Już nie wierzę w prawdziwą miłość - HypnosyDreams
10 lutego, 2014
Nie wierzę już w prawdziwą miłość... to zgubne i złudne uczucie, potrafi nas wodzić za nos, kusić, obiecywać niemożliwe. Przyrzekłam, że nie stanę się niewolnicą tego zła. Już dałam się nabrać, więc nie dam po raz kolejny wpaść w zabójcze sidła. Ludzie dążą do idealności, ale nie ma rzeczy bez rys, czyż nie? Odrzucają wady i kierują się pustymi wzorcami, a miłość potrafi być chciwa i zazdrosna. Zdarza się piękna i dobra, ale dzisiaj to rzadkość. Miłość to niełatwa kochanka. Potrafi być sukowata, zresztą jak wszystko na tym świecie...
Zalana gorzkimi łzami spojrzałam w lustro. Spuchnięte, pozbawione życia oczy mówiły wiele. Aż za dużo. Tęskniłam. Tęskniłam za tym, aby być kochaną, lubianą, akceptowaną. Nie tęskniłam za nim. Był mi kompletnie obojętny. Ale te uczucia... chwila, kiedy myślałam, że jestem komuś potrzebna, że ktoś mnie chce i akceptuje, darzy większym uczuciem. Zrozumiałam, że mało kogo obchodzę. Czasem zastanawiałam się, co by było, gdybym zniknęła? Zapewne nic. Nikt nie zwróciłby na to uwagi. Czułam to głęboko w sercu. Chciałam zostać sama ze swoim cierpieniem.
Ósmego grudnia poprosił mnie, żebym odprowadziła go na przystanek. Jego buntowniczy charakter, bycie wyluzowanym, wysportowanym niesamowicie mnie przyciągało. Wykonywałam jego rozkazy, bo nie można było tego nazwać prośbą, mimowolnie. Czułam, że wreszcie się zakochałam, że wszystko będzie pięknie, ładnie, prawdziwa miłość i tego typu bzdety... Jak widać, miałam bardzo zakrzywiony światopogląd. Seriale i bajki zniszczyły moją psychikę, ukazując miłość zawsze jako coś pięknego, czystego, bezinteresownego. Delikatnie i niepewnie objął mnie ramieniem, przy okazji natrafiając na moją wstążkę do tańca i siarczyście klnąc. Wtedy mnie to bawiło. Położyłam głowę na jego ramieniu. Czułam się bezpiecznie. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie. Odprowadziłam go do przystanku, tak jak chciał. Byłam w nim zauroczona od pierwszej klasy, mimo że nigdy się do tego nie przyznałam. Kiedy nastała wiekopomna chwila, on nie miał odwagi powiedzieć mi co czuje. Domyśliłam się, o co mu chodzi. Rzuciłam zwykłe „tak", bez zbędnych ceregieli. Wpadliśmy w swoje ramiona. Złapał mnie za rękę. Myślałam, że to miłość mojego życia i że na zawsze zapamiętam tę chwilę.
Potem coś zaczęło się psuć. Wierzyłam, że jeszcze mnie kocha, bo przecież oficjalnie byliśmy parą! Żadna próba rozmowy nie doszła do skutku. Czułam się coraz gorzej, miałam nadzieję, że to się zmieni. Jednak, jak powiadają, nadzieja matką głupich. Kiedy próbowałam do niego podejść lub coś powiedzieć – odtrącał mnie. Byłam zazdrosna. Nie widzieliśmy się prawie wcale, jedynie na lekcjach. Nie chciałam kończyć tej zabawy w chodzenie. Nie bawiła mnie ona już ani trochę, ale pragnęłam uchwycić skrawek dawnej troski, opiekuńczości. Moje koleżanki zaczęły szeptać, że to zakład. Uwierzyłam im, gdyż zawsze bardzo łatwo zmieniam zdanie pod naciskiem innych. No cóż, każdy ma jakieś wady.
Przemykałam z jednej strony na drugą. Czasem przeklinałam go, mówiąc, że jest skończonym dupkiem, a czasem wierzyłam w jego słowa, że to, co mówią dziewczyny jest spowodowane zazdrością. Wplątałam się w wir, z którego nie było ucieczki. Robili mi coraz większą wodę z mózgu. Moja psychika mówiła mi, żeby się oddalić. Żeby zapomnieć o tym, co było. Ale serce nadal pragnęło ciepła, troski. Wiedziałam, że on nie może mi tego zapewnić, ale podświadomie wierzyłam, że się zmieni. Z miłości. Dla mnie.
Dziesiątego lutego, tuż przed moimi urodzinami podszedł do mnie jego najlepszy przyjaciel. Czułam gniew i frustrację, pragnęłam wygarnąć mu to, co czułam, co cierpiałam. Sprowadzona przez niego podeszłam do mojego chłopaka, jednak zamiast furii w głosie, czułam jak miękną mi kolana. Nie umiałam się postawić. Zebrałam całą odwagę w sobie, żeby wyrzucić z siebie wszystkie emocje, skrywane uczucia. Jednocześnie pragnęłam zostać jego przyjaciółką. Emocje mną targały, czułam jak mózg przetacza się z jednej szali na drugą... nasza poważna rozmowa się zaczęła. Chciałam dyplomatycznie stwierdzić, że nie udało się nam i wyrazić chęć przyjaźni, ale on mnie uprzedził. Grubiańsko rzucił, że od ośmiu miesięcy ma dziewczynę. Bez żadnego innego słowa.
Czułam się oszukana, a humoru wcale nie poprawiło mi to, że całe nasze „chodzenie" to był głupi zakład. Głupi zakład ciągnący się dwa miesiące. Wściekłość burzyła wszystkie moje mury, granice człowieczeństwa. Miałam się ochotę na niego rzucić. A jednak stałam i śmiałam się. Chłodnym, wysokim, szczerym śmiechem. Nie wiedziałam czemu i nie wiem do tej pory. Śmiałam się, aby pokazać silny charakter, aby udowodnić, że jestem silna psychicznie. Niestety, nie należy udawać kogoś, kim się nie jest.
Nie przeżywałam rozstania wcale, wręcz byłam szczęśliwa. Czułam, jak zrzuciłam z siebie kajdany niewolnictwa. Głupi zakład mnie zmienił. Ale nie wiem czy na lepsze, czy gorsze? Nie tęskniłam za nim. Chciałam być potrzebna. Komukolwiek. Tęskniłam za tą chwilą szczęścia, promyczkiem słońca wśród szarych chmur...
Nie wiem, czy jeszcze wierzę w miłość...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro