Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szkarłatny strój - Vaniliee

Marzenia. Każdy marzy o czym innym. Znałam kiedyś dziewczyny, marzące o księciu na białym koniu, o fortunie, o balu, o życiu jak księżniczka i zakończenia z bajki. Wszyscy jakieś mają. Zagłębcie się teraz w swój umysł. Macie marzenie? Oczywiście, że tak.

Ja również je miałam. Jedno. Jedno ogromne marzenie, do którego dążyłam jak szalona. Miałam dziesięć lat, kiedy zakiełkowało we mnie i nie zdołałam go wyplenić aż do dwudziestych urodzin.

Miałam już wszystko, co było mi potrzebne. Patrzyłam na szkarłatny strój wiszący na drzwiach od szafy. Oddychałam szybko, czując drżenie całego ciała. Wmawiałam sobie, że to nie ze stresu, a z chłodu, gdyż stałam w samej bieliźnie na środku małego pokoiku i gapiłam się na przygotowane ubranie.

W końcu przezwyciężyłam strach. Odepchnęłam wątpliwości, zaprzątające mój umysł. Sięgnęłam bladą ręką i zdjęłam strój z wieszaka. Materiał był szorstki w dotyku, jednak, kiedy włożyłam cały kombinezon poczułam przyjemne futerko, otulające moje ciało.

- Oddychaj – szepnęłam do siebie. Przejrzałam się w lustrze przy drzwiach. Krótkie włosy tworzyły czarny kask wokół mojej twarzy i kończyły się przy brodzie. Wzięłam do ręki czapkę i wyszłam szybko z pokoju, który wynajmowałam.

Do pałacu nie miałam długiej drogi. Zwłaszcza, kiedy biegłam. Pokonałam szybkim sprintem kilka ulic i stanęłam zdyszana przed bramą. Chwila prawdy, westchnęłam w myślach. Pod zamek podjeżdżały dorożki. Widziałam kobiety w pięknych sukniach. Zapatrzyłam się na młodą dziewczynę w błyszczącej złotej sukni.

- Zaproszenie lub dokumenty – wypowiedział formułkę gwardzista, strzegący wejścia. Przełknęłam ślinę i z bijącym sercem podałam mu fałszywe papiery. Lustrował je chwilę i kiedy myślałam, że przejrzy mój plan, on tylko skinął głową. Szybko ruszyłam przed siebie, oddychając jakbym przebiegła maraton. Udało się.

Moje marzenie już prawie się spełniło. Byłam w pałacu. Do tego na balu! Ale nie o to mi chodziło. Chciałam stanąć twarzą w twarz z królem. Tak bardzo tego pragnęłam. Chciałam zrobić to dla mojej martwej już matki.

Weszłam do dużej komnaty pełnej bogato ubranych gości. Czułam ich spojrzenia na sobie. Nie dziwiłam się. Wpadłam zdyszana na bal ubrana w strój błazna. Strój, który pielęgnowałam od dziesięciu lat.

Zatrzymałam się jak rażona prądem. Zobaczyłam go. Takiego, jakiego go zapamiętałam. Czarne włosy ukrywały siwiznę pod farbą, a zielone oczy radośnie skakały po twarzach ludzi, z którymi rozmawiał. Wyglądał, jakby te lata w ogóle nie minęły. Może czas stanął w miejscu? Może tylko ja przez niego biegłam? A jeśli ujrzę dziś moją matkę?

Potrząsnęłam głową. Jesteś niemądra, Lilian. Podeszłam do stołu z przekąskami. Czapka błazna łaskotała mnie w głowę, ale nie odważyłam się jej zdjąć. Wszystko bym zniszczyła.

Patrzyłam na pyszności, różnorodne ciasta, ciasteczka i czekoladki. Coś błysnęło mi w oczach, więc skierowałam w tamtą stronę wzrok. Idealnie, westchnęłam. Chwyciłam nóż i spojrzałam na ciasto. Potrząsnęłam głową. Nie jestem tu, aby zapychać się jedzeniem! Odwróciłam się od stołu. Król stał w otoczeniu dwóch kobiet przy podwyższeniu. Moja szansa.

Ruszyłam powoli w jego kierunku. Przedzierałam się przez tłum, aż stanęłam na tyle blisko, że jego wzrok mógł mnie zarejestrować. Nie poznał mnie na początku. Dopiero, gdy stanęłam przed nim z przebiegłym uśmiechem, zobaczyłam w jego oczach rozpoznanie.

- Co ty tu robisz? – przestraszonym spojrzeniem obleciał nóż, który wciąż trzymałam w dłoni. – Kto cię tu wpuścił?

- Sama weszłam – wzruszyłam ramionami. Chciał zawołać straż, ale podniosłam do góry nóż i od razu zapanował nad sobą. Machnięciem ręki odesłał dwie zaskoczone kobiety.

- Co ty w ogóle robisz, dziecko? – zwiesił ramiona. Poczułam piekące łzy pod powiekami. Lustrował mnie tym troskliwym, a jednocześnie lękliwym spojrzeniem. Ile razy śniła mi się ta zieleń...?

- Nie jestem już dzieckiem – warknęłam i zmniejszyłam dzielący nas dystans. Nawet nie drgnął. Tylko mi wszystko ułatwiał. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Zauważył to.

- Kochałem twoją matkę – szepnął i uniósł dłoń, jakby chciał mi otrzeć słoną strużkę, ale cofnął ją szybko. Dobrze wiedział, że nie powinien mnie dotykać. Zmrużyłam wściekle oczy.

- Zabiłeś ją – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Zamordowałeś ją, a jej zwłoki wystroiłeś w ten strój!

Szarpnęłam za materiał, który miałam na sobie. Nie mogłam dłużej wytrzymać i zdjęłam czerwoną czapkę, po czym cisnęłam ją w króla. Odskoczył na niewielką odległość.

- Wiesz, po co tu jestem. – Wyprostowałam się dumnie. Usłyszałam, jak wszystkie głosy na sali cichną. Każdy z gości nas obserwował. A ja tonęłam jak kiedyś w zieleni jego oczu. Krył się w niej strach. Tak samo jak w błękicie tęczówek mojej mamy, gdy ją zabijał.

- Wiem – westchnął. To miło, że się już z tym pogodził.

- Czekałem na ciebie dziesięć lat – kontynuował. – Każdego dnia się bałem, że wrócisz, aż straciłem w to wiarę. Ale ty nie odpuściłaś.

- Nigdy – syknęłam, stając tak, że nasze ciała się stykały. Był o głowę ode mnie wyższy, więc musiałam zadrzeć głowę w górę.

Patrzyliśmy na siebie w skupieniu. Przez chwilę miałam ochotę upuścić nóż na podłogę, ale się powstrzymałam. Zero litości. Powtarzałam te słowa jak mantrę od tamtego tragicznego dnia. Nie powstrzymywałam już łez, pozwoliłam, by leciały wodospadem po moich policzkach. Uniosłam nóż i rozerwałam rękawy szkarłatnego kombinezonu, który miałam na sobie. Król mierzył mnie zaskoczonym wzrokiem. Schyliłam się i podarłam nogawki. Wyglądałam jak ofiara napaści. Przejechałam ostrzem po materiale na brzuchu, gdzie powstała dziura. Zrobiłam sobie również ranę na policzku, na którą zareagował cichym okrzykiem. Krew spływała mi po twarzy.

- Tak wyglądała, prawda? – starałam się, aby mój głos jak najmniej drżał. – W dzień, kiedy ją zabiłeś i ośmieszyłeś tym strojem. Tak wyglądała. Prawda?!

- Tak – wyszeptał ze łzami w oczach. – Kochałem ją.

- Taką samą miłością jaką ja kocham ciebie – zaszlochałam przegrana. – Od dziesięciu pieprzonych lat kocham cię tak jak ty kochałeś moją matkę.

Patrzył na mnie jakby widział ducha. Pokręciłam z płaczem głową. Znów staliśmy blisko siebie. Moja krew wsiąknęła w jego koszulę, gdy oparłam głowę na jego piersi. Pogłaskał mnie po włosach w geście otuchy. Zacisnęłam powieki.

- Przepraszam – załkałam. Teraz, albo nigdy, Lilian. Szybkim ruchem wbiłam mu nóż w serce. Wydał zaskoczony jęk i ostatni dech otulił moją twarz. Martwe ciało osunęło się po mnie na podłogę. Ruszyłam szybko do wyjścia, gdy usłyszałam za sobą przerażony krzyk gości. Zapanował chaos, dzięki, któremu wydostałam się na zewnątrz i w ukryciu cienia zniknęłam w lesie przy zamku.

Otarłam łzy spływające po moich policzkach. Krew wciąż płynęła z rany. Zachłysnęłam się powietrzem, ale biegłam dalej.

- Kocham cię – wyszeptałam. Biegłam w porwanym czerwonym stroju błazna z raną na twarzy. Tak chciałam wyglądać, kiedy ostatni raz mnie zobaczy.

Zniknęłam z jego życia, a on z mojego. Zniknął na zawsze tak, jak ja teraz zniknęłam w mroku nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro