Jedyny trop - Freaksallaround
Noc była wyjątkowo głucha i ciemna, choć na pewno nie spokojna. Puste uliczki zdawały się zionąć złą i okrutną aurą, co z pewnością odstraszyło nawet najbardziej upartych spacerowiczów od zapuszczania się w te strony. Były jednak sytuacje, w których nie pozostawiano komuś większego wyboru – zapędzając go w przysłowiowy „kozi róg". Taki właśnie los spotkał pewnego Leszego, który biegł środkiem jednej z ulic.
Zdyszany i niebotycznie zmęczony, stale jednak będący pod wpływem adrenaliny, która buzowała mu w żyłach i zmuszała do dalszego wysiłku. Strach był jego największą motywacją, a innej – jak się zdaje – wcale nie potrzebował. Raz za razem przyspieszał, choć nogi ledwo dawały radę stawiać kolejny krok, trzęsły się i uginały pod jego ciężarem. Zielonkawa skóra zbladła, przez co sam chłopak wyglądał na trupio-bladego. Całości dopełniały wybałuszone, także zielone, oczy i tego samego koloru włosy, mokre od potu i przylepione do czoła. Zasłaniały mu nieco widoczność, co nie zmieniało faktu, że nie miał pojęcia, gdzie się znajdował ani dokąd zmierzał. Rozpostarta przed nim droga była obca, a on sam nigdy nie zapuszczał się tak daleko od ukochanego lasu, w którym kiedyś miał być władcą.
Z pewnością żałował swojej decyzji, choć tak naprawdę nie wiedział, co skłoniło go do jej podjęcia. Fragment dzisiejszego dnia miał jakby wymazany z pamięci lub przynajmniej mocno skryty w podświadomości. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym i szukać odpowiedzi na pytania, które stanowczo były jednymi z najważniejszych w jego życiu, gdyż coś właśnie podążało jego śladem. Nawet gorzej, tropiło go jak zwierzę.
Wiedział, że gdyby się obejrzał, to nie zobaczyłby swojego prześladowcy, ale stale jakby czuł jego oddech na karku. Przerażenie i ogromne zmęczenie mogły wywołać u niego halucynacje, ale przecież nie uciekałby, jeśliby nie musiał, prawda?
Dyszał ciężko, miotając się po drodze i co chwila zmieniając kierunek. Nogi ostatecznie zaprowadziły go w leśne okolice, co było dla niego ulgą, gdyż szanse na przetrwanie zwiększały się ogromnie, kiedy mógł tak szybko dostać się do własnego domu. Na drodze jednak stał mu zwyczajny, jednolity płot. Przez myśl przebiegło mu, że był zupełnie niepotrzebny, skoro łatwo dało się go przeskoczyć. Nie obroniłby właścicieli posiadłości nawet przed wścibskimi dzieciakami, czy wyjątkowo zdeterminowanymi zwierzętami. Nie mógł przecież wiedzieć, że bardzo srogo się mylił.
Nadzieja rozbudziła w nim nowe pokłady energii, wydarte nie wiadomo skąd, gdyż sam Leszy miał wrażenie, że padnie zaraz ze zmęczenia. Miał jednak przed sobą przyszłość, która zręcznie kierowała nim, gdy biegł i łapał się niby zwyczajnego płotu.
Wtem płaska poręcz osunęła się w dół, a z jej wnętrza wyskoczyły ostre kolce. Przebiły one po kolei skórę, mięso i mięśnie, przesuwając – bądź wypychając na zewnątrz – nawet kości. Leszy zawył z bólu, jednak zdawał się nie przejmować się tym wystarczająco, ponieważ przeskoczył ten zadziwiający mechanizm, koślawo wlokąc się dalej. Upadł na kolana, gdy wtem dobiegł go gardłowy warkot, który brzmiał tak, jakby ktoś za nim się dławił. W desperacji zaczął czołgać się po podjeździe wypełnionym ostrym, szarym żwirem. Odłamki wbijały mu się w rany, sprawiając mu zwielokrotniony ból.
Leszy czuł śmierdzący siarką oddech, czuł wściekłe spojrzenie, a ostatnim, co poczuł, były ostre i zakrzywione szpony wbijane w plecy. Padł na ziemię, obserwując niedaleki las tęsknym wzrokiem i kaszląc krwią. Chciał wymiotować, kiedy słyszał obrzydliwe siorbanie i czuł jak jego ciało jest potrząsane i rozrywane, ale nie był w stanie. Ogarniało go takie zmęczenie, że nie czuł już bólu, nie mógł nijak zareagować na to, co się z nim działo. Cieszył się tylko, że w ostatnich chwilach widział swój dom – choć zdecydowanie wolałby właśnie w nim umrzeć.
Kiedy jego oczy zrobiły się matowe, stworzenie ucztujące na nim wyraźnie się znudziło. Złapało go jednak za nogę i powlokło za sobą, nie chciało pozostawić za sobą wyraźnych śladów. Było niesamowicie inteligentne i chciało dać przyszłym detektywom znać, że nie będzie im łatwo go dorwać. Jeśli w ogóle się to uda. Żwir natomiast chrzęścił pod przesuwanym ciałem. Zagłębiał się w rany na dłoniach i kolanach, skrywał w podartych ubraniach.
Następnego dnia był on jedynym tropem, który mógł przydać się do rozwiązania zbrodni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro