkę brata, jednak po chwili miraż znikał, a jej serce bolało jakby ktoś oblewał je gorącą smołą. Parę lat temu musiał przeżywać to, co ona teraz. Zaczynała rozumieć, dlaczego nie wytrzymał i odszedł. Pokusa odpoczynku od cierpienia była tak silna...
Dopiero teraz to wszystko, każde z pytań znalazło odpowiedź. Już wiedziała, dlaczego potępieni nie walczyli o powrót i poddawali się namowom upadłych. Wystarczy jedno słowo, a brat przybędzie po nią i zabierze z dala od palącego słońca i piachu. Musi jedynie go wezwać, bo on sam nie może już więcej razy zaproponować jej pomocy. Zacisnęła drobną pięść na spękanej ziemi i pozwoliła głowie opaść na nią.
Kolejnego dnia czuła ulatujące z niej życie. Ciało paliło żywym ogniem, a poparzona skóra pękała, gdyż nie miała już siły przesuwać się za umykającym cieniem. Nie miała siły nawet jęknąć. Czemu On na to pozwala?
Musi mieć plan, musi mieć większy plan.
— Ella... — cichy szept uznała za kolejny omam i nawet nie podniosła głowy. Zdawało się, że jej brat podchodzi do niej oraz odgarnia włosy z brudnej od leżenia na ziemi twarzy, jednak nie wykonała nawet najmniejszego ruchu. Wrażenie zimnej ręki było tak przyjemne. — Ella, proszę, daj sobie pomóc. Wystarczy poprosić.
Z gardła wydobył się jedynie cichy szelest oddechu, zamiast słów, które chciała wypowiedzieć.
— Ella...
— Odejdź — wychrypiała w końcu z trudem.
Znowu została sama, świadoma, jak mało czasu już jej pozostało. Co się z nią stanie? Jeszcze nigdy nie słyszała o potępionym, który odmówił upadłym. Utkwiła wzrok w drgającym od gorąca horyzoncie.
To już nie potrwa długo.
Nie wiedziała, czy myśl należała do niej, czy do Niego. Pozwoliła jej się ukoić i zamknęła czerwone, suche oczy. Serce zwalniało coraz bardziej, aż w końcu umilkło. Cały ból zaczął powoli znikać, a ona utknęła w bezkresnej ciemności. Pozbawiona ciała, dryfowała w niej, szukając choćby najmniejszego światła, jednak szybko zrozumiała, że jest tu całkiem sama.
Wybacz mi, Panie.
Ledwo myśl ukształtowała się w jej umyśle, ciemność zastąpiło oślepiająco jasne światło. Rafaella z zaskoczeniem pozwoliła mu się objąć. Bezcielesność stała się inna. Znowu czuła płonący w sobie ogień dobra, oczyszczający ją ze wszystkich skaz. Z ulgą pozwoliła mu objąć całe ciało i rozgrzać jej serce. Jasność powoli znikała, a ona ujrzała swój dom. Nie wierzyła w to. Nie mogła znowu się ranić. Zapewne wciąż leży na pustyni, a to tylko kolejne zwidy. Zamknęła oczy, czekając na prawdziwą śmierć.
Dobrze się spisałaś, córko.
Drgnęła, słysząc w głowie głos, o którym sądziła, że już nigdy go nie usłyszy.
Panie?
Zapytała nieśmiało. Odpowiedziało jej poczucie zadowolenia i wszechogarniająca miłość, połączone z głębokim współczuciem.
Tyle wycierpiałaś, Rafaello, a mimo to nie poddałaś się i nie przestałaś błagać o wybaczenie. Musiałem cię strącić, dziecko. Stałaś się jasną latarnią dla każdego, kto zostanie potępiony. Jesteś moim dowodem na to, że można zawrócić z drogi nieposłuszeństwa, opierając się pokusie upadku. Tak dobrze się spisałaś, córko...
Rafaella pochyliła głowę w wyrazie szacunku i złączyła dłonie na wysokości piersi, czując, jak właśnie odzyskane skrzydła ukazują się w pełnej chwale.
Niech będzie błogosławione Twoje imię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro